Rozdział 42

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tęsknił ktoś? :x

Taniec śmierci jeden z najbardziej namiętnych sposobów wykonywania wyroków na biednych, nic nie świadomych duszach. Był on rzadki, jak doskonale pamiętała tylko nieliczni decydowali się go wykonać na końcu obdarowując swoją ofiarę długim pocałunkiem. Z dziwnym bólem w środku Lauren nie mogła pozwolić sobie na dotknięcie warg Camili. Marzyła o tym, jej druga strona krzyczała, aby to zrobiła i mogła wszystko zakończyć jednakże, co w tedy? Nic po tym by nie osiągnęła gdyż wciąż nie wiedziała dokładnie jak ludzkie społeczeństwo funkcjonuje naprawdę. Camila była kimś innym, od dawna z łatwością mogła to przyznać, choć nie spodziewała się takiego obrotu wydarzeń, jakie miały miejsce zaledwie kilkanaście godzin temu. To właśnie ta niepozorna, drobna Kubanka musnęła swoimi wargami jej w ledwo wyczuwalnym pocałunku. To było najgorsze, momentalnie śmierć poczuła huk krwi przelewającej się w sercu wprawiając je w mocne bicie a płuca jak za sprawą nagłego ożywienia zapragnęły upojnego tlenu. Nie rozumiała tego, po odejściu Camili wciąż jej serce biło, płuca wciąż pobierały powietrze a skóra stawała się coraz bardziej...wręcz gorąca. Czy stała się człowiekiem? O to nie musiała się martwić, to byłoby po prostu nie realne. Pomimo wszystko Lauren wciąż była Boską istotą, której odebrano uczucia, bicie serca i dawne wspomnienia z dzieciństwa. Była śmiercią, która zabijała każdego, kto został zapisany w dzienniku, ale czy na pewno? Obrazy wspomnień szpitalnej masakry, której była sprawcą wciąż wędrowały w jej głowie, zagłuszane krótkimi dialogami jej drugiej strony.

-Mam dość.- jęknęła zarzucając włosy do tyłu.- IZAKIEL GDZIE JESTEŚ?!

Cały dzień tak krzyczała, co chwile sprawdzając temperaturę swojego ciała. Była chłodniejsza, z każdą godziną uczucie bicia serca również malało a więc brak obecności Camili sprawiał, że powracała do normalności. Mężczyzny jak nie było tak nie ma, pomimo sprawdzenia prawie wszystkich kątów w szpitalu wciąż zielonooka nie mogła go znaleźć, lecz czuła jego obecność w pobliżu a to było najgorsze, dlatego również zdecydowała się usiąść przy stoliku pod oknem, jaki był ich stałym miejscem spotkań...zupełnie jak w przypadku brunetki i ratownika.

Nie przyjdzie.

Przyjdzie.

A żebyś się nie zdziwiła.

-O zamknij się już.- krzyknęła uderzając pięścią w stolik.

Była roztrzaskana, tak przynajmniej sądziła po tym, jaką smugę uczuć pozostawił czas, kiedy miała szansę być w pewnym rodzaju ożywienia. Najgorsze w tym wszystkim to fakt, iż nic niewiedząca dziewczyna zdecydowała się na pocałunek, może i nie był długi, przesiąknięty namiętnością oraz żądzą jednakże coś w nim było, coś więcej niż dotąd Lauren mogła poczuć, dlatego ze ściśniętym gardłem wbijała spojrzenie w widok, jaki rozpościerał się za oknem dopóty nie usłyszała śmiechu dopóki nie rozpoznała oczekiwanej przez nią osoby.

-W końcu.- warknęła kopiąc w jego stronę krzesło stojące po drugiej stronie stolika.-Wołałam cię cały ranek.

-Jak zawsze miłe przywitanie.-Izakiel uśmiechnął się pełen sarkazmu.-Lucy mnie wezwała.

-Czy...

-Spokojnie na ten moment jeszcze nasz kochany szef niczego chyba się nie dowiedział.-uspokajająco pomachał dłonią siadając na krześle.-Więc czego pragniesz od mojej wspaniałej osoby?

No tak, jak zwykle jej narcystyczny przyjaciel nie mógł obejść się bez swojej udawanej skromności. Patrzył na nią wyczekująco, opierając swoje przedramiona na chłodnym blacie analizował kobietę jakby chciał ją prześwietlić na wylot. Kryła się, miała ochotę objąć swoje nogi i zakryć twarz by wszyscy o niej zapomnieli, żeby wszystko znów wróciło do normalności a spotkanie z Camilą nigdy nie nadeszło.

-Lauren?

-Pocałowała mnie.-szepnęła wbijając spojrzenie w swoje roztrzęsione dłonie.

Gdzieś w głębi siebie śmierć oczekiwała krzyku ze strony swojej bliskiej na swój sposób osoby. Czekała na prześmiewczy ton lub z powątpiewaniem złożenie gratulacji, choć tak naprawdę gdyby Camila w tedy zmarła to nie byłby wyrok ze strony zielonookiej, bo przecież jak zwykle zdaniem innych nie miała nigdy tego czegoś, aby z własnej woli zabić kogoś i chełpić się tym udając, że może równać się z kimś takim jak Bóg nieba czy piekła. Izakiel wciąż milczał, Lauren spojrzała się na niego ze skruszoną miną i nie mogąc wydusić z siebie ani słowa patrzyła wprost w ciemne tęczówki mężczyzny.

-Zabiłaś ją?

Tylko tyle a może aż tyle? W jego głosie nic nie było czuć, spytał jakby był znudzony lub możliwe, że rozczarowany, choć skąd miała to wiedzieć? Przez moment widziała w nim człowieka, często obserwowała u nich podobny wyraz twarzy, jaki on miał jednakże przecież nim nie był a więc skąd przyszło jej to do głowy? Zagubiona uniosła dłonie do swojej twarzy sprawdzając czy ciepło, jakiego doznała wciąż nie odeszło, lecz musiała przyznać, iż dawno jej krew ustała w żyłach oraz tętnicach, serce zatrzymało się a skóra ponownie stała się zimna jak lód.

-Nie, dotknęła przez moment moich ust.-tłumacząc wciąż zasłaniała twarz przed nim.-Tańczyłyśmy i...

-Tańczyłyście?-zaśmiał się opierając wygodniej swoje plecy o oparcie.-A to ci nowina...Tańczyła ze śmiercią i przeżyła!

-Izakiel...

-Co?!-warknął uderzając pięścią o blat.-No powiedz mi, co?! Wraz z Lucy próbujemy uratować ci tyłek, ponieważ straciłaś głowę dla tej...Tej dziwaczki a ty masz jeszcze czelność po tym wszystkim trzymać się w jej pobliżu? Zabijasz ją Lauren. To nie jest jej czas rozumiesz? A już na głowie masz sporą liczbę niewinnych.

To była prawda, zabiła w ostatnim czasie wielu. Zabiła ludzi, którzy mogli jeszcze żyć a jednak to nic ją nie powstrzymywało przed tym, aby wciąż korzystać z chwil obok chorej. Jej uwielbienie wobec człowieka było tak ogromne, iż zapomniała o swoich obowiązkach zastępując je wygórowanymi pragnieniami poznania czegoś innego, zmienienia stosunków drugiego świata do żyjących.

-Dlaczego pozwoliłaś na taniec?-kolejne pytanie przebiło szum, jakie wywoływali pacjenci oraz odwiedzający.

-Nie wiem.-uniosła się sycząc wściekle.-Nie wiem, dlaczego to wszystko robię! Nie wiem, dlaczego ona jeszcze żyje. Izakiel, ja...-ucięła czując rozpływającą się po jej wnętrzu pustkę.-Nie mam pojęcia, co robię.

Chłopak westchnął głośno bujając się na krześle w zamyśleniu. Nie reagował na nic zaś Lauren coraz mocniej zdawała sobie sprawę, iż wszystko, co dotąd znała ze swego domu przestało mieć jakąkolwiek logikę. Miała wrażenie, że to, co było najistotniejsze i najbardziej teraz pomocne zostało jej odebrane w dniu, gdy zadecydowano o jej zawodzie. Była w tym sama, przynajmniej tak się czuła, choć druga strona dobijała ją bardziej w tym wszystkim. Przez moment zastanawiała się jak radzi sobie z tym Izakiel, co robi, aby to coś w jego głowie przestało mówić wręcz krzyczeć o cierpienie innych, choć przez moment, kiedy nie może zabić ani się wyżyć w inny sposób. Kobieta doskonale wiedziała, że nie może zejść do piekła, nie teraz i nie do momentu aż jej czas tutaj się zakończy.

Była przegrana.

-Pocałowaniem wszczepiłem w duszę Jad, co was będzie pożerać, Pójdźcie i patrzcie na me katusze: Wy tak musicie umierać.- wyrecytował opierając się łokciami o kolana.- Autor tego w ludzkim świecie miał cudowny odnośnik do prawidłowego opisu pocałunku Almanzora. To coś podobnego do pocałunku, jaki my wykonujemy jednakże pocałunek Almanzora jest...Powolniejszy.

-To znaczy?-nie rozumiejąc zmarszczyła brwi.- Nie słyszałam, aby śmierć mogła to wywołać.

-Śmierć może i nie, ale człowiek już tak.- oświadczył drapiąc się po głowie bez przejęcia.- Jesteśmy aniołami śmierci a więc zsyłamy na ludzkość ostateczny czas odejścia. Robimy to w dość szybki sposób, lecz!- uniósł się wypinając pierś do przodu.- Ludzie uwielbiają nas...No kiedyś lubili mieć z nami styczność. Kochali się potajemnie w śmierci chcąc poczuć dogłębnie tym, kim jesteśmy a w tedy...

-Całowali nas wykonując pocałunek Almanzora.-dokończyła przełykając z trudem ślinę.-To znaczy, że...

-Tak.-przerwał ponownie siadając na swoim miejscu.-Camila wydała na siebie wyrok przez swoją niewiedzę.

Niewiedza była tutaj dość dużym czynnikiem, jaki miał wpływ na zachowanie młodej dziewczyny. Zapewne gdyby się dowiedziała wszystkiego uciekłaby jak najszybciej od swojego częstego gościa, jaki głównie milczał słuchając jej głosu. Uciekłaby lub może jeszcze na odchodne uderzyła kobietę, aby wyrzucić cały swój gniew za to, do czego się dopuściła. Wielu z nas mogłoby obwinić Lauren za to wszystko, za głupi powód do robienia krzywdy dbając tylko o siebie, lecz również ona sama nie może być świadoma do końca, co robi, choć Izakiel po długim czasie zauważył w niej zmianę. Ze znudzonej śmierci stała się dziwnie zagubiona, błąkająca się we własnej głowie oraz nierozumiejąca tak wielu rzeczy z powodu odebrania emocji. Ludzie stali się dla niej trucizną, byli już tacy od samego początku, lecz teraz również i ona sama z dziwnym ciężarem w środku uświadomiła sobie, iż ta cała sytuacje jest winą Camili. To przez nią dopuściła się tyle zła, od jakiego stroniła, to przez nią zdecydowała się na taniec śmierci. Ta niepozorna dziewczyna sprawiła, iż zauroczyła się w niej, wywołała w niej żądzę posunięcia się do jak najdalszych granic łamiąc prawo. Camila ją niszczyła a przez to również i ona się mściła niszcząc ją. Działały wzajemnie a więc również byłoby dobrze zadać pytanie, kto wygra?

-Mogę to jakoś powstrzymać?-zapytała przeczesując palcami włosy.-Jest szansa, aby to wszystko odkręcić?

-Odsuń się od niej.

-Nie mogę, nie potrafię tego zrobić.-jęknęła wstając z krzesła.-Nie potrafię funkcjonować bez niej obok. Nawet, jeśli nie chcę to coś i tak mnie do niej ciągnie. Chce ją zabić a z drugiej strony uratować...

-Chcesz ją wykorzystać.-prychnął patrząc z dołu na nią.-Uzależniłaś się od niej. Nie potrafisz być daleko od swojej bratniej duszy. Gonicie się wzajemnie próbując zdobyć się a jednak u jednej jak i drugiej następuje zaprzeczenie.

-Nie pomagasz.-zrezygnowana ukucnęła ledwo, co omijając ramieniem przechodzące dziecko.-Jak mam to cofnąć?

-Kiedyś powiedziałbym żebyś ją zabiła.-wzruszył ramionami stukając palcami o blat.-Powiedziałbym abyś ją przeleciała przynajmniej miałaby, czym się chwalić...

-IZAKIEL!

-Przepraszam! –zaśmiał się głośno.-Sama byś tak kiedyś chciała a teraz...A teraz sądzę, że powinnaś ją zostawić, choć tego nie zrobisz. Zostaje tylko jedno kochana i wiesz doskonale, co.

-Nie zabije jej...jeszcze nie?-szepnęła obserwując ludzi wokół.-Nie zabije jej a gdy będzie umierać znajdę sposób, aby ją od tego odsunąć. Izakiel chciałabym cię o coś prosić.

-Mam znaleźć sposób, aby odwrócić działanie pocałunku.-mruknął patrząc wprost w zielone tęczówki przyjaciółki.-Spróbuję jednakże nic nie obiecuję.

Nie odpowiadając pokiwała kilka razy głową decydując się na odejście. W pewnym sensie nic konkretnego się nie dowiedziała lub możliwe, że aż za wiele. Za każdym razem, kiedy rozmawiała z Izakielem o Camili doznawała poczucia burzy w swoim umyśle. Wszystko się mieszało, wszystko przestawało mieć znaczenie albo potęgowało się wprawiając ją w okropną niepewność, jakiej nigdy nie miała dopóki nie poznała brunetki. Non stop kobieta się powtarzała, hipokryzja wręcz biła od niej, lecz nie robiła nic z tym jakby to było normalne. W końcu wszyscy z jej społeczeństwa zachowywali się podobnie, zabijali z ogromną satysfakcją lub krzywdzili dusze, aby zaspokoić wszystkie rządzę, jakie ich zatruwało. Ona nie była taka, była kimś innym od wszystkich lub może to własne poczucie wyższości zakryło brud, jakim była okryta, ten sam brud, jaki miał każdy z jej świata. Była jak oni możliwe iż gorsza, ponieważ kto z nich dopuścił się do takiego samolubstwa?

Przechodząc przez kolejne korytarze lawirowała między pacjentami ostrożnie wyjmując swój dziennik. Zostały jej dwie ofiary, przekręcając kolejne lśniące strony oczekiwała jakichś odpowiedzi, choć doskonale wiedziała, że to było głupie. Dziennik nie był jakąś ogromną encyklopedią, miał tylko dane ofiar i ich liczbę, nic więcej. Numery łóżek oraz pokoi pokrywały strony, co jakiś czas zanikając, dzięki czemu śmierć mogła być pewna, że dusza trafiła na dalszy etap przejścia. Czy z Camilą również tak będzie? Dostanie zapisany pokój jak i numer łóżka mogąc ostatecznie zabrać ją z tego świata? Czy miałaby żal do niej za to, że ją okłamała, kim jest? Zapewne tak. Pomimo wszystko kobieta poznała ją trochę, często dziewczyna wzbudzała w niej wahanie, była tajemnicza możliwe, że jeszcze bardziej od niej samej i wciąż z gorzkim posmakiem na języku zagryzała usta w zamyśleniu, dlaczego nie mogła trafić na kogoś prostszego.

-Lauren?

Stanęła jak słup soli, osoba, której nie chciała widzieć zauważyła ją w tłumie ludzi, nieszczęsnych ludzi, którzy kompletnie jej nie widzieli. W skupieniu zaczęła myśleć, co zrobić niestety Camila podeszła do niej na sam środek korytarza narażając ich obie na odkrycie przykrej prawdy o tym, iż nikt oprócz dziewczyny nie widzi kobiety ubranej w czerń. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro