13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Opuszczając dom, Harper natknął się na znajomą postać ze swojej przeszłości. Kieran. U podnóża schodów stał ten pitbul broniący jego, cholera, już byłe dziewczyny.

- Pilnujesz czy się wyniosę? - Rzucił zjadliwie.

- W rzeczy samej, dupku - odparował Kieran. - I bardzo żałuję, że to nie byłem ja - zastąpił drogę Harperowi.

- Nie kop leżącego.

- Tobie jeszcze dużo brakuje - warknął nieprzyjaźnie Kieran. - Było warto? Te wszystkie lata były warte tej pierdolonej decyzji? No oświeć mnie.

- Nie! Kurwa, nie były. Zadowolony?  - Harper wyrzucił ręce w górę.

- Nie, bo zniszczyłeś jej życie. Rozsypała się, ona prawie przestała istnieć, a to wszystko przez takiego sukinsyna jak ty!  - Pchnął mocno tego fiuta.

- Odpierdol się! 

- Jeżeli liczysz, że Hailey do ciebie wróci, to śnij dalej. Zrobię wszystko, żeby nie była z tobą.

- Kocham ją, kurwa. Nigdy nie przestałem i nigdy nikogo tak nie pokocham. Będą o nią walczyć, bo tylko ona się liczy. 

- To gdzie byłeś, do chuja, kiedy ona cię potrzebowała?!

- Zrobiłem błąd odchodząc od niej, ale później nie mogłem jej znaleźć, przez tyle lat szukałem jej. Wiesz, że na ulicy zaczepiałem każda czerwonowłosą kobietę? Kocham Hailey i nie powstrzymasz mnie przed ponownym zdobyciem jej serca.

- Doprawdy? A ta, jak jej tam było...? - Pstryknął palcami - A tak. Marissa. Co zaskoczony, że wiem jak nazywa się twoja była? Czy to nie jej mówiłeś, że ją kochasz? No, to jak to jest z tą twoją wielką miłością do Hailey? Bo wydaje mi się, że kogoś oszukujesz. 

Stojąca w mroku Hailey usłyszała wyznanie Stones'a i gorzkie słowa Kierana, na które poczuła piekący ból w okolicach serca. Harper nie był jej obojętny, ale nie wiedziała, czy jeszcze go kochała, a jego słowa raniły jej duszę. Skoro ponoć ją kochał, to jak mógł powiedzieć innej te dwa słowa?Potrząsnęła głową, miała dosyć na dzisiaj. A Harper wyrządził jej cholerną krzywdę, wydzierając serce i drąc je na drobne kawałeczki. Być może nigdy nie zostanie sklejone, a na pewno nie do stanu pierwotnego. Na zawsze pozostanie naznaczone bliznami, ale to one ją stworzyły w takiej formie w jakiej teraz była. Obróciła się na pięcie i po cichu umknęła z werandy. Musiała stąd uciec, od wszystkich facetów. Od Harpera i Huntera, od Nicka, Kierana oraz Sama. Chciała teraz być po prostu sama.  

Wykorzystując swój dar przekonywania i słodki uśmiech, który swoją drogą był całkowicie sztuczny, przekonała pewne małżeństwo, żeby podrzucili ją po drodze. Wymyśliła bajeczkę, że bolała ją głowa. Zresztą nie skłamała, od nadmiaru emocji jej głowa zaczynała nieprzyjemnie pulsować. Wiedziała, że źle zrobiła, ale potrzebowała samotności. Kiedy stanęła na werandzie swojego domu, wysłała wiadomość Samowi, że wróciła do domu i życzyła im dobrej zabawy. Miała zamiar wejść do środka, ale zrezygnowała. Obróciła się na pięcie i ruszyła za dom pod wielki wiąz, gdzie spoczywała Leonie. W swojej kreacji za tysiąc dolców usiadła na lekko wilgotnej trawie, po czym przejechała palcem po chłodnym marmurze i wyrytych napisach. Niechciane łzy potoczyła się po jej policzkach. Otarła je dłonią, ale uparcie leciały i nie chciały przestać. Nie przebolała straty córki. I nie chodziło, że to było jej dziecko, nie. To było dziecko Harpera i jej. Chodziło, że było to coś co łączyło ją z miłością jej życia, ale tego czegoś już nie było. Magia zniknęła. Rozsypała się niczym gwiezdny pył, zabierając duszę. 

- Kocham cię, zawsze będę cię kochać - szeptała i głaskała chłodny kamień. - Spotkałam dzisiaj twojego tatę. Nie potrafię mu wybaczyć, przepraszam. To siedzi gdzieś we mnie - dotknęła swoich blizn na ramieniu - i chociaż nic o tobie nie wiedział, nie potrafię dać mu rozgrzeszenia. Przykro mi, słonko, ale jego widok otworzył ponownie ranę w moim sercu. Nigdy cie nie opowiadałam, ale był jedną miłością mojego życia - wytarła cieknące łzy - ale okazało się, że po mnie, po nas, pokochał jeszcze kogoś. Kiedy ja podnosiłam się i walczyłam każdego dnia o oddech, on kochał kogoś innego. Zabolało, a nie powinno. Ale ty byłaś moim promyczkiem, który oświetlał mi drogę w ciemności, aż pewnego dnia zgasłaś. Ale zawsze będziesz tutaj - przyłożyła dłoń do piersi - w moim sercu. Zawsze będę cie kochać. Tylko ty i ja, tylko ty i ja. 

Położyła się przy płycie i zamknęła oczy. Cykady ukołysały ją do snu, a gwiazdy były jej powiernikami. Tylko one i wiatr słyszeli jej szeptane pełne bólu słowa. 

Hunter zaklął pod nosem, kiedy o mało nie zaliczył upadku idąc w ciemnościach, bo księżyc skrył się akurat za chmurami.  Odchodził od zmysłów, kiedy okazało się, że Hailey zniknęła. Wydębił od Sama informację, jednak znalezienie dziewczyny zajęło mu trochę czasu. Nigdy tutaj nie był, a leżąca w oddali skulona postać, musiała być Hailey.  Doszedł do rozłożystego drzewa i oniemiał. To był grób. Hailey spała przy nagrobku. Pochyli się i w poświacie księżyca przebiegł wzrokiem po wyrytych złotych literach na czarnym kamieniu.

" Leoni White, ukochane słoneczko mamusi, urodzona piątego lipca, zmarła dziesiątego lipca. dwa tysiące dziesiątego roku." 

Hunter przełknął ślinę. Dobry Boże, to jej córka, tutaj spoczywało jej dziecko. Pieszczotliwie przejechał palcem po literach, po czym wyszeptał: 

- Śpij słodko aniołku.

Pochylił się i uniósł w swoich ramionach Hailey. Kierując się w stronę jej domu, przytulił mocniej  ją do siebie. Wcześniej pragnął zaciągnąć ją do swojego łóżka. Chciał ją mieć pod sobą chętną o gorącą, ale teraz... Teraz chciał czegoś więcej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro