Trzepot białych flag.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Powtórz mi, dlaczego się na to zgodziliśmy? - Spojrzałam na Tylera, który właśnie obczajał jakiegoś kolesia, który nas mijał. Czasami zazdrościłam mu braku problemów sercowych. On tylko się umawiał i sypiał ze swoimi facetami. Nigdy się z nimi nie wiązał. Przynajmniej nie na stałe.

- Bo będzie tam na ciebie czekał twój słodki Irlandczyk oraz mnóstwo darmowego jedzenia i alkoholu.

- Teraz przydałby mi się ten alkohol. - Powiedziałam, widząc jak z za rogu wyskoczył samochód Harrego. - Możemy jeszcze uciec. - Spojrzałam na niego błagalnie. - Powiesz, że nagle źle się poczułam...

- Nie bądź taką cipą. Pokażesz mu jak dobrze jest ci bez niego. Niech żałuje, że jest z tą chudą szczapą z VS.

- Musiałeś mi o tym przypominać? - Samochód się zatrzymał, a z niego wysiadł Harry. Przywitał się z nami i otworzył bagażnik by wsadzić nasze walizki. W ogóle na mnie nie patrzył. Bez słowa zasiadłam na tylnym siedzeniu i położyłam rękę na ramieniu Nadine. 


- Hej. - Powitała mnie z szerokim uśmiechem. - Super, że będziemy przez ten weekend razem. Nie znam zbyt wielu znajomych Harrego. Będę miała chociaż was. - Tyler uśmiechnął się do niej szeroko i posłał mi ostrzegawcze spojrzenie. 

- Jasne. Będziemy trzymać się razem.

- Po moim trupie. - Sapnęłam pod nosem. Nagle oberwałam z łokcia w głowę. Tyler wyszczerzył do mnie swoje śnieżnobiałe ząbki.

- Oj wybacz Lils. - Dodał ciszej, tak żebym tylko ja usłyszała. - Zamknij się idiotko. 

- Sam jesteś idiotą. 

- Czy mam ci przypominać, że...

- A może to ja powinnam przypomnieć ci o...

- O czym wy tak szepczecie? - Spytała Nadine, obracając się do nas twarzą. 

- O pogodzie. - Odparłam i wlepiłam wzrok w szybę, obserwując mijane przez nas miasto. 

- Jak zwykle radosna o poranku. - Powiedział kwaśno Tyler. - Wybacz za jej kiepskie samopoczucie. Wczoraj mieliśmy mały kryzys w pracy. Grypa żołądkowa i inne ochydztwa.

- To prawda, że pracuje z wami Plotkara? - Spytała podniecona Nadine. 

- Ponoć tak, chociaż nikt nigdy jej nie widział. 

- Nie ma się co dziwić, nikt nie wie kim ona lub on jest. - Dodałam nawet na nich nie patrząc. 

- Myślę, że to kobieta. - Powiedziała pewnie Nadine. 

- Skąd ta pewność? - Spojrzałam na nią od niechcenia. 

- To widać. Sposób w jaki pisze...Czasami łatwo wychwycić kiedy jest zła albo zdenerwowana. 

- Np? - Zainteresował się Tyler.

- Ta ostatnia notka o koncercie chłopaków...czytając ją, miałam wrażenie, że była zła? Zdenerwowana? Sfrustrowana? Smutna? - Postanowiła zabawić się w pieprzonego Freud'a? 

- Ja zawsze myślę o niej, jak o facecie. - Rzucił rozmarzony  Tyler. - To by było zajebiste. Umówiłbym się z kimś takim.

Zaśmiałam się. Moje spojrzenie mimowolnie zwróciło się na lusterko wsteczne. Mój wzrok skrzyżował się z Harrego. Oboje natychmiast odwróciliśmy spojrzenia.

- Współczuję jej. - Głos Harrego zawisł w powietrzu. - Musi być bardzo nieszczęśliwą osobą. Taka nienawiść żywiona wobec innych osób, których nawet nie zna, nie może być zdrowa. Jest mi jej żal.


Zacisnęłam mocno zęby, żeby niczego nie powiedzieć. Rozmowa się urwała i każdy z nas zajął się sobą. Tyler namiętnie z kimś esemesował. Nadine zaczepiała Harrego, który próbował spokojnie prowadzić pojazd, a ja rozmyślałam nad swoim żałosnym losem. Harry miał rację. Byłam nieszczęśliwa. To, że było mu mnie żal, było nie do zniesienia. By unikać kontaktu z resztą i po prostu nie musić patrzeć na Nadine i Harrego, zamknęłam oczy i próbowałam zmusić się do spania. Po kilkunastu minutach samochód się zatrzymał, a Nadine wybiegła z niego jak oparzona. Stacja benzynowa. Cudownie. Brak kofeiny mnie zabijał. Wyszłam z samochodu wraz z Tylerem i weszłam do bardzo małej stacji, wypełnionej po brzegi przekąskami i napojami energetycznymi.


- Zapomnieliśmy spytać Harrego czy czasem czegoś nie chce. 

- Mam to gdzieś. - Rzuciłam sucho. Tyler spojrzał na mnie zaskoczony. 

- Bycie złym to jedno, ale nieuprzejmość to drugie. 

- Jesteś cholernie Brytyjski. 

- A ty prostacka. 

Wywróciłam oczami i ruszyłam między regały po coś do zjedzenia. Nie spytałam Harrego o kawę, bo po pierwsze, wiedziałam dokładnie jaką pije, a po drugie miałam wrażenie, że mówiąc choć słowo do niego, albo bym się popłakała, albo bym na niego nakrzyczała. Wzięłam dwie paczki moich ulubionych przekąsek i po drodze zgarnęłam precelki dla Harrego. Z kawą zrobiłam to samo. Dwie kawy z mlekiem i cukrem. Przy ladzie dołączyła do mnie Nadine, która wdzięczyła się do kogoś z obsługi. Była tak słodka i urocza, że myślałam, że się porzygam. Obróciłam się do niej plecami i udałam, że wymiotuję. Tyler mnie zauważył i zdusił chichot.


Wyszłam na świeże powietrze i podeszłam do okna od strony kierowcy. Harry widząc mnie opuścił szybę. Bez słowa podałam mu kawę i precelki. Spojrzał na mnie zaskoczony, ale przyjął przekąski dziękując cicho. Spojrzał mi w oczy, a ja na chwilę zastygłam w bezruchu. Światło padało na jego twarz, sprawiając, że jego włosy miały złote refleksy, a oczy wydawały się jeszcze jaśniejsze. 

- Lily... - Nadine jak wariatka wskoczyła do samochodu, niemal rozlewając kawę Harrego. Niechętnie odwrócił ode mnie wzrok. 

- Na zdrowie. - Powiedziałam uśmiechając się do niego łagodnie. Dotarło do mnie, że oboje jesteśmy w niezręcznej sytuacji, w której nie do końca byliśmy szczęśliwi. Jeśli mogliśmy, pomimo wszystko, nadal zachowywać się jak koledzy. Chciałam chociaż spróbować. Chociaż strasznie mnie to bolało. Myślenie o Harrym jak o koledze. Kolegów nie powinno chcieć się pocałować, co najmniej raz na minutę.


Wróciłam na swoje miejsce z odrobinę lżejszym sercem. Tyler spojrzał na mnie kątem oka delikatnie się uśmiechając. Zauważył mój gest. Udałam, że nie dostrzegłam jego reakcji i powróciłam do drzemania. Byliśmy na miejscu po ponad 2 godzinach. Gdy wysiedliśmy z samochodu, rozciągnęłam zesztywniałe mięśnie i nabrałam powietrza do płuc. Od bardzo dawna nie byłam tak daleko od miasta. Świeże powietrze i zieleń przypominała mi o domu i o tym jak kiedyś byłam szczęśliwa. Przygryzłam wargę walcząc z emocjami. A co by było gdybym to zrobiła? Gdybym wróciła? 


- Wszystko w porządku? - Harry stał obok mnie z torbą przerzuconą przez ramię. 

- Tak. To miejsce bardzo przypomina miasteczko, w którym się wychowałam -Uśmiechnął się do mnie.

- Chyba nam wszystkim dobrze zrobili mały odpoczynek od miasta. 

- Chyba tak. Od dawna nie oddychałam tak czystym powietrzem. -Roześmiał się. W brzuchu poczułam całą masę motyli, które nagle poderwały się do lotu. 

- Skąd jesteś? - Spytał gdy spojrzałam na las przed nami i objęłam się ściślej ramionami. 

- Ze Stratford.

- Miasto Shakespeare'a? - Pokiwałam głową. 

- A ty?

- Holmes Chapel. 

- Nigdy tam nie byłam. Jak tam jest?

- Przyjaźnie, ciepło, jak w domu. - Spojrzeliśmy na siebie uśmiechając się przyjaźnie. Chyba oboje tęskniliśmy za domem. Nadine chwyciła Harrego za rękę i zaczęła prowadzić w stronę pięknego, starego ceglanego domku, który został dla nas wyjęty na cały weekend. Zabrałam swoją torbę od Tylera i patrzyłam na oddalające się sylwetki Harrego i Nadine. Zastanawiałam się co przyniesie przyszłość. Myślę, że na tą chwilę oboje wystawiliśmy białe fagli. Nastał chwilowy rozejm.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro