Rozdział 32.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lucjusz poczuł, jak w jego serce wbija się jakieś zimne ostrze. Jego przyjaciel. Jego najlepszy przyjaciel poniósł śmierć.
Katharina uklęknęła i złożyła ciało Severusa na obszarze podłogi, który nie był przyozdobiony kawałkami zniszczonych murów zamku. Podniosła się, westchnęła patrząc na jego zamknięte oczy, po czym przeniosła wzrok na Voldemorta. Uniosła dłoń, tworząc wokół niej i Czarnego Pana ogień, który odgrodził ich murem od pozostałych, obecnych w tym miejscu osób. Harry, który leżał przed Voldemortem został w środku kręgu. Katharina ominęła ciało swojego ukochanego i stanęła naprzeciw wężogłowego. Uniosła oba ramiona, jej wyprostowane palce skierowane były na piętrzące się po obu stronach sterty gruzu, błysnęło białe światło, które ugodziło w pobliskie kamienie. Chwilę po tym gruz zaczął układać się w duże, kamienne golemy, które stanęły obok Kathariny, jako jej prywatni strażnicy.
— Ty... — Voldemort zmrużył oczy, strzepując prawą dłoń, w której trzymał różdżkę. — Zdrajczyni!
Katharina odpięła swoją pelerynę, zbudowaną z sokolich piór. Materiał opadł, odsłaniając jej piękną zbroję. Potarła ręce, przygotowując się do pojedynku. Voldemort przyglądał się jej przez chwilę, po czym machnął różdżką tak szybko, że niektórzy nie zdążyli nawet tego zauważyć. Golem skoczył przed kobietę, a zaklęcie uśmiercające rozerwało część jego piersi.
— Będziesz się musiał trochę bardziej postarać — mruknęła Katharina, czując, jak jej rozpacz zamienia się w furię i chęć zemsty. — Panie.

Voldemort syknął z wściekłości i wtedy zaczęła się prawdziwa walka. Strumień ognia wytrysnął z jego różdżki, rozbijając się o niebieskawą tarczę kobiety. Voldemort cofnął zaklęcie, posłał w jej stronę Avadę, jednak i tym razem golem zasłonił Katharinę. Kamienny stwór zachwiał się i padł nieruchomy na ziemię. Kobieta wystrzeliła zaklęcie w stronę Voldemorta, który zrobił to samo. Dwa kolorowe promienie zderzyły się ze sobą, a miejsce w którym walczyły o dominację rozpryskiwało na boki dziwną, rozgrzaną do czerwoności mazią. Katharina przerwała zaklęcie, kolejny golem zasłonił ją swoim ciałem, po którym wspięła się i wyskoczyła ponad głowami zebranych. Wyszarpnęła swoje miecze, jednak Voldemort sprawnie ją rozbroił. Katharina upadła, uniknęła śmiertelnego czaru, przeturlawszy się na bok. Uderzyła swymi dłoniami o pokryty gruzem dziedziniec, po czym wyszarpnęła je do tyłu, podrywając ciało w górę, używając zaklęcia przyspieszenia. W ułamku sekundy doskoczyła do Czarnego Pana. Jej ręce dotknęły nagiej głowy Lorda Voldemorta. Prawa dłoń przyparła do niej z ogromną siłą, a lewa — wręcz przeciwnie — odsuwała się od niej. Palce oddalającej się dłoni wyglądały tak, jakby odciągały coś niewidzialnego od Voldemorta. Nie trwało to długo, zanim każdy zorientował się co Katharina chce zrobić. Obraz Voldemorta podwoił się, z tą różnicą, że jego kopia była bardzo niewyraźna; wyglądało to tak jak akt pocałunku dementora.

Czarny Pan zacisnął wściekle zęby, ryknął, rozłożywszy ramiona. W ciało Kathariny uderzyła niewidoczna fala o ogromnej sile, która odrzuciła ją w tył. Upadła na brzuch, ognista bariera uległa zniszczeniu, a obrońcy Hogwartu poruszyli się niespokojnie.
Nastała cisza, przerywana tylko szybkim oddechem Voldemorta. Trzy golemy leżały martwe na ziemi, parę stóp przed Harrym Potterem.
— Harry — wychrypiała. — Dobij dziada. — Padła twarzą w kamienną posadzkę.
Jakby z oddali słyszała krzyki i huki deportacji. Zebrała całą swoją siłę na ruch dłonią, by wyczarować wielką bańkę, obejmującą wszystkich śmierciożerców, z wyjątkiem Malfoyów i Bellatriks, która już pędziła w ślad za Voldemortem do Wielkiej Sali. Potem zemdlała.


— Cyziu, proszę — powiedział Lucjusz, starając się chwycić swoją żonę za dłoń. — Draco...
Chłopak z pięknie zadbanymi, krótkimi włosami, wbił spojrzenie w swoje drogie buty. Nie odezwał się do swojego ojca. Miał mu za złe, że to przez niego jego rodzina tyle wycierpiała. Stali przed schodami wejściowymi Hogwartu. Narcyza patrzyła w dal, a Lucjusz zerkał z obawą na swoją rodzinę.
— Ja naprawdę nie chciałem. Starałem się... Przecież wiecie. Draco, proszę — szepnął, a choć jego głos był wyjątkowo cichy, leżąca na ziemi Katharina nadal go słyszała. Tak samo jak słyszała dochodzącą z Wielkiej Sali wrzawę i odgłosy kroków. — Nie chciałem, żeby to tak wyglądało.
— To dlaczego w ogóle to zaczynałeś?! — krzyknął Dracon, wlepiając swe blade oczy w identyczne tęczówki swego ojca. — Skoro chciałeś dla nas dobrze, po co dołączałeś do Voldemorta?
— To było bardzo dawno, Draco. Zanim jeszcze poznałem Narcyzę. Zanim byliśmy razem. Czarny Pan jest mistrzem manipulacji, a ja byłem głupi. Proszę, wybaczcie mi...
— Lucjuszu — westchnęła Narcyza. — Musimy po prostu odpocząć... Z dala... Od tego wszystkiego.
— Z dala ode mnie — szepnął, tonem który słyszała u niego po raz pierwszy.
Narcyza i Draco milczeli. Chłopak nie patrząc na ojca, objął swoją matkę i skierował ją w stronę mostu, mijając otoczonych przez aurorów śmierciożerców, którzy zrezygnowani siedzieli na ziemi. Wargi Lucjusza zadrgały. Jego powieki zacisnęły się z całej siły, by pohamować tą, jakże żałosną dla rodowitego Malfoya chwilę słabości. Narcyza zatrzymała się, rozmawiając po cichu z Draconem. Lucjusz postanowił do nich nie podchodzić. I tak to nie miało sensu. Przynajmniej miał teraz pewność, że jego rodzina będzie bezpieczna. W końcu Czarny Pan nie żyje.
Lucjusz obejrzał się za siebie. Tłum wychodzący z Wielkiej Sali zgromadził się w wrotach wejściowych, przypatrując się dwóm poległym osobom, które, szczególnie Severus, odegrały w tej bitwie śmiertelnie ważną rolę, na miarę samego Wybrańca. Powolnym krokiem były śmierciożerca podszedł do leżącej niedaleko Snape'a upierzonej peleryny. Gigantyczny sokół wpatrywał się ze smutkiem w swoją panią, kuląc się niedaleko niej. Podniósł materiał i nakrył nim swego przyjaciela, pozostawiając odkrytą tylko jego głowę.
— Spisałeś się, Księciu Półkrwi. — Przełknął, pokręcił głową, ponownie powstrzymując chwilę słabości, po czym poklepał go po ramieniu, najprawdopodobniej po raz ostatni. — Dobra robota.
Milczący tłum wysunął się do przodu, tworząc wokół dwóch ciał półokrąg. Wiele osób płakało w milczeniu, lub co chwile pociągało nosem. Ten dołujący nastrój udzielił się Malfoyowi, który poczuł piekący uścisk w gardle. Uklęknął przy Katharinie i przekręcił ją na plecy.
— Zaraz. — Zmarszczył brwi, dotykając jej szyi. — Katharina żyje! — wykrzyknął, a niektóre osoby z tłumu wstrzymały oddech.
— Hej! — szepnął, poklepując ją delikatnie po policzku. — Koners, rusz dupsko i wstawaj.
Jak na komendę Katharina otworzyła oczy.
— Cześć — mruknęła, próbując usiąść. Zakołowało się jej w głowie, ale syknęła i po jakimś czasie opanowała zawroty głowy. — Gdzie jest Severus?
Lucjusz zamarł, a jego szeroki uśmiech zniknął bez śladu. Katharina widząc jego minę obejrzała się po pozostałych na dziedzińcu osobach. Zobaczyła, że Malfoyom nic się nie stało, więc odetchnęła z ulgą. Przeniosła wzrok nieco bardziej w lewą stronę, kiedy coś przyciągnęło jej uwagę. Ciało. Świadomość o stracie swojej ukochanej osoby przyszła, strzeliła jej w twarz i ponownie przebiła włócznią serce.
Kobieta wstała gwałtownie, zatoczyła się, lecz zdołała podbiec do Snape'a. Lucjusz skoczył za nią, by ją odciągnąć, ale było już za późno. Katharina usiadła tuż obok ciała i wzięła twarz Severusa w swoje drobne dłonie.
— Severusie... Już po wszystkim. Już go nie ma. Możesz wstawać, rozumiesz? — Uderzyła pięścią w dziedziniec, tuż obok jego głowy. Nie zwróciła uwagi na ból, gdyż o wiele potężniejsze cierpienie, rozsadzało ją od środka. — Wstań, rzuć jakąś inteligentną uwagę w twoim stylu i już. To przecież takie proste. — Pociągnęła nosem. Łzy powędrowały z jej oczu w dół, żłobiąc w zakurzonej twarzy cieniutkie rowki.
Zacisnęła powieki, schyliwszy głowę. Krople łez skapnęły na wąskie wargi Severusa, wnikając do środka. Oparła swój policzek o jego szyję, otwierając oczy. Słońce, które wyłoniło się zza ciemnych chmur, rozświetliło klingę jej miecza. Katharina przeturlała się, chwytając miecz. Uklęknęła obok Severusa i ściągnęła swój napierśnik, a następnie umieściła ostrze przed jej sercem.
— NIE! — ryknął Lucjusz, a Katharina poczuła słaby uścisk na przegubie.
Spojrzała na niego przez ramię i warknęła:
— Puść mnie.
Lucjusz stał dobre parę metrów za nią. Oczy Kathariny rozszerzyły się, a głowa obróciła w stronę Severusa. Jego powieki były lekko rozchylone, a w okolicach ust błąkał się słabiutki uśmiech.
— O Salazarze. — Wypuściła z uścisku miecz, który brzęknął na nagły kontakt z kamiennym dziedzińcem. — Severus!
Obrońcy Hogwartu ryknęli z uciechy, a przynajmniej ich młodsza część. Członkowie Zakonu Feniksa wyszli naprzód, kiedy tylko Snape znalazł siłę, by usiąść. Minerwa McGonagall otarła swoje oczy i przykucnęła obok Mistrza Eliksirów.
— Severusie, przepraszam. Za wszystko — powiedziała, ponownie ocierając powieki.
— Snape — zaczął Kingsley — no to było... Naprawdę, brak mi słów. Jesteś najodważniejszą osobą, jaką znam.
Uczniowie zbliżyli się do siedzącej postaci, którą teraz niewątpliwie darzyli szacunkiem. Zarówno wychowankowie Snape'a, jak i członkowie Zakonu Feniksa, otwierali już usta by coś dodać, ale nie mogli, gdyż Katharina pisnęła i rzuciła się na niego.
— Dziewczyno, zmiażdżysz go! — zawołał Lucjusz, odciągając ją od swojego przyjaciela. Jego głos nie był zimny, teraz wyraźnie słychać w nim było radość. — No, daj mu odetchnąć.
Cudem odessał dziewczynę od czarnowłosego, który krzywił się niemiłosiernie, a kiedy tylko to zrobił, Katharina odwróciła się w jego stronę, uścisnęła go najmocniej jak potrafiła i pocałowała w policzek. Zdrętwiał. Zszokowany, uniósł jasne brwi. Jego oczy otworzyły się dopiero wtedy, gdy ona sama się od niego oderwała. Opuścił ręce, które, ku swojemu własnemu zaskoczeniu, trzymał uniesione w powietrzu.
— Chyba pomyliłaś osoby — mruknął, rzucając zakłopotane spojrzenie swojej żonie, obserwującej zajście z kilku metrów odległości.
— Nie — odparła, uśmiechnięta od ucha do ucha.
Narcyza machnęła ręką w stronę męża i zawołała:
— Katharino. Pozwól na moment.
„O szlag" — dziewczyna uświadomiła sobie co właśnie zrobiła. Nienaturalnie sztywnym krokiem oraz z bladą twarzą, podreptała w kierunku pani Malfoy.
— Taaak? — spytała, czując na sobie spojrzenie Lucjusza.
Dracon uśmiechał się zza pleców swojej matki, lekko rozbawiony. Tymczasem Severus, przy pomocy paru osób starał się stanąć na nogach.
— Mam do ciebie sprawę.
— Narcyzo, przepra...
— Daj spokój. Nie mówię o tym. — Ponownie machnęła ręką. — Czy znasz jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy się zatrzymać? Chcemy trochę odpocząć i przemyśleć niektóre sprawy.
— Znam takie miejsce, ale nie wiem czy się dla was nadaje. — Przekrzywiła lekko głowę, jakby oceniając wagę sytuacji. — Mam swoją własną wieżę, którą odziedziczyłam po ojcu. Chcecie zobaczyć?
— Bylibyśmy wdzięczni. Zobaczymy, a później wrócimy po jakieś swoje rzeczy.
— I radziłabym wziąć ze sobą skrzata. Mam tam takiego, od gotowania, ale nie jest to jakiś szczyt umiejętności kulinarnych — parsknęła.
Katharina obróciła się tyłem do nich, rzuciła uradowane spojrzenie w stronę Severusa oraz pokrzepiające w stronę Lucjusza. Uniosła rękę, by nakreślić krąg, jednak nic takiego się nie stało. Spróbowała raz jeszcze, skupiła się maksymalnie, lecz bez skutku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro