Pluszak

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Mam dwadzieścia pięć lat i nie wiem, jak dalej dam sobie radę – powiedział mężczyzna leżący na szezlongu.

— Co pana do mnie sprowadza? — zapytał specjalista.

— Moja żona mnie tu wysłała, ponoć potrafi pan wyleczyć fobie, nawet te silne — wyjaśnił pacjent, nie patrząc na Witolda. Wyraźnie wstydził się tej rozmowy.

— Czego się pan boi?

— Pluszowych maskotek — powiedział prędko pacjent, jakby chciał mieć to już za sobą.

Witold przyjrzał mu się zza okularów o grubych, czarnych oprawkach. Odchylił się lekko w fotelu.

— Nie wydaje się to być szczególnie uciążliwą fobią — orzekł wreszcie. — Łatwo jest unikać pluszaków.

— Tak, nawet do tej pory mi się to udawało — przyznał z dumą pacjent. — Ale spodziewamy się dziecka i żona mówi, że nie wyobraża sobie, by maluch nie miał żadnego... żadnej zabawki.

Witold pokiwał głową.

— Zacznijmy od początku. Przejdziemy na „ty", by było nam łatwiej rozmawiać. Powiedz mi, jak masz na imię i czy podejrzewasz, skąd wzięła się twoja fobia.

— Mam na imię Krzysztof i jestem w pełni władz umysłowych — powiedział pewnym głosem mężczyzna.

— Nie kwestionuję twojego zdrowia psychicznego, Krzysztofie, ale chciałbym dociec źródła twojego problemu — odpowiedział spokojnie Witold, przyzwyczajony do tego typu wypowiedzi.

Pacjent przez dłuższą chwilę leżał, nic nie mówiąc. Wpatrywał się w sufit i wydawać by się mogło, że zachowuje spokój, ale Witold widział, że mężczyzna płytko oddycha, poruszając nerwowo rękami. Zarejestrował fakt, że jego odruchem w czasie stresu jest obracanie obrączki na palcu. W końcu Krzysztof zacisnął mocno szczęki, rozluźnił się i zaczął opowieść.

— Miałem dziesięć lat, gdy przeprowadziliśmy się do małej, podkrakowskiej miejscowości. Rodzicom udało się kupić stary dom, w którym niewiele było do wyremontowania. Pamiętam, jacy byliśmy wszyscy podekscytowani. Matka była właśnie w początkowej fazie ciąży z moją siostrą. W nowym domu każde z nas miało mieć swój własny pokój – ja, drugie dziecko i rodzice. Myśleliśmy, że czeka nas piękny początek wspaniałego życia... — mężczyzna urwał opowieść.

— I co się stało później? Dom nie spełnił waszych oczekiwań?

Krzysztof pokręcił głową, cały czas bawiąc się obrączką.

— Dom był wspaniały: duży, przestronny, obity drewnem. Stara, porządna robota. Ojciec zaczął remontować łazienkę, bo tylko ona nie nadawała się właściwie do użytku. Właśnie rozpoczęły się wakacje, nie miałem niczego do roboty, w okolicy nie mieszkały żadne dzieciaki, więc kręciłem się po prostu i poznawałem wszystko, co się dało. Chodziłem sam do pobliskiego lasku, udawałem, że wybieram się w daleką podróż. Ale czułem się samotny, a rodzice odmawiali przygarnięcia jakiegoś zwierzaka przed ukończeniem prac nad domem. Z niecierpliwością czekałem, aż będę mieć rodzeństwo. W międzyczasie mój ojciec znalazł... — przełknął nerwowo ślinę i zacisnął obie dłonie na oparciu szezlonga — znalazł jego.

— Kim on był? Czy wolisz o tym nie rozmawiać? — dodał po chwili Witold, notując coś.

Krzysztof ponownie pokręcił głową. Tym razem spojrzał lekarzowi w oczy.

— Muszę to powiedzieć, inaczej nigdy nie pozbędę się go z mojej głowy — odetchnął głęboko. — Znalazł Pluszaka. Pluszowego misia o złotych oczach, w czerwonej, szydełkowej koszulce. Miał brzuszek w kolorze miodu i łapki w kolorze czekolady. Pamiętam go dokładnie, każdy szew. Bo widzisz, to nie był masowo produkowany miś, jak te dzisiejsze. Nie, on miał już wtedy wiele lat. Ojciec znalazł go na przystanku, siedział na ławce, jakby na coś czekał. Ojcu zepsuło się auto i musiał jechać do pracy autobusem. Tak właśnie Pluszak trafił do naszego domu.

— Było w nim coś wyjątkowego? — dopytywał ostrożnie Witold, poprawiając okulary. — Coś, co sprawiło, że zacząłeś się bać pluszowych zabawek?

— Och, on był bardzo wyjątkowy. Ale dowiedziałem się o tym, gdy było już za późno. Początkowo wszędzie zabierałem go ze sobą. Mówiłem do niego, kochałem go tak, jak tylko samotne dziecko może kochać ulubioną maskotkę. Nie było chwili, bym miał go daleko od siebie. Jak łatwo się domyślić, po krótkim czasie się ubrudził i trochę wyświechtał. Mnie to nie przeszkadzało, ale ojciec zaczął narzekać, że tylko dziewczyny noszą wszędzie misie, a chłopcy bawią się w żołnierzy. Wyśmiewał się ze mnie i Pluszaka. A jemu się to nie podobało.

Witold zmarszczył brwi, notując coś. Nie patrząc na pacjenta, spytał:

— Czy Pluszak nie był tylko zabawką? Jak mogło mu się coś nie podobać?

Krzysztof zignorował jego pytania, dalej ciągnąc monolog, jakby czuł kompulsywną potrzebę wyrzucenia z siebie słów opisujących jego przeszłość.

— W domu zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Drabina, na której stał ojciec, nagle się złamała. Innym razem poślizgnął się na schodach. Na stopę spadł mu nóż, który jeszcze chwilę wcześniej leżał na blacie dobry metr dalej. Pamiętam dźwięk wbijającego się w nogę ostrza. To była siła... nóż przeszył stopę na wylot. Zastanawialiśmy się, jak to się mogło stać... Pewnego dnia ojciec wrócił z pracy wyjątkowo poirytowany. Chodził naburmuszony po domu, czepiając się wszystkiego. Matka była zdenerwowana, nie lubiła, gdy się tak zachowywał. Pokłócili się. Kiedy wszedłem do kuchni z Pluszakiem w dłoniach, ojciec się wściekł. Powiedział, że wychowa mnie na prawdziwego mężczyznę albo umrze ze wstydu. Wyrwał mi Pluszaka i wyrzucił go do kosza na śmieci. Pamiętam swój krzyk, próbowałem go stamtąd wyciągnąć, ale on mnie trzymał, matka krzyczała, by się uspokoił... Gdy mnie puścił i kazał wyjść z kuchni, nagle stało się coś strasznego. Ciężka, mosiężna lampa urwała się z sufitu i spadła mu prosto na głowę.

Krzysztof oddychał coraz szybciej. Zacisnął pięści, aż zbielały mu kostki. Zamknął oczy i mówił dalej, ale o wiele cichszym głosem.

— Zginął na miejscu. Rama lampy roztrzaskała mu czaszkę, krew była wszędzie. Matka zaczęła piszczeć, wyrzuciła mnie z pomieszczenia. Próbowała mu pomóc, ale już nie żył. Pobiegłem do najbliższych sąsiadów, starszego państwa, wezwali pomoc. Lekarze nic już nie mogli zrobić. Miałem wtedy dziesięć lat i moje dzieciństwo skończyło się w jednym momencie.

Pacjent otworzył powoli powieki, wbijając spojrzenie w lampę wiszącą u sufitu. Był to lekki i nowoczesny plafon. Z pewnością w niczym nie przypominał mosiężnej lampy, która zabiła jego ojca, ale nie mógł oderwać od niego wzroku.

— Porwałem Pluszaka z kosza na śmieci. Miałem go ze sobą nawet na pogrzebie. Niewiele mówiłem, starałem się nie przeszkadzać matce w żałobie, tym bardziej, że przez całe to zajście omal nie straciła dziecka. Pewnego dnia siedziałem na łóżku i po prostu patrzyłem na Pluszaka — Witold odnotował, że odkąd Krzysztof pierwszy raz wymówił imię zabawki, bardzo często je powtarzał. — Wpatrywałem się w jego oczy. W jego czerwone oczy.

— Nie mówiłeś, że jego oczy były złote? — dopytał Witold.

— No właśnie — powiedział tylko Krzysztof i ponownie zamilkł na dłuższą chwilę.

Witold wstał, nalał im obu wody do wysokich szklanek. Pacjent chętnie przyjął napój, po czym opróźnił naczynie jednym haustem.

— Płakałem, mówiłem do Pluszaka, jak bardzo teraz potrzebuję mamy. I wtedy pierwszy raz to usłyszałem.

Mama? Lubię mamę.

— Słyszenie głosów to częsta reakcja na ból i samotność — powiedział powoli i delikatnie Witold.

— Jestem przy zdrowych zmysłach — odrzekł gniewnie Krzysztof. — I wtedy też byłem!

Ponownie milczeli dłuższą chwilę.

— Rozejrzałem się wokół siebie, ale nikogo nie było. Jakimś cudem wiedziałem, że to Pluszak. Popatrzyłem w jego czerwone oczy i wtedy to zobaczyłem. Zanurzyłem się w jego spojrzeniu, nie mogłem oderwać od niego wzroku. Cała rzeczywistość wokół mnie przestała istnieć. Zobaczyłem, jak powstał Pluszak. Pewien stary mężczyzna produkował zabawki. Wkładał w to całe serce. Nie miał rodziny, więc traktował dzieła swoich rąk jak własne dzieci — Krzysztof wziął głęboki oddech i przyjrzał się swoim dłoniom. — Pluszak był jednym z nich. Mężczyzna powoli przelewał w zabawki całe swoje życie, wszystkie siły witalne. Pluszak nazywał go Dziadkiem. W końcu nadszedł wielki dzień: kobieta kupiła go dla swojego syna. Ujrzałem historię bardzo podobną do mojej — mężczyzna znów nerwowo obracał na palcu prostą, złotą obrączkę. — Chłopiec pokochał Pluszaka, ale jego ojciec miał zbliżone poglądy do mojego taty. Kazał mu się pozbyć coraz bardziej wyświechtanego od ciągłego ściskania miśka. Wkrótce potem przydarzył się nieszczęśliwy wypadek... mężczyznę zabiła rama okna, która pewnego wietrznego dnia obluzowała się i wypadła. Nie wiem, co się stało, że chłopiec nie był już właścicielem Pluszaka, ale podejrzewałem, że – jeśli żyje – jest już dorosłym mężczyzną. Wtedy znów usłyszałem ten głos.

Miś i Krzyś. Na zawsze.

Witold poczuł gęsią skórkę na owłosionych przedramionach. Poprawił znowu okulary i pochylił się do przodu, by nie stracić ani jednego słowa.

— Przeraziłem się. Wiedziałem, że to nie może być przypadek. Pluszak mordował ludzi, którzy go nie lubili. Wystraszyłem się jeszcze bardziej, ponieważ moja matka, wytrącona z równowagi śmiercią ojca i ciążą, także zaczęła narzekać na moje przywiązanie do zabawki. Nie mogłem tego powiedzieć na głos, ale bałem się, że Pluszak będzie chciał wyrządzić krzywdę również jej, by mieć mnie tylko dla siebie.

Lekarz poczuł, że historia Krzysztofa wciągnęła go bez reszty. Upominał siebie, że powinien zachować bezstronność i pozostać profesjonalistą, ale wiedział, że nie pozwoli wyjść swojemu pacjentowi bez dokończenia makabrycznej opowieści.

— Starałem się robić wszystko, by Pluszak nie słyszał słów matki, które go dotyczyły. Podskórnie jednak wiedziałem, że to na nic. Skoro potrafił poruszać przedmioty i zabijać, z całą pewnością umiał również podsłuchiwać. Miałem rację... Mogę wody?

Witold drgnął, nalał ponownie wody do szklanki Krzysztofa, a ten – podobnie jak wcześniej – opróżnił ją natychmiast, nie pozostawiając na dnie ani kropli. Wziął kilka głębokich wdechów.

— Kiedy pierwszy raz moja matka upadła na pokruszone szkło, myślałem, że wyskoczę ze skóry. Kolejnej nocy wiał bardzo silny wiatr, teraz już wiem, że nazywa się go orkanem. Pamiętam, jak kuliłem się na łóżku, słuchając płaczu matki i okropnego dźwięku, jaki wydawały uderzające o szybę gałęzie rosnącej przy domu wierzby. Wpatrywałem się w okno, a poruszające się liście przypominały jadowite węże wysuwające cienkie języki i próbujące mnie dosięgnąć. Dygotałem ze strachu, a Pluszak nagle znalazł się przy mnie, cały czas z tymi przerażającymi czerwonymi oczami. Poczułem przy policzku jego zimną, pluszową łapkę, a w mojej głowie znowu rozległ się ten głos.

Miś i Krzyś. Miś kocha Krzysia. Mama nie kocha Krzysia.

Witold wzdrygnął się, przeczuwając coś złego. Jakaś cząstka jego umysłu nadal walczyła z myślą, że ta niestworzona historia opowiadana przez jego pacjenta może okazać się prawdziwa.

— Mama mnie kocha — powiedziałem mu wtedy. Nigdy w życiu się tak nie bałem. — Mama mnie bardzo kocha — powtórzyłem dla pewności. Ale jego już nie było. Wyleciałem spod kołdry i, jak najszybciej umiałem, pobiegłem do pokoju matki.

Krzysztof wziął kolejny głęboki oddech. Przeczesał palcami jasne włosy i z powrotem położył dłonie na oparciu szezlonga, chwytając je mocno. Witold zauważył, że młody mężczyzna zaczął się pocić ze zdenerwowania.

— Był tam. Stał i patrzył, jak moja matka z niedowierzaniem patrzy na swoje rozcięte żyły. Zacząłem krzyczeć, że nigdy go nie opuszczę, jeśli tylko zostawi ją w spokoju. Kiedy zwrócił się w moją stronę, jego oczy powoli zaczęły stawać się ponownie złote. Wziąwszy to za dobry znak, pobiegłem do kuchni, stanąłem na krześle, by sięgnąć do apteczki, w której rodzice trzymali bandaże. Razem z matką zatamowaliśmy krwotok – na szczęście cięcia były stosunkowo płytkie. Myślę, że gdyby sama tego nie doświadczyła, nigdy by mi nie uwierzyła. Gdy spała, Pluszak przeciął jej skórę rozbitym szkłem ze szklanki. Nie mieliśmy pojęcia, jak mógł się tak szybko przemieszczać.

— Nie mogliście nikomu o tym powiedzieć — wymamrotał Witold, bardziej do siebie niż do pacjenta. On sam nie mógł w to uwierzyć. Wiedział, że niemal dwie dekady wcześniej oboje od razu zostaliby wysłani do szpitala dla umysłowo chorych.

— Nie mogliśmy — powierdził Krzysztof. — Nie mogliśmy też mówić o Pluszaku na głos, ponieważ wiedzieliśmy już, do czego jest zdolny. Starałem się pokazywać mu, jak bardzo mi na nim zależy, udowadniałem mu moją miłość i przywiązanie. Aż pewnego dnia wpadłem na pomysł, który miał szansę się udać. Znalazłem starą skrzynkę. Powiedziałem mu, że zrobię w niej prawdziwe łóżeczko dla niego, by mógł spać obok mnie, gdy już urosnę i zajmę całe łóżko. Tak zrobiłem. Wymościłem je, jak tylko mogłem najlepiej. Ozdobiłem wyczyszczoną skrzynkę. A kiedy wreszcie nadeszła chwila i utuliłem Pluszaka do snu, do poobiedniej drzemki, ostatni raz spojrzałem w jego niepokojąco myślące oczy.

— Co zrobiłeś? — spytał Witold, nie mogąc doczekać się zakończenia opowieści.

Krzysztof ponownie odwrócił wzrok. Milczał dłuższą chwilę, obserwując dokładnie wszystkie sprzęty w gabinecie lekarza. Przyjrzał się widokowi za oknem. Poprawił się nerwowo na szezlongu.

— Zabiłem go — wyszeptał w końcu.

Starszy mężczyzna myślał, że się przesłyszał. Nie można przecież zabić pluszowego misia. Z drugiej strony, przemknęło mu przez myśl, pluszowe zabawki zwykle nikogo nie mordują.

— Zabiłem go — powtórzył pacjent, dysząc lekko. — Zatrzasnąłem wieko, przekręciłem klucz, który do tej pory trzymałem w kieszeni i najszybciej jak potrafiłem, wybiegłem z nim na pole. Biegłem tak długo, aż nie dotarłem do przygotowanego wcześniej dołu. Wrzuciłem do niego skrzynkę, z której dobywały się dziwne, nieludzkie dźwięki. Zakopałem dół, przywaliłem wszystko kamieniami. Po powrocie do domu opowiedziałem o wszystkim matce. Jeszcze tego samego dnia wyprowadziliśmy się do domu dziadków. Mieszkali na drugim końcu kraju. Mieliśmy nadzieję, że Pluszak nas tam nie znajdzie. Po kilku miesiącach matka urodziła moją siostrę, a my nauczyliśmy się żyć na nowo. Zostawiliśmy za sobą wszystkie wspomnienia. Aż do dziś.

— Czy z ciekawości mogę zapytać, co zrobiliście z domem?

— Matka sprzedała go kilka miesięcy później. Nigdy nie interesowaliśmy się losami jego lokatorów. Mam tylko nadzieję, że ich życie potoczyło się lepiej niż nasze — skwitował Krzysztof.

Witold zastanowił się głęboko. Po tym, co usłyszał, wątpił, by jakakolwiek terapia podziałała. Nie chciał dawać pacjentowi złudnej nadziei.

— Nie wydaje mi się, bym umiał ci pomóc — powiedział wreszcie. — Miałem już wiele ciężkich przypadków, ale twój jest najtrudniejszy. Jeśli to, co mówisz, jest prawdą – a czuję, że tak jest — wyleczenie cię byłoby tak samo czasochłonne i pełne bólu jak leczenie dziecka będącego świadkiem tego, jak ktoś morduje jego najbliższych. I to ze szczególnym okrucieństwem. Tylko po to, by po wyleczeniu ponownie zrobić przy nim coś strasznego. Jednak jeżeli chcesz, rozpoczniemy terapię. Musisz sam zdecydować.

Krzysztof pokiwał smętnie głową. Mimo wszystko wydawał się być nieco spokojniejszy. Witold widział plamy z potu na jego ciemnej koszuli, widział zaciśnięte dłonie, ale intuicja lekarza podpowiadała mu, że jego pacjent właśnie tego potrzebował – rozmowy o tragicznych wydarzeniach z przeszłości.

— Masz dzieci? — spytał nagle Krzysztof, wracając myślami do teraźniejszości.

— Tak, syna. Za miesiąc skończy dziesięć lat — odparł Witold z dumą. — I drugie w drodze, dziewczynkę. Żona jest w szóstym miesiącu.

Mimo że zwykle nie dzielił się z pacjentami osobistymi informacjami, postanowił pokazać Krzysztofowi fotografię dziecka. Wstał, podszedł do biurka. Kątem oka zarejestrował fakt, że zdążył już zapaść zmrok, a na ciemnym niebie migotały gwiazdy. Potrząsnął głową, jakby chciał się skoncentrować. Sięgnął po zdjęcie syna. Wrócił do pacjenta i podał mu ramkę – fotografią do dołu.

— To Mikołaj — powiedział.

Krzysztof powoli obrócił ramkę, jakby bał się, że może ją upuścić, gdyż ręce nadal trochę trzęsły mu się z nerwów. Jego spojrzenie padło na twarz chłopca, a potem przeniosło się niżej.

Kiedy zobaczył, co syn lekarza trzyma w dłoniach, stracił dech w piersiach.

Witold z największym zdumieniem obserwował, jak jasne włosy mężczyzny w jednej chwili stają się idealnie białe. Otworzył usta ze zdumienia. Wcześniej tylko słyszał o syndromie Marii Antoniny, ale nigdy dotąd nie wierzył w to, że taka sytuacja rzeczywiście może zaistnieć.

Dopiero po chwili zastanowił się, co mogło wywołać w jego pacjencie tak silną reakcję nerwową. Wyłuskał ze zmartwiałych dłoni Krzysztofa ramkę i jeszcze raz przyjrzał się zdjęciu. Mikołaj wyglądał jak zawsze – rumiane, zdrowe dziecko. Co tutaj mogło kogokolwiek przerazić?

Wtedy go dostrzegł. Poczuł, jak jego dłonie mimowolnie zaciskają się na ramce, a z jego twarzy odpływa cała krew.

— Pluszak — wyszeptał, przerażony.

W tej samej chwili Krzysztof zerwał się z szezlongu i wybiegł z pomieszczenia. Od impetu uderzenia o ścianę drzwi niemal wyskoczyły z zawiasów. Z nosa Witolda spadły okulary. Gdy uderzyły o podłogę, na szkłach pojawiły się pajęczyny licznych pęknięć.

Witold ciągle nie mógł się ruszyć, chociaż czuł, że musi. Musi to zrobić dla dobra swojej rodziny. Dla własnego dobra. Jego serce zatrzymało się w momencie, gdy usłyszał za sobą głos:

Miś i Mikuś na zawsze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro