Rozdział 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Moi drodzy oficjalnie ogłaszam iż w niedziele u BlackSabath83 w opowiesci "na ringu miłości" powtarzam w niedziele! bedzie rozdział w którym pisałam część erotyczną 😅 zapraszam was wszystkich do czytania jej opowiesci oraz do dawania komentarzy z checia sie dowiem co sadzicie 😁
Milego czytania💓💓
~~~~

Słowa zostają w człowieku na długo, możliwe, że i na całe życie zależy, kto oraz w jaki sposób je wypowiedział. We współczesnym świecie przestano uważać na to, co się mówi, zaślepieni swoją wyższością, chęcią bycia '' kimś '' wykrzykujemy wszystko, co ślina przyniesie na język wcale nie patrząc na to, co możemy tym sprawić, w jaki sposób możemy wpłynąć na innych. Słowa są czymś na pozór ważniejszym od czynów, jeśli chodzi o dokładniejsze zapamiętanie, gdyż, jeśli kiedykolwiek usłyszymy pochwałę na przykład będąc małym dzieckiem mamy większą chęć bycia coraz lepszym, by znów usłyszeć, że ktoś jest z nas dumny, wbrew pozorom dostanie nagrody za osiągnięcia nie sprawiają aż takiej radości, są tylko rzeczami, które pokazują gest osób trzecich za to, że chcieli pokazać, iż jesteśmy warci otrzymania tego, ale tak naprawdę, kiedy przypomnicie sobie jakiś ważny aspekt z życia, gdy poczuliście się z siebie dumni to zawsze gdzieś tam właśnie słowa nawet i podziękowania wystąpią we wspomnieniach, więc czy naprawdę możemy dać miejsce wypowiadanych zdań, jako te drugorzędne?

Podczas długiej drogi w życiu możemy spotkać wielu, którzy swoim światopoglądem będą chcieli nas zmienić, wpłynąć, choć minimalnie na to, kim się staniemy poprzez dobór odpowiednich słów. Te nic nieznaczące na pozór litery, tworzące później idealne kompozycje zdań potrafią niesamowicie zmienić nasze serca, umysły oraz dusze. Jeśli kiedykolwiek poczujemy się dowartościowani, zrelaksowani przy bliskiej osobie lub nawet i nieznajomym podczas długich czy krótkich rozmów będziemy mogli wspominać to wszystko, właśnie ta druga osoba wywoła u nas tysiące różnorodnych emocji, pozostawi niewidzialny ślad odciśnięty w naszym wnętrzu, lecz nie tylko pozytywy zostają w nas, również niestety słowa zniszczenia zapadają najgłębiej w pamięci oraz sercu.

Wykorzystani, omamieni pięknem słów i uroczym spojrzeniem czujemy dopiero piekące mydło, którym zamydlono nam trzeźwe spojrzenie, kiedy tylko drugi człowiek decyduje się na zadanie psychicznego ciosu. Słowa mogą być przesiąknięte miłością, szczerością lub nienawiścią, jadem, które wżerają się w nas jak kwas paląc wszystko, czego dotknęły. To nie czyny głównie są sprawcami żalu, bólu i rozpaczy, to właśnie wypowiedzenie tych kilku słów, zdań, potrafią nas zniszczyć, wkopać w ziemie jeszcze mocniej niż byśmy doświadczyli tego fizycznie. Takie zagrania pozostawiają rany, które krwawią pomimo upływających lat, wciąż tkwiące w naszych wspomnieniach krzywdzą na nowo, choć już nie reagujemy na to aż tak emocjonalnie niż na początku to pomimo wszystko boli. Zachowując spokojny wyraz twarzy potrafimy wstać z łóżka mając jedyne pragnienia, aby w nim zostać, więc idąc pierwsze, co wybieramy pójście pod prysznic marząc o tym żeby chłodna lub gorąca jak ukrop woda zmyła z nas wszystkie myśli, które huczą w naszych głowach głośno krzycząc o swoim bólu.

Słowa są jak broń, kiedy potrafimy się nimi posługiwać możemy z łatwością kogoś zabić, po prostu strzelimy stając wprost naprzeciwko i walcząc z rozszalałymi emocjami udamy, iż to nas nie dotyczy. W momencie, kiedy naciśniemy ten jakże ważny spust, usłyszymy głuchy upadek martwego ciała. Spoglądając w dół tak naprawdę dostrzeżemy żywego człowieka, lecz tylko na pozór, ponieważ jego wnętrze zostało w podły sposób zabite, zniszczone, więc dlaczego mówimy o czynach, które przewyższają słowa, jeśli to właśnie nimi zabijamy lub obdarowujemy chęć życia? Dlaczego decydujemy o tym, iż one są drugorzędne? W końcu to one odgrywają najważniejszą rolę w naszym funkcjonowaniu.

Przynajmniej takie przemyślenia wysnuwała Lauren. Po wielu tysiącach lat z łatwością mogła zauważyć wpływy mówienia na wszystko wokół, dlatego również nie rozumiała, dlaczego teraz, właśnie w tym wieku ludzie wypierają się tego mówiąc, że najważniejszą rolę mają czyny, ponieważ słowa są kłamstwem, nie pokazują tego wszystkiego, co powinno być a co jeśli to właśnie czyny są ukrytą grą a pomiędzy wypowiedzianymi słowami majaczy cała prawda zasłonięta przez sztuczne uśmiechy i bycie obok? Pomimo wszystko dobra komunikacja również była ważna w jej świecie, a nawet może ważniejsza niż u żyjących. Dzięki niej przekazywano wszystkie informacje, potrafili sobie zaufać lub dobrze bawić nawet, jeśli ich zachowania były karygodne. W tym tkwił ten szczegół, byli podli i zimni a jednak zawsze mówili wszystko szczerze, uważali na to, co wydobywa się spomiędzy ich ust, aby przypadkiem nie przekroczyć pewnych granic między sobą.

Niewielu jednak takich było, jeśli mowa o czas odpoczynku, w tedy słowa istot mieszkających w sektorze zielonookiej potrafiły ranić, ale nie ich. Oni ranili dusze, one były dla nich workiem treningowym, lecz do swoich zawsze mieli szacunek, nie pozwalali sobie na zbyt wiele. Charaktery jak i sposób bycia wcale nie wpływały na to, aby kiedykolwiek ktoś mógł powiedzieć, iż słowa są drugorzędne. Wszyscy stawiali je na pierwszym najważniejszym miejscu wraz ze swoim panem, dlatego też dla nich żyjący człowiek czy dusza były śmieszne. Zapatrzone w swoje poglądy o tym, iż wszystko trzeba zapewnić czynami były błędne, nie tylko czyny były ważne, lecz również słowa, bez nich nie było nigdy pewności, bez nich nigdy nie można byłoby się dowiedzieć prawdziwego znaczenia poczynionych kroków czy choćby uczuć, które gdzieś głęboko mówią o wszystkim, co się dzieje we wnętrzu.

W momencie, kiedy kobieta zdecydowała się zabrać brązowooką dziewczynę do opuszczonego skrzydła szpitalnego nie myślała nawet o tym jak bardzo tamten dzień mógł zmienić lub prędzej wpłynąć na umysł. Lauren nie miała pojęcia o tym jak ludzie patrzą na noc, nie wiedziała, że prawdziwy koszmar wielu z nich rozgrywa się podczas dnia, kiedy mogą przechadzać się bez problemu nie bojąc się o niebezpieczeństwo. A jednak to właśnie dawało największy strach im wszystkim, słońce, które powinno zapewniać wszystko, co dobre było tutaj złe, nieodpowiednie. Słowa Camili wciąż powtarzały się w myślach zielonookiej, jak zacięta taśma filmowa non stop widziała przed oczami oświetloną w połowie jej twarz, puste spojrzenie oraz nijaki uśmiech ukazujący w tamtym momencie najprawdziwszą szczerość, jaka kiedykolwiek wystąpiła u niej. Mówiła to spokojnie, na pierwszy rzut oka może nawet i beznamiętnie, ale gdy tylko bardziej się o tym myślało można było dostrzec coś więcej, coś bardzo emocjonalnego. Jej głos drżał, usta drżały, dłonie były wręcz prawie bezwładne jakby chciały pokazać swoją bezradność, przepełniona bólem patrzyła się wprost na kobietę przez kilka długich chwil.

To wszystko, to całe miejsce wpłynęło na nie obie, choć szczerze Lauren nie mogła być tego pewna w końcu nie wiedziała, co o tym wszystkim myślała Camila. Od momentu, gdy w milczeniu wróciły do odpowiedniego budynku szpitala rozeszły się jakby nigdy nic żegnając się krótkim skinięciem głowy pozostawiając po sobie niewidzialną nić, która je połączyła. To, co czuła kobieta było dziwne, pokręcone oraz szalone a jednak naprawdę czuła tą dziwną nić a prędzej więź? Naprawdę nie miała pojęcia o tym, tak jak i o wielu innych aspektach krążących tutaj w tym właśnie świecie, gdyż w Los Diablos była uważana za najbardziej inteligentną śmierć. Niestety ludzki świat chyba po prostu nie mógł dotrzeć do niej, nie potrafiła kompletnie go zrozumieć, to wszystko, te wszystkie osoby były tak bardzo różnorodne, nie logiczne i zadziwiające a najbardziej z nich wszystkich, których poznała podczas przeprowadzania na druga stronę była pacjentka z ostatniego pokoju na jednym z oddziałów. To ona mieszała, potrafiła kompletnie ją zbić z tropu tak, aby zapominała o tym, co chciała powiedzieć, zapytać, co chciała poznać a kiedy w końcu decydowała się na taki ruch by spełnić swoje marzenie to właśnie dostawała tak bardzo dobijające odpowiedzi.

To ją męczyło, w pewien sposób naprawdę wykańczało jak i również intrygowało, chciała więcej wiedzieć o tym wszystkim, pragnęła dowiedzieć się, dlaczego brunetka powiedziała, iż ludzie czują się wolni. Nie chodziło o to, iż nie zrozumiała jej wytłumaczenia, ona po prostu pragnęła dokładniejszych odpowiedzi, monologów, które będzie mogła zapisać w swoim umyśle, po czym analizować przez resztę pozostawionego czasu. Dni mijały, miesiące, jakie jej pozostawały skracały się powoli, prawie, że niezauważalnie. Lauren była tak bardzo skupiona myślami nad Camilą, że nawet nie odczuła tego, iż czas dla niej przyspieszył, oczywiście w pewien sposób, ponieważ tak naprawdę wciąż był zwolniony, dlatego również ich rozmowy mogły być długie, mogły obie być dla siebie z pełną uwagą i nikt nigdy jeszcze im nie przeszkodził. Kobieta szczerze mówiąc nie była pewna czy chora zdaje sobie z tego sprawę, że wchodzi w jej czasoprzestrzeń, choć po dłuższej obserwacji na pewno się zorientuje. Dziewczyna nie była głupia, choć śmierć nigdy nie miała styczności przebywania non stop przy tej samej osobie to przez to, iż poznała trochę bardziej jej poglądy, sposób dobierania słów mogła z łatwością stwierdzić, iż należała do najbardziej inteligentnych osób, jakie poznała nawet w piekle. Ta na pozór nudna, nijaka ofiara od jakiegoś czasu w oczach Lauren zyskała miano najciekawszej istoty.

Chęć bliskości z nią była coraz silniejsza, gdy tylko miała szanse widziała ją wśród tłumu pacjentów, kiedy jeździła na badania lub przechadzała się wraz z przyjaciółkami, obserwowała ją, lecz nie w kontekście, jako naukowym a jako... szczerze sama nie wiedziała gdyż w jej umyśle od razu powstawał chaos tym bardziej, gdy już kilkukrotnie zdarzyło się, że poczuła w sobie krótkie bicie serca. Śmiała się z siebie, ze swoich desperackich prób bycia jak najbliżej się da, choć miała ochotę na więcej, na dotknięcie jej to nie mogła i chyba to najbardziej ją frustrowało. Kiedy tylko miała szansę aby ją bezkarnie oglądać napawała się jej pięknem, sposobem bycia, nawet i chodzeniem, co już zupełnie było jednym krokiem do walnięcia głową w ścianę. Żadna dusza nigdy tak na nią nie wpływała, żadna ofiara nigdy jej tak nie ciekawiła i gdy tylko przypominała sobie słowa Izakiela jak mówił o bratnich duszach, ponieważ miały wspólne pierwiastki to jedyne, na co miała ochotę w tym momencie to cholernie szybka ucieczka lub posłuchanie swojej drugiej strony i zabicie jej, ale z tego wszystkiego wciąż ją zatrzymywała ta niewidzialna nić, jaka je złączyła albo po prostu sama odchodzi od zmysłów odkąd po części zbiera cierpienie ofiar w sobie.

Stając przed lustrem wciąż poprawiała swój makijaż, czerwone usta, ciemno pomalowane oczy i biały uśmiech, który olśniewał wielu, ale ona tak nie uważała. Nie widziała w sobie aż takiego piękna, wiedziała, że była uważana za wręcz boską śmierć, ale w jej mniemaniu było to wszystko przesadzone. Ona była po prostu nijaka, bez emocji, wyrazu jedyne, co w sobie miała to żądzę, która za nic w świecie nie była dobrą cechą, ale co miała na to poradzić. To nie była niby jej wina, to ją przydzielono do tego wszystkiego i każdego dnia pluła sobie w twarz za to, pluła na wszystkich mentalnie, choć bardzo chciała w realu, ale nie mogła czegoś takiego zrobić. Jej świat jest jakąś nieśmieszną ironią, nieudanym żartem stworzonym przez Lucyfera, ponieważ wszyscy tam byli przesiąknięci złem, kpiną a najlepszą zabawą była przemoc w stosunku do dusz, lecz do siebie do istot prawdziwych z Los Diablos mieli zachowywać wszystkie granice, jeśli chodzi o publiczne zachowania, musieli być kulturalni w pewien sposób, próbować, chociaż być minimalnie gdyż, kiedy Lucyfer lub ktoś z jego bliższych pracowników dowiedział się, że występują kłótnie i upokorzenia od razu wszcząłby najgorsze środki i ona sama nie chciała nawet myśleć, co to mogłoby być.

W końcu wychodząc z łazienki, skierowała się na izbę przyjęć wyczuwając w swoim ciele nutkę podniecenia oznajmiającego, o kolejnych na dziś ofiarach znajdujących się akurat tam. Miejsce to znajdowało się na parterze przy głównym wejściu, trzy pracownice za oszkloną recepcją siedziały każdego dnia jak na skazaniu, Lauren wcale się nie dziwiła ta praca była chyba najnudniejsza, jaka mogłaby kiedykolwiek istnieć. Pacjenci siedzący na zielonych plastikowych krzesłach potrafili czekać nawet i cały dzień, aby mogli ich przyjąć a potem zbadać od razu stwierdzając, jaki jest ich stan.

Nie przepadała tutaj być nawet nie wspominając, iż tym terenem zajmowała się wraz ze swoim psychopatycznym przyjacielem, który zamiast uśmiercać odpowiednie osoby, zabijał przy okazji te, które mu się spodobały mając nadzieje, że któraś dusza trafi do ich wyznaczonego sektora i będzie mógł się zabawić na swój własny sposób.

-Cześć piękna dziewico.- krzyknął podbiegając jak pięciolatek.

-Dziewico?- prychnęła wywracając oczami.- Nie widziałam cię długi czas i nawet nie żałuje.

-Jak zawsze podła.- jęknął łapiąc się za klatkę piersiową.- Ranisz moje serce, przez ciebie umieram dniami i nocami!

Otwierając szerzej oczy, spojrzała się na chłopaka zdegustowana jego zachowaniem. Wiedziała doskonale, jaki potrafi być głupi i irracjonalny, ale teraz miała wrażenie, że był pijany w sztok lub może nawet naćpany, kto go tam wie.

-Izakiel po pierwsze z chęcią bym cię uśmierciła gdybym mogła.- mówiąc to westchnęła rozmarzona.- A po drugie czy wszystko z tobą w porządku?

-W jak najlepszym! – uśmiechając się szeroko poklepał ją mocno między łopatkami.- To, co zabieramy się do roboty? Chce jakieś nowe.

Tak jak mogła się spodziewać, on był po prostu podekscytowany tym, że będzie mógł zabić i to o wiele więcej osób niż ma zapisane gdyż izba przyjęć nie podlegała obserwacji wyższych, dlatego mieli oboje istną sielankę mordu.

Nie czekając, chłopak rozpiął dwa pierwsze guziki ciemno granatowej koszuli podciągając później rękawy, aby uwidocznić swoje umięśnione ręce, przejechał językiem po śnieżnobiałych zębach jak drapieżnik. Oczywiście było to wszystko na pokaz, tak jak kobieta wywoływał urok na niewinnych duszach, lecz on to robił w zupełnie inny sposób niż można byłoby oczekiwać. Kusił, sprawiał, że wszyscy chcieli do niego lgnąć by być jego bez względu na wszystko, ponieważ on nie ukrywał tego, kim jest, pokazywał całym sobą swoją drugą stronę, aby się napawać strachem, cierpieniem i seksualnym podnieceniem. Zielonooka nawet nie chciała myśleć, co robił dzieciom, tym bardziej, kiedy przypominała sobie jego przebranie z kosą.

Wzdychając ciężko niedbale poprawiła włosy robiąc kroki w stronę obolałej na wpół siedzącej kobiety. Była ładna, jasno rude włosy upięte w wysoki kuc, blada skóra ozdobiona drobnymi piegami i długie ciemne rzęsy. Ubrana w brązowy sweter wraz z przetartymi dżinsami oraz białymi tenisówkami sprawiała wrażenie jakby spieszyła się żeby jak najszybciej tutaj trafić. Cierpiała, jej oddech był płytki prawie nie wyczuwalny a puls słabł z każdą chwilą, doprawdy Lauren nie mogła uwierzyć w to, że nikt wokół nie próbuje nawet pomóc. Odrywając wzrok od twarzy swojej ofiary podeszła jeszcze bliżej. Klękając na jedno kolano dotknęła prawą dłonią jej nogi by zwrócić uwagę oraz wybudzić zmęczoną duszę, która po chwili uniosła głowę napotykając od razu zielone tęczówki śmierci.

-Jak masz na imię?- spytała analizując zaskoczenie na twarzy chorej.

-Katy.- szepnęła nie mogąc oderwać spojrzenia.- Czemu mnie zaczepiasz?

-Wyglądałaś słabo.

Uśmiechając się wprowadziła ją w iluzję, choć nawet nie musiałaby gdyż naprawdę nikt nie zwrócił uwagi, że rudowłosa umiera. Wszyscy byli zajęci swoim cierpieniem, samopoczuciem kompletnie nie mogąc dostrzec, że jedna z chorych w tym momencie straciła przytomność na krześle.

-Czuję się teraz dziwnie lepiej.- mruknęła prostując się.- Gdzie są wszyscy?

-Było późno, zostałaś, jako ostatnia a ja stwierdziłam, że cię obudzę.- tłumacząc przeniosła dłoń na udo kobiety.- Może wstaniesz i cię zaprowadzę?

Nie odpowiedziała, zamiast tego niepewnie spojrzała się na śmierć i nie wiedząc, co zrobić wstała od razu przyciągnięta do mocnego uścisku. Dusza nie rozumiała, co się dzieje, w momencie, gdy wszystko do niej dotarło, kim była nieznajoma krzyknęła przepełniona rozrywającym bólem. W umyśle Lauren przewijały się obrazy wspomnień swojej ofiary, rodzinne obiady, szczęśliwe małżeństwo starające się o dziecko, podróże do obcych krajów. Jedyne, w czym pocieszała się zielonooka to fakt, iż dusza rudowłosej nie była przepełniona aż takim żalem jak inne, była na pozór czysta i spokojna a to było rzadkie, prawie niespotykane.

-Przepraszam cię Katy.- szepnęła obejmując już swoje ramiona.

Drżała pozbywając się całego cierpienia, jakie jej druga strona zbierała kawałek po kawałku za karę, że nie może zabić Camili. Czując coraz więcej łez spływających po policzkach wściekle starła je nie chcąc, aby Izakiel to zauważył, lecz jak na złość chłopak stał kilka kroków dalej obserwując jej emocjonalną walkę.

-Nie mogę uwierzyć w to, że chcesz ją poświęcić.- szepnął przekręcając głowę na prawą stronę.

Był spokojny, opanowany i nijaki. W tym momencie, na widok swojej przyjaciółki stał się pusty, kompletnie nie ciesząc się z tego ile dziś sprawił sobie przyjemności. Nie wierzył kobiecie, że zdoła wypełnić swoje zadanie, dla niego zapewne nie byłaby w tedy tą samą Lauren. Oboje byli śmiercią, oboje byli razem ramię w ramię, oboje się kłócili i wywoływali szerokie uśmiechy nawzajem z sarkastycznymi uwagami. Znali się jak łyse konie, lecz w tym momencie zielonooka zaczęła w to wątpić.

-Jeszcze się zdziwisz.- warknęła spoglądając na niego pełnym chęci mordu wzrokiem.

Walczyła ze sobą, ze swoją drugą stroną, aby w tym momencie nie pójść do brunetki i tego wszystkiego nie zakończyć. Chciała pokazać sobie, wszystkim że da radę dowiedzieć się jacy są ludzie, chciała poznać całą prawdę o tym świecie lecz chyba sama nie zdawała sobie sprawy iż powoli gubiła swoją drogę kierując siebie do stania się tym kim bardzo nie chciała być.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro