Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

               Randy POV:

Minęło parę dni, gdy zobaczyłem siedzącego i zamurowanego moimi słowami Jeffa w jadalni. Slendy zmienił trochę mój grafik pracy w pracowni ojca. W razie gdybym źle się czuł to przez tydzień odpoczywam a jak nic mi nie jest to pracuję normalnie. Lecz Diego zaczął się jakoś dziwnie zachowywać. Jest taki cichy i zestresowany. Spina się gdy do niego coś powiem. Raz nawet powiedział do mnie słowa ''jak sobie życzysz''. Nie wiem o co mu chodziło. Pójdę do brata pogadać na ten temat z nim. Może coś więcej mi powie.

- Slendy chciałbym z tobą porozmawiać na temat Cat huntera.-powiedziałem stając przed biurkiem brata.

- A co chodzi Randy?- spytał odrywając się od papierkowej roboty.

- Diego od jakiegoś czasu chodzi za mną krok w krok. Raz z jego ust usłyszałem słowa ''jak sobie życzysz'', gdy poprosiłem go o przyniesienie mi szklanki wody.- odparłem.

- O to chodzi. Widzisz bardzo dawno temu został spisany kodeks proxych. Jest w nim zapisana pewna zasada, która mówi, że jak ktoś z najbliższej rodziny osoby sprawującej opiekę nad proxym to ten właśnie proxy jest zobowiązany po odzyskaniu sił mu wiernie służyć. Proxy będący pod opieką np. brata jego szefa będzie się nim opiekował bardzo czule jest zobowiązany właśnie z tą zasadą służyć swojemu nowemu panu tak długo aż on nie umrze lub nie wyprze się sprawowania nad nim władzy. W tym przypadku chodzi o nas. Diego nie miał sił po wczorajszych wygłupach naszych podopiecznych i Ty się nim bardzo czule zajmowałeś aż odzyskał siły i zgodnie z kodeksem będzie Ci służył. Jeśli Ty sobie tego nie życzysz to wtedy Cat będzie znów jedynie moim proxym a twoim przyjacielem.- wyjaśnił.

- Ale ja nie potrafię nikomu wydawać rozkazów.- odparłem.

- To bez znaczenia jak do niego coś powiesz. Czy poprosisz czy rozkarzesz on i tak wykona twoje polecenie.- odpowiedział.

- Nie będzie się o nic pytać ani sprzeciwiać?- spytałem z niedowierzaniem.

- Dokładnie braciszku. Mam do Ciebie jedną prośbę.- powiedział.

- Jaką prośbę?- spytałem ponownie.

- Opiekuj się należycie Cat hunterem. Jest moim najlepszym proxym. Proszę Randy nie pozwól by coś złego mu się stało.-poprosił.

- Dobrze bracie. Będę się nim należycie zajmować.-odpowiedziałem uspokajając Slendera.

Wyszedłem z jego gabinetu a przed drzwiami czekał na mnie Diego tak jak prosiłem. Miał spuszczoną głowę. Gdy go minąłem zaczaczął iść za mną, tak jak powiedział Slendy. Zszedłem po schodach do salonu a Cat hunter poszedł w moje ślady.

- Czy życzysz sobie coś do picia lub jedzenia mój panie?- spytał klękając przy mnie na jedno kolano.

- Nie. Narazie nie jestem ani głody ani spragniony.- odparłem.

Odpowiedział jedynie ukłonem. Trochę niezręcznie się z tym czuję, że ktoś ma mi służyć. Skakałem po kanałach w telewizji gdy Jeff przysiadł się i wyciągnął dłoń po pilota.

- Nie masz na co liczyć pocięta mordo.- warknąłem.

- Daj mi tego pilota.- odwarknął.

- Diego zabierz stąd tego głupka ciągle mi przeszkadza i zrób to brutalnie.- powiedziałem do mojego ''sługi''.

- Jak sobie życzysz panie.- odparł wstając.

Zabrał Jeffa bardzo brutalnie i zamkął drzwi od salonu. Potem znów chciał uklęknąć ale przeszkodziłem mu sadzając go obok siebie. Oglądaliśmy w spokoju jakiś film dokumentalny gdy nagle przyszedł Candy i zniszczył tą cudowną chwilę. Przebiegł mi przed nosem i zabrał pilota. Diego od razu się poderwał z kanapy z zamiarem odebrania mu przedmiotu.

- Candy dobrze Ci radzę oddaj Rady'emu pilota.- wysyczał w jego stronę.

- A jak tego nie zrobię?- spytał z głupokowatym uśmiechem na ustach.

- Cat nie cackaj się z nim tylko rób co trzeba i podaj mi pilota.-powiedziałem w jego stronę.

- Oczywiściwe mój panie.- odparł.

Candy miał na te słowa już wybuchnąć śmiechem ale Diego rzucił się na niego i mocno poturbował lecz ostatecznie wyrwał mu pilota i przekazał mnie. Do salonu przyszli inni i zobaczyli poturbowanego Candy'ego i nas siedzących na kanapie. Ja z nudów skakałem po kanałach a Diego siedział obok mnie jakby nic się nie stało.

- Co stało się z moim uczniem?- spytał zszokowany off.

- Jego spytaj.- odparłem na ochodne.

- Candy mój uczniu co Ci się stało?- spytał zatroskany błazna.

- Cat hunter się na mnie rzucił na rozkaz Randy'ego.- odparł pokazując na nas palcem.

- Czy to prawda?- zapytał stając nade mną.

- Może tak może nie.- odpowiedziałem z lekkim szyderczym uśmiechem na ustach.

- Odpowiedz normalnie inaczej trzepnę Cię macką.- warknął.

- Jak śmiesz się tak do niego odzywać?- spytał już zdenerwowany Diego.

- Tak jak mi się podoba. Jestem jego starszym bratem i mogę tak do niego mówić.- warkął mu.

- Diego uspokój się i siadaj. To jest rozkaz.- powiedziałem do młodzieńca.

- Tak panie.- odparł.

Wstałem z kanapy i spojrzałem na brata.

- Więc powiesz mi czy to prawda?- spytał ponownie.

- Tak to prawda. Skakałem po kanałach szukając czegoś interesującego aż nagle zjawił się twój równie co Ty stuknięty uczeń, zabrał pilota i nie chciał go oddać po dobroci więc Diego odebrał go siłą.- wyjaśniłem spokojnie.

- Jakim prawem?- zapytał jeszcze raz wyraźnie się denerwując.

- A takim, że Candy nie chciał oddać pilota dobrowolnie więc mój sługa odebrał go siłą i mogę też mu rozkazać by zaatakował też Ciebie braciszku jak zaraz się nie uspokoisz.- odpowiedziałem zachowując spokój.

Offender tak mocno się zirytował, że zaatakował mnie bez uprzedzenia.

- Diego ratuj!- krzyknąłem podduszany przez brata.

- Zostaw mojego pana!- krzyknął chłopak rzucając się na plecy mojemu bratu.

Diego długo się szarpał z Offem a mnie brakowało powietrza. Zacząłem się dusić. Miałem mroczki przed oczami.

- Mój panie nie!- przytłumiony krzyk Diega to ostatnie co pamiętałem przed utratą przytomności.

Ocknąłem się po jakimś czasie. Nie pamiętam jak długo byłem nie przytomny ale gdy się budziłem usłyszałem płacz i powtarzające się słowa ''mój panie obudź się proszę''. To na sto procent był Diego. Biedaczek tak się o mnie martwi. Zrobiło mi się cieplej na sercu. Powoli otwierałem oczy, bo ciągle bolała mnie głowa.

- Mój panie obudziłeś się!- krzyknął uradowany chłopak.

- Tak. Powiedz mi jak długo byłem nie przytomny.- odparłem tuląc do siebie młodego.

- Spałeś prawie miesiąc. Najważniejsze jest, że już wstałeś.- odpowiedział przez łzy.

- Ciii. Nie płacz już dobrze.- uspokajałem go.

Chłopak przestał płakać i otarł łzy. Pomógł mi podnieść się z łóżka i ubrać. Zeszliśmy spokojnym krokiem do salonu gdzie wszyscy siedzieli i oglądali telewizję jakby nic się nie stało.

- Acha czyli mam rozumieć, że jedynie Diego się martwił i niemal wypłakiwał ze strachu o mnie i moje życie a wy oglądacie sobie telewizję jak gdyby nigdy nic.- stwierdziłem ale nikt mnie nie słuchał.

To było conajmniej dziwne. Co im się stało?

- Diego chodź pójdziemy po odpowiedź do mojego brata. On jedeny nas nie zignoruje.- powiedziałem do chłopca.

- Tak mój panie.- odpowiedział.

Poszliśmy na górę do gabinetu Slendera i weszliśmy bez pukania. Nie mam na to czasu.

- Slendy co się ze wszystkimi dzieje?- spytałem stojąc przed biurkiem brata.

- Randy gdy Ty byłeś nie przytomny i Diego bał się o Ciebie pozostali postanowili udawać, że Ty wcale tu nie mieszkasz.- odpowiedział.

- Ale dlaczego?- spytałem ponownie.

- Tego niestety nie wiem.- odparł.

- Acha czyli tak chcą pogrywać. Rozumiem a więc ja i Diego przeprowadzimy się do mojego mieszkania w centrum miasta i już nas nie zobaczycie skoro nikt nie będzie na nas zwracał uwagi.-stwierdziłem rozzłoszczony.- Diego idź spakuj najpierw siebie a później mnie. Ja pójdę do mojej pracowni spakować cały sprzęt i wszystkie znajdujące się tam przedmioty oraz biżuterię a potem się przeprowadzamy do mojego mieszkania. Nie jest za duże ale nas dwóch z łatwością pomieści. To rozkaz.- powiedziałem stanowczo.

- Oczywiście panie jak sobie życzysz.- odparł oddalając się.

- I nie zapomnij spakować prowiantu oraz napojów.- dodałem szybko.

- Tak jest. Wedle rozkazu.- odpowiedział w drzwiach kłaniając się.

Podszedłem do okna i zadałem bratu ostatnie pytanie.

- Czyj to był pomysł?- byłem naprawdę zdenerwowany.

- Najprawdopodobniej Jeffa albo Offendera.- odpowiedział.

- To przekaż im obu, że stracili zarówno przyjaciela jak i brata.- powiedziałem ostro i wyminąłem Slendera.

Po wyjściu z gabinetu skierowałem swoje kroki do mojej pracowni jubilerskiej. Zszedłem po schodach i zacząłem wszystko pakować. Najpierw biżuteria, później sprzęt, następnie przedmioty do schładzania, potem zapasy piachu z węgla szlachetnego i na końcu pozostałe złoto i sebro. Wszystko spakowane jeśli chodzi o mnie, a Diego nadal pakuje moje ubrania. Pozanosiłem już co najważniesze do ciężarówki. Panowie z firmy przeprowadzkowej wnosili do drugiej meble z mojej i Diega sypialni.

- Czy już wszystko spakowane Diego?- spytałem gdy zamykał bagażnik.

- Tak panie. Wszystko już mamy zapakowane na obie ciężarówki.- odparł ze spuszczoną głową.

Wsiedliśmy do samochodu. Dałem Diegowi jedną szansę by się pożegnał ale odmówił, więc odpaliłem silnik i ruszyliśmy do miasta. Jechaliśmy przez jakiś czas aż dojechliśmy na miejsce. Pod blokiem, w którym mieszkam byli wszyscy sąsiedzi, z którymi mam dobry kontakt. Uśmiechnąłem się delikatnie widząc jak chcą mnie powitać z powrotem w ich bloku. Przyjęli nas bardzo ciepło. Ale coś mi nie pasowało.

- Emm. Przepraszam sąsiadko ale co stało się z tym sklepem muzycznym, który tu był?- spytałem pokazując opustoszały teren.

- To sąsiada ominęła bardzo ciekawa wieść, że właściciel okazał się być groźnym przestępcom i policja zabrała cały sprzęt elektroniczny i zamknęła teren. To dla sąsiada jest niepowtarzalna okazja by założyć własny biznes.- odparła.

- Nawet bardzo.- odpowiedziałem.

Zadzwoniłem w kilka odpowiednich miejsc i zająłem tamten teren. Zagospodarowałem go wedle własnych potrzeb. To było prostsze niż myślałem. Jeszcze parę poprawek i mój własny sklep jubilerski będzie otwarty. Beast przyjechała i powiedzała mi trochę więcej na temat tego kodeksu. Informacje jakie mi przekazała okazały się baradzo przydatne. Zadzwonię do brata i spytam jaka jest sytuacja w willi.

~ Halo.- powiedział.

- Hej Slendy to ja. I jaka jest sytuacja?- spytałem.

~ Sytuacja jest naprwdę nietypowa. Zachowują sie tak samo jak wcześniej.- odpowiedział.

- Oh. Jaka szkoda. Może no nie wiem zagroź, że wszyscy poniosą karę jak winowajca się nie ujawni. A kara niech będzie bardzo surowa.- zaproponowałem.

~ Hmm. Warto spróbawać. Jak się uda to dam Ci znać.- odparł.

- Ok. To wyślij mi sms-a z imieniem winnego a ja wymyślę mu karę.- odpowiedziałem.

~ Dobrze bracie. Do usłyszenia.- odparł.

- Do usłyszenia.- powiedziałem.

Rozłożyłem się na kanapie w dużym pokoju w czasie gdy Diego się rozpakowywał. Z moimi ciuchami szybko się uwinął. W sumie ta zasada nawet mi odpowiada. Choć nie powienienem być taki ostry ale to wina tego, który wpadł na ten idiotyczny pomysł z udawaniem, że mnie wcale nie ma. Nagle usłyszałem huk upadającego przedmiotu. Zerwałem się na równe nogi i pobiegłem do źródła hałasu, którym była kuchnia.

- Panie przepraszam. Ja tylko chciałem przygotować dla ciebie posiłek i talerz wyślizgnął mi się z rąk. Ja naprawdę nie chciałem go zbić zaraz to posprzątam.- powiedział chłopak przez łzy.

- Daj spokój to tylko talerz. Najważniesze, że tobie nic się nie stało.- odparłem biorąc chłopaka w ramiona by go uspokoić.

Zaniosłem go do dużego pokoju i posadziłem na kanapie.

- Zaczekaj tu na mnie zaraz wrócę tylko tam posprzątam i już jestem.- powiedziałem chcąc go uspokoić.

Odpowiedział kiwnięciem głowy. Chłopak zestresował się, bo chciał dobrze a wyszło na opak. To miłe z jego strony, że chciał przygotować dla mnie jakiś posiłek ale talerz mu wypadł z rąk. To nie jego wina. Ok wszystkie odłamki szkła posprzątane i wyrzucone. Naleję Diegowi trochę wody by się uspokoił.

- Masz napij się.- powiedziałem troskliwie podając mu szklankę.

- Dziękuję.- odpowiedział.

Wziął kilka łyków i postawił szklankę na stoliku przed nami.

- Jeszcze raz przepraszam. Ja tylko chciałem coś przygotować by Ci posmakowało a talerz wyleciał mi z rąk.- powiedział smutny jakby bał się, że będę na niego za to krzyczeć.

- Nie przepraszaj. To tylko zwykły talerz. Nic wielkiego się nie stało. To naprawdę kochane, że chciałeś coś dla mnie przygotować ale nie denerwuj się tak zwykłym talerzem. Wypadki się zdarzają.- odparłem łagodnie głaszcząc go po głowie by się uspokoił.

Diego przytulił się do mnie. Położyłem go na kanapie tak by jego głowa była na moich kolanach. Leżąc tak mi na kolanach Diego powoli zasypiał, bo widziałem jak zamykają się mu powieki. Kiedy usnął mój telefon zawibrował. Slendy wysłał mi pewnie sms-a z imieniem tego co wymyślił to całe udawanie. Ale jego treść jest nieco zaskakująca. Tego się nie spodziewałem.

Od Slender:

Nie uwierzysz ale to był pomysł Jeffa, Offendera i Candy'ego. Wymyślili to wszyscy trzej.

Tego się spodziewałem po nich. Znaczy po Jeffie mogę się wiele spodziewać, po Candym tak samo ale własny brat. To dla mnie szok. Wiem jaka będzie dla tego zboka najodpowiedniesza kara.

Do Slender:

Przekaż Offowi, że od dziś już nie jest moim bratem. A pociętej mordzie i miłośnikowi lizaków, że stracili przyjaciela. Ogólnie nie odzyskają mojego zaufania już nigdy więcej. To kara za ich głupi pomysł.

Po wprowadzeniu kilku poprawek wysłałem wiadomość. Wstałem z kanapy i zaniosłem Diega do jego pokoju. Niech się wyśpi biedaczyna. To za wiele wrażeń dla niego jak na jeden dzień. Sam też się już położę. Nie wiem czy biznes z jubilerem się uda ale mam nadzieję, że tak.

Teraz wiemy o jakim kodeksie mówił Diego. Zasada w nim zapisana jest prosta. Czy Randy udźwignie ciężar jaki teraz spoczął na jego barkach? Czy wybaczy bratu i przyjaciołom ich głupi wybryk? Tego dowiemy się wkrótce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro