Rozdział 39

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Powrót do wykonywania zadań w świecie żyjących był trudny przynajmniej dla śmierci, po tym jak obudziła się w swoim łóżku w Los Diablos skołowana przez jad, jaki wpłynął znacznie na wciąż osłabiony organizm po zerwaniu paktu. Gdyby nie to, gdyby Armozan nie dowiedział się, dlaczego przybyła do swojego domu wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej lub może nie? Może użyłby gorszych środków pozbywając się doszczętnie jej istnienia, ponieważ nie mogłaby wytrzymać tortur, na jakie się często decydował? Nie była tego wszystkiego pewna, lecz z przykrością musiała stwierdzić, iż wolałaby być w tym momencie nieprzytomna niż przypominać sobie siedzącą obok postać swojej przyjaciółki wpatrzoną w nią chłodnym, pogardliwym spojrzeniem i jedyne, co dostała od niej to beznamiętne słowa żalu, jaki w tym momencie Lucy czuła po tym wszystkim, czego była świadkiem. Izakiel nie pojawił się od sytuacji w piekle, Lauren wypatrywała go w całym szpitalu, lecz mężczyzna doskonale się ukrywał pokazując, iż ma zaprzestać swoich poszukiwań gdyż to tylko strata bezsensownego wciąż dla nich wszystkich czasu. Została sama, bez swoich przyjaciół, bez możliwości podejścia do Camili ponownie jak gdyby nigdy nic. Została tylko ona, jej ulubiony księżyc i wieczna samotna tułaczka od ofiary do ofiary. Nie mogła nic zrobić, wszystkie plany, zamiary spełzły na niczym po tym, co się wydarzyło a przecież wszystko miało być dobrze prawda? Miała wrócić do swojego świata, uleczyć wyniszczone ciało, zawrzeć ponownie pakt ze swoją drugą stroną i wrócić, wrócić do swojej ulubionej ofiary, aby zgłębiać kolejne kategorie wiedzy o ludzkim życiu, jego wartościach oraz poglądach, jakie kierują człowiekiem. Ale to nie mogło być takie proste, całe zadanie, które sobie sama wyznaczyła nie było w zupełności łatwe, przejrzyste oraz przewidywalne. To wszystko było oblane tajemnicą, mazistą substancją, jaka nie chciała zejść z drogi do zdobycia swoich celów a jeśli szło się dalej tym bardziej cała maź oblepiała stopy, nogi, tułów i później ręce jakby chciała pokazać, że to błąd, w zupełności nie potrzebne działania, które tylko szkodzą, niszczą wszystko, czym się kiedyś kierowała. Chciała być dobrą śmiercią, dawać ulgę w jak najczystszej postaci, nie wydawać brutalnych wyroków czując ile grzechów w sobie skrywały dusze, po prostu chciała poczuć życie. Marzyła wręcz, aby go skosztować w zupełności nie zabijając przy tym tego, nie zamierzając odbierać czegoś tak ważnego i przestać czuć się istotą z piekła chociażby na sekundę, na ten ważny ułamek sekundy, na który zwykła osoba nie zwróciłaby uwagi. Dlatego uważana była za oschłą, wywyższającą się śmierć, wszyscy widzieli w niej znużenie oraz pogardę, lecz to była tylko jedna z wielu masek, jakie wszyscy przecież zakładają. Była wrażliwa na cierpienie, na widok zbolałej przerażonej duszy i wymuszeń zabicia, choć to przecież jej praca, powinna się z niej cieszyć czując ekscytacje na samo wspomnienie o gorzko-słodkawym posmaku, gdy tylko miała w swoich ramionach nieszczęsną dusze. Powinna być dumna ze swojego losu, czerpać z niego jak najwięcej biorąc przykład od innych śmierci, z jakimi miała styczność, w końcu powinna posłuchać swego ojca, przełożonych oraz cholernego Izakiela. Wszyscy każą się jej zmienić, wszyscy chcą by stała się inna, stała się taka jak oni a kiedy złożyła podpis na umowie o wręczeniu duszy jej przyjaciele nagle się odwrócili. Nie rozumiała tego, była wściekła na tą myśl kompletnie nie włączając już w to wszystko Lucy gdyż ona nigdy jej do końca nie namawiała na zmianę, na stanie się taką jak wszyscy, czyli brutalną, prześmiewczą oraz psychopatyczną śmiercią. Na to wszystko wbrew pozorom liczył czarnowłosy mężczyzna o zwierzęcych brązowych oczach, to on tego pragnął, od niepamiętnych czasów namawiał ją do krzywdzenia a teraz...Teraz, gdy na to się zdecydowała to odszedł.

Odszedł kompletnie nie odzywając się.

-Burak.- warknęła pod nosem kolejny raz rzucając przed siebie odłamki ściany, jaką przypadkowo zniszczyła nieudolnie przenosząc się do świata Camili.- Cholerny ignorant.- kolejne rzucenie kamienia w stronę opuszczonego patio.- Cholerna Camila...-krzycząc zachwiała się siedząc na parapecie i z wypuszczeniem zebranego w płucach powietrza zgięła nogi w kolanach opierając o nie swój podbródek.

Emocje dzisiejszego wieczora były dość górujące nad zdrowym rozsądkiem kobiety. Musiała nadrobić aż jedenaście ofiar, aby nikt z wyższych nie zaciekawił się jej ciągłymi naruszeniami umowy, którą musiała podpisać, aby wykonywać swoją pracę zawodowo. Przynajmniej miała nadzieje, iż tak się nie stanie a próba rozwiązania całego powstałego problemu przez Lucy i Izakiela wciąż będzie trwała bez względu na okoliczności, które sprawiły, iż rozstali się we wrogich stosunkach. Była tym zmęczona, wszystko coraz mocniej zagęszczało się a dziwne poczucie chęci powrotu do brązowookiej dziewczyny wcale nie pomagało, aby się pozbierała i wymyśliła coś konkretnego do dalszej zmiany planu swoich działań w taki sposób żeby Camila za nic w świecie nie dowiedziała się o jej prawdziwej tożsamości oraz dlaczego przez ten długi okres czasu nie widziały się ze sobą, choć przecież brak widoku drugiej osoby nie było tak ważne dla ludzi. Lauren często widziała samotnych bez kontaktu z innymi, pozostawieni sami sobie, nierobiący nic w tym kierunku, aby to zmienić, więc równie dobrze w ich relacji dziewczyna mogła się nie przejąć tym wszystkim. Całość chaotycznego wyjścia mogła ją obejść a nagłe pojawienie się kobiety z powrotem nic również złego nie spowoduje.

Zielonooka szczerze mówiąc była do tego przyzwyczajona, nikt się w niczym nie starał, istoty z piekieł potrafiły się do siebie nie odzywać jak i również znikać ni stąd ni zowąd, aby później się pojawiać ponownie bez problemu ciągnąc relacje dalej, więc jeśli u niej tak było to również w ludzkim żyjącym świecie mogło tak być. Nie wiedziała wciąż jak to wszystko działa tutaj, pamiętała jak Camila mówiła o oszukiwaniu w dzień, o poczuciu prawdy w nocy i byciu robotami, ale to chyba wcale nie imało się do tego, aby czuć niesmak, gdy ją zostawiła? To było zupełnie coś innego niż kroki podjęte przez Izakiela i Lucy. Oni byli...Sama nie wiedziała, jacy teraz się stali gdyż przez cały okres czasu, w którym znalazła się właśnie w tym o to szpitalu dużo zmienił, lub może lepiej powiedzieć, że chyba to zadanie wyznaczone przez jej ojca ją powoli zmienia? Może właśnie, dlatego istoty z piekieł są tak bardzo od siebie odizolowane, mają powierzchowne relacje niezagłębiające się w coś bliższego tak jak to było z nią i jej przyjaciółmi? Oni we trójkę byli czymś innym, czymś lepszym albo to znów jedynie kłamstwa oraz brak wiedzy. Doświadczenia, jakie zbierała przez te tysiące lat mieszały się wraz ze wspomnieniami dając natłok olbrzymich myśli niemających w zupełności żadnych odpowiedzi, na które tak bardzo liczyła. Była bezradna, chyba to właśnie czuła, gdy głęboko nad tym się zastanowiła gdyż ostatnia jej ofiara była przepełniona tym po brzegi, właśnie to uczucie, które pozostawiło po sobie smugę obecności w jej wnętrzu dało jej odpowiedź na wszystko.

Nie wiedziała nic.

Nie czuła nic.

A co najważniejsze...Przestała wiedzieć, kim się staje i to chyba było najbardziej druzgocące. Obiecała sobie, że nie stanie się taka jak reszta, obiecała, że poświęci tą dwudziestopięcio letnią kobietę dla dobra zmienienia stosunków swojego świata do żyjących a jednak jej wszystkie próby doprowadziły ją do niewiadomego. Do czegoś, czego nie potrafiła zdefiniować. Izakiel często powtarzał jej, że staje się taka jak inni, lecz później zaczął mówić, iż jest jeszcze gorsza, więc czy próbował sprawić, aby zaczęła się zastanawiać nad tym wszystkim? Lub on sam miał ciche powody do robienia czegoś takiego? Wszędzie zaczęła czuć konspiracje jakby całe jej otoczenie chciało wyśmiewać się z robionych przez nią błędów, upadków, potknięć nawet również i wypowiadanych słów. Wszyscy byli teraz dla niej wrogami, czymś niewiadomym potrzebującym wiecznej analizy i ostrożności żeby przypadkiem nie nadziać się na ich ukryte noże, które czekają tylko na ten jeden jedyny moment by móc odnaleźć szanse zatopienia się w jej ciele i zbrukać podłogę szlachetną krwią.

Nie wiedząc, co zrobić zmierzwiła swoje czarne jak smoła włosy spoglądając na srebrzystą poświatę oświetlającą pół budynku, w którym się znajduje. Było cicho, a wnętrze coraz bardziej dawało wrażenie, iż umiera z każdą obecnością Lauren tak jakby nawet i pozostałości poczucia dawnego życia, które tliło się w tym miejscu uciekało bezpowrotnie. Zapach starych odkażaczy, materiałów oraz kurzu już nie drażnił jej nosa jak to było w zwyczaju, siedząc przy oknie nie czuła słabego tętna atmosfery, która do niedawna istniała, lecz teraz w tym momencie dostrzegła pustkę. Wszystko zniknęło, nawet wiatr, który często odwiedzał część korytarzy oraz pokoi już tego nie robił. Nikt nie chciał ani nie chce tu być, wszystko i wszyscy zapomnieli o tym miejscu, więc czy jeśli człowiek zapomina o części budynku, który tak naprawdę stoi na wyciągnięcie ręki to czy również kiedyś ktoś zapomni o niej? Czy w końcu w przyszłości ludzie nie będą wiedzieć, co to śmierć? Nikt nie zechce nawet o niej wspomnieć, namalować ją czy choćby stracić czas na napisaniu kilku wierszy z nią? Czy tak naprawdę ludzkość kieruje się zapomnieniem? Odejściem od czegoś, co nie pasuje, jest zepsute lub niezgodne?

Nie miała o tym pojęcia jednakże, kiedy wciąż siedząc w tej samej pozycji tym razem tylko opierając się policzkiem o kolana niż podbródkiem patrząc wciąż w ciemne granatowe niebo coraz mocniej w jej głowie dźwięczała jedna jedyna myśl, że człowiek ucieka od tego, czego się boi, więc jeśli kiedyś Camila mogłaby się dowiedzieć, kim naprawdę jest ta niby nic niewinna wolontariuszka to czy zacznie się jej bać? Wpadnie w panikę krzycząc by odeszła? Czy właśnie strach sprawi, iż zacznie widzieć stojącą przed nią śmierć w brutalnych barwach cierpienia, krwi oraz strachu? Tyle pytań, tyle niewiadomych i brak jakiejkolwiek szansy na odpowiedź, jeśli wciąż nie wymyśli sposobu, aby ponownie wrócić do ich relacji, choć dziś poniekąd postarała się o to. Chciała do niej przyjść, lecz kiedy wchodząc na oddział zobaczyła jej siostrę oraz przyjaciółkę nie mogła tego zrobić, nie wiedziała, dlaczego ale nie potrafiła, więc zamiast być w tym momencie przy łóżku kobiety tak naprawdę ponownie siedziała w jednym ze swoich ulubionych miejsc milcząc, aby pustka wokół oraz księżyc nie usłyszał tego zagubienia, którego chciała się pozbyć. Nic nie mogło zmącić tej duszącej ciszy a jednak prawie, że niesłyszalny łoskot roznoszący się na schodach zwrócił uwagę Lauren. Marszcząc brwi odwróciła się w stronę dźwięku prostując nogi i wciąż nasłuchując uważała, aby nie zostać zaskoczoną przez nieproszonego gościa. Lucyfer gdyby dowiedział się jak wiele paragrafów złamała już dawno mógłby wysłać za nią demona lub upadłego anioła zmuszającego do przyjścia wprost na dywanik szefa, choć czy na pewno był to ktoś od niej? Nie czuła charakterystycznego zapachu dla demonów jak i również nie słyszała pisku kamieni, o które ociera się demoniczne ostrze anioła zwiastującego ostateczną karę bez możliwości wypowiedzenia słowa. Rozglądając się wstała z parapetu gotowa na starcie z prawdopodobnym zagrożeniem jednakże kolejne dźwięki nie powtórzyły się a cisza ponownie zaległa we wszystkich kątach ogromnego pomieszczenia. Nie będąc pewna czy to był tylko opadający stary tynk czy może obecność kogoś zdecydowała się jak najostrożniej podejść do schodów, które dawały możliwość wyjrzenia na niższe piętra opuszczonego skrzydła szpitalnego.

Jesteś głupia Lauren.

Wyginając usta w nieznacznym grymasie schodziła niespiesznie stopień po stopniu opuszkami palców jeżdżąc po drewnianej spróchniałej balustradzie pokrytej nieznacznie szarym pyłem. Zostawiając za sobą niewielki ślad jej zimno zmroziłoby nie jednego, to było wbrew pozorom coś cudownego, że pomimo toczącej się w głowie wojny na zewnątrz wciąż była niewzruszona, beznamiętna a chłód nie tylko bił od jej ciała, lecz również od pustego bez znaczenia wnętrza. Otoczenie, w którym się znajdowała ponownie dla Lauren stało się banalne, doprawdy kompletnie nie mogła uwierzyć w jak szybki sposób potrafi zmienić swój punkt widzenia świata, jaki ma przed sobą. Widziała piękno, zachwycała się nim, lecz wbrew pozorom również szybko nawet coś takiego stawało się dla niej często monotematyczne jakby przez cały ten długi upływ czasu sama stała się wyblakłym materiałem na tle nowszych, niby lepszych, mających coś więcej i mniej widzących całej prawdy, jaka tworzyła się przez wszystkie wieki, których to ona była świadkiem. Długowieczne istnienie ciągnęło za sobą problemy, większość żyjących tak naprawdę marzyła o czymś takim, co dostały wszystkie Boskie istoty jednakże nikt, kto ma limit swoich dni nie może wyobrazić zmęczenia, którym są przepełnieni, znudzenia oraz wyodrębnienia. Każda istota z niebios, piekieł miała ulubioną epokę, czas, w którym najlepiej się czuła, lecz przecież świat wciąż się rozwija, wciąż zmienia a przeszłość zamienia się w krótkie wspomnienie, jakie na tle lat zaciera się, staje rozmyte jakby patrzyło się przez poranną mgłę z przymrużonymi powiekami. Ulubiona epoka Lauren również przeminęła, choć dla siebie największy sentyment pozostawiła wśród ludzi, od kiedy istniała, gdyż w pewien sposób nadała im świadomość, jaką moc ma księżyc, co może zrobić i również, co w swojej głębi skrywa, lecz to wszystko się zakończyło a człowiek zmienił jej imię w księgach dając zupełnie inną osobę, dawni żyjący przestali wierzyć w osobne śmierci, wszystko, co było przytaczane z pokolenia na pokolenie ulegało całkowitej zmianie niszcząc w pewien sposób sens. Zapewne wszyscy spytaliby się, jakim cudem dała możliwość poznania księżyca, co takiego zrobiła, że ludzie nadali jej nowe imię, nową tożsamość skoro nikt oprócz umierających nie jest w stanie zobaczyć śmierci?

Człowiek był uczony przez Boskie istoty, dawali możliwość rozwijania się, gdy przebywali w raju dopóty dopóki nie popełnili grzechu, który zmusił ich do odejścia. W tamtych czasach poniekąd Lauren pamiętała jak będąc maluchem wraz z Izakielem pokazywali ludziom, co to księżyc i chmury, to właśnie on nauczył wróżenia z nich jednakże, gdy doszło do wojny pomiędzy Lucyferem oraz Bogiem kobieta wraz z mężczyzną byli zmuszeni do oddania swych emocji, od tamtej pory nie pamiętała nic przed tym jedynie tylko to niewinne wspomnienie.

Tylko to, kim kiedyś była dla pierwszych ludzi przez krótki okres czasu.

Przestań myśleć, jesteś śmiercią. Nikim więcej, nikim.

Czując dziwne ukucia na skórze zamknęła za sobą skrzypiące drzwi pozwalające na wejście w głąb ledwo oświetlonego korytarza. Wspomnienia dawnych czasów kompletnie wytrąciły zielonooką z rzeczywistości, dlatego również nie wiedzieć, czemu szła prosto jakby ktoś lub coś ciągnęło ją w tamtym kierunku, nie rozumiejąc swojego zachowania przystanęła rozglądając się wokół idealnie na rozwidleniu. Powstały półmrok rysował wielorakie niespokojne cienie, napięcie panujące w tym miejscu wręcz krzyczało, aby stąd wyjść a dziwna cisza, pomimo iż było to normalne teraz stała się podejrzana zupełnie jakby nieudolnie ukrywała coś, czego nie powinna w sobie mieć.

-Izakiel?- syknęła a jedyną odpowiedzią, jaką dostała to dziwne ciche kroki w korytarzu.- Nie rób sobie sztuczek i wyjdź!- tym razem warcząc skierowała swoje kroki w kierunku rozlegającego się dźwięku.

Strona, na której przebywał często mężczyzna była dość...Zatrważająca. Jedynie znajdowały się tam labirynty korytarzy, piece, elektryka i brak świateł w wielu miejscach z powodu zapewne licznych kradzieży lub braku pieniędzy na naprawę. Sama kobieta na myśl o tym miejscu krzywiła się tym bardziej, iż wielokrotnie miała okazję widywać tam swojego przyjaciela w otoczce bestialskiego mroku. Gdyby ludzie mogli ich widzieć, gdyby wiedzieli o istnieniu mężczyzny o szaleńczym zwierzęcym spojrzeniu na pewno nie postawiliby chociażby jednego kroku w kierunku piwnic bojąc się, iż mogliby zginąć a w jego przypadku to byłoby aż za bardzo prawdopodobne wręcz nieuniknione. Izakiel kochał mordować, zabijać i cierpieć wewnętrznie dzięki temu czuł spełnienie wszystkiego, co pragnął a ofiara przychodząca wprost pod jego stopy była wręcz idealna przynajmniej tak sądziła. Nie mogąc wytrzymać mimowolnie przyśpieszyła czując wzmagające w środku siebie napięcie jakby miało się coś wydarzyć lub może to jej druga strona ostrzegała ją niemo by nie szła w tamtą stronę? Może właśnie tam znajduje się Izakiel wraz z upadłym aniołem chcącym zapędzić ją w kozi róg. Przygryzając dolną wargę w bolesny sposób skręciła w kolejną ścieżkę tworzącego się powoli labiryntu. Mijając roztrzaskaną w połowie szafkę z napisem „Apteczka" stanęła jak słup soli słysząc wysoki piskliwy krzyk odbijający się echem od zniszczonych ścian.

-Camila?!- krzycząc zerwała się z miejsca próbując odnaleźć źródło dźwięku jednakże nie było to tak proste jak można byłoby sądzić.

Kolejny raz błądząc Lauren spojrzała w górę na widoczne przysufitowe rury biegnące w dwie strony. Wzdychając z irytacją zamknęła oczy chcąc skupić się na wszystkim, co się dzieje lub może lepszym określeniem byłoby skąd dobiegał kobiecy krzyk, po którym teraz nie było żadnego śladu.

Na końcu.

Marszcząc brwi zwróciła się w lewą stronę gdzie pierwszy raz od dłuższego czasu widniała delikatna smuga ciepłego światła wynurzająca się z pomiędzy dwóch szarych betonowych ścian jak wąż zapraszający do pójścia za nim. Gdyby nie ciche chlipnięcie kobieta poddałaby się wychodząc całkowicie z tego miejsca jednakże mając wrażenie, iż nie przesłyszała się poszła w kierunku coraz głośniejszego płaczu. Stając za jedną ze ścian wyjrzała nieznacznie chcąc upewnić się, że sama nie ucierpi przez sztuczki wyższych, lecz nic takiego nie było, jedynie, co zauważyła ze współczuciem to skuloną, drżącą brązowooką dziewczynę przytulającą się do ściany kolejnego końcowego korytarza, który prowadził do wyjścia ze szpitala, jako droga ewakuacyjna. Unosząc leniwie kąciki ust prychnęła na sam fakt, iż Camila rozpłakała się przy półmetku swej podróży w kierunku wolności od strachu. Śmierć doskonale zauważyła, iż chora bała się piwnic oraz ciemności nieznanego miejsca, dlatego również powoli w jej umysł wkraczały myśli, dlaczego tutaj przyszła i to jeszcze w tak przerażające miejsce kompletnie samotnie.

-Camila?- podchodząc jak najciszej do ofiary kucnęła przy niej pozostawiając między nimi nieszczęsną odległość.- Wszystko w porządku?

-Lo...Lauren?- zdziwienie na twarzy dziewczyny było komiczne, cała blada i roztrzęsiona wpatrywała się w kobietę swoimi ciemnymi oczyma.- C-co ty tu robisz?

-Prędzej mogłabym się ciebie o to zapytać.- nie chcąc się roześmiać przez swoją drugą stronę zacisnęła boleśnie dłonie na swoich kolanach.- Dlaczego płaczesz?

Camila nie odpowiedziała, jedynie, co zrobiła to pociągnięcie nosem i schowanie twarzy.

-Przestraszyła się, kiedy uderzyłem w rury.- ciche warknięcie wydobyło się kilka kroków za nimi.- Podziwiam ją, wytrzymuje obecność dwóch śmierci.

-Dasz radę wstać?- nie reagując na słowa Izakiela, kobieta spróbowała jak najszybciej wydostać chorą z tego miejsca.-Camila odpowiedz mi!

Dziewczyna podskoczyła jak poparzona rozszerzając w nienaturalny sposób powieki, źrenice pokryły prawie całe orzechowe tęczówki a bladość wraz z urywanym oddechem nie wskazywała na nic dobrego.

-Bo-boję się.- szeptając wyciągnęła w stronę śmierci drżące dłonie jakby chciała się przytulić.

Nie wiedząc, co robić zielonooka zdecydowała się pochylić, aby Camila bez problemu mogła zrobić, co tylko chce. Czując jak drobne ramiona zaciskają się na jej karku objęła ją w pasie przyciskając do siebie jak najmocniej, aby pod żadnym pozorem nie upadła, gdy tylko wstaną.

-To ohydne.- zniesmaczony chłopak skrzywił się na ten widok.- Śmierć i żyjący razem! To ohydne!

-Zaraz będziemy na miejscu.- szeptając do ucha na wpół przytomnej dziewczynie z trudem powstrzymywała się, aby nie podejść do swojego przyjaciela.

-Tak, okłamuj ją Lauren.- krzyknął rozbawiony tym razem widząc odległość oddzielającą ich.- Okłamuj ją i jej dusze, aby potem dowiedziały się, że ją sprzedałaś! Sprzedałaś swoją ofiarę!

Sama czując jak zaczyna drżeć westchnęła niespokojnie patrząc przed siebie. Camila milczała, wtulona w jej ciało owiewała swoim ciepłym oddechem szyje wywołując dość...Miłe? Tak, zdaniem Lauren to było naprawdę miłe łaskotanie. Dziewczyna była gorąca zapewne dostawała coraz wyższej gorączki w trakcie swej podróży, ale to nie martwiło śmierci gdyż pamiętała jak kiedyś również swoim zimnem obniżała jej temperaturę chroniąc ledwo funkcjonujący organizm.

-Powinnam ci przywalić.- słysząc burknięcie ze strony ofiary kobieta spojrzała się na nią kątem oka.- Powinnam ci dać w twarz i odejść.

-W twarz?- nie rozumiejąc zmarszczyła brwi mijając kolejne metry.- Dlaczego?

-Powinnam cię spytać o wiele rzeczy...- dziewczyna jak w transie mówiła do siebie lub może do nich obu? Lauren nie była już pewna przez to wszystko.- A najlepiej wykrzyczeć ci wszystko, co myślę i odejść.

Na ostatnie słowo zielonooka stanęła a jej spojrzenie błądziło wszędzie gdzie się da, aby znaleźć na to odpowiedź.

-Odejść...

-To było podłe, co zrobiłaś.-Camila wyrwała się z objęć kobiety i na drżących nogach stanęła przed nią nie mogąc spojrzeć prosto w oczy.-Nie myśl sobie, że mnie to zabolało! Nie obchodzisz mnie tak samo nie obchodzi mnie cała ta relacja. Mam dość, kiedy ktoś się pojawia a potem...A potem...- oddychała szybko, unosząc niepewnie spojrzenie Lauren zauważyła w jej oczach łzy a twarz wykrzywił grymas bólu a może to wściekłość skoro sama powiedziała, że ją to wszystko nie bolało? Nie mogąc nic zrozumieć zrobiła krok w jej stronę jednakże Camila znów zachowała się jakby została poparzona i odskakując wystawiła w stronę kobiety palec.- Nie podchodź!

-Nie rozumiem...-szeptając wyprostowała się.-Co zrobiłam nie tak? Przecież lubiłaś jak...

-Zamknij się! Zostawiłaś mnie tak po prostu i nie przychodziłaś.- Lauren pierwszy raz usłyszała krzyk wściekłości ofiary jednakże nie spodziewała się, że aż tak na nią to wpłynie.- Nie wiedziałam gdzie jesteś, co zrobiłam nie tak, nie miałam pojęcia, dlaczego uciekłaś. Nienawidzę niewiadomego rozumiesz? Zostawiłaś mnie a tylko potwory potrafią zostawić bez słowa!

Potwory...Camila nawet nie wiedziała jak bardzo opisała stojącą przed nią kobietę. Śmierć uważała się za potwora, koszmar żyjących i miała rację, w oczach swojej ofiary była potworem nawet jak nie znała prawdziwej tożsamości. Lauren pomimo wszystko wciąż będzie nim, pomimo zamazania swojego prawdziwego „ja".

-To nie było ode...

-Co nie było?- kolejny już raz dziewczyna wtrąciła się w słowo.- Martwiłam się rozumiesz? Kiedy wyszłaś rozpętała się jakaś krwawa masakra! Szukałam cię...Ciągle cię szukałam.-ostatnie słowa z naciskiem powtórzyła a dziwnie zranione dotąd zaszklone spojrzenie tym razem ukazywało wściekłość i determinacje.- Nie było warto.

-Daj mi to wyjaśnić.- Lauren jak uderzona w twarz otrząsnęła się z powstałego szoku.-To...

-Nic nie mów. To nie było warte niczego.- postawa Camili znów zmieniła się, ze smutnej po agresywną a teraz...Teraz jakby się poddała? Takie przynajmniej dawała wrażenie dla niej.-Nie przychodź więcej do mnie rozumiesz? To koniec Lauren. Koniec.

Dotychczas myśl o poświeceniu swojej ofiary dla wyższego dobra było czymś łatwym jednakże w tym momencie Lauren zrozumiała, iż utraciła ją. Straciła szansę na poznanie ludzi, na poznanie, co to życie w tym świecie. Camila bez żadnych emocji odwróciła się plecami i wychodząc z części Izakiela nie raczyła ani razu spojrzeć się za siebie, choć może to zmiękczyłoby jej serce? Widok śmierci stojącej na końcu korytarza, patrzącej się w jej oddalającą sylwetkę i łzy spływające po prawym policzku. Obraz poniekąd rozpaczy, zranienia oraz samotności jednakże Camila nie była lepsza, czuła wewnątrz jak drży a łzy, które moczyły jej lewy policzek coraz mocniej odbierały chęć oddechu.

Obie chciały wzajemnie stracić przytomność czując klaustrofobiczny ból wewnętrznego rozrywania, obie chciały to wszystko cofnąć, lecz czas jest tym, który odbiera szansę wejścia w przeszłość. Odbiera możliwość wymazania wszystkiego, czego się przeżyło a co najważniejsze...

Kogo się poznało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro