20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hailey czekała na Huntera i Susan w środku w gabinecie Nicka. Wciąż bolała ją jeszcze lekko głowa, więc wolała nie wychodzić na ten panujący na zewnątrz skwar. Doszło ją trzaśniecie drzwiami wejściowy, a po chwili w progu stanęła drobna blondynka ze ślicznymi zielonymi oczami. Była naprawdę urocza. 

- Zapraszam - wskazała jej fotel, po czym przestawiła się - jestem Hailey.

- Tak wiem - odpowiedziała dziwnie sztywno - Susan.

- Hunter mówił, że...

- Co cię łączy z Hunterem? - Wypaliła napastliwie blondynka. - Kim ty dla niego, do cholery, jesteś? 

- Aha. Dobra wyjaśnijmy sobie coś - zaczęła wkurzona Hailey. - Nie znam cię, wcale nie muszę ci pomagać, ale robię to na prośbę Huntera, więc mogłabyś być nieco milsza. Wciąż boli mnie głowa po upadku z konia, dlatego daruj sobie robienie z siebie ofiary. Nie mam ochoty na zazdrosne byłe dziewczyny, byłe żony i cholera wie jeszcze kogo. Równie dobrze możesz zrobić mi przysługę i stąd wyjść - wskazała drzwi. - A tak dla twojej wiadomości, nic nie łączy mnie z twoim facetem. Może i byłoby coś między nami, ale z mojej strony raczej byłby to tylko romans. Nie chce mieć faceta, nie interesuje mnie małżeństwo. A obietnice łamią tylko serce i życie. 

Susan patrzyła osłupiała na kobietę przed sobą. Hunter opowiedział jej o niej. Wyznał, że miał wobec czerwonowłosej jakieś plany, a w niej zapłonęła zazdrość. Kochała go przez całe życie, a dziecko chociaż nieplanowane, było radością jej życia. Jednak małżeństwa z rozsądku nie chciała, lecz nie miała wyjścia.

- On mnie zaszantażował - wyznała i opadała na fotel, a Hailey przeszła momentalnie złość.

- Wiem, ale nie wiem czym.

- To takie typowe dla niego. Jak czegoś chce, po prostu po to sięga. Ma pieniądze, nazwisko i wpływy. Jak myślisz, komu sędzia przyznałbym prawo opieki nad moim synem? Cholerny gnojek.

- Chce ci odebrać syna? - Hailey była wstrząśnięta.

- Jeżeli za niego nie wyjdę, to owszem.

- Cholera! Nie znałam go od tej strony. Co za dupek.

- Całe życie tak był, ale potrafi być tez uroczy, miły i ma dobre serce - Susan spuściła wzrok.

- Aha. 

- Co aha?

- Kochasz go. Nie zaprzeczaj.

- Czy to aż tak widać? - Susan posmutniała, nie chciała, żeby inni widzieli jej uczucia jak na dłoni.

- Bardziej po tym jak go pisałaś. - Hailey zrobiło się żal kobiety. - No to zróbmy wszystko, żebyś go oszołomiła w dniu ślubu.

- Ja... - speszyła się - nie mam tyle pieniędzy, żeby sobie coś kupić, a od Huntera nie wezmę ani grosza, mam swoją dumę. Nie jestem bogata tak jak on, moja pensja ledwo starczała na życie i wynajęte mieszkanie, ale bardzo kocham mojego synka.

- Miałam córkę, ale niedługo po porodzie zmarła - pierwszy raz Hailey wyznała to komuś obcemu i nie poczuła tępego bólu w sercu.

- Tak mi przykro - Susan uścisnęła jej dłoń, po czym szybko cofnęła rękę.

- To było dawno temu. A teraz powiem ci co zrobimy. Kupimy ci nieprzyzwoicie drogą suknie, i jeszcze droższą wyprawę ślubną.

- Ale... - chciała zaprotestować, lecz Hailey jej przerwała.

- Stać mnie. Jestem bogata, mam wielomilionowy spadek po mamie, to ranczo jest w połowie moje, poza tym mam galerię obrazów, w których również wystawiam swoje prace. Więc stać mnie na rozrzutność. A skoro ja nigdy nie założę białej sukni, to pozwól, że kupię ci ją ja.

- Nie wiem, co powiedzieć.

- Najlepiej, że się zgadzasz.

- Nie lubię mieć długów.

- To będzie mój prezent ślubny dla ciebie. Naprawdę, będę szczęśliwa i Hunter może się pocałować w tyłek ze swoimi pieniędzmi. A znając jego, poczuje się urażony.

- Jego ego bardzo ucierpi - zachichotała Susan. - Przepraszam, myślałam, że jesteś jego kochanką.

- Zapewne byłabym, ale teraz nie ma już tematu. Chodź - wskazała jej komputer stojący na biurku - poszukam czegoś w internecie. Później umówimy się i pojedziemy razem do Phoenix poszaleć na zakupach.

- Głupio mi. Naskoczyłam na ciebie, a ty chcesz wydać na mnie kupę forsy.

- Po to jest, żeby wydawać - wzruszyła lekko ramionami. -  ja tylko wydaję na farby i nowe konie, a teraz w końcu na coś się przydadzą.

Raptem dobiegł ich śmiech dziecka. Hailey uniosła głowę, kiedy Greta stanęła z blond chłopczykiem na rękach. Był uroczy. 

- Mama - odezwał się i wyciągnął rączki do Susan.

- Już jestem, skarbie - odebrała go od gosposi i ucałowała płową główkę.

Raptem Hailey wypadła z gabinetu i pognała schodami na górę, do pokoju obok swojego. Stanęła przed drzwiami i złapała za klamkę. Odliczyła do trzech, po czym nacisnęła ją i pchnęła drzwi, lecz nie weszła. Potoczyła wzrokiem po liliowych ścianach, białych mebelkach i zabawkach. Uśmiechnęła się na widok misia o brązowym futerku. Kupiła go Leoni, lecz chyba przyszła najwyższa pora, pożegnać się z nim i całą reszta. Z mocno bijącym sercem przekroczyła prób, przeszła przez pokój, chwyciła pluszaka, po czym wybiegła z pokoju swojej córki. Pognała na dół, gdzie przy wejściu stała Susan z synem.

- Chciałabym ci coś dać - odezwała się do chłopca. - Mama nadzieję, że będziesz się nim opiekował - podała mu misia, którego chwycił.

- A jak ma na imię?

- Nie ma, możesz sam mu jakieś nadać.

- Tedy. Będzie miał na imię Tedy - Sam uśmiechnął się do Hailey, a ona mimowolnie poczuła łzy pod powiekami. 

- Dziękujemy - odezwała się Susan - ale chyba pojedziemy. Może jutro przyjadę z samego rana?

- Tak, to jest dobry pomysł - zgodziła się z nią Hailey, po czym pożegnała gości i ruszyła do pokoju Leoni. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro