Rozdział 44

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

WAŻNE!!!!!

W pewnym momencie rozdziału Lauren będzie tam mówić swoje imię znaczy no przedstawiać się - chodzi o Azaradela skapniecie się i w orginale ma inaczej na imię więc tam jest spójność bardziej niż tu no ale to można machnąć ręką xd chciałam tylko tak o info dać.

______________


Modlitewne szepty przecinały ciszę, jaka panowała w pokoju, przeganiała ją, aby była jak najdalej, jak najdłużej stąd. Cisza ta kuła w uszy, duszę oraz serce, raniła umysł pokrywając bielą oczy chorego leżącego w pokoju. Mamrotał te same słowa w kółko trzymając w zaciśniętych dłoniach przedmiot, jakiego nie mogła dostrzec. Twarz pokrywało przerażenie, nie był młody ani stary szczerze mówiąc bez wglądu do jego dokumentacji z trudem można byłoby stwierdzić wiek. Ciało posiadał słabe, dusza również nie należała do najlepszej, jakości, była przepełniona trwogą jak dziecko mające wejść w ciemność, gdyby tylko mogła skryłaby się jak najdalej przed stojącą w kącie śmiercią. Lauren miała wrażenie, że jego ręce są zapałkami, nogi wychudzone wręcz przerażały swoim widokiem, był zaniedbany. Przetłuszczone czarne włosy, powiększający się zarost oraz smród stęchlizny, zapewne były to odleżyny a więc dlaczego nikt z tym nic nie zrobił? Dlaczego pozwolili mu w taki sposób konać? Z modlitwą na ustach, wpatrzony w swoją ciemną przestrzeń wsłuchiwał się w ciszę chcąc się jej pozbyć, kobieta przez kilka chwil miała wrażenie, że rozpiera go wściekłość a widok chorego ciała to tylko iluzja przed tym, kim był oraz jest.

Stojąc przy ścianie oceniała każdy detal cierpienia nieumyślnie pozwalając na karmienie tym swojej drugiej strony. Widniał od rana na jej liście w dzienniku, który trzymała w tylnej kieszeni spodni. Zapis był, jako pierwszy a jednak zdecydowała się go wybrać, jako ostatniego, słyszała jego prośby od kilku dni. Zapraszał jej osobę do siebie, kusił słodkimi modlitwami jakby miał spotkać kochankę, miał złudne przeświadczenie, iż zobaczy tego, kogo pragnął.

A przecież nikt nigdy nikomu nie obieca, iż to, czego się pragnie będzie idealne jak w swych wyobrażeniach.

-I pozwól mi księżyc zobaczyć takim, jaki był w Niebie Pańskim, pozwól mi na uczucie błogości wiecznej przy twoim boku i na wieki pogrzeb me grzechy tak abym mógł z czystym sercem pożegnać cały ziemski wymiar.

Marszcząc brwi skupiła całą uwagę na poruszających się ledwo ustach ofiary wciąż topiącej się w swych pragnieniach. Oczekiwał, chciał oraz wymuszał to, co ma zrobić, nie prosił tak jak kiedyś czytała w księgach, które odnalazła wraz z Izakielem w młodości a pamiętała każdy jej wers opowiadający to, co straciła, to, kim kiedyś podobno była. Wzdychając na desperację mężczyzny podeszła ciężkim krokiem czując potęgującą się złość. To było coś nowego, przystając spojrzała się na swoje roztrzęsione dłonie, miała ochotę go uderzyć kompletnie nie wiedząc, dlaczego a co najważniejsze, jakim cudem w ogóle czuła złość. Nie mogła posiadać czegoś takiego a jeśli miało to miejsce było niewielką smugą na tle pustki, jaka ją pochłaniała. Ciężkość owego uczucia zaczęła być uciążliwa, złość zmieniała się w wściekłość powodując, iż mimowolnie zacisnęła szczękę, aby nie wybuchnąć.

-Zamknij się!

Zdając sobie sprawę, co zrobiła zasłoniła usta wytrzeszczając oczy. Nie wiedziała, dlaczego to zrobiła, lecz po tym jak gdyby nigdy nic ponownie stała się pusta mając nieszczęsny problem wybudzenia swej ofiary z obsesji. Klnąc pod nosem rzuciła się w stronę starca jak najszybciej łapiąc jego wychudzoną dłoń przypadkiem wytrącając z niej tajemniczy przedmiot.

-Kto to powiedział?! – pisnął próbując wyrwać swoją rękę z mocnego uścisku kobiety.- Kim jesteś?!

Miała ochotę go zabić bez ogródek zakończyć to jak najszybciej wracając do kobiety, którą odtrąciła zostawiając całą we łzach na korytarzu. Zmieniła się. Przełykając ledwo ślinę westchnęła zasłaniając drugą dłonią oczy chorego wprowadzając powoli w fantazje swojego końca, jaką stworzył łudząc się o obraz, którym go karmiono całe życie.

-Nie otwieraj oczu dopóki nie powiem.

Szeptając wprost do jego ucha poczuła pod stopami wilgoć trawy, jaka je pokryła. Gwieździste niebo rozjaśniało noc, wpatrzona w księżyc uśmiechnęła się pod nosem zakładając do tyłu lodowate dłonie. Nie mogła go tu zabić, nie pod osłoną nocy nawet, jeśli była tylko wywołana urokiem, nie mogła pozwolić na to, aby pełna postać księżyca ujrzała jej cień, jakim się stała odkąd musiała zostać śmiercią.

-Jest mi zimno!- fuknął tupiąc nogą.

Oddalając się lekkim krokiem stanęła trzy metry od stojącego, zgarbionego mężczyzny w szarej piżamie. Słuchał się, pomimo wszystko nie uniósł swych powiek nawet, jeśli czuł zapach deszczu a chłód obijał się o jego nagie kostki.

-Wzywałeś mnie od dawna, krzyczałeś moje zmienione imię, kazałeś przyjść do siebie nie racząc nawet pokazać, iż jesteś mym uległy, oddanym z miłości, o jakiej niegdyś mówiliście.- beznamiętny głos nijak się miał do posmaku goryczy w ustach. Rozgoryczenie, kolejna emocja, jaka w nią uderzyła, bez żadnej podstawy, bez żadnej informacji, kompletnie jak u ludzi.- Twoja żałosność rozśmiesza mnie, twoja niewiedza wyśmiewa mnie, więc otwórz oczy i ujrzyj prawdę, którą zamazałeś swoją karykaturalną obsesją.

Ofiara nic nie zrobiła, niepewność malowała się na jego twarzy, zmarszczki jeszcze mocniej się uwydatniły a blade rozchylone wargi drżały chcąc coś powiedzieć jednakże jedynie się cofnął. Garbiąc się uklęknął wznosząc do góry złączone dłonie z prośbą o przebaczenie.

-N-nie chciałem go obrazić...-wyjęczał bliski płaczu kiwając się maniakalnie.- Nie chciałem go zranić, wybacz mi Pani, pragnąłem go tylko ujrzeć.

Nie słuchał, niedowierzając na jego zapatrzenie się w zagiętą prawdę, którą ludzkość zmieniła podeszła szybkim krokiem stając tuż przed nim. Był niewinny, przynajmniej tak pomyślała widząc jego skruszoną postawę, lecz nieszczęsna druga strona syczała niezrozumiale, aby go ukarała, dała jak największe cierpienie, jakie mogłoby go zniszczyć. Nie wierzył w to, co mówiła, wciąż myślał, że nie spotkał tego, kogo pragnął i prawdopodobnie nie spotkałby gdyby trafił na Izakiela, uznałby go za powiernika tak jak ją.

-Jesteś głupcem, jeśli wciąż nie masz odwagi otworzyć swych oczu.

-Nie widzę Pani.-wytłumaczył unosząc swoją twarz ku górze.-Nie zobaczę nic Pani.

Powstrzymując sapnięcie przeniosła ciężar ciała na swoją lewą nogę lekko uginając prawe kolano w momencie, kiedy przedramiona chorego objęły w mocnym uścisku jej nogi.

-Chcę go zobaczyć Pani.- lamentował wbijając paznokcie w śmierć nie myśląc o tym, co robi.

A zrobił źle.

-Sprawiasz mi ból, który mogę na ciebie zesłać.-wycedziła wyrywając się z uścisku.-Jestem tym, kogo chciałeś widzieć.

To było bezsensu, cała próba wyrwania go ze swoich pragnień spełzła na niczym. Stojąc niepewnie na swoich nogach Lauren miała wrażenie, że krwawi zaś on skamieniał, gdy tylko zdecydował się w końcu na otworzenie oczu tym razem ukazujących szafirowe tęczówki. Bez jakichkolwiek reakcji wstał wciąż wpatrując się oniemiały w śmierć stojącą przed nim. Gdyby nie złość, jaka wstąpiła na twarz starca oraz możliwość zabrania jego tętna wraz z przyspieszonym rytmem serca zupełnie nie spodziewałaby się tego, co za mniej niż sekundę nastąpiło.

-Kłamca!

Słysząc to uderzyła plecami o ziemię, przygnieciona zrzuciła go z impetem ze swojego ciała. Doprawdy za nic w świecie nie pomyślałaby, że któraś z dusz pozwoli sobie na coś takiego. Zdejmując mokry kosmyk włosów z policzka uśmiechnęła się diabelsko pod nosem. Był niczym przy niej, tylko zwykłym problemem, którego każdy chciał się pozbyć, nawet w ludzkim świecie to zrobiono. Wszyscy go zostawili a on śmiał ją zaatakować, śmiał poniżyć Boską istotę, którą pragnął ujrzeć.

-Chciałem Azaradela! Nie ciebie! – krzyczał wstając cały poplamiony ziemią.

-Krzycz głośniej a zabije cię szybciej niż myślisz.- zagroziła kątem oka patrząc na księżyc.- Poniżasz go jak i mnie.- wskazała otwartą dłonią niebo.- Stary głupiec wierzący w księgi z tysiącleciami na koncie. Naprawdę sądziłeś, że wszystko będzie oryginalne?- pytała zbliżając się z bijącą pewnością siebie.- Nietknięte? A może sądziłeś, że człowiek nie śmiał zniszczyć prawdy zapisując coś zupełnie innego dla własnych korzyści?- przesiąknięta kpiną złapała ramię mężczyzny.- Azaradel to moje imię w waszym świecie. Azaradel to mężczyzna, którego czcicie gdyż nie mogliście nigdy uwierzyć, iż to kobieta, bo przecież one są za delikatne, są gorsze od was nieprawdaż? Są niczym przy mężczyznach.

-N-nie P-pani...

-Nie jesteś godzien nawet umrzeć tak jak pragnąłeś.

Zmęczona pstryknęła palcami rozmywając noc wokół nich, z powrotem ukazując szpitalny pokój, ubrania tak naprawdę nie były tknięte, a zapach deszczu zamienił się w smród potu oraz niezmienionej pieluchy, jaką miał na sobie.

-Zwą mnie Lauren, upadłym aniołem, ostatnim dzieckiem zrodzonym w niebie.- powiedziała zaciskając swoje ramiona wokół ciała ofiary.-Zapamiętaj to głupcze, to ja byłam tą...

Zacisnęła usta, nie mogła wymówić tego, co próbowała. Nie mogła otworzyć ust przyznając prawdę starej księgi umieszczonej w piekielnym świecie, jeśli w ogóle to wszystko, co tam było zapisane jest nią.

Sekunda, może dwie albo kilka głośnych urywanych krzyków, w sumie nie zastanawiała się nad tym, gdy nie czując już duszy otępiała wstała z łóżka podchodząc do okna. Oddychała ciężko, bicie serca wywoływało ból oraz krztuszenie, było nierówne jakby zupełnie ktoś inny wdzierał się w jej wnętrze chcąc być, jako pierwszym kompletnie spychając wpływ ofiary na ostatnie miejsce w dziwnym rankingu. Ledwo utrzymując się na nogach upadła z impetem na podłogę zwijając się z bólu. Wspomnienia starca mieszały się ze słowami drugiej strony, krzyczało w niej coś, czego nie mogła odgadnąć. Powstałe przed oczami obrazy, co i rusz zmieniały się kompletnie gubiąc jakąkolwiek logikę tym bardziej, że widziała tam Izakiela, jako małego chłopca, ubranego w białe szaty, dostrzegła swoje odbicie w tafli wody oświetlonej srebrzystym światłem. Widziała tyle, że nie mogła zliczyć, ledwo, co odwróciła się na plecy trzymając lewą dłoń na brzuchu. Odbicie w lustrze owego starca szykującego się do wyjścia, jego kłótnie, modlitwy, nauczanie młodych i ponownie znów pojawił się obraz swojego odbicia w wodzie ukazującego dziecięce rysy, lecz o dziwo tym razem obok niej przez moment odbijała się twarz kobiety, niewyraźne rysy oraz dźwięczny śmiech.

Słyszała jej głos, śmiała się głośno, tylko tyle zostało Lauren po tym jak ocknęła się na ziemi cała obolała. Nie pamiętała odbicia nieznajomej, nie potrafiła ponownie przypomnieć sobie widoku Izakiela, siebie. Wszystko zniknęło oprócz tego śmiechu, dźwięku, który sprawiał, że miała ochotę usnąć, wejść w senny świat, jakiego nie miała.

-Przenieśliście ciało?

Słysząc w oddali szum przekręciła się na bok mrużąc powieki, wciąż czuła się jakby została uderzona prosto w głowę. Widząc rozmazany personel wstała chybocząc się, ledwo, co trzymając się ściany wyszła z dusznego pokoju trzymając się za głowę. Wszystko było rozmazane, mrugała, lecz to nie pomagało, a jednak szła dalej błagając swój podły los o trochę ulgi w marszu, jaki kompletnie go nie przypominał wręcz pokładała się na ścianach. Zapewne gdyby żywi mogli ją widzieć śmialiby się z tego widoku lub pomogli jej, sama nie wiedziała czy tak by było jednakże potrząsając głową próbując pozbyć się nienormalnego stanu pożałowała, gdy ponownie dzisiejszego dnia upadła uderzając całym ciałem o posadzkę.

-Cholera.-syknęła wijąc się na ziemi.-Pomocy...-prosiła wyciągając dłoń w stronę tłumu, jaki się tworzył w oddali.

Nikt nie mógł jej pomóc. Jedyne dwie osoby, które ją widziały były na pozór daleko od niej, kompletnie nie świadome tego, co się z nią dzieje.

Wstawaj łajzo.

-Nie mogę.-jęknęła kolejny raz unosząc się na rękach bez skutku.

Wstawaj, zaraz ci minie.

Dokładając wszystkich starań z krzykiem wstała opierając ręce na kolanach, aby ponownie nie stracić kontroli nad ciałem, jakie odmawiało posłuszeństwa. Była spocona, drżąc odczuwała nieziemskie zimno i ból rozrywający każdy centymetr wnętrza. Czarne kosmyki przyklejały się do jej policzków oraz szyi, koszula przyległa do ciała ukazując jeszcze ciemniejsze plamy. Była chora, przynajmniej tak mogłaby spekulować gdyby była człowiekiem, więc co tak naprawdę się z nią działo? Próbując odgadnąć snuła się powoli w stronę schodów. Nie wiedziała gdzie idzie, otumaniona ufała swoim zmysłom oraz drugiej stronie, jaka panowała nad mocami, aby przypadkiem kolejny raz nie zamordowała kilkudziesięciu osób, jeszcze by tego brakowało do kolekcji fatalnych chwil ze swej egzystencji.

Pacjenci mijali ją niekiedy przypadkiem dotykając, choć ze wszystkich sił, jakie jeszcze w sobie miała unikała każdego, kogo zobaczyła w oddali. Niepewnie stając przy windzie ujrzała kogoś znajomego, w żadnym wypadku nie była to Camila ani Izakiel, lecz wciąż coś mówiło jej, że zna tą osobę. Burza blond włosów, pomarańczowy jaskrawy sweter jak i krótka spódniczka. Ten widok pukał w drzwi umysłu zielonookiej, aby w końcu sobie przypomniała jednakże również obok kobiety idącej w jej stronę szedł wysoki mężczyzna ubrany w biały kitel. Lekarz pokazywał, co i rusz jakieś papiery tłumacząc prawdopodobnie każdą stronę, jaka była zaprezentowana. Szli powoli, nie spieszyli się, lecz Lauren czując się coraz gorzej postanowiła opuścić swoje miejsce odpoczynku przestając myśleć nad kimś, kto teraz w zupełności nie był ważny. Zapewne to kolejny śmiertelnik, którego spotkała mimowolnie a na wzgląd ubioru blondynki zapamiętała ją przypadkowo.

-Co to wszystko oznacza doktorze?-spytała zatrzymując się tuż przy ledwo idącej śmierci.-Camila nigdy nie wykazywała takiego zachowania.

Camila. Dziewczyna, do której nieświadomie szła, kobieta, która sprawiła, że chciałaby być ciągle przy niej, chłonąć jej wiedze, istnienie, napawać się pięknem oraz poniekąd znajomym spojrzeniem.

-Wiem, co widziałem panno Hansen.-oświadczył zamykając teczkę.-Mówiła w pustkę, była roztrzęsiona. Zachowywała się jakby z kimś rozmawiała a ta osoba ją zostawiła, dlatego...Dlatego chciałbym abyście wszyscy ją obserwowali. Panna Camila przeżywa ciężkie dni, zapewne może to być kluczowy powód jej zachowania.

-Dobrze, od jutra będziemy wszyscy ją obserwować.

Obiecała z powrotem ruszając do windy kompletnie nie zdając sobie sprawy, iż niewidzialna osoba, o której mówiono była właśnie obok niej. Czy to ważne? Zapewne nie. Nie byłoby ważne gdyby nie fakt, iż prawie wpadła przez swoją nieuwagę, gdyby tylko zamknęła w odpowiednim czasie dziennik, gdyby ujrzała brązowooką ukryłaby się nie narażając swojego planu na upadek. Była gotowa na kolejne wytykanie błędów, na kolejne pytania, dlaczego zrobiła coś, czego może nie powinna, wiedziała, że dziewczyna jej nie odpuści a jednak wciąż szła w jej stronę czując coraz gorszy ból, zmęczenie i ...chęć płaczu.

Płacz, tego pragnęła otwierając ciężkie białe drzwi na oddział przerażając tym jedną z rudych pielęgniarek, jaka podskoczyła na krześle. Nawet nie miała ochoty na skomentowanie tego, widząc przed sobą długi korytarz przełknęła ślinę przypominając sobie moment uśmiercania Rose o poranku po wyjściu z pokoju brunetki, którą obserwowała z nudów. Lubiła widzieć ją we śnie, była w tedy taka delikatna i spokojna, bez żadnych zmartwień oddalona od swojego cierpienia, które przybyło wraz z krzykami całego oddziału na widok ciała swojej koleżanki z zawodu.

Dysząc złapała się za klatkę piersiową czując powolny, prawidłowy rytm, jaki powinien być. Chciała się wycofać, tak naprawdę odejść. W głębi siebie pragnęła ją ujrzeć, dziwnym trafem uśmiechnąć się i zapytać jak się czuje, przeprosić, choć wciąż nie rozumiała tego aż tak jak powinna. Zamyślona nawet nie spostrzegła jak stanęła w progu pokoju zaskakując chorą swoim wyglądem.

-Przepraszam, ale źle się czuje...-wymamrotała wpadając w ramiona Kubanki

------

Jestem ciekawa waszej reakcji no i myśli :x 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro