Rozdział 35

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zapach rozkładającego się ciała był nie do zniesienia, słodkawo-kwaśna woń przyprawiłaby nie jednego o porządne torsje wstrząsające całym organizmem prowadzącymi później do odwodnienia i łatwiejszego zatrucia trupim jadem, jaki od dobrych kilku dni ulatniał się w pomieszczeniu. Pomimo otwartych okien, drzwi, odrażający zapach procesów gnilnych nie rozproszył się tak jak mieli nadzieję, wręcz przybyło go a sama kobieta ledwo wytrzymywała przebywanie w zniszczonym pokoju. Niegdyś białe kaflowe podłogi teraz były pokryte zeschłymi liśćmi, nieznanymi dla niej zielono ciemnymi pnączami i czarną, toksyczną krwią wraz z rozerwanymi częściami tkanki mięśniowej, jaka niedbale leżała obok wysokiego stalowego łóżka do zabiegów, z którego skradziono materac. Wszystko wokół gniło, na pierwszy rzut oka wraz z zasłonięciem nosa przed odorem można byłoby uznać, że opuszczona część szpitala umiera, cała melancholia tajemniczego miejsca ulatnia się zastępując ją przykrym widokiem śmierci, zniszczenia i odejścia, jakie nic po sobie już nie zostawi, żadnego śladu, wspomnienia oraz uczuć, wszystko stanie się jedną wielką pustką.

Było cicho, spokojnie oraz nijako lub zapewne znów znudzenie światem dopadło ją, kiedy kolejne marne chwile spędzała na leżeniu w kącie idealnie próbując odgrodzić się od szkarłatnych plam na środku pokoju, w którym się znajdowała. Promienie słońca wpadały przez brudne szyby oświetlając połowę jej bladej zmęczonej twarzy, czuła się teraz jakby była pomiędzy życiem a jego brakiem, gdyż określenie śmierci byłoby zbyt przykre, jeśli sama nią po prostu była. W tym właśnie momencie chciała o tym zapomnieć tak samo jak o trzydziestu dusz, którym odebrała bezprawnie szansę na przyszłość. Zabrała im wszystko, co mieli bez żadnych skrupułów i choćby krótkich wyjaśnień, kolejny raz poddała się swojej drugiej stronie całkowicie oddając kontrolę. Była słaba, wielokrotnie mówiono jej to, lecz ona się z tym nie zgadzała nigdy, słowa nienawiści nie wpływały na poglądy czy choćby myśli, które miała w głowie. Wszystko było bezsensu, takie same i wciąż męczące, ponieważ ile już można tak ciągnąć swe istnienie nieprawdaż? Żyła tysiące lat, widziała niezliczoną ilość zmian w ludzkim żyjącym świecie a jednak po przemyśleniu nic praktycznie jej zdaniem się nie zmieniło. Człowiek był wciąż człowiekiem, śmierć wciąż była śmiercią a Bóg wraz z Lucyferem nadal sprawowali piecze nad wszystkim, co się działo bez większych emocji. Lauren wiele razy wzdychała na widok pochłoniętych emocjonalnie żyjących, tak naprawdę nie wiedzieli, nikt nie wiedział jej zdaniem, iż to tylko głupota, każdy człowiek zawsze wszystko brał do siebie zbyt mocno, zbyt naiwnie a później cierpiał błagając o swój koniec. Czyż to nie smutne? Człowiek, na co dzień chce wszystkiego, lecz również i śmierci, chce umierać w pewnym czasie, miejscu z odpowiednimi ludźmi a kiedy przychodzi, co, do czego ucieka chcąc jeszcze trochę złapać od życia doświadczeń. Kobieta wiele razy słyszała plotki jak dusze były zawiedzione zmarłym światem, nie oczekiwali czegoś takiego, nie chcieli tego a przecież większość sama się o to prosi nieprawdaż? Ludzie stworzyli obraz piekła i nieba, dali symbolikę wszystkim istotom, jakie mogły się dla nich tam znajdować a kiedy trafiają właśnie do nich, wszystkie myśli i wyobrażenia rujnują się jak zburzony budynek, który z ogromnym hukiem opada na ziemię wzbijając tumany kurzu oraz tynku.

Dusze są smutne, zawiedzione i zgorzkniałe. Niegdyś wesoła osoba po śmierci z łatwością może zmienić się w agresora, jego gniew może przerosnąć wszystko, co w nim zostało, gdy zmarł a to sprawia, iż kompletnie nie przypomina siebie za życia, dlatego również Lauren nigdy nie przykładała wielkiej roli do poznawania martwych. Była śmiercią, była ich końcem i istotą, którą znienawidzili najmocniej, więc czy to mógłby być jakikolwiek sens? Sens chęci poznania życia oraz zmiany pośmiertnej. Dla niej czegoś takiego nie było, wbrew pozorom kobieta była ograniczona możliwe, iż po prostu za bardzo fascynowała się żyjącymi, ich ciepłem, biciem serca a przecież większość istot z piekieł oraz nieba były ciepłe, ich serca biły a układ krążenia działał poprawnie wręcz identycznie jak u ludzi a więc dlaczego wciąż tak usilnie próbowała poznać życie? Zielonooka wiele razy się nad tym zastanawiała, kiedy poznała Camile zrozumiała, choć trochę tą jakże diametralną różnicę. Ludzie byli inni kompletnie od idealnych istot, z którymi, na co dzień przebywała, ludzkie serce było kompletnie inne jak i oczy, one najbardziej przykuwały jej ciekawość lub może to wszystko przez dziewczynę? Jej piękno wymieszane z chorobą tak uderzyło, że wszystko, co dotąd myślała zamieniło kompletnie miejsca tworząc chaos. Była rozbita, lecz nie emocjonalnie, jej myśli były porozrzucane a wnętrze wycieńczone, czuła się nikim teraz, bezsensem i znużeniem. Jeśli kiedykolwiek ktoś zapytałby ją czy chce wciąż istnieć z góry by zaprzeczyła, miała dość a najbardziej niewiedzy gdyż niewiedza wykańcza każdego.

-Cholera, ale tu śmierdzi!

Na wejściu Izakiel z obrzydzeniem zasłonił nos, aby spróbować się odgrodzić od fetoru pokoju. Nadaremno, zapewne zawiązanie chustki na twarz również nic by nie dało, dlatego ciesząc się, że nie spożywa posiłków mógł z ulgą odetchnąć, ponieważ choćby nie wiadomo, co on i tak nie zwymiotuje.

Chyba.

-Lauser weź z tym coś zrób!- jęknął ze zgrozą widząc połowę podłogi we krwi.- To chore.

Nie reagowała, wciąż patrzyła się w okno leżąc na ziemi pokrytej dziką roślinnością, jaka wbijała jej się boleśnie w plecy i nogi, choć możliwe, że nie to powodowało ból a coś gorszego. Od momentu masowego morderstwa nie wychodziła stąd ani na krok, tylko czasami gdyż chłopak siłą zanosił ją na oddziały, aby choć wykonała dwa wyroki. Musiała wciąż pracować pomimo swojego stanu powinna kontaktować się z duszami, zabijać dalej i zawrzeć ponownie pakt pokoju ze swoją drugą stroną aczkolwiek nie była w stanie. Była wrakiem, utwierdzał ją w tym zapach rozkładu i plask mięsa, gdy kolejne części odklejały się od ciała jakby było z wosku podstawione pod malutki płomień. Nigdy nie sądziła, że mogło to tak wyglądać, zawsze wyobrażała to sobie kompletnie inaczej, bardziej szaro i smutno zaś zamiast właśnie takiego obrazu widziała w tym wszystkim pewien rodzaj piękna. Lśniące tkanki ukazywały czerwień jak i róż, białe lekko pożółkłe kości przebijały się przez ścięgna oraz przyczepy. Były zachwycające, całe ciało w środku było zachwycające, choć ona wbrew pozorom go nie posiadała, to tylko złudny widok wymieszany z konsekwencjami swych wyborów. Dostała karę od swojej drugiej strony, została ukarana od żyjącego świata, lecz wyżsi wciąż po nią nie przybyli jak kiedyś. Wciąż czekała, lecz nadaremno, poddała się wraz z ostatnim prawie jak ludzkim westchnięciem. Była skończona a chęć poświęcenia Camili dla dobra większej wiedzy teraz była bezsensu gdyż tego nie skończy, nie dowie się już nic więcej, nie pozna jeszcze mocniej tej dziwnej istoty a tym bardziej już nigdy nie poczuje tej niezrozumiałej bliskości przesyconej ciepłem oraz delikatnością.

Na samo wspomnienie kobieta wzdrygnęła się, nie chciała o tym myśleć ani o niczym więcej związanym z tą dziewczyną, lecz wciąż jej mózg podsyłał wszystkie obrazy z nią, jak na przyspieszonym filmie analizowała każdy szczegół, jaki był. Miała tak niewiele, a jednak ta cząstka, którą już poznała pokazała jak bardzo człowiek może wpłynąć, choć nie jest świadom, jak bardzo ludzie są ograniczeni i dość dziwni, lecz brunetka nie do końca taka była. Jej całe wycofanie, ogromna wiedza w różnych aspektach, mieszała się z pewnością siebie, ironią oraz zimnym sercem, które próbowała stworzyć, lecz Lauren to zauważyła, dopiero teraz zdała sobie sprawę, iż ta chora osoba była już teraz samotna, wyodrębniona oraz przerażona własnym istnieniem. Za życia jest jak dusza po śmierci, a więc jeśli umrze zmieni się? Zielonooka nie miała pojęcia, nie rozumiała tego wszystkiego. To było dla niej za ciężkie, każdy człowiek się różnił, wszyscy byli inni, lecz równie tacy sami.

Byli w chaosie lub może cały świat żyjących to jeden wielki chaos?

-Słuchasz mnie?- ciche warknięcie tuż przy uchu sprawił, iż niedbale spojrzała w bok.

Mężczyzna kucał przy ramieniu kobiety, nagie przedramiona opierał o uda lustrując swoimi ciemnymi, zamglonymi oczami całą jej leżącą postać. Dawno go nie było, tak przynajmniej sądziła lub może znów czas dał ponownie w kość pokazując jak bardzo wszystko powoli mija.

-Zostaw mnie.- wychrypiała zniekształconym głosem.

-Jak zwykle zrzędliwa.- zacmokał chcąc z ogromną ciekawością dotknąć śluzu spływającego po jej ubraniu.

-Tylko spróbuj to ci połamie łapy.- zagroziła łapiąc jego nadgarstek w mocnym uścisku.

Pomimo iż była osłabiona wciąż miała na tyle siły, aby móc się obronić przed idiotyzmem swego przyjaciela. Z udawanym smutkiem wydął dolną wargę robiąc niewinną minę dziecka, któremu odebrało się ulubioną zabawkę. Czując przeszywający ból w dłoni puściła go niedbale, przez co uderzając ręką o ziemię spowodowała jeszcze gorsze skutki tego czynu. Ciało Lauren było w rozkładzie, normalna osoba zaczęłaby się zastanawiać, dlaczego w takim razie żyje? To proste, kobieta była nieśmiertelna wcześniej wspominając to wszystko teraz było dla niej połowiczną karą gdyż nie imało się do tego, co dostanie od swoich przełożonych. Rany, które wydrapała na swojej skórze z każdym dniem a nawet godziną pogłębiały się samoistnie przeradzając się w śmierdzące dziury, rysy na głębokość połowy palca oraz co najgorsze, później jej tkanki zaczęły odpadać. Klatka piersiowa kobiety była w najgorszym stanie, obojczyki wraz z mostkiem oraz żebrami zionęły stęchlizną oraz widoczną bielą, jeszcze trochę a każdy, kto mógłby ją spotkać widziałby wszystko za jej plecami patrząc wprost na miejsce ran. Szyja w połowie rozdrapana teraz znów się pogarszała, kolejny mięsień odpadał wraz ze śluzem dając idealną widoczność wszystkiego, co miała w środku. To było przerażające jednakże to nie był koniec, cała jej prawa ręka była porozdzierana, kości przebijały się ukradkowo przez coraz gorszy stan mięśni, nadgarstek był połączony z dłonią dzięki ochłapowi skóry i ścięgien. Wszystko trzymało się na ochłapach, na skrawkach tkanek, jakie powodowały, iż jeszcze mogła funkcjonować, choć nie na długo.

Wiedziała to jednakże nic z tym nie robiła.

-Musimy wrócić do Los Diablos.- szepnął rozglądając się po pomieszczeniu.- Rozmawiałem z Lucy, powiedziała, że chce się wszystkiego od ciebie dowiedzieć a potem coś wymyślimy.

To było coś nowego, kobieta zawsze wiedziała, że może na nią liczyć, lecz kompletnie nie spodziewała się, iż w tej sprawie jej domniemana przyjaciółka mogłaby coś sprawić, aby było wszystko w porządku.

-Skąd pewność, że coś zrobi? Mogą mnie złapać tam.- syknęła przekręcając z trudem głowę w jego stronę.- Nie pójdę tam.

-Jesteś głupia czy jeszcze głupsza odkąd cię poznałem?- nie dowierzając chłopak wstał prawie krzycząc.- Zobacz, w jakim jesteś stanie! Ja widzę podłogę przez twoją rękę i szyje! Choć...- mruknął muskając palcami podbródek.- To jest ciekawy widok dla dusz, gdy możesz je mordować, trzeba to opaten...

-Izakiel.- zaakcentowała jego imię głosem, do którego nie można byłoby za nic w świecie się sprzeciwić.

-Dobra, rozmarzyłem się.- westchnął zrezygnowany.- A tak naprawdę to cię zaciągnę nawet, jeśli się sprzeciwisz. Nie masz tyle siły, aby się obronić tym bardziej, jeśli połamię ci kończyny.

Na tą informację Lauren przełknęła z trudem, już i tak okropny ból odbierał jej jeszcze mocniej siły a dodatkowe złamania nie pomogłyby w powrocie do normalnego funkcjonowania. Wbrew pozorom musiała pracować wciąż tym bardziej, jeśli czas tak naprawdę uciekał a wyżsi nie przychodzili po nią nadal, więc czy musiała się czegoś bać? Zapewne Lucy już dawno ukradła papiery z informacją o wielokrotnym uśmierceniu, przez co nikt inny nie mógł wiedzieć, lecz w tym wszystkim był jeden jedyny problem.

Jej ciało.

-Inni zauważą mój stan i się domyślą.- stwierdzając spróbowała podnieść się z ziemi.

Chrzęst stawów, cichy dźwięk plasku uderzających tkanek o parkiet oraz jej jęki rozbrzmiewały w pokoju. Starała się nie poddać, podtrzymując się na lewej ręce usiadła lekko zgarbiona. Znów krwawiła, choć jej układ krążenia nie istniał tak naprawdę gdyż jej serce nie biło a jednak wciąż w sobie miała krew, była jej kiedyś potrzebna w czasie wyboru specjalizacji a teraz tylko do pracy, aby przejmować wszystko od swoich ofiar. Brudna, wychudzona i na wpół rozpadająca siedziała bez większej chęci wpatrując się w swoje czarne buty na delikatnym obcasie. Musiała wrócić do swojego domu, musiała to zrobić, aby się wyleczyć i zmienić całą tą chorą sytuację, jaka się zdarzyła. Jej druga strona śmiała się, wypełniała całą jej głowę gorzkim, kpiącym tonem. To denerwowało, sprawiało, iż kobieta była w coraz gorszym stanie, musiały się obie ze sobą pogodzić a jednak była pewna przeszkoda, która to wszystko niszczyła.

-Nie dam rady otworzyć przejścia.- burknęła poprawiając posklejane krwią kosmyki czarnych włosów, które opadały na jej twarz.

Izakiel bez zbędnych komentarzy widząc stan swojej przyjaciółki podszedł do niej biorąc pod pachy, aby mogła położyć się największą ilością swego ciężaru na nim. Była lekka lub może to mężczyzna był aż tak silny, aby bez żadnych problemów móc ją podtrzymywać gdyż wzięcie jej na ręce mogło grozić jeszcze gorszym rozerwaniem tkanek, choć chodzenie również to powodowało, więc wszystko dosłownie się wykluczało.

-Nie poplam mi tej koszuli.- roześmiał się wesoło robiąc mały krok do przodu.- To moja ulubiona!

-Jakżebym śmiała.- jęknęła niezauważalnie plamiąc krwią swoją jedną wolną dłoń tylko po to, aby później z triumfem rozsmarować ją na klatce piersiowej przyjaciela.- Ups, tak mi przykro.

Sarkazm górował w jej głosie, pomimo iż była w tragicznym stanie to zawsze znajdowała siły, aby tylko dopiec brązowookiemu. Uwielbiała widzieć jego wściekłość, choć często wręcz przerażało ją to, lecz teraz dziwnym trafem Izakiel kompletnie nie zareagował. Był niewzruszony oraz znudzony, wciąż prowadząc jej delikatne ciało nie odrywał wzroku od wyjścia z pokoju.

-Wisisz koszulę Armozanowi.- poinformował ukazując rząd białych lśniących zębów.- To jego koszula, pożyczył mi.

-Tylko nie on! – z udawanym przerażeniem przystanęła.- Nie żartuj ze mnie.

Stłumiony śmiech mężczyzny tylko utwierdził ją w prawdzie. Specjalnie to zrobił, chciał wkopać ją w większe bagno gdyż Armozan był najgłupszym demonem oraz najbardziej mściwym z całego Los Diablos.

-Jak ja cię nienawidzę.- warknęła plując mu pod nogi.- Zemszczę się.

-Tak wiem kochanie.

Kolejny śmiech wydobył się z jego gardła w momencie, kiedy wyjmował z kieszeni mały złoty klucz ozdobiony fioletowymi kamyczkami.

-Witamy w Los Diablos Lauren.- poinformował, gdy białe światło oślepiło ich na moment zanim przeszli przez próg otwartego przejścia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro