Rozdział 37

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Głośne uderzenie masywnych brązowych drzwi z gatunku Jatoba zaburzyło delikatne dźwięki pianina rozbrzmiewającego w całej sali jak i również na otwartym korytarzu pierwszego piętra posiadającego rozmaitą ilość pokoi. Bordowe gładkie dywany prowadziły każdego do niewielkich loży znajdujących się na parterze, złote zdobienia obramowań przykuwały uwagę tym bardziej, kiedy można było usiąść na nieziemsko miękkich zamszowych kanapach oprawionych w jaskrawy odcień czerwieni. Wszystko tu do siebie pasowało, ciemne stare drewno wraz ze złotem oraz odcieniami czerwieni mogłoby nie jednego śmiertelnego zachwycić i odebrać dech w piersi jednakże wszyscy tutaj byli przyzwyczajeni do tego miejsca jak również wyglądu jedyne, czego szukali to ukojenia w swych pragnieniach. W budynku na pozór było tłoczno, choć nie czuło się tego, gdy ktoś zdecydował się na pierwszy krok ku zejściu z kilku stopniowych schodków, aby dostać się na parter z lożami, ponieważ główne wejście było nieco wyżej, aby mieć jakąkolwiek możliwość rozejrzenia się i zdecydowania, czego dokładnie się chce. Troje przyjaciół wciąż stało dumnie wyprostowanych oraz niewzruszonych, tylko jedna kobieta naprzeciw nich nieznacznie omiatała swym spojrzeniem całe miejsce, w którym się znajdowała. Dawno jej tu nie było, lecz w tym momencie musiała, ponieważ zerwany pakt z drugą stroną, którą w sobie miała zmuszał ją, aby mogła się wyżyć, chociaż tutaj, w tym właśnie budynku ze wszystkimi osobami, które się tu znajdują. Każdy przyszedł po to samo, czuła ich żądzę dominacji i zapach mocnego alkoholu, jaki jest sporządzany z tutejszych trujących roślin mogących zabić każdego żyjącego, jeśli odważyłby się na wypicie, choć kropli ich soków, ale przecież tutaj nikt nie żył z dusz, a istoty piekielne były nieśmiertelne, więc odporni na wszystkie trucizny, jakie tworzyły urozmaicone smaki trunków spożywali je wręcz nagminnie. Bar stojący przy jednej bocznej ścianie po prawej stronie był urządzony w stylu klasycznym jak również całe otoczenie, wypolerowane szkło stało w pobliżu długiego drewnianego podniszczonego blatu, kolorowe butelki z alkoholem barman umieścił na najwyższych półkach by móc je oglądać z lubieżnym uśmiechem a zapach drzewa sandałowego miło drapał w nos, kiedy siadało się zawsze na wysokim stołku z przyjemnością gawędząc, co i rusz z kimś, kto zechciał, choć spojrzeć w bok niż tylko w szklankę wypełnioną często bursztynową cieczą podobną do whisky, jaka w ludzkim świecie zachwycała licznych smakoszy. Na niewielkiej scenie naprzeciw głównego wejścia od zawsze stało czarne lśniące pianino zupełnie odznaczające się od wszystkiego, choć nie można się dziwić, ponieważ to była jedna z głównych atrakcji umilania słuchu każdego, kto tu przebywał. Jak zwykle ubrany w grafitowy garnitur czarnoskóry mężczyzna o imieniu Charlie oddawał się swojej cichej przyjemności. Smukłe palce jak pióro ptaka lub może prędzej anioła przesuwały się po czarnobiałych klawiszach wydając z siebie najrozmaitsze dźwięki, zachrypnięty głęboki głos często wywoływał ciarki na skórze klientów słuchających jego występów prawie, że codziennie a ciepłe brązowe oczy wraz z lśniącym białym uśmiechem mogłyby zmylić nie jednego i wywołać burze protestów, dlaczego ta o to dusza musiała akurat tutaj trafić? Utalentowany, zabawny oraz pokorny, idealny opis, aby podarować szansę Charliemu na pozaziemskie życie w niebiosach, lecz był jeden szczegół, malutki, taki, nad którym większość istot piekła nie zwróciłaby uwagi a jednak właśnie to sprawiło, iż znalazł się tu a nie gdzie indziej. Muzyk, oddany swej pracy, kochający mąż oraz ojciec, idealny obywatel walczący o prawa i miłość a jednak pewnego dnia lub może lepiej wieczoru w swym domu, o który dbał niezmiernie popełnił jeden z najgorszych czynów w ludzkim społeczeństwie.

Morderstwo.

Tak, idealny pracownik, mąż, ojciec oraz obywatel, bezbłędny muzyk z talentem wykraczającym ponad przeciętność. Mężczyzna o ciepłym sposobie bycia, charyzmatyczny, kulturalny, właśnie on zamordował swoją żonę oraz trójkę niewinnych dzieci. Od zawsze o tym marzył, każdego dnia, kiedy mijał swoich bliskich wyobrażał sobie ich krew wszędzie gdzie się da. Był chory, tak sądzili wszyscy jednak większość z uciechą powitała go w Los Diablos, aby właśnie tutaj mógł odbywać swoją karę, zabawiać ich swoim talentem oraz przerażeniem, kiedy osoba z widowni zdecyduje się na pokazanie, co to oznacza prawdziwe cierpienie. Nikt tutaj nie był miłosierny, to pojęcie w ich środowisku było głupotą tak jak łagodność.

Czując palące spojrzenia wszystkich zebranych, Lauren z ciężkim westchnieniem postawiła krok na pierwszym schodku. Blade, smukłe stopy ubrane w czarne szpilki na długim słupku bez problemu stawiała na miękkim dywanie, który od wielu lat nie był zmieniany a jednak wciąż wyglądał na nowy. Wiedziała, że ich trójka jest bacznie śledzona, możliwe, że przez to, iż dawno ich tu nie było lub dlatego że właśnie ona tutaj jest. Unosząc wyżej głowę uwydatnili swoje szlachetne linie szczęki oraz ich zimna postawa nie jedną przebywającą tutaj dusze wbiła w ziemie, każdy z nich z dumą kroczył przed siebie nie obdarzając nikogo choćby jednym spojrzeniem. Nie czuli się do tego zobowiązani jedyne, czego chcieli to pokazanie, iż są lepszymi i nikt dosłownie nikt w tym momencie nie śmiał się odważyć ich zaczepić. Smukła czarna sukienka sięgała zielonookiej do kostek nieznacznie będąc krótsza z prawej strony, aby mogła ukazać zgrabność nóg. Jedwabny, śliski materiał opinał jej talie uwydatniając kształty, dekolt miała niewielki jedynie długie dwa pasma materiału zawiązanego na szyi tworzyły łezkę na linii łączenia piersi, plecy miała odkryte, idealna alabastrowa miękka skóra wraz z widoczną linią kręgosłupa prowadziła spojrzenie ku dołowi gdzie w delikatny sposób materiał obu stron sukni łączył się na lędźwiach. Uwodziła każdego, tak jak na śmierć przystało miała swój urok, jaki przyciągał licznych a najmocniej dusze, chciały ją mieć tylko dla siebie, lgnęły i były na każde skinienie jej palca. Było to dość zabawne, ich wręcz paniczna chęć bliskości rozbrajała ją zawsze, ale nie mogła dawać za wygraną, dlatego również nie wszystkie mogły skosztować jej smaku. Nie była jak ci wszyscy tutaj, nie puszczała się z każdym lepszym, wolała wybrać tą dusze, która jej nie chciała gdyż uwielbiała nęcić i denerwować. Jej druga strona napawała się sadystycznymi pobudkami, jakie w sobie miała, dominowała zawsze nie pozwalając na upodlenie swej wyższości. Więc teraz, kiedy wiedziała, że ma wszystkich w garści, uśmiechnęła się szeroko w stronę muzyka, który oniemiały uniósł dłoń w geście powitania. Umalowane oczy ciemnymi cieniami wraz z czerwoną szminką naniesioną na usta jeszcze mocniej wywoływały u każdego dreszczyk podniecenia. Długie jeszcze bardziej podkręcone czarne włosy kaskadą opadały na ramiona zakrywając również część pleców. Kosmyki w rytmie kroków unosiły się i opadały, muzyka rozbrzmiewała odrobinę głośniej jakby Charlie specjalnie chciał jeszcze mocniej udoskonalić wejście Lauren, Izakiela oraz Lucy.

Każda loża była zajęta na pierwszy rzut oka, lecz za sprawą młodego czarnowłosego barmana jak zauważyło każde z nich, dwa demony odeszły klnąc pod nosem, że muszą zostawić swoje miejsce komuś innemu na końcu sali tuż przy scenie. Izakiel ze złośliwym uśmieszkiem poprawił swoją szafirową marynarkę, która w ciepłym świetle lamp lśniła a biała rozpięta w kołnierzyku koszula bez zarzutu prezentowała się wraz z ułożonymi czarnymi włosami oraz nieznacznym zarostem. Lśniące świeżo wypastowane czarne buty, tego samego koloru spodnie dopełniały całokształt elegancji, która od niego biła, lecz Lucy nie była gorsza. Również jak Lauren miała długą suknię sięgającą do kostek, rozcięcie po lewej stronie sięgało aż do biodra, przez co kiedy tylko zechciała mogła ukazać o wiele więcej ciała. Materiał był gładki, bordowy upiększony złocistym brokatem a krój równie nienaganny i pełny klasy, na którą zasługiwała. Upięte w luźny kok włosy razem z kolczykami w kształcie złotych kółek uwydatniały wystające obojczyki i głęboki dekolt, na który suknia pozwalała gdyż jej ramiączka pokrywały całe ramiona układając się w kształt V. Brunetka nigdy nie przepadała za dużą ilością makijażu, dlatego jej usta pokrywała bordowa szminka oraz niewielka ilość cieni na powiekach, aby przykuwać spojrzenia. Tyle jej wystarczało, pragnęła kontroli, odpoczynku oraz miłego cierpkiego smaku swojego ulubionego drinka.

W końcu siadając na miękkich kanapach Lauren z delikatnym uśmiechem pogładziła materiał, którym były obite poduszki. Mogąc odprężyć się poprawiła niesforne kosmyki włosów i opierając plecy o oparcie spojrzała na swoich przyjaciół. Uśmiechnięci wskazywali sobie nieznacznie na dusze, jakie ich zachwyciły swoim wyglądem, choć tak naprawdę Izakiel mógłby wziąć każdą na górę gdyż teraz nie obchodziło go nic, lecz aby udać większą klasę niż kiedykolwiek pstryknięciem palca zawołał kelnerkę o szarych, nic niewyrażających oczach. Była drobna, twarz miała smukłą i nieproporcjonalnie małe usta a taca, którą trzymała w dłoni drżała jakby miała zaraz spaść.

-To, co zwykle.- mruknął opierając ramię na stoliku.- A wy dziewczęta?

-Szafirową noc proszę, plus do tego dwa kieliszki soku z tojadu.

Lucy jak małe dziecko uśmiechnęła się do kelnerki próbując rozładować narastające napięcie przez brązowookiego, zaś Lauren ze znudzeniem wskazała gestem dłoni, iż również zechce wziąć to samo, co przyjaciółka. Filigranowa dusza jak za mrugnięciem powiek zniknęła kierując się w stronę baru, w którym przygotują całe zamówienie. Obie kobiety bez wahania spojrzały się od razu na mężczyznę lustrując jego postawę i zaciskającą się, co chwilę szczękę.

-Co ci jest?

-Lauren uważaj, bo ci jeszcze jak małolat zacznie tupać nogą.- Lucy prychając rozbawiona zachowaniem Izakiela kopnęła go pod stołem.- Nie chciała ci dać ostatnio, co?

-Przypomnieć ci tego chłopaczka ubranego w skórzane spodnie?- wzrok miał poważny, chociaż Lauren dostrzegła w jego tęczówkach malutkie ogniki rozbawienia tym bardziej, kiedy Lucy pobladła na jego pytanie.

-Jaki chłopaczek?- zielonooka zmarszczyła brwi w niezrozumieniu.

-A widzisz Lauren...- zaczął obdarowując swoją brązowooką przyjaciółkę ohydnym uśmiechem.- Panienka Lucy ostatnio zaciągnęła nową duszę do łóżka, ale...- uniósł palec wskazujący do góry.- Chłopaczyna tak się przeraził, że w samych skórzanych spodniach wybiegł z krzykiem.

Słysząc to wszyscy wybuchli śmiechem oprócz kobiety, która była główną bohaterką tej jakże zajmującej historii. Zdenerwowana założyła przedramiona na piersi i kompletnie próbując nie reagować na rozbawienie przyjaciół wpatrywała się w scenę, na której Charlie tym razem zaczął grać jeden z nowszych utworów, jakie stworzył. Muzyka była jeszcze bardziej ujmująca niż przedtem, wręcz każdy z nich w końcu uspokojony spoglądał na niego w skupieniu. Mężczyzna miał przymrużone powieki, lekko odchylając głowę do tyłu wydobył z siebie pierwsze słowa piosenki, dźwięki pianina idealnie mieszały się z barwą głosu a sens całego utworu zapewne nikogo nie ruszał tak jak w tym momencie Lauren. Tu nie chodziło o ckliwe pieśni przesączone miłością czy choćby nieszczęściem po straceniu kogoś, ponieważ ona i tak by nie poczuła niczego takiego i nie wiedziałaby jak to jest. Sens całego utworu był taki, iż w nocnym świetle oraz słonecznym poranku wszyscy wszystkich wykorzystują, niszczą piękno pór dnia a prawdziwe piekło jest w ludzkim świecie w skąpanych w słońcu ulicach i samotności między ludźmi. Niby nic takiego nadzwyczajnego a jednak jak na złość znów miała przed oczami orzechowe tęczówki Camili, ponownie mogła w swym umyśle usłyszeć jej śmiech a co najgorsze ostatnim wspomnieniem jest przerażenie, kiedy ledwo walcząc sama ze sobą bez problemu mogła uśmiercić niewinną dziewczynę tylko przez to, iż jest istotą nie z jej świata, jest kimś nie wartym uczucia ciepła skóry oraz oddechu życia, jakie miała okazję doświadczyć, choć przez moment.

-No proszę, proszę, kogo my tu mamy!- znajomy obślizgły głos rozbrzmiał dość blisko zwracając uwagę każdego siedzącego w ich loży.- Czyżby moja ulubiona śmierć do mnie zawitała?

-Armozan...-mruknęła krzywiąc się, gdy tylko poczuła jak przeciska się między stolikiem a kanapą byleby usiąść obok niej.

-Moi kochani, o to drinki na koszt firmy.- klasnął w dłonie w momencie, kiedy szarooka postawiła wszystko, co zamówili.- Dawno nie mogłem was gościć, jako całej trójki, Laur piękna, co się stało, że tu jesteś?- spytał okręcając wokół palca jej czarne loki.- Jak zwykle wyrafinowana, znużona jakby była od nas wszystkich lepsza a co najgorsze...- spoglądając na jej profil twarzy oblizał swoje usta.- Niespełniająca danego słowa.

Gdyby tylko jej serce biło w tym momencie na pewno dostałaby zawału lub okropnego uścisku rozrywającego pierś, ale nic takiego się nie zadziało, wciąż pomimo wyczuwalnej grozy udawała niewzruszoną niczym a tym bardziej nim. Nie reagując na jego zaczepki sięgnęła po czerwony trunek wlewając w niego kieliszek soku z tojadu. Nie chciała o tym rozmawiać, miała za dużo na głowie a teraz jak na złość demon musiał przyjść do niej chcąc zapłaty za wszystko. Klnąc na siebie wewnętrznie upiła niespiesznie łyk czując rozgrzewającą ją w gardle ciecz, lubiła to a jeszcze bardziej uwielbiała fakt, iż dziś zaspokoi swój głód, który ją woła od długiego czasu. Zajęta rozmową z Izakielem oraz Lucy próbowała, choć minimalnie tolerować obecność Armozana, który nie kłopocząc się muskał opuszkami palców jej dolne partie odkrytych pleców. Nie mogła odtrącić jego ręki, nie przy wszystkich, ponieważ ktoś mógłby zainteresować się tym a ona nie potrzebowała kolejnych kłopotów, które gromadzą się od niepamiętnych czasów na jej głowie. Chcąc coraz mocniej wyrwać się z tego wszystkiego, bacznym spojrzeniem lustrowała pomieszczenie nie mogąc zauważyć wartej jej zainteresowania duszy. Wszystkie były nijakie, ciche i przerażone, niemające tego czegoś.

-Nie trać na nie czasu.- mężczyzna o czerwonych oczach mruknął jej wprost do ucha.- Pokaże ci zaraz swoją perełkę kochanie.

Lauren gdyby mogła w tym momencie z chęcią chciałaby sprawić, aby nie słyszała. Nienawidziła go, od zawsze Armozan sprawiał, że nie czuła się bezpiecznie, jakby jej każdy ruch był analizowany w taki sposób by móc podciąć jej nogi. Były różne rodzaje demonów jednak on miał to szczęście, iż mógł prowadzić swoją działalność w Los Diablos a nie tylko w urzędowych sprawach dusz, dlatego również zdecydował się utworzyć to o to miejsce. Był wręcz do tego idealny, wysoki czarnowłosy mężczyzna o kwadratowej szczęce i grubych brwiach na początku będące trochę roztrzepane jakby tarł je we wszystkie strony, czerwone tęczówki posiadały dwa rodzaje kształtu źrenicy, jakie mógł wybierać sobie na zmianę.: jedna była jak u węży zaś druga jak u zwykłego człowieka, dlatego przerażał wszystkich zmarłych. Oliwkowa cera, umięśniona sylwetka upiększona czarnymi znamionami na rękach dawała oryginalności tym bardziej, kiedy obdarzał wszystkich swoim uśmiechem, na który tylko ona się nie łapała. Dla niej był wręcz odrażający, lecz jego gatunek był jedyny w swoim rodzaju, dlatego również miał szansę przyciągać do siebie, kogo tylko chciał. Armozan kompletnie nie mając świadomości, iż kobieta go obserwuje pomachał do Charliego dając znak, aby zagrał coś kompletnie innego. Szczęśliwy uśmiechnął się do zielonookiej zarzucając na jej ramię rękę i znów nie mogąc go odtrącić próbowała wrócić do świata marzeń gdzie wyobrażała sobie jak go z miłą chęcią zabija.

-Skup się na niej.

Szepnął, gdy wysoka kobieta o blond długich falowanych włosach wstąpiła na scenę. Przed sobą miała mikrofon, widać było po jej postawie, że nie boi się występować a jednak naprawdę coś w Lauren zainteresowało się tą duszą. Ubrana w długą srebrną suknie poprawiła włosy zarzucając je niedbale na prawą stronę, dzięki czemu mogła uwydatnić swoje kości policzkowe, w płatkach uszu założyła niewielkie srebrne kolczyki z drobinkami cyrkonii zaś usta pomalowała zmysłową czerwoną szminką. Była wspaniała a jej piękno spotęgowało się, gdy tylko wraz z dźwiękiem muzyki zaczęła śpiewać jak anioł. Delikatność biła od niej, przez moment śmierć zaczęła się zastanawiać, co taka istota jak ona tu robi gdyż brzmiała oraz wyglądała jak prawdziwa istota z niebios. Ciało posiadała idealne, smukła sylwetka uwydatniała wszystko, co potrzeba, wraz z materiałem sukni, jaką miała na sobie lśniła na drewnianym parkiecie jak najczystszy diament. Z kolejnymi wersami jej głos zmieniał barwę utrzymując wszystkich w napięciu, wpatrzona jak w obrazek widziała każdy ruch jej smukłych dłoni, brane oddechy między wypowiadanymi słowami nie były zauważalne a gdy tylko unosiła głos jej palce u prawej dłoni ozdobione pierścionkami lądowały na brzuchu w miejscu przepony, aby najpewniej kontrolować napięcie, które powstawało.

Jest nasza.

Krótka myśl, krótkie mrugnięcie powiekami i poczucie zbierającej się śliny sprawiło, iż w Lauren coś zawrzało. Jej druga strona tak jak ona sama chciała tej kobiety, obie jej chciały całą sobą.

-Jak ma na imię?- chrypiąc odwróciła głowę w stronę siedzącego obok mężczyzny.

-Adelaide.- szepnął ukazując półgębkiem złośliwy uśmieszek.- Chcesz ją prawda?

Była przegrana, Armozan specjalnie wywołał Adelaide na scenę, aby wzburzyć w niej burzę pożądania i chęci zdominowania, tyle dobrze, że choć miał tą wiedzę to również był nie świadomy tego, co się z nią stało w świecie żywych, ponieważ gdyby ktoś odważył mu się powiedzieć dopiero w tedy poczułaby jak wszystko wokół niej się wali z głośnym hukiem i jego śmiechem zakończonym zwycięskimi oklaskami kpiny. Choć oczekiwał odpowiedzi na pytanie, Lauren nie zamierzała mu dać tej satysfakcji, dlatego również bez pośpiechu ponownie upiła kolejnego łyka alkoholu, który podwoił się gdyż zadowolona Lucy wraz z Izakielem chcieli poczuć w sobie całą mieszankę pragnień.

-Mój drogi Izakielu...- zaczął pochylając się nad stolikiem.- Moja droga Lucy...

-Do rzeczy Armi.- zachichotała prawie, że rozlewając zawartość kieliszka.- Ups.

Kolejny wybuch śmiechu przerwał próbę wypowiedzenia przez mężczyznę swej prośby. Wzdychając ciężko, uśmiechnął się litościwie zabierając z dłoni pijanej dziewczyny drinka i skinięciem palca przywołał dwie służki, jakie z ochotą podeszły lokując się na kolanach jego pijanych gości. Chciał odwrócić ich uwagę od rozmowy między nim a zielonooką śmiercią, jaka z coraz większą trwogą czekała na rozwój całej ich wspólnej konfrontacji.

-Nie udawaj przede mną.- warknął przygryzając jej płatek ucha.- Wiem, w jakim stanie do nas wróciłaś.

Jej duma rozwiała się niczym liście na wietrze, zapewne widząc swoją postać z daleka na pewno współczułaby sobie poprzez tylko wygląd, jaki zapewne w tym momencie prezentowała. Było jej nadzwyczaj niekomfortowo, mając wrażenie jak każdy dotyk demona na jej skórze szczypie odsunęła się chcąc być jak najdalej. Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała, nikt jej nie widział, więc skąd mógł mieć te wszystkie informacje? Jakim cudem rozpoznał ją a tym bardziej miała coraz mocniejsze przeczucia, iż dzisiejszą noc będzie żałować do końca swojego bezsensownego istnienia.

-Czego chcesz?- warknęła zaciskając smukłe palce na brzegu sukienki.

-Dlaczego od razu ta agresja kochanie?- oburzony zabrał jej dłoń, aby nie mogła niszczyć swojego stroju. Był gorący, na pierwszy rzut oka widać było po Armozanie, iż rozpalił swoje ciało, aby jeszcze mocniej wyrządzić jej krzywdę, gdy tylko zechce uciec.-Wiesz doskonale, że jestem wyrozumiały prawda?

-Oczywiście.

-Wiesz doskonale, że nie lubię osób, które nie dotrzymują obietnic?

-Wiem...-jęknęła z powodu coraz mocniejszego uścisku na nadgarstku.

-A powiesz mi, kto od dobrych trzystu lat nie dotrzymuje danego słowa?- prychnął z majaczącym pod nosem uśmiechem.

-Ja...-sapnęła zmęczona.

Mężczyzna wysysał z niej siły, jego dotyk był trujący tak jak każdego demona. Nie mogąc coraz bardziej skleić myśli kotłujących się w głowię rozglądała się wokół szukając pomocy, lecz nikogo nigdzie nie było. Przez smugi rozmazującego się widoku nie dostrzegała pijanego Izakiela ani Lucy, z coraz gorszymi odczuciami błagała wewnętrznie swoją drugą stronę, aby coś zrobiła, lecz starania poszły na marne. Tak samo jak Armozan jej druga strona również ją karała, wszyscy ją karali chcąc swoje dawne złożone przez nią obietnice.

-Czekam na propozycje zapłaty za to, że jeszcze nie strąciłem twojego kumpla w nicość...-warknął przyciągając ją do siebie, aby ich usta były rozdzielone niewielką odległością.-Wierzę, że masz coś ciekawego w zanadrzu skarbie.- zakładając opadły na bladą twarz kosmyk włosów za ucho kobiety wpatrywał się swoimi wężowymi ślepiami prosto w jej nieprzytomne.

-Armozanie proszę cię...-ledwo mówiąc próbowała go nieudolnie odepchnąć.-Czego chcesz?

Z cichym pomrukiem goryczy poczuła jadowity rozgrzany język liżący jej skórę szyi przy drobnych pocałunkach. Dłonie czarnowłosego zsunęły się na uda pokryte czarnym, lejącym się czarnym materiałem chcąc dostać się pod spód zaś cała jego klatka piersiowa przylgnęła do jej zimnego ciała. Byli blisko ze sobą, mocne ramiona demona trzymały ją bezlitośnie powoli łamiąc żebra, dzięki czemu głośny jęk bólu rozszedł się po całym budynku lub może to tylko zaburzenia świadomości? Próbując wciąż się wyrywać upadła jeszcze bardziej na niego, siedząc okrakiem na kolanach mężczyzny dyszała z coraz większej temperatury, jaka paliła całe ciało. Z przestrachem zaczęła odczuwać nienawiść do ciepła, kiedy on bez żadnego pośpiechu napawał się cierpieniem, wymalowanymi na jej twarzy skurczami bólu przeplatanymi wraz z błagającym o litość spojrzeniem.

Kochał to, uwielbiał widzieć ją w takim wydaniu nie jednokrotnie.

-Mam kogoś, kto cię zadowoli!- ochryple wysyczała, gdy kolejna kość w jej ciele pękła jak zapałka.

-Kogo?- spytał rozluźniając napięte mięśnie.

-To...- zaczęła podnosząc się z jego ciała.-To dziewczyna.

-Do rzeczy skarbie albo znów skosztujesz tego, co ci podarowałem.-informując wolną dłonią przejechał po jej nagim udzie, który został odkryty przez rozcięty materiał sukienki.- Czekam.

-Nazywa się Camila i niedługo ci ją przyprowadzę.- obiecała próbując zejść z kolan swojego oprawcy.-Zabije ją w ludzkim świecie obiecując w naszej umowie, aby była twoja, gdy tylko trafi do piekła.

Lauren czuła desperacje, pluła sobie w twarz za to, co robi, ale inaczej nie potrafiła będąc wręcz pewna, że chora dziewczyna trafi do nieba kompletnie odcinając się od demona, który ponownie zacznie ścigać swojego dłużnika, którym był nie, kto inny jak zielonooka śmierć.

-Co niby ma takiego w sobie, że akurat ją chcesz mi podarować?- mruknął trzymając przedramię kobiety, aby nie mogła odejść.

-Nie mogę ci powiedzieć.- szepnęła.- Jednakże obiecuję ci, iż się na niej nie zawiedziesz.- przełknęła ciężko modląc się o ucieczkę.- Jest tutaj idealna, jako twoja nowa własność.

Armozan nic nie odpowiadając wyciągnął z kieszeni swojej marynarki niewielki kawałek podniszczonego papieru, na którym znajdował się drobny druczek do podpisania. Wykończona wszystkim, co ostatnio się stało zanim zdołała spostrzec nieprzytomnie znów siedziała na jego kolanach trzymając srebrny sztylet.

-Zrób to albo rozliczę się z nim oraz tobą.- zagroził ściskając jej biodra w bolesny sposób przyciskając do siebie.

Z drżącym oddechem przywołała w swoim umyślę obraz uśmiechniętej Camili, która z nieodgadnionym spojrzeniem patrzyła się prosto w jej oczy za każdym razem, kiedy coś wypowiadała. Długie brązowe włosy, latynoskie rysy twarzy i dźwięczny głos, wszystko, co z nią związane przeleciało przez umysł kobiety wraz z chwilą przecięcia swojej dłoni.

-Ja Lauren, anioł śmierci przeznaczam tobie Armozanie dusze dziewczyny, którą przywołałam ze wspomnień.- recytując beznamiętnie ułożyła rozkrwawioną dłoń na umowie.

Zanim zrozumiała, co zrobiła usłyszała stłumiony głos Izakiela, który uderzając ją prosto w twarz złapał jej bezwładne ciało pogrążone w transie, jaki wywołał demon. Armozan oszukał ją, cały ból oraz cierpienie było tylko wyimaginowanym obrazem, jaki mógł stworzyć, planował okręcić ją wokół swojego palca i z ogromnym otępieniem widząc swoją dłoń we krwi oraz jego odchodzącą sylwetkę rozpłakała się mając świadomość, iż zrobiła coś jeszcze gorszego niż przypuszczała.

Zamierzała poświęcić Camile w świecie żywych jak i umarłych, bez wiedzy jej stłamszonej duszy. Jedyna nadzieja, jaka tym razem się w niej tliła to fakt, iż brązowooka tutaj nie trafi, tym razem świat nie sprawi, aby cierpiała ponownie lub może to właśnie los mówi, aby Lauren przerwała całość swojego badania?

-Coś ty zrobiła.- pusty ton głosu Izakiela trafił prosto w nią jak i również jego rozgoryczenie.- Jak mogłaś zrobić coś takiego jej?!

Nie miała sił odpowiedzieć, więc milczała wpatrując się w pustą scenę, na której nie było ani Adelaide ani Charliego.

Pakt zawarty droga Lauren.

Nie chcę...

Ale ja chcę widzieć całą zabawę, jaka się zaczyna.

Głośny śmiech rozbrzmiał w jej głowie sprawiając atak bólu, przez który z jękiem opadła nieprzytomnie na podłogę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro