Wanna Be Yours.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Moje drżące dłonie obejmowały wybrudzoną od szminki i odcisków palców szklankę. Od tylu dni byłam wiecznie pijana, że zgubiłam rachubę w liczeniu wieczorów, jakie tutaj spędziłam. Harry budził mnie co rano ze szklanką zimnej wody i tabletkami przeciwbólowymi. Nie mogłam na niego patrzeć w takich chwilach jak te. Po prostu nie potrafiłam, bo za każdym razem, gdy przypadkowo to się stało, czułam jakby coś przewracało mi się w środku. Jakby ta wielka rana, która znajdowała się kiedyś tam gdzie miałam serce, zaczynała na nowo pulsować bólem sprawiając, że byłam bliska omdlenia. To on mnie tak urządził. Wiedziałam to już w momencie, w którym potwierdził, że mnie kocha, ale nie może kontynuować tej strasznej i tragicznej historii. Wycofał się, pozostawiając mnie samą po środku tej strasznej ruiny, do której doprowadziliśmy.

Zdarzało się, że to Gemma przychodziła do mnie i kazała mi się ogarnąć, wstać i walczyć, ale nie rozumiała, że ja już nie miałam na to siły. Nie rozumiała, że chciałam się zniszczyć. Jak mogła nie widzieć tego w moich oczach? Szukałam ostatecznego potępienia. Niczego więcej, bo na nic więcej nie zasługiwałam. 

- Zgubiłaś się kochanie? - Usłyszałam niski głos po swojej prawej stronie. Zrezygnowana obejrzałam się w stronę całkowicie pijanego mężczyzny. Jego oczy były przekrwione od lat wlewania w swoje gardło hektolitrów alkoholu, a jego oddech przyprawiał mnie o mdłości. Był gruby i zdecydowanie odpychający, ale tego właśnie chciałam, prawda? Potępienia. Upodlenia. Bezpowrotnego upadku. 

- Rozumiem, że pomożesz mi się odnaleźć. - Obróciłam się do niego twarzą i uśmiechnęłam szeroko, walcząc z falą mdłości podchodzącą mi do gardła. 

- Jeśli tylko zechcesz. - Powiedział zachęcony moją reakcją. Dotknął mojej twarzy, a ja poczułam jakby pozostawił na mnie swoje piętno. Jeszcze niczego nie zrobiliśmy, a ja już miałam ochotę wejść pod prysznic i się wyszorować. 

- Chcę. - Powiedziałam prosto i wstałam. Zapłacił za mojego drinka, którego wypiłam szybko zanim z nim odeszłam. Zachęcany moimi drobnymi gestami zaciągnął mnie do swojego samochodu postawionego na tyłach pubu. Zmuszałam się do każdego kroku, przybliżającego mnie do tego co miałam zaraz zrobić. Otworzył przede mną drzwi niczym gentleman i sam zasiadł za kierownicą. Powstrzymałam go, gdy chciał ruszyć. Może i byłam pijana i zdesperowana, ale zdecydowanie nie chciałam zginąć w wypadku samochodowym w tak prostacki sposób, z tym facetem u boku. Zamiast tego, wyciągnęłam ze stacyjki kluczyki od samochodu i odłożyłam je na półkę.

Patrzył na mnie zaskoczony, gdy przerzuciłam swoje nogi nad jego biodrami i usiadłam na nim okrakiem. Jego dłonie znalazły się na moich biodrach, a jego usta próbowały odnaleźć moje. Odsunęłam go stanowczo od siebie i zaczęłam rozpinać jego spodnie. Ochoczo podniósł biodra w górę i pozwolił zająć się sobą wraz z prezerwatywą, którą na szczęście przy sobie miał. Gdy we mnie wszedł poczułam jak łzy spływają mi po twarzy. Brzydziłam się nim, tym samochodem, ale chyba najbardziej samą sobą. Jego dotyk mnie parzył i to co właśnie robiliśmy można by uznać za gwałt na mojej osobie. Jego westchnienia przyprawiały mnie o zawroty głowy, a gorący oddech na szyi, o chęć wydania z siebie krzyku rozpaczy. Najgorsze było w tym to, że sama do tego doprowadziłam i wyraziłam na to zgodę. Prowadził moimi biodrami w dół i w górę, a ja odrzuciłam głowę do tyłu, by nie widział jak strasznie płakałam. Doszedł we mnie szybko i chrapliwie, powodując na całym moim ciele dreszcze obrzydzenia. Wtulił we mnie swoją spoconą twarz i pocałował z wdzięcznością w ramię. Nasze oddechy mieszały się ze sobą w ten panującej pomiędzy nami ciszy, sprawiając, że nie mogłam już więcej znieść w jego towarzystwie. Zeszłam z jego ciała i opuściłam jego obskurny samochód nawet się za siebie nie oglądając, chcąc wydrapać sobie na ramieniu dziurę, w miejscu, w którym ośmielił się dotknąć mnie ustami. Gdy tylko znalazłam się daleko od zabudowań miasteczka i z dala od tego faceta, po prostu zwymiotowałam. 

Droga do domu Harrego zajęła mi wieki. Gdy nareszcie do niego dotarłam, całe domostwo dawno już spało. Nikt nie wyszedł mnie tej nocy szukać. Każdego z nich odepchnęłam. Pragnęłam z całego serca, by zostawili mnie samą. By mnie porzucili. Oni jednak nadal wiernie podnosili mnie z ziemi, gdy upadałam. Sama bym już dawno się poddała na ich miejscu. Ale oni najwidoczniej widzieli we mnie coś, czego ja już dawno nie dostrzegałam. Czym to było, nie miałam pojęcia.

Weszłam chwiejnie do domu za pomocą danych mi w prezencie kluczy i z wysiłkiej zmusiłam się do wspięcia się pod schody, mocno trzymając się barierki, by się nie wywrócić, czując jak znowu zbiera mi się na wymioty. Ruszyłam szybko w stronę łazienki i dopadłam do muszli klozetowej w ostatniej chwili. Zawisłam nad nią na dłuższą chwilę, chyba bardziej płacząc niż wymiotując. Na czworaka doczłapałam do prysznica i zerwałam z siebie ubrania z zamiarem ich spalenia. Czułam się skalana i brudna. Ten mężczyzna, ten obrzydliwy mężczyzna, był we mnie. Dotykał mnie i zaspokoił się moim ciałem. Poczułam jak gula w moim gardle rośnie. Weszłam do wanny i puściłam gorącą wodę na swoje obolałe ciało. Szorowałam je przez wiele minut nie czując ulgi.  Zrezygnowana i jeszcze bardziej załamana opadłam parę chwil później bez sił na dno brodzika i podciągnęłam nogi pod brodę płacząc tak straszliwie jak jeszcze chyba nigdy w życiu. Ciekawe. A myślałam, że już nie stać mnie na taki gest. Zrobiłam wszystko, by się zniszczyć i gdy to osiągnęłam nie poczułam ulgi tylko większy ból. Upadłam. Upadłam tak nisko, że nie było już dla mnie nadziei.

Gdy na poważnie rozważałam zrobienie sobie krzywdy, ktoś zapukał w powłokę drzwi od łazienki. 

- Lily? Wszystko w porządku? - Cichy głos Harrego dotarł do mnie pomimo hałasu jaki robił prysznic. Nie byłam w stanie wydać z siebie dźwięku. Siedziałam skulona w kącie prysznica i kiwałam się niczym skrzywdzone dziecko w tył i przód, błagając o koniec. Mogłam się domyślić, że po jakimś czasie wstanie i się mną zainteresuje. Jego pokój był przecież obok łazienki. Usłyszałam skrzypnięcie otwieranych drzwi, przez co bardziej się skuliłam chowając twarz w ramionach. Szelest odsłananej zasłony prysznicowej mógł oznaczać tylko to, że mnie odnalazł. Znalazł mnie na samym dnie.

Kątem oka ujrzałam jak w mgnieniu oka podejmuje decyzję i wchodzi pod strumienie gorącej wody w koszulce i bokserkach, zaciągając za sobą ponownie zasłonę. Zanim się zorientowałam, oderwał moje dłonie od posiniaczonych od częstych upadków kolan i przyciągnął mnie do siebie. Znalazłam się w jego silnych ramionach uderzana w plecy strumieniami wrzącej wody. Tonęliśmy w niej, zwłaszcza on, w dodatku nadal w ubraniach, ale nie bardzo nas to obchodziło. Dla mnie liczyło się to, że znowu mnie dotykał. Po tych długich dniach, w których tak bardzo uważał na to, by nie nawiązać kontaktu fizycznego, znowu mnie dotykał. Poczułam się bezpieczna. Znowu.

Nie wiedziałam ile siedzieliśmy w tej samej pozycji, oboje zranieni i bezradni. Najgorsze było jednak w tym to, że widział mój upadek. Zmusiłam go do jego oglądania, chcąc pokazać mu jak bardzo mnie zniszczył. Jak tylko on potrafił zrobić to w tak cholernie honorowy sposób. A on nadal nie miał o tym pojęcia. Nie wiedział, że to przez niego. 

- Czy ktoś zrobił ci krzywdę? - Spytał cicho.

- Ja sama. - Wyszeptałam i pozwoliłam się mu mocniej do siebie przytulić. - Przepraszam Harry. 

- Nic się nie stało Lily. - Odparł jedynie i dalej gładził dłonią moje nagie plecy, przynosząc mi tym ukojenie, obmywając swoją dobrocią moje ciało z całego wstydu za tegonocne przewinienie. Pocałował mnie w czoło potwierdzając swoje słowa, a ja jedyne co widziałam to jego zielone, przepełnione troską oczy i mokre, brązowe włosy przyklejone do jego twarzy i szyi. 

Tamtej nocy coś się zmieniło. Może dotarło do mnie to, że czas porzucić ten egoistyczny konflikt i pozwolić się mu sobą zaopiekować? Upadając zdałam sobie sprawę z niewidzialnej granicy, którą przekroczyłam. Uderzyło to we mnie ze zdwojoną siłą. To ja byłam tutaj czernią, a on bielą. Choć wcześniej sądziłam, że jest na odwrót. Zawsze sądziłam, że to on mnie zniszczy, a to ja byłam tą, ktora go unieszczęśliwiała.

Śmieszne jak ludzie bywają przewrotni. Gdy dotknęłam dna, okazało się, że to nie tego pragnęłam. Bo pragnęłam jednego. Tego niezwykłego chłopaka, który ciągle wyciągał do mnie dłoń, gdy byłam na dnie. Wielka szkoda, że nas skreślił.

*            *           *

- Lily? - Usłyszałam niewyraźne nawoływania, które zmusiły mnie po tak długich minutach, do wstania z łóżka i odłożenia na szafkę nocną czytaną książkę. Narzuciłam na siebie gruby sweter, który przewiesiłam przez oparcie pobliskiego fotela i zeszłam szybkim krokiem do salonu. W wejściu stał Tyler trzymający podróżną torbę w ręce. Cały drżał i wyglądał jakby był na granicy załamania nerwowego. Torba upadła z hukiem na ziemię, a on schował twarz w dłoniach. Za jego plecami ujrzałam równie zdezorientowanego co ja Harrego, który nie miał pojęcia co ma zrobić, ani gdzie się podziać.

- Tyler? - Spytałam całkowicie zaskoczona. Nie miałam pojęcia, że przyjedzie. Milczał od dwóch dni i zaczynałam się o niego martwić. Dopadłam do niego w kilku krokach i porwałam go w swoje objęcia. Wtulił się we mnie niczym dziecko i rozpłakał na dobre. Co się działo? Przygarnęłam go do siebie jeszcze mocniej ciesząc się, że wreszcie jest u mojego boku. Tęskniłam za nim. Tak bardzo za nim tęskniłam.

- Zadzwoniłem po niego kilka dni temu. - Harry powiedział zawstydzony, pocierając swój kark dłonią. - Wiedziałem, że ty sama tego nie zrobisz. - Patrzyłam na niego oniemiała. Wezwał go na pomoc. Zapomiałam w tym wszystkim, że Harry jest równie dobrym przyjacielem co Oakley. Patrzyłam na niego z wdzięcznością, jak zawsze podziwiając to z jaką prostą i łatwością odkrywał to czego potrzebowałam. Tyler łkał w moich ramionach przez co poczułam, jakby ziemia się pode mną zapadała. Tyler płakał. Tak strasznie płakał.

- Co się stało? - Gładziłam jego plecy, patrząc błagalnie na chłopaka stojącego przy wejściu. Wyciągnęłam w jego stronę dłoń, prosząc go bezgłośnie o pomoc. Zrozumiał. Zatrzasnął za nami drzwi i wszedł do środka. I on położył rękę na ramieniu mojego przyjaciela w pocieszającym geście.

- On umarł Lily. Mój ojciec nie żyje. - Poczułam jak łzy zbierają się w kącikach moich oczu, gdy usłyszałam jego słowa. To było tak strasznie niesprawiedliwe. Tak bardzo bolesne.

Płakaliśmy razem stojąc po środku tego pięknego salonu. We trójkę. Każdy przechodził przez swoją własną tragedię. Tyler płakał za ojcem, który choć go nienawidził, był nadal dla niego całym światem i jedyną rodziną. Ja rozpaczałam, nad całym cierpieniem jaki przeżywaliśmy, a głównie mojego przyjaciela, który od teraz miał potrzebować mnie bardziej niż kiedykolwiek. Miał od teraz tylko mnie i choć mnie to przerażało, chciałam dźwigać na swoich barkach takie brzemię. Harry za to, biedny Harry po prostu nas przytulał. Objął ściśle naszą małą grupę swoimi silnymi ramionami i wyszeptał słowa współczucia w stronę przyjaciela.

Jak się okazało, ojciec Tylera zmarł na atak serca, powodując, że świat jaki znał Tyler, obrócił się w drobny pył.

*          *          *

Po tamtym wydarzeniu coś we mnie pękło i odepchnęłam od siebie całkowicie alkohol. Nie mogłam patrzeć na niego, równie obrzydzona sobą jak i jego skutkami. Chciałamm być w pełni sił dla swojego najlepszego przyjaciela i to było największą motywacją jaką miałam w całym swoim życiu. Skupiłam się całkowicie na Tylerze i jego żałobie. Na jego potrzebach i jego opowieściach, które potrafił snuć godzinami. W ten sposób radził sobie z bólem, a ja nie miałam nic przeciwko słuchaniu. Harry także. Po raz kolejny pokazał klasę i stał się oparciem dla kolejnej poranionej duszy, za co pokochałam go jeszcze bardziej.

Siedzieliśmy godzinami na polanach i pagurkach i po prostu słuchaliśmy wypływających z ust Tylera słów, pozwalając mu pogodzić się ze stratą. Opowiadał nam o swoim dzieciństwie, domu rodzinnym i rodzicach. W każdym wypowiadanym przez niego słowie dało się słyszeć ból połączony z tęsknotą. Nocami spałam z Tylerem, głaszcząc go po plecach i głowie tak długo, jak nie zasnął. Co noc płakał sprawiając, że moje serce na widok jego cierpienia pękało na tysiące kawałeczków. Po trzech dniach spędzonych ze mną i zielonookim piosenkarzem sam na sam, pojechał do rodzinnego miasta, by wesprzeć daleką rodzinę, prosząc nas jednak, byśmy dołączyli do niego na pogrzebie. Obiecaliśmy mu to, tym samym zawierając pomiędzy sobą cichy, ostateczny rozejm. Tragedia mojego przyjaciela, pomogła zażegnać nasz konflikt, co było równie dobre jak i tragiczne.

Wszyscy nauczyliśmy się wiele w tych kilka długich dni. Nauczyliśmy się wyciągać rękę po pomoc i przyjmować ją z wdzięcznością. Pomagać sobie nawzajem. Nauczyliśmy się na nowo kochać. Nauczyliśmy się współczuć i walczyć o siebie nawzajem. Najważniejszą lekcją okazała się jednak świadomość, że to przyjaciele są twoją podporą w życiu i bez nich nie zajdzie się daleko. Tragedia jednej osoby, otwierała nam oczy na nasze własne problemy, które w porównaniu ze śmiercią, wydawały się błahostką. Bo moja osobista tragedia wydawała mi się teraz banalna i dziecinna.

No cóż. Chyba dorosłam do tego, by powiedzieć otwarcie o tym czego pragnę i w razie odrzucenia, po prostu odejść i już nigdy nie wrócić. Bo kochałam Harrego, mocniej niż jakiekokolwiek innego mężczyznę wcześniej i byłam gotowa, by mu o tym powiedzieć. Nareszcie.

----------------

Rozdział przejściowy ale ważny! Lily odbiła się od dna i podjęła ważną decyzję. Nawet nie ukrywam, że czekałam na to równie długo co wy :)

All the love!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro