Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zapraszam do mojego tomiku wierszy " Nocne Odczucia" 😇 i mam nadzieję że pod tym rozdzialem moi kochani czytelnicy się trochę wypowiedzą będę szczęśliwa z tego powodu!
Miłego czytania 💓
~~~~~

Oczekiwany wieczór nadchodził wielkimi krokami, może nawet i za dużymi gdyż dziwna niepewność w kobiecie wciąż wzrastała coraz bardziej i bardziej dając na barki jeszcze gorszy ciężar niż wcześniej. Kłamstwo, jakiego się dopuściła było nieakceptowalne, dla niej oczywiście nie do akceptacji, lecz zapewne inni z jej otoczenia pogratulowaliby czegoś takiego i z szyderczymi uśmiechami życzyli powodzenia w dalszym rozwoju spraw. Dlatego też Lauren nie decydowała się, aby podzielić się z kimś planem, jakiego miała zamiar dokonać i jedyna osoba, która choć trochę rozjaśniła jej umysł był czarnowłosy Izakiel, który nigdy nie wyjawiłby nikomu ich wspólnych rozmów, dlatego będąc pewna, że nikt się nie dowie odetchnęła z czystą ulgą. Jeszcze by tego brakowało żeby ci z góry byli wściekli i zesłali ją na odbycie kary, podziękowała sobie takich wakacji od pracy naprawdę mogłaby nawet siedzieć cały urlop znudzona w domu niż tułać się po innych sektorach i nie daj Boże jeszcze ogarniać te całe gówno, za jakie uważała ich system i to, co robią niektórym duszą. Nie była święta, było jej do tego cholernie bardzo daleko w końcu jej istnienie powstało w piekle, dlatego pomimo starań i bycia dobrą śmiercią czasem odpuszczała pozwalając na wewnętrzne ukojenie swojej drugiej strony, która coraz bardziej uaktywniała się przez Camile, nie było tu mowy o bezpodstawnym zabijaniu, tego nigdy by dobrowolnie nie dokonała. Chodziło głownie o zaspokojenie żądz i to pod każdym względem, chęć zdobycia kontroli nad kimś było tak niewyobrażalnie ogromne, że gdy tylko miała przerwę od pracy i mogła zostać u siebie dłużej pozwalała na puszczenie hamulców, aby choć trochę ukoić swoją pustkę i na pewien czas przymknąć tą wciąż chcącą śmierci i cierpienia połowę siebie. Ale teraz nie mogła tego zrobić, nigdy podczas wykonywania swojej pracy nie wymykała się do Los Diablos, aby zaspokoić się przez alkohol i przyjemny seks. Nie oszukując się, co mogłaby innego robić, jeśli to były najciekawsze rzeczy tam?

W tym właśnie zazdrościła ludziom, w świecie żywych zawsze coś można było zrobić, gdzieś pójść i poznać nowe miejsca oraz osoby a tam, po tej drugiej stronie, gdy egzystuje się tyle tysięcy lat, co ona, już nie było niczego, co mogła poznać. Wszystko było non stop takie same, nudne, nijakie i puste zupełnie jak ona.

- Tatusiu, jak wrócisz do domku to pobawimy się samochodami?- malutki blond włosy chłopczyk prawie krzyczał z ekscytacji patrząc się na leżącego mężczyznę.

- Pobawimy się samochodami i zbuduje ci domek na drzewie.- mówiąc to rozczochrał jego włosy uśmiechając się szczerze.- Pasuje?

-Tak!

-Josh, najpierw musisz zebrać siły a później obiecywać swojemu synowi takie rzeczy.- wysoka szczupła kobieta przysiadła na skraj łóżka biorąc chłopca na swoje kolana.

Wszyscy wyglądali cudownie, kochana rodzina jak z obrazka a jednak ten obrazek miał dwie strony. Drugą z nich był widok szpitala i bladego mężczyzny po ciężkiej operacji wszczepienia bajpasów. Stres malował się na twarzy młodej żony o jasno niebieskich oczach i blond włosach identycznych jak u swojego syna, oboje wiedzieli jak ciężko teraz będą mieli a jednak okłamywali synka, że wszystko jest w porządku a ojciec wróci niedługo. Może i była to prawda dla nich, lecz Lauren wiedziała, co zaraz się stanie, pomimo starań lekarzy, czas, który był wyznaczony Joshowi kończył się z minuty na minutę.

Gdyby ludzie wiedzieli o tym za ile ich droga życia się skończy, zapewne nie wierzyliby, upieraliby się, że to nie prawda i że zdołają uciec, wydłużyć swój czas o kilka dni lub lat, ale to tak nie działa. Ludzki umysł nie pojąłby czegoś takiego jak czas śmierci, i to wcale nie oznaczało, że brakuje im inteligencji, rozwoju emocjonalnego, lecz myśl o nagłym utraceniu wszystkiego po prostu przerażała. Kobieta od dawna wiedziała, że gdy człowiek myśli o takich jak ona od razu w swojej głowie wyobraża sobie jak wszystko przed tym załatwia, przygotowuje się do tego nawet z wewnętrznymi dialogami, jakie mógłby przeprowadzić między bliskimi, którzy byliby nie świadomi tego, że zaraz umrze. Było takich wielu, niezliczenie wielu i często ją to męczyło, bo dlaczego aż tak nam zależy na tym by odejść? By odpuścić i zakończyć to a gdy tylko ona przychodzi to chcemy uciec jak najszybciej, bo nie jesteśmy gotowi.

To wszystko było bezsensu może po prostu nie była aż tak bystra by to pojąć lub to człowiek jest aż za bardzo skomplikowany i właśnie, dlatego gdy tylko miała szansę poznać ludzką naturę nie chciała jej tracić. Nie mogłaby tego znieść, więc spiesząc się nawet nie raczyła poczekać jak zawsze przed wypowiedzeniem ostatnich słów ofiary lub wymianą czułych gestów między bliskimi. Nie czekała, choć widziała jak mały chłopczyk z utęsknieniem wyczekuje aż jego tata będzie mógł go bezpiecznie przytulić.

Niestety, ale nigdy tego już nie doświadczy, nie poczuje ciepłych ramion swojego ojca tulących go do gorącej klatki piersiowej, w której bije silnie serce, dzięki czemu mógłby słuchać rytmu pracy narządu, jaki sprawia, że wszyscy na tym świecie mogą żyć i istnieć wpływając na wszystko a zarazem na nic.

-Josh, co się dzieje?- roztrzęsiona blondynka wstała potrząsając ramieniem męża.

Wszystko działo się szybko, pisk przerażonego dziecka wymieszanego z szlochem, przez który się krztusił i wyrywał z rąk kilku pielęgniarek, które go trzymały, krzyki żony wypychanej siłą z sali, błagającej, aby go ratowali.

Lekarz, trzy pielęgniarki i jeden pacjent - tyle potrzeba by kogoś uratować a jednak, kiedy pojawia się śmierć nic nie da się już zrobić. Myśl o tym, że można od niej uciec, wygrać z Bogiem i jego wolą odebrania duszy była błędna, to ona miała teraz władze. To ona mogła zrobić wszystko, co chciała, sprawić aby dusza cierpiała i przeżywała swój najgorszy horror, o którym nawet nie śniła, mogła również ulec i ukazać najprzyjemniejszy obraz, o jakim tylko marzyliśmy, od kiedy pierwszy raz pomyśleliśmy o odejściu, ale to nie był ten dzień.

Nie miała ochoty pierwszy raz odkąd pamiętała pomóc duszy w najlepszym i najprzyjemniejszym odejściu stąd, nie wykazywała chęci i żadnych emocji z tym związanych nawet tych najmniejszych, jakie jeszcze w niej się tliły. Była beznamiętna i bezduszna w momencie, kiedy stanęła obok mężczyzny sprawiając, aby się wybudził nie widząc ani nie słysząc tego, co działo się naprawdę. Spokojnym i powolnym ruchem dotknęła prawą dłonią ramienia jeszcze dla niej nikogo nieznaczącego, zaś jej palec wskazujący w lewej dłoni niespiesznie starł stróżkę krwi wypływającej z kącika ust.

Topił się, tonął we własnej krwi, która zalewała mu płuca sprawiając, że już nie mógł spokojnie jak wcześniej łapać oddechów. W momencie, kiedy uniosła wyżej palec ubrudzony ciemnym szkarłatem, dusza w końcu leniwie otworzyła swoje przerażone jak zwykle oczy. Lauren nie chciała się bawić w uprzejmości, jej druga strona miała już dość czekania a myśl o tym, że mogłaby skrzywdzić przez to brunetkę popchała ją w stronę zaspokojenia chęci mordu w najbrutalniejszy sposób, o jakim nieświadomie myślała. Oczywiście pomimo wszystko nie pozwoliłaby sobie na coś takiego jak zachowanie cierpienia duszy w sobie, nie była Izakielem i nie chciała, aby emocje po wykonaniu pracy wciąż w niej były.

-Co zrobiłaś?- zasapany rozejrzał się zatrzymując swoje spojrzenie na dłoni kobiety.- Co ty mi zrobiłaś?

-Ja? – unosząc kpiąco jeden z kącików ust pozwoliła na przejęcie nieznacznie władzy swojej psychopatycznej części siebie.- Gdybym mogła coś zrobić na pewno nie umarłbyś w tak beznadziejny sposób.

Mówiła to wszystko szeptem, zbliżając swoją twarz coraz bardziej do jego. Głos miała przesiąknięty wściekłością oraz kpiną wymieszaną z czymś, czego sama nie mogła odgadnąć. Nie była sobą, coraz trudniej mogła zapanować nad tym, co się działo, tym bardziej, kiedy chęć na tortury zwiększała się. Przejeżdżając językiem po dolnej wardze prychnęła rozbawiona na przerażoną twarz mężczyzny.

-Josh nieprawdaż? Tak mówiła na ciebie tamta kobieta.

Nic nie mówił, kiwnął tylko głową potakująco.

-Nie odebrałam ci mowy.- warknęła przesuwając prawą dłoń coraz bliżej jego mostka.- Mógłbyś się odezwać czy to takie trudne?

-K-kim jesteś?- jęknął, kiedy przycisnęła mocniej dłoń tworząc sobie drogę do jego gardła.

-Kimś, kto na pewno sprawi, że twój syn długo nie będzie mógł spać.- mruknęła zniżając się do ucha ofiary.- Może i nie tylko on będzie mieć koszmary.

Druga strona Lauren nie wytrzymała, chcąc jak najlepiej sprawić sobie przyjemność złapała duszę prosto za gardło wbijając swoje paznokcie boleśnie w skórę. Nie spieszyła się z tym, delektowała się każdą mijającą sekundą smakując słodko-gorzkiego cierpienia, jakie wypełniało ją całą.

-Och taki facet z ciebie a ryczysz?- zaśmiała się ukazując rząd lśniących zębów.- Naprawdę powinniście nauczyć się nie drzeć i nie wyrywać.

Miała już dość, wywracając oczami westchnęła zaciskając już do końca dłoń wokół szyi Josha.

-Za bardzo męczycie.

Zamykając przy tym oczy poczuła jak jej ręka bezwiednie opada w momencie, kiedy dusza zniknęła z ludzkiego świata. Nie miała odwagi uchylić powiek, siedziała na łóżku ze spuszczoną głową a ciemne długie włosy opadały na ramiona zasłaniając jej idealny profil. Nic nie czuła, była jeszcze bardziej pusta niż dotychczas, roniąc kilka gorzkich łez uchyliła delikatnie usta zaciągając się głęboko powietrzem, jakie miało dać jej upragnioną ulgę.

Nie wstawała, choć dla niej czas nie miał znaczenia ona nie potrafiła wstać, wpatrzona wciąż nieobecnie w jeden punkt smakowała słonej cieczy wciąż spływającej po policzkach, nosie i ustach zatrzymując się kroplami na podbródku, które delikatnie spadały w dół mocząc nieznacznie ubranie.

-Dlaczego...- szepnęła zaciskając dłoń w pięść.- Dlaczego to zrobiłam?!

Krzycząc, wstała gwałtownie uderzając pięścią w ścianę. Ponownie dostawała w środku tego samego chaosu, który zdarzał się od jakiegoś czasu, mieszanka obcych uczuć odbierająca jej pustkę, która była odwiecznym kompanem. Denerwowało ją to, nie powinna przeżywać czegoś takiego, nie zgadzała się na to i nikt nie powinien jej zmieniać. Nikt. A jednak nadarzyła się taka osoba, przez którą była zmuszona wykonać coś takiego, aby przez moment zadowolić swoją sadystyczną stronę. Zgrzytając zębami spojrzała się na zegarek, który wybijał godzinę dwudziestą-czwartą. W tym wszystkim nawet nie zauważyła jak siedziała tu dobre kilka godzin kompletnie nie zdając sobie sprawy, że ciało od dawna zostało zabrane pozostawiając w sali tylko puste łóżko zakrwawione w kilku miejscach.

-Cholera.- zaklęła uświadamiając sobie o obiecanym spotkaniu z Camilą. Decydując się jak najszybciej do niej dotrzeć pobiegła w stronę schodów prowadzących na oddział dziewczyny. Modląc się w duchu, aby nie zastać jej śpiącej śpieszyła się jak nigdy. Mijała zarobionych lekarzy trzymających stos papierów, pielęgniarki szykujące się do zamknięcia oddziałów oraz pacjentów przygotowujących się do położenia się w swoich łóżkach.

W końcu po niedługim czasie dotarła na koniec oddziału gdzie po lewej stronie znajdował się pokój osoby, dla której Lauren zdecydowała się dziś uśmiercić w okropny sposób jedną z swoich ofiar. Dziwnym trafem jak dotąd otwarte drzwi były teraz zamknięte, niepewnie przełykając powstałą w gardle gulę zdecydowała się złapać za klamkę. Cicho, powoli i jak najostrożniej potrafiła uchyliła je mając już w głowie obraz śpiącej chorej pogrążonej w sennych marzeniach, ale obawy nie spełniły się, kiedy przed sobą zauważyła siedzącą w łóżku brunetkę pochyloną nad ekranem telefonu z założonymi słuchawkami. Sztuczne światło oświetlało jej twarz ukazując lśniące oczy wpatrzone w wyświetlacz, usta delikatnie przygryzała, co jakiś czas marszcząc przy tym brwi jakby się zastanawiała lub może analizowała? Kobieta tego nie wiedziała jak i również nie miała pojęcia, co tym razem zrobić. Decydując się na spontaniczność weszła do pokoju mając nadzieję, że jej obecność naprawdę nie wpłynie znacznie na Camile.

- Cześć.- mruknęła nerwowo unosząc dłoń, ale chora nawet jej nie zauważyła.

Uspokajając się odetchnęła kolejny raz tego dnia i podchodząc jeszcze bliżej łóżka pochyliła się, aby tamta mogła zauważyć ruch.

-Boże! – krzyknęła podskakując.

-Nie jestem Bogiem.- marszcząc brwi zdziwiona na takie określenie jej przekrzywiła nieznacznie głowę.

-Nie robi się tak.- przestraszona wciąż dziewczyna odłożyła na szafkę słuchawki i telefon.- Myślałam, że nie przyjdziesz.

- Przepraszam, byłam bardzo zajęta przez jednego pacjenta.- tłumacząc cieszyła się, że czasem słuchała żyjących i wyłapała, w jakich okolicznościach używać słowa przepraszam.- Myślałam, że będziesz spać.

-Nie, nie miałam ochoty.- nie była miła, Lauren wręcz sądziła, że jej słowa ociekały nieznacznie dziwnym jadem.- Usiądź, jeśli chcesz.- wskazując krzesło obok uśmiechnęła się przez moment, lecz jej wzrok wciąż był dla kobiety zagadkowy.

-Umm...- i znowu jak na złość nie wiedziała, co powiedzieć. Wkurzało ją nagły brak pytań, które ciągle miała w głowie a kiedy decydowała się zadać któreś z nich to automatycznie rozpływały się jak mgła.

-Kim był?

-Co?

-Kim był ten pacjent, którym się zajmowałaś tyle czasu.- tłumacząc pytanie Camila ułożyła się wygodniej w łóżku.- Nie stresuj się, przecież jesteśmy chyba w tym samym wieku?

Jeśli można byłoby uznać, że kilka tysięcy lat przeżytych równa się z twoją liczbą lat to oczywiście.

Próbując zatuszować z trudem uśmiech przez swoje myśli przeniosła spojrzenie z brązowookiej na zamknięte drzwi.

-Co się śmiejesz?- rozbawiona pierwszy raz uśmiechnęła się ciepło odwracając jeszcze bardziej twarz w jej stronę wciąż leżąc beztrosko na poduszcę.

-Nic takiego, mam dwadzieścia-sześć lat a ty?- kłamiąc poprawiła się na krześle.

-Jestem młodsza od ciebie o rok.

Chyba kilkadziesiąt lat, ale okay.

- Ach dobrze wiedzieć.- decydując się na lepszą grę aktorską posłała swojej ofierze ciepły uśmiech.

-Więc powiesz, kim był ten szczególny pacjent? – ponawiając pytanie, ciekawa odpowiedzi brunetka wstała do pozycji siedzącej i opierając ramiona o zgięte kolana zakryte białą kołdrą wciąż wpatrywała się urzeczona w siedzącą obok niej kobietę.

-Nazywał się Josh, miał zawał przez ciężką pracę i wszczepiono mu bajpasy.- wymyślając na szybko ckliwą historyjkę poprawiła włosy przerzucając je niedbale na bok.- Był mężem jak i ojcem.

-Mówisz w czasie przeszłym.-pacjentka ledwo szepnęła, przez co ponownie ich spojrzenia spotkały się.

Brązowe tęczówki Camili w półmroku były wręcz czarne, lecz wciąż lśniące i skrywające coś, czego nie można było dostrzec tak po prostu. Na pewno będąc zwykłym człowiekiem nie zwróciłaby na to uwagi, ale była sobą, była śmiercią, która interesowała się tym a jednak ponownie świat pokazał jej kolejne przeszkody, kolejny fakt jak ludzie są w sobie dziwnie zamknięci i skryci.

-Zmarł kilka godzin temu.

-Przykro mi Lauren.- głos dziewczyny załamał się nieznacznie.- Mam nadzieję, że nie cierpiał, gdy umierał.

-Nie, odszedł w bardzo spokojny sposób.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro