Rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nancy

Byłam tak zmęczona wyzwaniami jakie przyniósł naszej grupie tamten dzień, że nawet się nie spostrzegłam jak zapadłam w płytką drzemkę. We śnie jeszcze raz przeżywałam program telewizyjny, w którym mówili na wizji o ... Przyśniło mi się też, co powiedzieli Connor i Kevin, gdy dowiedzieli się o śmierci mojej matki. Nie powiem, żebym się zmartwiła, bo tak nie było. Od lat nasze relacje mocno kulały, a nie naprawiane w końcu całkiem zniknęły, nie pozostało po nich nawet wspomnienie.
Z krótkiego snu wybudził mnie jakiś dziwny dźwięk i dopiero po chwili zorientowałam się, że to czyjś chrapliwy oddech. Raptownie uniosłam się na łokciach i usiadłam na łóżku, a ale coś mi wybitnie nie pasowało.
Nie otaczały mnie bezpiecznie znajome ściany hotelu pani McDonald, a mroczne wnętrze czyjejś sypialni, rozświetlane jedynie nikłym płomykiem pojedynczej łojowej świeczki.
Ale jak ...? Kiedy i gdzie ...?
Na wielkim łożu z baldachimem leżał stary człowiek, któremu najwidoczniej nie pozostało już wiele czasu na ziemi. Miał oblicze zroszone obficie potem i oddychał ciężko. Jego klatka piersiowa unosiła się w powolnym oddechu. Konał.
Przy łożu czuwali młodzi ludzie  - mężczyzna oraz dwie dziewczyny  w strojach rodem ze starego filmu kostiumowego. Nie widzieli mnie chociaż stałam blisko nich i bez przeszkód mogłam ich obserwować. W żaden sposób nie zareagowali, gdy podeszłam jeszcze bliżej łoża, żeby przyjrzeć się umierającemu. O szybki w oknach uderzały ciężkie krople deszczu.
Gdy pada, stary William wraca i dogląda swoich włości, bo gdy odchodził do Pana, też lało jak z cebra.
– Ojcze, nie zostawiaj nas! – zawodziły obie dziewczęta, a jedna z nich z powodzeniem mogłaby być młodszą kopią mojej matki.
Włosy zjeżyły mi się na głowie. Czy to możliwe, żebym widziała ...? Czy umierającym mężczyzną był Stary William? Czy konający wiedział już na łożu śmierci, że jego ostatnia wola będzie miała niewiele wspólnego ze swą pierwotną wersją i że spadkobiercą jego dóbr zostanie (z pomocą prawnika, pana McDonalda) syn, którym rzeczony William tak bardzo pogardzał?
A może umierający hrabia odchodził że świadomością, że syn prostej i nieuczonej chłopki odbierze jego dzieciom z prawego łoża ich dziedzictwo i do końca nie wypuści go ze swej ręki?
Wizja ponurej nocy, pośród której umierał niegodziwy hrabia William Surrey rozwiała się jak mgła o poranku na walijskich łąkach, a po niej przyszła kolejna wizja.
Mężczyzna o aparycji dumnego i szanownego człowieka, pytał o coś przyszłego młodego hrabiego. Tenże młodzieniec, nie kto inny jak Edvard, nieślubny syn zmarłego Williama Surrey'a, wyciągnął zza pazuchy sfatygowany dokument i podał go swemu rozmówcy.
– To jest właśnie ... – powiedział Edvard, ale obaj wiedzieli na co patrzyli, więc słowa były tu zbędne.
– Dziękuję, Edvardzie. Sir Edvardzie. – Na oczach chłopaka pokruszył pieczęć chroniącą dostępu do dokumentu i choć   wymagało to siły, jego wyraz twarzy nie uległ żadnej zmianie. Starszy z mężczyzn cisnął okruszki, które pozostały po pieczęci i cisnął je w ogień trzaskający w kominku.
– Jesteś pewien, chłopcze? – Ostatni raz spojrzał na Edvarda, w którego imieniu ( "z woli" Starego Williama) miał czuwać nad powierzonym mu majątkiem Surrey Hall i przyszłym hrabią, dopóki ten nie osiągnie pełnoletniości i nie będzie w stanie samodzielnie sprawować rządy jako pan na włościach.
– Tak, jestem pewien – odparł Edvard.
Obaj, samozwańczy hrabia i jego prawnik patrzyli jak autentyczny testament Williama Surrey'a płonie w kominku i przemienia się w popiół. Tylko oni dwaj i Bóg wiedzieli, że lewemu dokumentowi, na postanowieniach którego kolejnym hrabią Surrey'em miał zostać Edvard, daleko do autentyczności.
Następna wizja, która ukazała się moim oczom, przedstawiała sir Edvarda już jako dojrzałego męża, w otoczeniu rodziny - żony, córki, zięcia i dwojga małych wnucząt.
Sześcioosobowa grupka stała na brzegu klifu, u stóp którego pieniły się wezbrane wody. Patrzyli w dal, na zachodzące słońce, a ich twarze zdobiły uśmiechy.
– Niczego nie żałuję – powiedział sir Edvard i spojrzał prosto w moją stronę.
Głowę bym dała sobie uciąć, że mnie widział! I wtedy ... Obudziłam się i otworzyłam oczy. Rozejrzałam się wokół, stwierdzając, że znowu jestem w wynajmowanym przez się pokoju w hotelu pani McDonald.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro