13. Asylum

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Asylum nie było miejscem, które zachęcało, aby je odwiedzać. Podrzędny bar w jednej z najgorszych dzielnic Konohy. Znajdujący się w ślepej uliczce, na której napady czy gwałty były niemal codziennością. Ilości krwi przelanej na kamiennej powierzchni chodnika nikt nie był w stanie zliczyć, a sigili zdobiących ściany kamienic, które były pozostałością po odprawianych tam rytuałach i egzorcyzmach nawet już nie próbowano zamalować, gdyż nowe pojawiały się ze zbyt dużą częstotliwością. W Asylum można było umrzeć, zostać potępionym albo opętanym, a nikt nie zwróciłby na to szczególnej uwagi. To była definicja normalności dla tego miejsca. Zdecydowanie Asylum nie zachęcało, aby je odwiedzać.

Wręcz przeciwnie.

Asylum było miejscem, w którym Widzący spotykali swe koszmary siadające przy stolikach i dyskutujące o kolejnych duszach, które doprowadziły do upadku. To w nim można było spotkać egzorcystów wymieniających relikwie i święte artefakty w zamian za przeklęte przedmioty. To w nim pośród gości bywali i ci żywi i ci, którzy już dawno mieli śmierć za sobą. Można tam było spotkać zarówno ludzi, jak i demony, a także tych, którzy byli opętani. To Asylum było miejscem, gdzie nawet Widzący widywali więcej niż niekiedy byli w stanie znieść. To w nim zaświaty spotykały się ze światem żyjących.

I teraz również Naruto widział to miejsce w jego pełnej krasie. W całej jego okrutnej okazałości, zgodnie z którą ci, którzy nie byli wystarczająco silni, upadali. Na ich upadku zaś żerowali inni, odbierając im resztki wiary w siebie, wiary w innych, aż wreszcie wiary w jakąkolwiek wartość istniejącą na tym świecie, o którą mogliby walczyć.

Dla Naruto tak właśnie mógłby wyglądać przedsionek Piekła. A przynajmniej tak to sobie wyobrażał patrząc z obrzydzeniem na to, co się działo dookoła. Nie tak zapamiętał to miejsce. Choć to nie o to chodziło. Gdy był tutaj lata temu z Jiraiyą po prostu nie widział wszystkiego tak jak teraz. Bo teraz i jego oczy były w pełni przebudzone.

I w tej właśnie chwili przeklinał swój los jak jeszcze nigdy.

Oparł się o bar starając się przy którymś ze stolików wypatrzyć Orochimaru oraz uparcie ignorując innych obecnych w barze. Te wszystkie skierowane na niego nienawistne spojrzenia umarłych. Te pełne chorego pożądania uśmiechy demonów, które widziały w nim kolejną duszę, którą mogłyby posiąść. Tę aurę rozkładu otaczającą ciała opętanych, w których zjawy i demony je zamieszkujące poszukiwały kolejnej osoby do wyniszczenia. Najbardziej zaś starał się nie zwracać uwagi na znajdujących się tam ludzi. Na kobiety w wyzywających strojach wdzięczące się do co bardziej znaczących demonów, na zwabionych podszeptami zjaw mężczyzn, którzy ten wieczór skończą jako kolejni opętani potrzebujący egzorcyzmów, ewentualnie jeszcze gorzej...
W głowie huczało mu od głośnej muzyki, którą najwidoczniej właściciel Asylum starał się zagłuszyć krzyki i jęki osób, które były tutaj obiektem kolejnych rytuałów i przekleństw. Przymknął na chwilę powieki starając się odpędzić ból głowy, który utrudniał mu skupienie na czymkolwiek. Miał wręcz bolesną świadomość mijącego czasu. Czasu, który uważał za zmarnowany, bo on sam nie był w stanie podjąć żadnych działań bez Orochimaru. Ino ciągle była w szpitalu, więc na jej pomoc również nie mógł liczyć. Z Kuramą chwilowo nie miał ochoty rozmawiać, Shikamaru najpewniej nie chciał go znać, a Sasuke tkwił... No właśnie, nie wiadomo gdzie. Naruto jednak był pewien, że jeśli gdzieś jest, to nie może to być przyjemne miejsce.

Wziął głęboki oddech i w jednej chwili przed jego oczami pojawił się obraz młodej dziewczyny. Długie czerwone włosy rozsypane były na chodniku wokół jej głowy tworząc specyficzną aureolę. Twarz wykrzywiał jej grymas bólu tak wielkiego, że Naruto nawet nie był w stanie sobie wyobrazić, co musiała przejść nim umarła. Bo co do tego, że dziewczyna była martwa, nie miał żadnych wątpliwości. Świadczyły o tym wyraźnie nie tylko głęboka, poszarpana rana na brzuchu, ale także czarne zwęglone ślady na całym ciele przywodzące na myśl pozostałości po rażeniu piorunem. Dodatkowo krew. Ciemnoczerwona posoka rozlewająca się po chodniku wokół ofiary i tworząca kształt, który Naruto bez problemu rozpoznał. Runa oznaczająca Słońce, którą dawno temu pokazywał mu Jiraiya jako jedną z dwóch najważniejszych i najpotężniejszych. Spojrzał jeszcze raz na leżące przed nim ciało z jakimś bliżej nieokreślonym przeczuciem, że powinien znać tę osobę. Coś mówiło mu, że dziewczyna jest mu w jakiś sposób bliska, mimo iż był stuprocentowo pewien, że nigdy nawet jej nie spotkał. A kiedy już chciał odwrócić wzrok, nie mając ochoty dłużej oglądać tego makabrycznego widoku, stało się coś, czego nigdy by się nie spodziewał. Dziewczyna albo raczej to martwe ciało dziewczyny do niego przemówiło!

Jego serce na ułamek sekundy jakby zamarło tylko po to, aby zacząć dalej bić w oszalałym tempie, kiedy tylko usłyszał jej głos. Strach, jaki opanował go po raz kolejny wydawał mu się wręcz obezwładniający, mimo iż wiedział, że to tylko jedna z jego wizji. Złapał się brzegu baru, starając się utrzymać w ten sposób równowagę, bo wiedział, że w innym wypadku upadnie. Kolejna tego dnia wizja, to było dla niego zbyt wiele. Otworzył oczy, choć ciągle nie mógł odzyskać ostrości widzenia i sam nie wiedział, czy winny temu jest strach, półmrok panujący w barze, czy może rozrywający czaszkę ból. Nie przejmował się tym jednak, gdyż w głowie ciągle dźwięczały mu słowa dziewczyny:

,,Musisz ocalić Ciemność. Bez Ciemności nie będzie też Światła. A bez nich wszystko pochłonie Piekło"

- Cholera – mruknął, zaciskając pięści.

Nie potrzebował kolejnych zmartwień. Nie, on nie mógł wziąć na siebie kolejnych zmartwień. Nie teraz. Nie, kiedy po raz kolejny kogoś stracił. Kogoś, kto był dla niego ważny. Kogoś przed kim znowu potrafił się otworzyć. Kogoś przy kim znowu potrafił być szczery i od kogo szczerość otrzymywał. Kogoś, komu mimo niepewności, a niekiedy nawet strachu zaufał. Kogoś, kto mu obiecał, że go nie skrzywdzi, że go wesprze. Kogoś, kto przy nim był. Kogoś na kogo w głębi serca liczył, choć nigdy tego nie przyznał. Kogoś, kto mógłby mu zastąpić przyjaciela, jakim kiedyś był Jiraiya...

Nie mógł wziąć na siebie kolejnych zmartwień, kiedy nie miał obok siebie Sasuke...

- Cholera – powtórzył, odpychając się od baru, aby jeszcze raz obejść salę celem dalszego szukania Orochimaru. Tylko on bowiem tkwił na tyle w świecie egzorcystów, aby pomóc mu zrozumieć czym są jego wizje i znaleźć sposób na zapanowanie nad nimi.

Mijał właśnie jeden ze stolików, gdzie jego uwagę zwróciła dziewczyna rozmawiająca z demonem. Najpewniej by to zignorował, gdyby nie leżące przed nią na stoliku przedmioty, a przede wszystkim jeden z nich. Łańcuszek z symbolem związania. Bardzo charakterystycznym symbolem związania, takim, którego używano tylko w jednym celu — cyrograf.

Chwycił dziewczynę za rękę i siłą podniósł z miejsca. Sam do końca nie wiedział, co nim kierowało. Zupełnie jakby odezwała się w nim inna strona jego osobowości. Ta, która zamiast wpadać w panikę tak jak to robił do tej pory, kazała mu walczyć. I to walczyć nie tylko o siebie, ale też o innych.

Pociągnął dziewczynę za sobą nie zważając na jej opór. Nie interesowało go jej zdanie ani to jakimi epitetami go obrzucała. Ważne było, tylko żeby ją stamtąd wyciągnąć.

- Wiesz, co właśnie próbowałaś zrobić?! – warknął, kiedy tylko znaleźli się przed wejściem do baru.

- Nic ci do tego! Nie znasz mnie, nie wiesz co...

- Nie interesuje mnie to – rzucił, spoglądając na nią zimnym wzrokiem.

Nim zdążył jednak dodać cokolwiek więcej z baru wyszedł również chłopak, który kilka minut wcześniej siedział tam z dziewczyną, którą wyprowadził Naruto. Jego czerwone oczy nie pozostawiały złudzeń co do tego z kim miał do czynienia. Demon. A tak dokładnie to demon, który opętał jakiegoś dzieciaka, bo sam był zbyt słaby, aby utrzymać swoją formę po tej stronie. Zacisnął usta z obrzydzeniem spoglądając na nadgarstki chłopaka, które zdobiły liczne niezagojone nacięcia po samookaleczeniu. Nie byłoby to dla Naruto nic niezwykłego, gdyby nie sącząca się z niektórych z nich krew i skóra wyglądająca jakby w każdej chwili mogła oddzielić się od ciała. Brunatne zabarwienie wokół ran i zapach rozkładającego się mięsa, który dotarł do Naruto razem z powiewem nocnego, chłodnego wiatru dawał jasno do zrozumienia, że to ciało długo już nie wytrzyma obecności w nim demona. Dla tego chłopaka nie było już ratunku...

- Konan, kochanie, wracaj do środka. Skończymy to, co zaczęliśmy. A ty – demon wskazał na Naruto, który w odpowiedzi tylko uniósł brew – znajdź sobie własną ofiarę.

Naruto nie odezwał się, zamiast tego przesunął się tak aby zasłaniać dziewczynę swoim ciałem. Obserwował stojącą przed nim postać, zastanawiając się, co on tak właściwie robi. To zawsze jego trzeba było chronić. To zawsze w jego obronie ktoś musiał stawać. Jirayia, Kurama, Ino, Sasuke... Tyle osób było skłonnych narażać siebie dla jego bezwartościowego życia. Tyle osób ryzykowało, aby ocalić osobę, która nie potrafiła im się odwdzięczyć. Osobę, która nawet sama nie potrafiła zrozumieć co się z nią dzieje. Osobę, która sprowadzała na wszystkich nieszczęście...

Tak Naruto to widział. Czuł się, jakby był przeklęty. Jakby jeszcze przed jego narodzinami ktoś postanowił, że skaże go na wieczną walkę. Na walkę bez szansy zwycięstwa. Jakby jego los naznaczony był krwią i utratą każdego, kto cokolwiek dla niego znaczył. Jakby sam był demonem sprowadzającym nieszczęście na każdego, kogo spotykał.

I chyba właśnie dlatego wyciągnął z Asylum tę dziewczynę. Żeby była choć jedna osoba, dla której zrobił coś dobrego. To przez niego zginął Jiraiya. Nie udało mu się uratować Asumy przed rozpadem jego duszy. Nie doprowadził do końca sprawy transplantacji dla Mirai. Przez niego Ino leżała teraz w szpitalu. Wreszcie, nie udało mu się niczego zrobić dla Sasuke. W ciągu całego swojego życia tylko niszczył. Nawet jeśli tego nie chciał. I jeśli takie było jego przeznaczenie, jeśli to jego przeznaczeniem było doprowadzić do jakiejś katastrofy jak w tej cholernej wizji z połamanymi wachlarzami, to właśnie w tej chwili mówił temu przeznaczeniu ,,spierdalaj". Nie miał zamiaru dłużej stać bezczynnie i patrzeć jak wszystko się sypie. A jeśli już miałoby się sypać, to on nie będzie biernie na to patrzył. Skoro już obudził te cholerne oczy Widzącego, to zrobi z nich pożytek!

- Zabieraj się stąd – rzucił do dziewczyny przez ramię nawet na nią nie spoglądając.

Nie było takiej potrzeby. W chwili, gdy tylko się odezwał demon przed nim ruszył w jego kierunku, a jego oczy wręcz zapłonęły nienawiścią. Jego twarz wykrzywił przerażający grymas, a z gardła wydobył się dźwięk przypominający warknięcie. To wystarczyło, aby dziewczyna sama ruszyła z miejsca i uciekła.

- A mogło być tak miło. Jednak nic straconego. Twoje ciało też mi się podoba...

Usłyszał tuż przy uchu. Nawet nie zdążył zarejestrować, kiedy demon znalazł się tak blisko niego, bo jego świadomość pochłonęła myśl, jaki jego głos był piękny. Niezwykle melodyjny i ciepły, taki którego nigdy nie przypisałby do demona. Od samego tego dźwięku poczuł jak uderzyła go fala gorąca. Jaki to świat za zasłoną bywał przewrotny. Demon w ciele człowieka z głosem mogącym należeć tylko do anioła... Wcześniej o tym nie pomyślał, ale teraz zdał sobie sprawę, iż większość demonów miała jakąś cechę, która była niezwykle pociągająca. Siła, uroda, zapach, głos... Cokolwiek. Każdy z nich miał coś, czym potrafił bez problemu uśpić czujność człowieka, omamić go, kusić, sprowadzić na tamtą stronę...

- Muszę cię rozczarować, ale już mam swojego demona – mruknął, kiedy wyrwał się z chwilowego otumanienia.

Włożył rękę do kieszeni, gdzie zawsze trzymał scyzoryk. Niemal błyskawicznie wykonał nacięcie na prawej dłoni i już chciał przyzwać Kuramę, kiedy jego ciałem szarpnęła ogromna siła. Uderzył z impetem o ścianę, po której od razu zsunął się na chodnik. Siła upadku na twardą nawierzchnię dosłownie wyrwała mu powietrze z płuc. Zakaszlał, zauważając przy tym, jak z ust wypływa mu krew zmieszana ze śliną. Nagle poczuł jak demon pociągnął go brutalnie za ramię podnosząc bez najmniejszego trudu, mimo że sam pewnie miałby lekkie problemy z utrzymaniem się na nogach. Potępiony pchnął go na tą samą ścianę, o którą wcześnie się odbił i dosłownie przygniótł do niej całym ciałem, w ten sposób unieruchamiając. Podniósł wzrok, choć obraz przed oczami nieznacznie mu się rozmazywał. Twarz demona była tak blisko... Te przepastne, krwistoczerwone oczy, teraz przepełnione nienawiścią i... pożądaniem. Pożądaniem, które budziło w Naruto obrzydzenie i po raz kolejny tego dnia doprowadzało do mdłości. Tym bardziej że odór rozkładu dotarł teraz do Naruto ze zdwojoną siłą.

- Będziesz mój – po raz kolejny usłyszał ten anielski głos i zaraz po nim cichy chichot, kiedy to bezskutecznie próbował się wyrwać.

Dalej już sam nie wiedział co się stało. To wszystko przebiegło zbyt szybko i jakby poza jego świadomością. Jakby to nie on sam kierował swoim ciałem, a robiła to jakaś nieznana mu siła.
Szepnął jakąś inkantację. To było zaledwie kilka słów, których wydawało mu się, iż wcześniej nie znał ani nie byłby w stanie później powtórzyć... W każdym razie razem z jego słowami wokół niego i demona zaczęła pojawiać się pieczęć. Delikatne, wręcz kruche symbole z wolna zaczynały jarzyć się złotym blaskiem, nabierając mocy. Aż wreszcie z niektórych sigili wystrzeliły w kierunku demona łańcuchy. Grube, srebrne kajdany ozdobione kolejnymi magicznymi symbolami zacisnęły się na jego nadgarstkach, piętach, a ostatnia skrępowała jego szyję. Dalej kojarzył tylko przerażający, wdzierający się w czaszkę krzyk demona i kolejne słowa, które on sam wypowiedział.

A później była tylko ciemność.

***
- Jednak krwi Uzumaki nie da się oszukać – syknął Orochimaru wychodząc zza rogu kamienicy skąd obserwował tę scenę od samego początku.

Wodził wzrokiem od Naruto, który stracił przytomność zaraz po tym, jak egzorcyzmował demona do chłopaka, którego jeszcze kilka chwil wcześniej ten demon opętywał. Rzucił jeszcze okiem na wypaloną w miejscu, gdzie zniknął potępiony pieczęć oczyszczenia i powoli znikające duchowe łańcuchy. Skrzywił się na ich widok. Zawsze kojarzyły mu się z Mito, a teraz wyglądało na to, że i Naruto potrafił ich używać. Co więcej, mniej lub bardziej świadomie potrafił przeprowadzać egzorcyzmy samodzielnie przywołując pieczęci. Wyglądało więc na to, że był potężniejszy niż Orochimaru wcześniej zakładał.

Nachylił się nad ciałem opętanego chłopaka celem oceny czy jest jeszcze sens, aby wzywał karetkę. Westchnął zrezygnowany nie wyczuwając tętna. Kolejna ofiara, której organizm nie wytrzymał wyniszczającej siły zamkniętego w nim demona. Trudno. Nie on pierwszy i nie ostatni. Orochimaru nie miał zamiaru tracić czasu na przejmowanie się takimi szczegółami. Teraz musiał zająć się kimś innym.

- Jesteś cenniejszy niż myślałem, Naruto – rzucił podchodząc do nieprzytomnego Uzumakiego. Starł z jego brody cienką strużkę krwi, która wypłynęła z jego ust i uśmiechnął się drapieżnie. – Cenniejszy niż myślał Jiraiya...

- Mógłbyś sobie darować ten zachwyt – usłyszał za sobą zjadliwy głos dawnego przyjaciela, który wyrwał go z zamyślenia. – Nic mu nie jest, więc zajmijmy się czymś bardziej naglącym. Łowca wraz z Mito są już w Konoha!

- Jakiś ty niecierpliwy, przyjacielu – odparł Orochimaru do towarzyszącego mu ducha. Od chwili gdy do zakontraktował odczuwał coraz większą satysfakcję rozmawiając z nim. Duch pochodzący z tak potężnego klanu, będący w pełni pod jego kontrolą... – Na wszystko przyjdzie właściwa pora. Przecież moje zobowiązanie względem ciebie nie obejmuje tylko ochrony twojego syna, ale również utrzymanie przy życiu Naruto...

- Jest żywy! Jego Mito nie tknie, ale Itachi jest w niebezpieczeństwie!

- Tutaj cię boli. Kiedy życie Itachiego jest zagrożone wszystko inne przestaje mieć znaczenie, co? – zaśmiał się egzorcysta, wyciągając z kieszeni długiego płaszcza srebrny sztylet.

Orochimaru przez chwilę przyglądał się ostrzu obracając je w dłoni. Jeśli się mylił, to własnoręcznie zabije jednego z ostatnich przedstawicieli rodu Uzumaki. W zasadzie nie powinno go to niepokoić. Wręcz przeciwnie, w końcu przysiągł zemstę na tej przeklętej rodzinie. Jednak w obliczu tego, co nadchodziło... Naruto był potrzebny. Tak samo, jak Itachi, jeśli tylko zdoła się przebudzić. Tak samo, jak...

- Powiedz mi, przyjacielu, co tak naprawdę utrzymuje duchy po naszej stronie zasłony? Co tak naprawdę potrafi je tutaj przywołać? – zapytał.

- Niedokończone sprawy – duch odparł dopiero po chwili. Widocznie pytanie Orochimaru zaskoczyło go na tyle, że rozwinięcie jego wypowiedzi zajęło mu kilkanaście sekund. – Przywiązanie do życia, do wartości materialnych...

- Nie to mam na myśli... - rzucił Orochimaru wiedząc co tak uparcie starał się ominąć jego przyjaciel. – Chodzi mi o uczucia. Uczucia tak silne, że nawet śmierć ich nie przerywa.

- Nie myślisz, chyba że...

Orochimaru spojrzał na ducha pobłażliwie, a ten nawet nie dokończył swojej wypowiedzi, tylko skierował pełne niechęci spojrzenie na twarz Naruto. Egzorcysta również odwrócił się w stronę Uzumakiego. To był szalony pomysł, ale innego nie miał. Nie wiedział gdzie szukać, nawet gdyby chciał to zrobić, a od kiedy tylko usłyszał o Sasuke nie mógł pozbyć się myśli, że jego siła będzie niezbędna w nadchodzącej walce. Poza tym to on był jedynym Uchiha, który w tamtej chwili miał jakąkolwiek moc i którego cokolwiek trzymało w świecie żywych. Musieli go przywołać, gdziekolwiek by nie był i kimkolwiek by teraz nie był... Wziął głęboki oddech i uniósł sztylet kierując ostrze wprost w serce Naruto.

- Czas, żebyś spotkał się ze swoim młodszym synem, Fugaku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro