[Tom 1] 9.Pałkarz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

22 Września 2020

Harry nie mógł uwierzyć w swojego pecha dzisiejszego dnia. Ledwie wyszedł ze skrzydła szpitalnego i zaraz wylądował znów w rękach narzekającej pielęgniarki, która załamywała nad nim ręce. Reszta znajomych została wygoniona za drzwi, bo pacjent potrzebuje ciszy i mogą wrócić później. Syknął cicho, gdy chłód różdżki pani Pomfrey dotknął jego złamanego, zakrwawionego nosa.


- Naprawianie złamanego nosa, to nic przyjemnego. - Zauważyła spokojnie.


- Zauważyłem... - Mruknął. - I zapewniam, że nie planowałem oberwać tłuczkiem w twarz...


- No chłopcze, zostaniesz tutaj na noc. Jesteś strasznie niedożywiony, sama skóra i kości! - Lamentowała pielęgniarka. - Nie dziwota, że tak łatwo ciebie można połamać, jak zapałkę! To nie do pomyślenia, żeby dziecko w twoim wieku...!


- Harry, mój kochaniutki Puchonie, słyszałem co się stało!


Do pomieszczenia wpadli profesor Sprout i sam dyrektor. O ile wychowawcę swojego domu mógł przełknąć, bo jednak odkrył niejednokrotnie jak przemiłą jest ona kobietą, tak dyrektora miał nadzieje dziś nie widzieć, a najlepiej to nigdy. Skrzywił się, gdy poczuł lekkie szczypanie w nosie i zdusił w sobie jęk, gdy dało się słyszeć ciche chrupnięcie, świadczące o nastawieniu złamanej chrząstki. Pani Pomfrey uśmiechnęła się przepraszająco i podała natychmiast szmatkę nasączoną jakimś mało przyjemnie pachnącymi ziołami, więc natychmiast przyłożył ją na pół twarzy. Słuchał krótkiej wymiany zdań pomiędzy pielęgniarką, panią Sprout i dyrektorem, a jego kompletnie zignorowali jakby wcale go tam nie było, nie to, że jakkolwiek jemu to przeszkadzało. Oczywiście trajkotaliby tak dłużej, gdyby nie zjawienie się kolejnego pacjenta, którym należało się zająć. Maleńki króliczek wychylił nosek spod jego szaty, zerkając ostrożnie na ciało pedagogicznego, prychnął i natychmiast schował się ponownie. Harry skrzywił się na ten drobny gest. Jego własny pupil zostawił go na pastwę losu dyrektora, świetnie...


- Harry, powiedz nam, co się stało? - Pani Sprout wydawała się bardzo zmartwiona. - Słyszałam tylko, że dostałeś w twarz i wylądowałeś w skrzydle szpitalnym. Wdałeś się w jakąś bójkę? Ktoś ciebie pobił, tak?


- Spokojnie moja droga, daj panu Potterów dojść do słowa. - Dumbledore wtrącił łagodnie.


- To był wypadek, oberwałem tłuczkiem i mnie na chwilę zamroczyło... - Wzruszył ramionami. - To nic takiego, przeżyje.


- Jesteś pewien?


- Tak. Oberwałem tłuczkiem w twarz. - Zapewnił.


- Ktoś może to potwierdzić? - Dyrektor wydawał się nieugięty. - Jeżeli ktokolwiek zrobił tobie krzywdę, musisz nas o tym poinformować, Harry.


Uniósł oczy w górę wprost na dyrektora. Obserwował Harry'ego uważnie spod swoich okularów połówek.


Nie wierzył mu, to było oczywiste.


On również im nie ufał.


Chcieli mieć Wybawiciela w złotej klatce, który o niczym nie wie, a dostali doinformowanego chłopca, niechcącego współpracować i mieć cokolwiek do czynienia ze światem czarodziejów.


- Nie mam zamiaru niczego ukrywać, to dziecinada. Nie byłem wówczas sam. - Odparł spokojnie. - Kris Hopoer, Draco Malfoy, Ron Weasley i Hermiona Granger mogą potwierdzić moją wersję, bo byliśmy na błoniach razem. Potrzebowałem się przejść. Rozgrywały się wtedy ćwiczenia graczy Slytherin, a tłuczek wyleciał poza boisko i niefortunnie trafił mnie w twarz.


- Dziękuję Harry, zapytamy ich o to, ale najważniejsze, że tobie nic groźniejszego nie jest. - Pani Sprout uśmiechnęła się życzliwie, a Harry mimo woli odwzajemnił ten gest.


Pani Sprout była naprawdę uroczą czarownicą. Wiecznie tryskała energią, była wesolutka i traktowała każdego jednakowo bez względu na status, dom czy jakiekolwiek by nie miał wyznania. Taka po prostu dobra cioteczka dla każdego. Bardzo podobnie jak profesor McGonagall, ale ona z charakteru kompletnie odwrotna. Dyrektor zaś zdawał się osobą chcącą mieć wszystko pod kontrolą, a kiedy coś wymykało się z jego rąk, to miał od razu chwilowe paniczne zachowanie i próbował odratować sytuację, nawet jeżeli nie było ku temu powodów.


Opuścił szmatkę z twarzy. Skrzywił się, dotykając nosa. Nadal bolało, ale wyraźnie mniej. Zerknął na panią Pomfrey.


- Pani Pomfrey? Mogę prosić coś do picia?


- Och, ja to załatwię! - Profesor Sprout zakrzyknęła.


I tak bańka miłej atmosfery zniknęła, gdy tylko jego opiekunka domu zniknęła, zostawiając go sam na sam z dyrektorem szkoły. I wtedy zaczęły się kolejne dopytywania o poprzedzające dni, a nawet kto się nim zajmował przez ostatnie sześć lat. Oczywiście pan Dumbledore był na tyle błyskotliwy w swych pytaniach, że zadawał je bardzo ostrożnie i delikatnie, tak jakby pytał o rzeczy dość proste i oczywiste. Harry jednak odpowiadał krótkimi słowami lub wzruszeniem ramion. Ostatecznie staruszek odpuścił, życząc powrotu do zdrowia, zniknął ze skrzydła szpitalnego z pustymi rękoma i zamyśloną twarzą. Profesor Sprout przyniosła ziołową herbatę i życzyła miłego dnia, a potem ona również zniknęła.


- Zdrajca... - Mruknął Harry, zerkając na burego królika, wynurzającego się z jego szaty. - Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi, a ty mnie porzuciłeś im na pożarcie.


- Wybacz, ale nie znoszę osób, którym ty nie ufasz... - Uszy króliczka opadły nieznacznie. - Źle to na mnie działa...


- Wiem, Barnabie... - Podrapał malucha po głowie. Westchnął ciężko. - Niestety wiem...


Noc zjawiła się niesamowicie szybko. Wpatrywał się w granatowe jak atrament niebo, którego nawet chmury nie planowały dziś przesłaniać. Spojrzał na śpiącego, burego kota na swoich kolanach. Co by dał, żeby móc się chociaż raz wyspać bez problemowo w tym chorym miejscu, ale nie umiał. Wszystkim wmawiał, że jest już z nim dobrze i nie potrzebuje pomocy. Prawda była jednak z grubsza inna i podejrzewał, że Hermiona coś zaczęła podejrzewać.


Za każdym razem, gdy zamykał oczy widział od nowa żółte zębiska i trzy oślinione pyski psa, którego gajowy nazwał uroczym imieniem Puszek. Myśl, że będzie musiał się z tym potworem kiedykolwiek znów spotkać, napawała go niemym przerażeniem i nawiedzał również w snach. Nie chciał brać eliksirów nasennych, które sprawiały brak snów. Bardzo łatwo było się uzależnić od nich jak wszystkim innym.


Musiał sobie z tym poradzić całkowicie sam. Bez niczyjej pomocy. Zawsze sobie radził przecież sam, gdy był z... Przysunął kolana pod brodę i objął rękoma. To było dawno i miał nową rodzinę, która naprawdę się o niego martwiła i była, gdy tego potrzebował. Teraz ich tu nie było i musiał wytrzymać dla większego dobra.


Nie chciał ich narażać.


Nie chciał nikogo narazić.


Nie chciał nikogo skrzywdzić.


Ciche skrzypnięcie drzwi, wyrwało go z chwilowego rozmyślania. Dostrzegł postać ubraną w posuwistą czarną szatę, która przemknęła pewnym krokiem w stronę gabinetu pielęgniarki. Harry ściągnął nieznacznie brwi. Zastanawiało go, co mistrz Eliksirów robił o tak późnej porze u pani Pomfrey, ale uznał, że to nie jego sprawa i nie powinien nawet pytać. Nawet nie otrzymałby pewnie odpowiedzi, a jedynie znów milczenie i wrogie spojrzenie.


Znów skupił się na głaskaniu kociaka, który przez sen zaczął miło mruczeć. Był tak bardzo zajęty tą czynnością, że dopiero po chwili poczuł obcy umysł stojący niedaleko niego. Uniósł ostrożnie zielone spojrzenie wprost na czarną głębię. Severus Snape we własnej mrocznej osobie. Najpewniej załatwił, co miał do załatwienia z pielęgniarką i właśnie wracał do siebie, więc czemu stał i patrzył na niego?


Patrzyli na siebie przez chwilę, aż Harry nie opuścił wzroku na kota. Usłyszał ciche cmoknięcie i kroki. Znów podniósł oczy na profesora Snape'a, który teraz stał niemal nad nim i analizował jego stan, jakby oczekiwał, że znajdzie cokolwiek, o co mógł się uczepić pielęgniarki lub samego jedenastolatka. Spojrzał znów na Barnabie. Jeżeli teraz się nie odezwie, to już nigdy nie będą mieli szansy na normalną rozmowę. Nie, gdy ciągle im ktoś przeszkadzał, a nie usłyszał jeszcze odpowiedzi od tamtego dnia.


- Pani Pomfrey dobrze się mną zajmuje, proszę się o to nie martwić profesorze. - Wymamrotał tak cicho, że Snape myślał chwilę, czy się przypadkiem nie przesłyszał. - Jest bardzo gderliwa i nadopiekuńcza, ale dobrze sprawuje swoją rolę.


- Widzę. - Severus mruknął z przekąsem. - Możesz mi powiedzieć, Potter, co to znowu za problemy z tobą?


- Wyjątkowo przyciągam problemy. - Harry wzruszył ramionami. - Mógłby pan profesor nie mówić do mnie „Potter"?


- Arogancki szczeniak. - Prychnął pod nosem.


- Raczej nienawidzący swojego nazwiska szczeniak. - Uśmiechnął się krzywo, patrząc na burego kota. - Jestem po prostu Harry, nic we mnie specjalnego, ale ludzie oczekują cudów. Szkoda, że nikt nie zapyta, czy ja tego właściwie chcę. Każdy próbuje układać moje życie według swojego cudownego planu, nawet sam dyrektor szkoły, ale Hermiona, Kris, Ron, a nawet Draco nie zachowują się względem mnie jak kimś niesamowitym dla świata czarodziejskiego. - Oparł brodę o kolana. - Pan zdaje się jako jedyny z dorosłych traktować mnie jak zwykłego ucznia.


- Nie uważam ciebie za kogoś wyjątkowego. - Snape przyznał z namysłem. - Jesteś kolejnym, aroganckim uczniem, którego muszę nauczać, ale chociaż próbujesz cokolwiek, a nie jak reszta tych imbecyli.


- Wiem, ale mimo wszystko, to miłe na swój pokrętny sposób... - Uśmiechnął się i spojrzał na gabinet pielęgniarki. - Chciałbym tylko mniej zjawiać się w skrzydle szpitalnym, to straszne marnotrawstwo czasu...


- To prawda. Jak długo nauczam w tej szkole, tak nigdy nie widziałem, żeby jakikolwiek uczeń trafiał do skrzydła szpitalnego tyle, co ty. Możesz mi wyjaśnić łaskawie, co tym razem sprawiło, że trafiłeś tu dziś po południu i bynajmniej nie mówię o sytuacji z błoni.


Cisza.


Harry spojrzał w bok, zaciskając lekko wargi.


- Potter, wiem o twojej samowolce na zakazane trzecie piętro i komnaty z trzygłowym psem i wciąganie w to Draco jest najgłupszą rzeczą, jaką mogłeś wymyślić. - Warknął karcąco. - Mogliście tam zginąć, więc niechętnie to powiem, ale uważaj na siebie.


Harry uniósł zaskoczony głowę, patrząc na mężczyznę z niedowierzaniem. Czy właśnie profesor Snape przyznał, że się o niego w jakiś dziwny sposób martwi? W jego głowie kotłowała się istna burza, pełna wątpliwości i niepewności. Czy powinien zaufać mu? Przecież zadał już raz pytanie w mowie kwiatów, ale nigdy nie uzyskał odpowiedzi, a był pewien, że profesor na pewno go zrozumiał.


Po wydłużającej się ciszy, Severus westchnął i ruszył w stronę drzwi wyjściowych ze skrzydła. Chwycił za klamkę, gdy wtem usłyszał cichy głos chłopca:


- Panicznie boję się psów...


Obejrzał się zaskoczony w stronę łóżka, gdzie siedział zgarbiony jedenastolatek. Widział po jego minie jak ciężko było wydusić z siebie cokolwiek na swój temat, a tym bardziej zaufać komukolwiek. W końcu wszyscy pragnęli tylko jednego od niego, wybawienia od złego. Patrzył wyczekująco, nie pospieszając go.


- K-Kiedy miałem... - Przełknął ciężko ślinę. - Kiedy miałem cztery lata, mój kuzyn przerzucił mnie przez płot do sąsiadów, gdzie był groźny wilczur. Bardzo boleśnie mnie pogryzł i pamiętam jak ktoś mówił, że sam jestem sobie winien i pies powinien był mnie rozszarpać. Od tamtego czasu panicznie reaguję na obecność jakiegokolwiek psa, choć staram się ukrywać, to... to czasami... - Zacisnął dłonie na pościeli. - Czasami jest to cięższe niż udźwignięcie brzemienia, o które nie prosiłem... Szczerze mówiąc nienawidzę być Potterem...


Mężczyzna obserwował dłuższą chwilę chłopca.


Miał tylko jedenaście lat.


Zachowywał się jakby miał co najmniej dwadzieścia.


Teraz zaś wyglądał krucho i biednie jak skrzywdzony pięciolatek.


Zagubiony, przerażony i niemogący zaufać nikomu, bo wszyscy chcieli tylko jednego, a przecież Harry był nadal tylko dzieckiem. Odwrócił się ponownie w stronę drzwi. Wciąż trzymał dłoń na klamce.


- Możesz mi ufać.


Po tych słowach wyszedł. To było tylko jedno zdanie, trzy proste słowa, ale dla Harry'ego znaczyło bardzo wiele. Mimo woli uśmiechnął się nieznacznie, a łzy spłynęły po drobnej buzi. Wreszcie dostał odpowiedź, na którą tak długo oczekiwał. Chciał wierzyć, że znalazł kogoś godnego zaufania w tym obłudnym świecie zakłamanych dorosłych urzędujących w zamku.


Czas miał pokazać, czy dokonał prawidłowego wyboru.


Kolejnego dnia wysłuchał chwilowego marudzenia pielęgniarki, żeby uważał na siebie, bo nie chce go widzieć w najbliższym czasie. Odetchnął głęboko, gdy tylko znalazł się na błoniach. Od dawna nie czuł się aż tak lekki, jakby ktoś zdjął z jego barków wielki ciężar. Oczywiście wciąż miał wątpliwości, czy decyzja, którą podjął po rozmowie poprzedzającego wieczoru z profesorem Snape'em była słuszna. Nie miał stuprocentowej pewności czy naprawdę może zaufać komuś z kadry nauczycielskiej, ale chciał spróbować.


Wczoraj dał po prostu upust emocjom tłumionym od pewnego czasu, a cichy głosik z tyłu głowy podpowiadał, że popełnił błąd i będzie tego żałować. Starał się go ignorować. Nie chciał, żeby profesor Snape okazał się niegodzien jego wątłego zaufania. Barnabie zerkał ukradkiem z kieszonki jego szaty. Harry lubił jego zdolność do przemiany w różne zwierzęta, to była naprawdę przydatna umiejętność i mogli uniknąć dodatkowych, durnych pytań. Zerknął w stronę boiska, gdzie Hufflepuff miało właśnie trening.


- Chcesz zajrzeć, co u Kris'a, prawda?


Zerknął ukradkiem na myszkę, marszcząc przez chwilę brwi. Naprawdę chciał tego? Czy tylko próbował udawać normalnego dzieciaka z normalnymi znajomymi? Zagryzł dolną wargę na własne myśli. Czy mógł im ufać na tyle, żeby nazwać swoimi znajomymi lub nawet przyjaciółmi?


Hermiona była bystra i niejednokrotnie pomogła mu w kryzysowej sytuacji.


Draco bywał zabawny, gdy się irytował na brak odpowiedzi ze strony Harry'ego.


Kris od początku pokazał wszystkie karty i zamiary, niczego nie ukrywał.


Ron zepchnął własne uprzedzenia do Malfoy'ów i powoli budował z nim jakieś znikome więzi.


Rozważając nad tym wszystkim, nie zauważył jak nogi poniosły go na boisko do Qudittch'a. Westchnął ciężko. Skoro już się tutaj znalazł, to powinien popatrzeć, chociaż jak Kris sobie radzi. Był mu to w jakimś stopniu winien za pomoc w zaniesieniu do pielęgniarki, i to dwukrotnie. Wszedł na trybuny, gdzie spotkał Hermionę w towarzystwie pulchnego chłopca, którego przedstawiła jako Neville Longbottom. Jak dobrze kojarzył, to on zgubił ropuchę w pociągu i dzięki temu poznał Hermionę i Rona.


W milczeniu obserwował rozgrywkę Puchonów i z westchnięciem, oparł ramiona na barierce. Gra zdawała się nawet ciekawa i zabawna, ale nie miał zamiaru pchać się do miejsca, gdzie mógłby wrócić połamany przez kolejne kilka tygodni. Wystarczyło, że trafił do skrzydła szpitalnego tyle razy, że przestał liczyć, ale rekordu w ciągu roku szkolnego czy nawet jednego miesiąca nie pobił. Zresztą, nie miał zamiaru zabawiać w tej cholernej szkole więcej czasu niż to potrzebne. Nie był tu dla rozrywki, a ochrony i oczekiwaniu na wiadomość, że jest już bezpiecznie i może wrócić do domu.


Hogwart to nie dom.


Nie jego dom.


- Harry!


Otworzył szerzej oczy, gdy dostrzegł mknący tłuczek wprost na niego. Nie chcąc znów oberwać w twarz, odruchowo uniósł rękę i uderzył pięścią w piłkę z całej siły, posyłając ją na drugi koniec boiska. Dało się słyszeć trzask, a przeszywający ból ogarną jego rękę. Zgiął się w pół, przytulając pokiereszowaną dłoń. Do oczu napłynęły łzy. Szybko został zaciągnięty do królestwa pani Pomfrey, która widząc, w jakim stanie do niej wrócił, załamała ręce. Zabrakło jej również słów na kolejną tyradę, że kompletnie o siebie nie dba czy inne tego typu, bo zwyczajnie przemilczała wszystko. Jedynie kręciła z dezaprobatą głową.


Jak się okazało, tym małym wyczynem złamał rękę w trzech miejscach. Pielęgniarka ulitowała się nad nim i zgodziła się, żeby nie zostawał na noc w skrzydle szpitalnym pod warunkiem, że nie wróci do niej zbyt szybko. Zagroziła również kaftanem bezpieczeństwa, bo jak sama przyznała, chce mieć pewność, że Harry nic sobie znowu nie zrobi. Po tych słowach odeszła do innego pacjenta, a do środka zajrzał Kris w towarzystwie profesor Sprout i chłopaka, którego Harry chyba nie kojarzył, a przynajmniej nie zwrócił nigdy uwagi.


- Harry, na Merlina, coś ty sobie znowu zrobił? - Pani Sprout położyła dłonie na pulchnych policzkach, załamując się nad jego losem. - Merlinie wielki, dziecino... Uważaj proszę na siebie trochę!


- Stary, ty to masz szczęście. - Kris parsknął śmiechem, gdy Harry spojrzał na niego spode łba. - To mówisz, że chcesz pobić rekord szkoły w lądowaniu u pielęgniarki?


- Zabawne. - Wywrócił oczami i zerknął na nieznanego mu chłopaka. - My się chyba nie znamy?


- Nie, raczej nie. - Blondyn uśmiechnął się szeroko. - Matthews Romeno, kapitan Hufflepuff.


- Harry.


- Matt i ja uznaliśmy, że to, co zrobiłeś na boisku było genialne! - Kris zakrzyknął z entuzjazmem. - Żaden pierwszak nie cisnąłby tak daleko tłuczkiem i to gołą ręką! Co więcej, trafiłeś bez problemu do bramki!


- I połamałem rękę w trzech miejscach. - Harry dodał ponuro.


- To było niefortunne... - Pani Sprout przyznała ze zmartwieniem. - Chłopcy opowiedzieli mi dokładnie, co zrobiłeś i poprosili mnie o pozwolenie. Rozmawiałam już z dyrektorem i z przyjemnością chce ci przekazać, że możesz zostać przyjęty do drużyny jako pałkarz!


Harry otworzył usta chcąc odpowiedzieć, gdy coś głośno spadło na posadzkę. Za ramieniem nauczycielki zauważył Draco, którego torba leżała teraz na podłodze. Hermiona bezo gródek zamknęła jego twarz, na co Ron parsknął śmiechem. Skupił się ponownie na opiekunce domu borsuka i dwójce graczy. Miał być pałkarzem Hufflepuff? Co?


- Nie.


Jego odpowiedź zbiła wszystkich z tropu. Pani Sprout sapnęła zaskoczona, a Matthews wymienił zmartwione spojrzenie z zamyślonym Kris'em.


- Zgódź się, Harry.


- Nie jestem co do tego pomysłu przekonany... - Mruknął, zerkając na Kris'a. - To brutalna gra i pani Pomfrey ma mnie już tutaj chyba dość. Nie chcę wracać do skrzydła szpitalnego częściej niż to konieczne, a i tak przekroczyłem ten limit.


- Poza boiskiem jesteś bardziej połamany niż na nim. - Kris uśmiechnął się kpiąco. - Weź to przemyśl jeszcze, stary, pliiisss!


- Dobra, przemyślę... - Westchnął.


Oczywiście nie miał zamiaru niczego przemyśleć. Nie chciał grać i być non stop połamany.


Po krótkiej rozmowie i pytaniach o jego samopoczucie, Matthews i pani Sprout wyszli, pozostawiając Harry'ego sam na sam z Kris'em i resztą znajomych, którzy napadli go niczym sępy. Widział wzrok Draco i już wiedział, że ten miły dzień skończył się bezpowrotnie.


- Czyś ty zwariował kompletnie?! Odmówiłeś dołączenie do drużyny?! - Draco wyrzucił ręce w górę. - Masz się zgodzić, bo inaczej będę ci to wypominać do końca twych dni, przysięgam na honor mojej rodziny!


- Twoja rodzina ma jakikolwiek jeszcze? - Ron prychnął z rozbawieniem.


- Na pewno większy niż twoja, Wieprzlej. - Warknął w odpowiedzi i natychmiast zwrócił wzrok na Harry'ego. - Zasuwaj natychmiast i zgódź się ty tłumoku! Mało kto ma taką szansę, zwłaszcza pierwszak, a ty ją po prostu olałeś jak byle knuta!


Harry z niemą rozpaczą spojrzał na Hermionę, ale ona jedynie uśmiechnęła się przepraszająco. Ron uniósł ręce w górę, że on umywa od tego ręce, bo ma podobne zdanie co Draco. Kris dał do zrozumienia, że sądzi jak pozostała dwójka. Harry westchnął z rezygnacją widząc, że nie ma w nikim wsparcia, a znając Draco - krótko co prawda - wiedział, że jeżeli on się uprze na coś to nie ma zmiłuj i potrafi być czasami bardzo upierdliwy.


- Zgodzę się pod pewnym warunkiem. - Spojrzał zgorszonym wzrokiem wprost na Kris'a. - Będziecie trzymać Malfoya i jego wielki czerep z ulizanymi kłakami, co najmniej dziesięć metrów z dala ode mnie.


Draco nadymał się niczym paw i najzwyczajniej w świecie obraził, a pozostała trójka ryknęła śmiechem. Jedynie Harry nie widział niczego w tym zabawnego. Czekały go naprawdę ciężkie i upierdliwe dni... Może powinien napisać kolejny list?




★♡★♡★♡★♡★

Data publikacji: 22 Września 2020

Data korekty: 12 Lutego 2023

Ilość słów przed korektą: 2 494

Ilość słów obecnie: 2 935

Kilka słów od Autorki:

Mała korekta, lekko zmienione opisy. Niewiele pozmieniałam, więc też starzy czytelników niewiele omineło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro