Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Starość głównie kojarzy nam się ze spokojnym życiem w dostatku, kiedy po tylu latach ciężkiej pracy i wyrywania włosów z głowy przez stres możemy w końcu usiąść na fotelu otworzyć książkę ciesząc się z panującej ciszy oraz rozgrywającej się akcji w powieści lub może kojarzyć się nam z gromadką wnucząt, które biegają po każdym pokoju, podwórku i jako wspaniali dziadkowie opiekujemy się nimi pomagając swoim dorosłym dzieciom w opiece, bo przecież, kto lepiej się zajmie dziećmi jak nie dziadkowie?
Starość to wbrew pozorom czasem wręcz przerażający okres w życiu tak naprawdę, ponieważ w końcu po tylu minionych latach zbliżamy się do końca. Cała nasza wędrówka, wybory i błędy scalają się w jedno sprawiając, iż niektórzy z nas nie mogą patrzeć na swoje odbicie lub przeciwnie, uwielbiają, ponieważ dokonali tylu wyborów, że teraz są szczęśliwi i spełnieni, ale co z tymi, którzy są sami? Co ze starością, jeśli za nią nie tylko spokój idzie, ale także choroby i problemy? Co z tymi, którzy liczyli na pomoc rodziny a jednak pozostawili ich na pastwę losu? No właśnie, starość to nie tylko spokój, wnuki i brak stresu, tak naprawdę to również masa problemów i liczenie na pomoc innych, ponieważ ciało odmawia posłuszeństwa.
Lauren wiele razy odbierała życia starszym, wiele razy również witano ją z uśmiechem na ustach dziękując, że raczyła się zjawić i odjąć bólu oraz winy za to, iż bliscy muszą układać życie pod nich. Wcale nie dziwiła się taką reakcją, w końcu ile można istnieć na tym świecie? Dla niej ludzie byli samolubni, nie cieszyli się z tego, co mają i w cale nie próbowali zobaczyć jak życie może być wartościowe i tak naprawdę jedyne. Po tym, kiedy śmierć przychodzi zaczyna się ich kolejna ścieżka, która jest jeszcze bardziej powikłana i problematyczna, po śmierci nie leżysz na chmurach i nie patrzysz na ludzki świat. Po śmierci załatwiano wiele rzeczy i przydzielano dusze do różnych sektorów gdzie dostawały prace, ale nie taką zwyczajną. Lauren nigdy się nad tym nie zastanawiała i nie interesowała, pamiętała tylko jak jedna dusza dziewczyny obsługiwała bar w klubie gdzie ona jak i jej przyjaciele często kiedyś bywali zanim nie przydzielono jej tutaj. Kobieta nie raczyła obdarzyć nigdy zainteresowaniem tego, co dzieje się, kiedy zabiera duszę, nie wiedziała, co dzieje się potem, gdzie idą, co robią. Widziała tylko później ich pracę lub nawet kolejki jak w urzędzie gdzie stoją i czekają. Cieszyła się wiele razy, że nie musi robić czegoś takiego, dla niej samej patrzenie na to wszystko było niesamowitym utrapieniem.

I tak jak była mowa o starości właśnie w tej chwili, gdy wybiła pierwsza po południu weszła pewnym krokiem do pokoju, w którym leżała ledwo kontaktująca kobieta. Nie zwracając większej uwagi na bliskich staruszki podeszła do metalowej plakietki wiszącej na ramie łóżka.

-Jesteś bardzo ładna.- drżący z lekką chrypką głos kobiety wywołał uśmiech na twarzy Lauren.

-Bardzo dziękuje ci Elizabeth.- odpowiadając założyła dłonie z tyłu pleców.- Jak się czujesz?

-Dobrze, jestem taka zmęczona dziecino.- mruknęła a jej pomarszczona chuda dłoń powędrowała do czoła by otrzeć kropelki potu.

Dziwnym trafem zawsze starzy ludzie widzieli Lauren pomimo tego, że nawet specjalnie się im nie ujawniała. Kiedyś w starej bibliotece ojca, gdy była młodsza czytała o tym, iż starzy ludzie mają bardziej wyczulony szósty zmysł tak jak i małe dzieci, dzięki czemu mogą zauważać różne niewyjaśnione zjawiska.
Nie siląc się na halucynacje by sprawić kobiecie od razu miłą śmierć, zielonooka kobieta spojrzała na reakcje dwójki bliskich osób Elizabeth a prędzej miała nadzieje, że byli to bliscy sercu staruszki.

-Mamo, do kogo ty mówisz?- młody mężczyzna o jasnej karnacji i brązowych włosach odezwał się niepewnie dotykając ramienia umierającej matki.

-Kai, o co ci chodzi?- prychnęła oburzona reakcją syna.- Mówię do tej ślicznej dziewczyny stojącej przy moim łóżku.

Wzrok mężczyzny powędrował w miejsce gdzie starsza pokazała palcem, było to oczywiste, iż nic nie zauważył, ale Lauren wyczuła zmianę w jego organizmie na jej obecność. Tętno niewiele przyspieszyło jak i oddech, ale on nie mógł tego zauważyć, jeśli się nie skupi. Mając wrażenie, że wszystko przedłuża oparła biodro o materac szpitalnego łóżka biorąc dłoń kobiety w swoje własne.

-Oni mnie nie widzą.- szepnęła obdarzając Elizabeth delikatnym uśmiechem.

-Ah, więc tak wyglądasz?- zachwycona wzięła świszczący wdech zanim Lauren bez mrugnięcia okiem wprowadziła ją w stan śmierci idealnej.-Michael?

-Witaj kochanie.

I z tym zdaniem śmierć właśnie zaczęła udawać zmarłego męża kobiety. Wiele razy Lauren musiała odgrywać rolę kogoś przybierając wygląd tej osoby, były to tylko niewielkie sztuczki, ale idealnie działały na duszę, aby mogła zaufać. Nie tracąc czasu, kiedy lekarz wraz z pielęgniarką zaczęli odratowywać pacjentkę, ona przybliżyła się chcąc objąć drobną sylwetkę chorej.

-Tęskniłem.- mruknęła czując oplatające ramiona Elizabeth, która dopiero teraz otworzyła oczy z przerażenia.

-Oszukałaś mnie.- jęknęła z bólu a słone łzy skapnęły po ich policzkach.
Ból i smutek połączyły się wraz z ulgą i szczęściem duszy, która już zniknęła sprawiając, iż głośne krzyki ludzi jak i piski maszyn niewiele się zdadzą.
Ciało umierało, duszy już nie było, ale ten aspekt zostawiała tylko dla siebie, ponieważ w końcu nikt oprócz umierających jej nie widzi.

Kierując się powolnym krokiem w stronę wyjścia z oddziału Lauren poczuła dziwne mrowienie wzdłuż kręgosłupa, zdziwiona przystanęła marszcząc brwi, przez co delikatna zmarszczka powstała między nimi.
Uczucie to zwiększało się powodując, iż kobieta czuła jakby jakieś małe stworzenia chodziły po jej skórze wywołując ciarki. Prychając pod nosem otworzyła drzwi nie zważając na nic dopóki nie usłyszała szybkich i głośnych kroków zbiegającej osoby. Uczucie zmieniało natężenie tak jakby osoba, która zbiegała wywoływała u niej to wszystko. Ciekawa, o co chodzi skierowała się na schody powoli i niespiesznie schodząc nie zwracała uwagi na to czy osoba już zbiegła, ponieważ czas wokół niej się spowalniał. Słysząc jęk bólu zwróciła uwagę na dół ostatniego odcinka schodów gdzie znajdowała się skulona postać młodej dziewczyny.

Znowu ona.

Nie rozumiejąc, co się dzieje i dlaczego ponownie świat chciał, aby się spotkały, przełknęła ciężką gulę powstałą w jej gardle. Nic nie mogła zrobić, stała tam i patrzyła jak ciało Camili drży prawie nie zauważalnie dla innych a jednak Lauren to dostrzegła dziwnym trafem czując na własnej skórze. Ciemniejsza karnacja nadal dla niej nieznajomej brązowookiej stawała się dziwnie bledsza a plecy skuliły się jeszcze bardziej, gdy kolejne fale bólu zaatakowały organizm.
Wciąż obserwując dalszy rozwój wydarzeń cofnęła się o dwa kroki, gdy młody mężczyzna uniósł ciało prawie nieprzytomnej chorej i pytając głośno, z jakiego oddziału jest. Lauren od razu zbiegła ze schodów poruszona tym jak ledwo dziewczyna potrafiła unieść rękę by wskazać na białą opaskę założoną na jej drobny nadgarstek. Głowa Camili opadła niedbale z ramienia prawdopodobnie ratownika medycznego, ponieważ miał na sobie duże pomarańczowo-czarne spodnie a szelki przytroczone do nich zwisały na jego biodrach, biała koszulka gdzieniegdzie była pomarszczona od noszenia uniformu, który pozostawił na parapecie pod jednym z okien. Lauren widziała to wszystko w zwolnionym tempie, czuła aż przymus by tak zrobić, chciała przyjrzeć się jak usta dziewczyny otwierają się delikatnie a kropelka potu spływa po czole. Miała nieodpartą ochotę zabrać ją sama i pomóc, odjąć jej niepotrzebnego bólu i trzymać jej kruche ciało przy sobie.
Nie wierząc w to, o czym myśli potrząsnęła głową w momencie, gdy brązowe nieprzytomne oczy wpatrywały się w nią zanim kompletnie brunetka straciła przytomność.

I znowu po kolejnym spotkaniu zauważyła jak jej ciało uspokaja się i wraca do neutralnej postawy, do jakiej się przyzwyczaiła. Widok Camilii był ujmujący aczkolwiek również przerażający z powodu tego jak wyglądała i co najważniejsze przeżywała. Wzdychając ciężko oparła się plecami o ścianę unosząc powoli głowę do góry. Biały sufit sprawiał, że mogła oderwać myśli od wszystkiego, skupić się na własnym wnętrzu i co najważniejsze wyciszyć.
Śmierć, która nie jest spokojna to śmierć, która zabije wszystko, co się do niej zbliży. Nie lubiła tego, pamiętała jak wściekła przez kilka dusz zamordowała wręcz piętnaście innych osób w brutalny sposób i tak jak pamiętała to zdarzenie również w jej wspomnieniach był obraz kary, jaką dostała.
Smród stęchłego moczu, podarte ubrania i brud powoli wstępujący na jej blade ciało i czarne jak smoła włosy. Jęki ukaranych męczyły jej słuch przyprawiając o ból głowy. Spierzchnięte usta i wysuszone gardło błagające o szklankę wody.
Była słaba i siłą odbierano jej ostatki zdrowego rozsądku. Czuła się w tedy jakby była tymi wszystkimi ludźmi zamkniętymi w lochach i miała się tak czuć. Halucynacje nie tylko działały na śmiertelników, ale i również na śmierć. Tak naprawdę Lauren w tedy leżała w łóżku śpiąc a karę odbywała w swoim umyśle niszcząc psychicznie. Męki te trwały tydzień, po tygodniu jej dusza marzyła o śmierci, której nie dostanie, choć w głowie myślała, że trwa to o wiele dłużej.

Wzdrygając się na to wszystko, co się jej w tedy przytrafiło oderwała spojrzenie od bieli kierując je na tego samego ratownika, który biorąc swój uniform odwrócił się wprost do niej, dzięki czemu mogła zobaczyć jego kwadratową szczękę, zaczesane do góry falowane brązowe włosy i ciemne oczy.
Był przystojny, choć ona uważała, że wygląda trochę jak wyrośnięty nastolatek przez jego gładkie i delikatne policzki.

-Shawn gdzieś ty był?- niska dziewczyna ubrana również na pomarańczowo-czarno podbiegła do niego zapinając uniform.-Mamy zgłoszenia!

-Pomogłem pacjentce jednego z oddziału.- informując oboje pobiegli w stronę parkingu gdzie znajdują się karetki.

Dopiero, kiedy ponownie wspomniano gdzieś o tej dziwnej dziewczynie Lauren otworzyła szeroko oczy zaskoczona faktem, iż nie wyczuła od niej niczego, co zawsze spotykała u innych ludzi. Zero informacji o upadającym zdrowiu, zero informacji o stanie duszy jak na początku, gdy ją spotkała a co najważniejsze to nie ona wpływała na jej samopoczucie pomimo tego, iż była blisko.

-Co jest do jasnej cholery?!- warknęła kierując się w stronę oddziału, na którym leżała Camila. Miała dość niewiadomego i teraz zdecydowała się w końcu na podjęcie drastycznych kroków.

~~~~
1600słów 😮 sie rozpisałam 😂 Cieszę się że to czytacie i mam nadzieję że nie nudzicie się :) wiem na razie jest mało camren ale kurczę jakoś nie lubię gdy coś za szybko się dzieje :P A wy? btw.: myślałam o tym by stworzyć tu tomik wierszy które piszę i co o tym myślicie? 

Dziękuje wszystkim za komentarze i gwiazdki!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro