Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Często zastanawiamy się nad tym jak możemy zareagować na stratę czegoś lub kogoś. Boimy się tego dnia, który niepostrzeżenie może nadejść wcale nie ostrzegając nas abyśmy zmienili siebie i uratowali to, czego tak bardzo potrzebujemy obok.
Wielu oddałoby wszystko za to by ostatni raz porozmawiać na nowo z ważną osobą taką jak przyjaciel, druga połówka czy ktoś z rodziny. Wielu z nas stanęłaby na rzęsach przenosząc siłą woli góry, aby ponownie cofnąć czas i coś zmienić, może w tedy tak wiele wypadków przestałoby istnieć w rzeczywistości pozwalając na dalsze życie poszkodowanym, może cofnięcie się w przeszłość uchroniłoby tak wiele rodzin przed rozpadem lub przed kłótniami gdzie tak często są wypowiadane niepotrzebnie raniące słowa.
Każda decyzja ma swoje konsekwencje, nigdy podejmowane działania nie idą na marne, choć często sądzimy inaczej za jakiś czas krótki lub może trochę dłuższy, poznajemy prawdziwe znaczenie postawionych kiedyś przez nas kroków, bo tak naprawdę spójrzmy na zwykły spacer.:
Zamiast iść tak, jak co dzień do parku, dziś akurat zdecydowaliśmy pójść chodnikiem obok drogi, przez którą co jakiś czas jadą dwa lub trzy samochody. Nic takiego, jednak co się stanie, jeśli ten jeden jedyny samochód akurat był prowadzony przez pijanego kierowcę i idealnie zmierza w naszą stronę?
No właśnie, a co by było gdybyśmy jednak, jak co dzień wybrali się do parku? Brzmi to jak oszukać swoje własne przeznaczenie, ale czy da się zrobić coś takiego? Czy potrafimy przewidzieć coś, czego nie da się?
Nikt nie jest pewny, ale utrata życia lub zdrowia to jedne z najgorszych konsekwencji naszych wyborów, choć czasem nieświadomych.

Camila doskonale pamiętała jak kiedyś nie chcąc iść do szkoły zaciągnęła Dinah do centrum handlowego. Bawiąc się w najlepsze w różnorodnych sklepach z ciuchami kompletnie zapomniała o swoich lekach, których nigdy nie brała przy przyjaciółce. To nie tak, że się wstydziła lub jej nie ufała, ona po prostu nie chciała jej martwić, dlatego nigdy aż do tamtego dnia nie ujawniała, na co choruje.
Brak wziętych leków, namawianie przez Dj na wypicie napoju energetycznego, który kupiła, dały niesamowitą mieszankę bólu, przez co skończyło się to utratą przytomności i wylądowaniem na trzy dni w szpitalu.
Brunetka doskonale pamiętała wzajemną kłótnie między sobą, Dinah zaczęła się tak bardzo obwiniać za to, co się stało, że nie mogła patrzeć na siebie wciąż płacząc i krzycząc, dlaczego nic jej nie powiedziała. W tedy Camila naprawdę miała wrażenie, że ją straci, nie mogła uwierzyć we własną głupotę i myśli, dlaczego niczego nie powiedziała, choć mogła i wszystko, co się wydarzyło na pewno nie miałoby miejsca, ale Dinah i tak została pomimo wszystko wciąż przy niej była.
Za każdym razem, gdy musiała wracać do szpitala zawsze blond włosa dziewczyna siedziała przy jej łóżku, później poznana w liceum Ally również trafiła do osób wspierających ją a następnie Normani. Wszystkie we czwórkę stały się dla siebie jak rodzina i może, dlatego wizja utraty którejś z nich dla każdej była spełnieniem najmroczniejszych koszmarów tym bardziej, gdy ten koszmar nadchodził powolnymi krokami kierując się w stronę niewinnej brązowookiej kubanki.

Ally, Dinah i Normani od dobrych dwóch godzin siedziały przy łóżku nie przytomnej przyjaciółki. Zestresowane jak najszybciej oderwały się od swoich obowiązków i na pewno łamiąc kilka albo lepiej powiedzieć kilkadziesiąt przepisów drogowych dotarły do szpitala prawie, że równocześnie.
Dj cieszyła się z całego serca, kiedy Camila powiadomiła ją kilka lat temu, iż umożliwiła jej wgląd w swoje papiery medyczne oraz przekazywaniu każdej informacji o zdrowiu, dlatego dostając telefon z oddziału o znacznym pogorszeniu dzisiejszego samopoczucia dziewczyny nie myśląc o niczym innym wpadła do samochodu jak burza wybierając przy okazji numer Alysson i Normani, aby i one wiedziały, co się dzieje.

Nie wytrzymując już napięcia blondynka wstała z krzesła i chodząc w kółko powstrzymywała się od komentarzy na temat tego wszystkiego. Szczypiąc się w palce próbowała uspokoić swoje już i tak mocno rozszarpane nerwy. Jak na złość dzisiaj musiała pisać pracę na zaliczenie, która kompletnie jej się nie udawała a teraz jeszcze coś takiego?

-Dinah usiądź w końcu.- z westchnięciem Normani wskazała krzesło stojące obok niej.- Tym chodzeniem denerwujesz każdego.

-A, co mam nie chodzić!? Nie mogę tak siedzieć, gdy ona..ona..-jęknęła czując gromadzące się w kącikach oczu łzy.

Nie mogła płakać, na pewno nie teraz. Pamiętała jak kiedyś obiecała Camili, że nigdy nie będzie płakać nad nią, nie chciała widzieć łez przyjaciół i ich ból. Dinah doskonale wiedziała, że pomimo tego, iż jej przyjaciółka wciąż się uśmiecha i śmieje to tak naprawdę w środku płacze wykończona swoim życiem. Dziewczyna nawet nie wiedziała jak bardzo ona próbowała to zmienić, ile nocy nie przespała szukając informacji o możliwości przeniesienia jej na wyższe miejsce w liście pacjentów oczekujących, jak wiele dni jeździła po różnych szpitalach pytając o leczenie wraz z jej rodzicami.
Camila tak bardzo starała się udawać silną i niewzruszoną, że przestała zauważać jak jej wszyscy bliscy walczyli o nią. Jak bardzo się przejmowali i próbowali sprawić by zapomniała o swojej chorobie.

-Skarbie nie płacz.- silne ramiona ukochanej objęły ją w mocnym uścisku.- Zaraz się obudzi, dostała mocne przeciwbólowe i rozkurczające.

-Martwię się po prostu.- pociągając cicho nosem odsunęła się nieznacznie spuszczając wzrok na ziemię.

-Nie ty jedna kochanie.- mała dłoń Ally złapała jej rękę w czułym geście uśmiechając się.- My wszystkie się o nią martwimy.

Potakując kilkakrotnie głową podeszła do krzeseł przysuwając jedno jak najbliżej łóżka chorej. Siadając z cichym skrzypnięciem, złapała opaloną dłoń dziewczyny ściskając ją delikatnie.

-Chancho budź się, bo mi nudno.- szepnęła głaszcząc kciukiem jej skórę i bez widocznej reakcji kubanki na słowa opuściła ramiona w geście rezygnacji.

-Musisz poczekać Dj.- odwracając głowę w stronę Ally uniosła jedną brew.-Jesteś zbyt niecierpliwa.

-Dlaczego wszyscy mają do mnie problem?- oburzona wydęła policzki zakładając ręce pod piersi.

-Dlatego, że jesteś głośna...- cichy chrypiący głos Camili zwrócił uwagę wszystkich dziewczyn.

-Boże Chancho ty żyjesz!!- krzycząc blondynka wzięła w ramiona ledwo przytomną brązowooką.

-Jezu miłosierny puść ją słoniu!- kolejne krzyki tym razem Allyson wypełniły pokój wraz z odgłosem tupania w podłogę.

-Jak na królową tego świata musiałam przywitać się z umarłym!- w końcu puszczając Camile, wyprostowała się dumnie ubierając na twarz zadziorny uśmiech.

-Mani jak ty z nią wytrzymujesz?- wciąż ospała kubanka spojrzała na załamaną czarnoskórą kobietę.

-Naprawdę nie wiem...- jęknęła, gdy wspomniana blondynka uczepiła się jej szyi.

-To z miłości.-sarknęła będąc pewna swoich racji.

-To przez alkohol skarbie.- prychając poklepała plecy Dj.

-Doprawdy żadna z was nie jest godna mojej obecności.-burknęła przerzucając swoje długie włosy przy okazji uderzając nimi w twarz Ally i Normani, które wściekłe zmierzyły ją wzrokiem.

Wszystkie dziewczyny w końcu szczęśliwe, że brunetka się wybudziła opowiadały jej jak bardzo brakuje im wspólnych wyjść i zazdrościły, że miała odpoczynek od głośnej Dj dopóki ta nie wparuje na oddział. Tylko Camila, co jakiś czas się wyłączała z rozmów wpatrując się w pusty korytarz.

-Mila coś się stało?- zmartwiona Ally zmarszczyła brwi na ponowny widok bladej twarzy przyjaciółki.

-Ta dziewczyna...- szepnęła ledwo zrozumiale, lecz nieznacznie uniosła palec wskazując na wejście do pokoju.

-Kto?

Wszystkie trzy spytały się w jednym czasie obserwując powoli zbierające się kropelki potu na skroniach leżącej kubanki. Tak jak zawsze czekoladowe oczy teraz były wręcz prawie czarne z widocznym szklistym blaskiem.

-Ona tu jest.- mruknęła wciąż nie odwracając wzroku od nieznanego dla nich punktu.

-Chancho, ale tu nie ma nikogo innego oprócz nas.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro