9. I w proch się obrócisz...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Upływ czasu przestał mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Nie miał pojęcia ile minęło od kiedy Kabuto zniknął. Sam zaraz po jego odejściu zamknął się w pokoju, a Kuramę i Sasuke wypraszał za każdym razem kiedy usiłowali nawiązać z nim jakikolwiek kontakt. Chciał być sam, żeby móc odzyskać choć trochę równowagi psychicznej. Nie rozumiał co się z nim dzieje. Co miała niby oznaczać ta wizja? Czy to w ogóle była wizja? A może jednak ci wszyscy lekarze mieli rację i nie jest całkiem zdrowy na umyśle? Nie wiedział też co się dzieje z Sasuke. Co sprawiło, że tak się uniósł przy Kabuto? Chciał go chronić? Czy może to jakieś negatywne skutki jego przemiany? Możliwe przecież, iż był bardziej agresywny niż wydawało się na początku. Niby jego złość nie była wymierzona w Naruto, ale równie dobrze mógł wcale nad tym nie panować, a następnym razem to Uzumaki stałby się jego ofiarą... I czego, do cholery, chciał od nich Orochimaru? Raczej nie chodziło mu o bezinteresowną pomoc zagubionej duszy nastolatka...

Z rozmyślań wyrwał go dźwięk przychodzącej wiadomości. Poniekąd dopiero to przypomniało mu, że posiada coś takiego jak telefon komórkowy. Z trudem podniósł się z łóżka i podszedł do szafki, na której leżało urządzenie. W ciągu ostatnich dwóch dni nie miał go nawet w ręku, dlatego teraz przyszło mu przejrzeć tuzin, mniej lub bardziej ważnych, powiadomień. Kilka nieodebranych połączeń od różnych osób, ale zdecydowanie do żadnej nie zamierzał w tej chwili oddzwaniać. W całym tym natłoku wiadomości jego uwagę zwróciły tylko dwie. Pierwsza, od Saia, który informował, że przyjeżdża na serię wykładów do Konohy i spędzi w niej cały nadchodzący weekend. Druga z kolei była od Sakury i sprawiła, że jego ciśnienie ponownie wzrosło, informowała bowiem, że dziewczyna przyjedzie już w sobotę rano. Tylko jej mu brakowało w tym całym bałaganie! Od początku był sceptycznie nastawiony do jej pobytu w Konoha. A teraz to wręcz miał ochotę specjalnie wywołać jakąś kłótnię, byle tylko Haruno się obraziła i darowała sobie wizyty u niego. Nie dość, że nie był pewny czy dziewczyna będzie tutaj bezpieczna, to jeszcze był przekonany, że ta od razu zauważy, iż coś się z nim dzieje. Czego by o niej nie mówić zawsze była dobrym obserwatorem i potrafiła błyskawicznie wyciągać wnioski. Na jego nieszczęście zazwyczaj wykorzystywała tą umiejętność na nim, tyle tylko, że jej przemyślenia oscylowały przeważnie wokół jego zdrowia psychicznego. A raczej, chcąc być brutalnie szczerym, wokół podejrzeń o brak tego zdrowia. Przecież on nie był szalony! Może i swego czasu się leczył, ale prawda była taka, iż widział to wszystko, tylko że nikt nigdy mu w to nie uwierzył.

- Niech to szlag! – warknął rzucając jednocześnie trzymanym w dłoni urządzeniem przez całą długość pokoju, aż to odbiło się o ścianę i spadło na podłogę w kilku fragmentach.

Wpatrywał się bez celu w miejsce, gdzie rozbił się jego telefon i usilnie starał się wymyślić jakieś rozwiązanie. Jednego był pewny, nie może dopuścić do tego żeby był z Sakurą sam, to znaczy, sam z nią i dwoma demonami. Odetchnął ciężko przymykając oczy. Po kilku chwilach podszedł do wyrzuconego wcześniej telefonu i z niemałym trudem zaczął dopasowywać do siebie części. Miał wrażenie, że poskładanie go na nowo zajęło wieczność, ale kiedy zobaczył jak wyświetlacz rozbłysnął słabym światłem, poczuł olbrzymią satysfakcję. Wybrał z listy kontaktów potrzebny numer, a zanim nacisnął zieloną słuchawkę wziął jeszcze jeden uspokajający oddech.

- Naruto? – usłyszał w słuchawce zaspany głos Saia.

- A co, czekałeś na telefon od kogoś innego? Może od kochanka? Coś czuję, że muszę ostrzec Gaarę żeby lepiej cię pilnował – starał się brzmieć swobodnie, aby nie zaniepokoić przyjaciela.

- Naruto? – usłyszał po chwili, a ton głosu Saia jasno dawał do zrozumienia, iż się nad czymś zastanawia. – Co się stało?

- A co...

- Nie pieprz! Gdyby wszystko było w porządku nie dzwonił byś w środku nocy i nie brzmiał tak dziwnie – przerwał mu zanim chociażby spróbował wcisnąć mu zapewnienia, że wszystko jest dobrze.

- Niby na jakiej podstawie sądzisz, że coś się stało? – zapytał niewinnie zupełnie ignorując wcześniejszy wybuch Saia.

- Przyjacielem ten, kto będąc po drugiej stronie świata pozna, że coś ci leży na sercu – usłyszał w odpowiedzi zadeklamowaną z pełnym przekonaniem sentencję, na którą aż zazgrzytał zębami.

Pod tym względem Sai był absolutnie unikatowy. Nieraz już się zastanawiał jak to w ogóle możliwe, iż zapamiętywał te wszystkie cytaty i później je stosował w życiu. I to zazwyczaj w najmniej korzystnych momentach. Może było w tym trochę jego winy, w końcu sam dawno temu dał mu poradnik o relacjach międzyludzkich i kazał się z niego uczyć. Nieistotne. To nie był czas na interpretowanie dziwactw Saia ani tym bardziej poszukiwanie ich genezy.

- Zatrzymaj się u mnie kiedy będziesz w Konoha – wymamrotał wreszcie na wydechu i to tak szybko, iż nie był pewny czy przyjaciel w ogóle go zrozumiał.

- Po co u ciebie? Mogę wynająć hotel...

- Boisz się, że Gaara będzie zazdrosny? – starał się przykryć kiepskim żartem swoją nietypową prośbę zanim Sai zacznie dociekać jakie są jej przyczyny.

- Chyba ci już coś powiedziałem, nie?! Skończ pieprzyć, Uzumaki! Albo mi teraz powiesz o co chodzi, albo kończymy tę dyskusję, a ja zatrzymam się w hotelu – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem. Naruto przełknął cisnące mu się na usta przekleństwo. Nie spodziewał się, że Sai będzie tak nieugięty w swoich dociekaniach. – Zdecyduj się wreszcie. Niektórzy muszą rano wstać do pracy.

- Gaara to nie ma z tobą łatwo, co? – rzucił w końcu wzdychając i wiedząc, że musi skapitulować.

- Nie narzeka.

- Sakura przyjeżdża, a ja potrzebuję z kimś pogadać...

- A ona się do tego nie nadaje? – pytanie Saia przerwało jego wyjaśnienia.

- Nie tym razem – mruknął, a odpowiedziała mu długa chwila ciszy w trakcie, której już tracił nadzieję, że uzyska jakąkolwiek pomoc.

- W piątek mam dwa wykłady od ósmej rano, więc powinienem być u ciebie koło trzynastej. Liczę na dobry obiad w ramach podziękowania – padło jeszcze, a zaraz potem połączenie zostało przerwane.

Odetchnął z ulgą wiedząc, że ma kogoś na kogo będzie mógł liczyć. Kogoś żywego. Wreszcie sam także postanowił się położyć. Przecież on również miał jutro zajęcia na uniwersytecie i musiał na nich przynajmniej trochę kontaktować. Długo nie mógł zasnąć przewracając się z boku na bok. Słyszał, że zerwał się wiatr, a gałązki rosnącej w ogrodzie, starej wiśni skrzypią targane jego podmuchami. Docierało do niego również szczekanie psa sąsiadów i odgłos przejeżdżających ulicą samochodów. Miał nawet wrażenie, że jego uszu dobiega miękki odgłos kroków z piętra. Od razu skojarzył je z Kuramą, który zajmował pokój znajdujący się bezpośrednio nad jego aktualną sypialnią. Nie miał pojęcia dlaczego lisi demon tak krąży, ale ten miarowy, spokojny odgłos uspokajał jego nerwy i uśpił całkowicie.

Jego sen nie trwał jednak długo, gdyż zerwał się gwałtownie z powodu nagłego bólu głowy. Było zupełnie tak jak ostatnim razem. Rozdzierający, tępy ból z tyłu czaszki w jednej chwili poderwał go do siadu. Syknął łapiąc się za głowę. Rozejrzał się po pomieszczeniu licząc, że jego oczy przyzwyczają się do ciemności, jednak nic takiego nie nastąpiło. Znowu ta czarna przestrzeń, ale tym razem wizja była inna. Zobaczył upadający z bliżej nieokreślonej wysokości papieros. Ciężko było mu stwierdzić na jaką powierzchnię spadł, bo wszystko wokół niego było czarne, ale doskonale wiedział jak leżący niedopałek powoli gaśnie. Kiedy zniknęła ostatnia iskra ognia jego wizja się skończyła. Nic więcej nie zobaczył, a i tak czuł jakby serce miało mu wyskoczyć z piersi. Nie wiedział czy to przez ból, czy przez strach, który ten obraz w nim budził, ale nie potrafił się opanować nawet kiedy atak już minął.

- Kurama – szepnął w przestrzeń łapiąc jednocześnie naszyjnik, który nosił na szyi.

- Zostanę z tobą – usłyszał od razu po pojawieniu się demona. Nawet nie musiał zadawać pytania i za to był wdzięczny lisowi.

Leżał spoglądając w ciepłe, czerwone ślepia, które tej nocy, podobnie jak już wiele razy wcześniej, odpędzały od niego strach. Starał się oczyścić umysł i nie zastanawiać się co właściwie te jego ataki oznaczają, choć miał też świadomość tego, że musi być jakiś powód, dla którego widzi to wszystko. Był jednak zbyt zmęczony żeby poskładać myśli. Zasnął wiedząc tylko, że Kurama jest przy nim i w razie potrzeby będzie mógł go chronić.

--------------------------

Obudził go dźwięk przychodzącego połączenia, który przedarł się do jego świadomości o wiele wcześniej niż powinien, bo kiedy otworzył oczy okazało się, iż za oknem ciągle jest ciemno. Opadł ponownie na poduszkę jeszcze nie w pełni świadomy tego co robi. Nie był w stanie podnieść się żeby chociażby sprawdzić kto do niego dzwoni o tak nieludzkiej porze i ewentualnie ocenić czy powinien odebrać.

- To Shikamaru – usłyszał cichy głos Sasuke. Obrócił się w jego stronę i dostrzegł, że chłopak stoi oparty o ścianę kilka kroków od łóżka i wpatruje się w niego intensywnie.

- Co ty tu robisz? – zapytał sięgając jednocześnie po telefon. Jednak nie odebrał chcąc najpierw otrzymać odpowiedź. W końcu kiedy zasypiał był przy nim Kurama, a teraz znikąd pojawił się Sasuke. Niby nie przeszkadzała mu jego obecność, ale po tym co zobaczył wcześniej zaczął się poważnie zastanawiać czy chłopak nie stanowi zagrożenia...

- Kurama mnie do ciebie przysłał. Podobno ma coś do załatwienia, a ktoś powinien tutaj być – wyjaśnił przerywając tym samym jego rozmyślania. – Słuchaj... - zaczął podchodząc bliżej i spoglądając mu w oczy. – Wiem, że się mnie boisz...

- Skąd? – zapytał chcąc już wszystko wyjaśnić żeby uporządkować choć część wydarzeń, jakie miały miejsce poprzedniego wieczora.

- Czuję to – odparł wzruszając ramionami. – Ale nie masz powodu. Nic ci nie zrobię.

- Zagwarantujesz mi to? – rzucił Uzumaki nie do końca nawet wiedząc czy chce otrzymać odpowiedź.

- Nie – odparł Sasuke unosząc jeden kącik ust, zupełnie jakby zastępował w ten sposób uśmiech. – Trochę ciężko to wytłumaczyć. Nie pamiętam kiedy ani jak umarłem, ale wiem, że jedynym uczuciem jakie jestem w stanie od tamtej pory odczuwać jest gniew. Dosłownie wszystko wzbudza we mnie złość. Łącznie z tobą – mówił całkowicie spokojnie. Naruto natomiast skrzywił się słysząc to. Doskonale wiedział, że jedynymi emocjami jakie są w stanie odczuwać umarli są te negatywne, ale i tak dziwnie mu się o tym słuchało z ust Sasuke. Zwłaszcza po wyznaniu, że on sam wzbudza w nim gniew. – Ale ciebie nie skrzywdzę. Nie wiem dlaczego, ale nie mógłbym tego zrobić. Dlatego nie musisz się mnie obawiać. A teraz odbierz ten cholerny telefon, bo Nara nie dzwoniłby o tej porze bez powodu.

Uzumaki jeszcze przez chwilę wpatrywał się w Sasuke. Nie miał pojęcia jak zinterpretować jego słowa. Przecież demony były ucieleśnieniem nienawiści i zniszczenia, które eliminowały wszystko na swojej drodze. Dlaczego Sasuke z taką pewnością mówił, że nic mu nie zrobi? Potarł skronie mając bolesną świadomość, że to wszystko zaczyna go przerastać. Spojrzał wreszcie na telefon gdzie widniały już trzy nieodebrane połączenia od Shikamaru. Od razu wybrał jego numer i zadzwonił.

- Asuma oszalał! Musisz do mnie przyjechać! – usłyszał po zaledwie kilku sekundach oczekiwania.

- Co się dzieje? – zapytał jednocześnie wyskakując z łóżka i szukając na szybko ubrań na zmianę.

- Zadzwoniła do mnie ciocia Kurenai, że stan Mirai się pogorszył. Nie wiem nawet dokładnie co się stało. W każdym razie, jest źle. Kiedy tylko Asuma to usłyszał zaczął szaleć. Dokładnie tak samo jak wtedy w twoim gabinecie. Demoluje teraz mój pokój. Na drzwiach narysowałem pieczęć, którą pokazała mi Ino, ale nie wiem jak długo się utrzyma – wyjaśniał zdenerwowany. W tle Naruto nawet wychwycił hałas, który musiał wywoływać Sarutobi usiłując wydostać się spod mocy sigila założonego przez Shikamaru.

- Powstrzymam go do czasu aż przyjedziesz z Ino – usłyszał od Sasuke zanim jeszcze zdążył zastanowić się nad tym co powinien zrobić. – I lepiej nie wzywaj póki co Kuramy, bo ten gotowy z miejsca spalić Asumę za to, że znowu stwarza problemy.

- Dasz sobie radę? – spytał mając na względzie, że ciągle było po nim widać skutki starcia z Kabuto.

- Przecież mnie nie zabije – prychnął Sasuke w odpowiedzi i zanim Naruto zdążył go uświadomić, że demona również można ,,uśmiercić", zniknął.

Taka była prawda. Ani na tym, ani na tamtym świecie nie było bytów, które byłyby nieśmiertelne. Demony i duchy również dało się zniszczyć. W końcu były tylko duszą obleczoną w gwałtowne emocje, a w przypadku tych pierwszych wzmocnione jeszcze demoniczną mocą. Wystarczyło po prostu znać sposób aby je uśmiercić. Zazwyczaj polegało to właśnie na unicestwieniu pozostałych w nich resztek duszy i powiązań ze światem materialnym. I wbrew pozorom było na to sporo metod. Od rytuałów niszczących szczątki czy przedmioty, do których były przywiązane, przez liczne uświęcone artefakty mogące tego dokonać, po moc innego demona lub ducha. Pokiwał głową nie chcąc w tej chwili tego roztrząsać. Przecież nie mógł dopuścić do tak dramatycznego obrotu wydarzeń.

- Sasuke powinien być u ciebie za chwilę. Utrzyma Asumę w ryzach, a ja będę za jakieś pół godziny razem z Ino i coś wymyślimy. Jeśli zrobi się naprawdę gorąco to uciekaj z domu – instruował szukając kluczyków do samochodu. – Gdzie zapalniczka, do której przywiązany jest Asuma?

- W moim pokoju.

- Więc nie powinien móc wyjść – zastanowił się na głos. Niestety, miał też świadomość, że jeśli Sarutobi całkowicie utraci świadomość to jego więź z tym przedmiotem osłabnie, więc możliwe, że i to by go nie powstrzyma. Wtedy musieliby go zniszczyć... Nie! Na pewno nie będzie takiej konieczności. Uda im się opanować Asumę zanim na dobre zmieni się w upiora.

- Jest ciszej – usłyszał nagle od Nary.

- Więc Sasuke już jest. Dobrze – szepnął. - Uważaj na siebie, Shikamaru – dodał jeszcze rozłączając się i od razu wybierając kolejny numer.

- Mam dla ciebie robotę, Ino – rzucił kiedy jego przyjaciółka odebrała. – Będę za dziesięć minut.

----------------------------

Kiedy dotarli na miejsce Shikamaru stał przed domkiem jednorodzinnym, w którym mieszkał. Chłopak nerwowo rozglądał się dookoła najwidoczniej nie mogąc się doczekać ich przyjazdu. Kiedy tylko Naruto zaparkował od razu do nich podbiegł.

- Jak źle jest? – zapytał jednocześnie rozcinając palec chcąc przyzwać Kuramę.

Shikamaru nawet nie zdążył odpowiedzieć gdyż drzwi do domu otworzyły się z takim hukiem, że znajdujące się w nich kolorowe szybki popękały i rozsypały się po całej werandzie. Naruto wstrzymał oddech spoglądając na Asumę, który bez najmniejszego problemu przekroczył próg i szedł w jego kierunku. Wzrok Sarutobiego przepełniony był nienawiścią jakiej Uzumaki jeszcze u niego nie widział.

- Miałeś jej pomóc – usłyszał pełen jadu głos i w jednej chwili zrozumiał, że to na niego skierowany będzie gniew Asumy.

Faktycznie, nie wywiązał się z obietnicy. Ale starał się. Obdzwonił wszystkich znajomych, którzy mieli coś wspólnego z medycyną. Niejednokrotnie rozmawiał z ojcem. Robił co w jego mocy... Ta sprawa po prostu wymagała czasu. Przecież organy do przeszczepu nie rosną na drzewach. Tyle tylko, że Mirai najwidoczniej tego czasu nie miała...

- Zatrzymaj się! – usłyszał krzyk Ino, która stanęła między nim a Sarutobim wyciągając jednocześnie przed siebie jakiś amulet.

Asuma rzeczywiście nie zrobił dalej ani kroku. Przyglądał się dziewczynie i doskonale było widać, że walczy z mocą jej słów. Yamanaka w tym czasie zaczęła szeptać formułę związania, jednak nim udało jej się skończyć duch, a właściwie teraz to już upiór, zaśmiał się złowieszczo przerywając jej. Nim ktokolwiek zdążył zareagować był już obok niej. Z niezwykłą łatwością podniósł ją i przerzucił niemal na drugą stronę podjazdu. Ino upadła tam niczym szmaciana lalka. Naruto spojrzał na nią zupełnie przerażony. Z tej odległości nie mógł ocenić czy jest nieprzytomna, czy może gorzej. Widział tylko, że w okolicy jej głowy zaczyna się wolno tworzyć kałuża krwi.

Znowu poczuł jak jego ciało drży, a obraz przed jego oczyma zaczyna się rozmazywać. Jednocześnie ogarniała go panika. Był w takim szoku, że nie zdążył jeszcze wezwać Kuramy. Nie wyczuwał też żeby demon był gdzieś w pobliżu. Po raz kolejny pojawił się przeszywający ból głowy, przez który upadł na kolana. Ostatkiem świadomości zarejestrował zbliżający się dźwięk kroków, które najpewniej należały do Shikamaru.

- Zabierz stąd Ino – wysapał z olbrzymim trudem łapiąc się za głowę, gdyż ból stawał się nie do zniesienia.

Znowu widział tą czarną przestrzeń. W duchu modlił się żeby wizja przyszła jak najszybciej, bo w tym stanie był całkowicie bezbronny. Tym razem zobaczył tylko małą kupkę popiołu. Nie miał wątpliwości, że pochodziła ona z tego papierosa, którego widział poprzednio. Nagle skądś zerwał się wiatr roznosząc popiół po całej przestrzeni. W tej właśnie chwili poczuł potężne szarpnięcie w tył i ból upadku. Ciągle nie odzyskał pełnej świadomości, ale był przekonany, że to Asuma zadaje mu obrażenia. Otworzył oczy z nadzieją, że będzie już w stanie coś zobaczyć. I rzeczywiście zobaczył, parę czerwonych oczu wypełnionych nienawiścią i bólem. W ułamku sekundy Sarutobi zacisnął dłonie na jego szyi odcinając mu dopływ powietrza.

Naruto otworzył usta w złudnym przekonaniu, że w ten sposób uda mu się złapać chociażby jeden oddech. Niestety. Z jego gardła zaczynało wydobywać się okropne rzężenie wywołane naciskiem rąk upiora. Jego serce biło jak szalone obijając się o żebra. Nie mógł zrobić chociażby najmniejszego ruchu.

- Miałeś jej pomóc – powtarzał co jakiś czas Asuma, a Naruto dostrzegł w jego oczach łzy.

Kiedy Uzumaki miał już wrażenie, że dłużej nie wytrzyma ucisk momentalnie zniknął. Nie był pewny co się właściwie stało, ale to w tej chwili nie było dla niego istotne. Zachłannie łapał powietrze. Gardło go paliło i w uszach szumiało. Najważniejsze jednak było to, że mógł oddychać. To nic, że każdy wdech sprawiał mu ból. Grunt, iż dostarczał do płuc upragnionego tlenu.

Dopiero w chwili, gdy usłyszał pełen triumfu ryk, odzyskał świadomość tego w jakiej sytuacji się znajdował. Od razu się poderwał i spojrzał w kierunku, z którego pochodził dźwięk. Dostrzegł tam Kuramę w swej pełnej, demonicznej formie. Jego dziewięć rudych kit falowało wokół niego, a złowroga energia promieniowała wokół. Z trudem się podniósł i podszedł do lisa. Dokładnie przed nim leżał Asuma. Na jego szyi doskonale było widać olbrzymi ślad po zębach Kuramy, dookoła którego tliły się dogasające płomienie lisiego ognia. Klatkę piersiową Sarutobiego zdobiły długie rany po pazurach. W kolejnej chwili dało się zobaczyć jak ciało Asumy zaczyna się rozpadać. Nie łatwo było Naruto opisać z czym mu się to kojarzyło, ale najbliższym określeniem było: popiół. Dokładnie tak, dusza Asumy zamieniała się w popiół, który zaraz znikał, jakby rozpływając się w powietrzu. Po kolejnych kilku sekundach nie było już po nim śladu. Asuma Sarutobi zniknął. Zniknął na zawsze...

- Przepraszam – szepnął Naruto zdając sobie sprawę, że zawiódł. Po raz kolejny nie był wystarczająco silny...

- Nie każdemu można pomóc, Naruto – usłyszał od Kuramy, jednak te słowa wcale go nie pocieszyły.

- Co z Ino i Shikamaru? – zapytał pustym głosem.

- Była tylko nieprzytomna, ale ta rana wyglądała paskudnie, więc zabrał ją do szpitala – wyjaśnił szybko demon.

Naruto ruszył niepewnie w kierunku domu nie mówiąc nic więcej. Miał wrażenie, że jeśli dopuści teraz do siebie jakiekolwiek emocje nie będzie w stanie nic już zrobić, a musiał dowiedzieć się co z Sasuke. Nigdzie go przecież nie było i nie był w stanie wyczuć jego obecności. Przekroczył wolno próg. Od razu poczuł jak jego puls przyspiesza. Mieszkanie stanowiło teraz krajobraz po wojnie. Żadna rzecz nie była na swoim miejscu. Każdy szklany przedmiot leżał we fragmentach na podłodze układając się w makabryczną mozaikę, będącą swoistym dowodem tego, co tutaj zaszło. Tu i ówdzie ciągle tliły się maleńkie, czarne języki ognia. Naruto krążył od pokoju do pokoju z coraz szybciej bijącym sercem. Przerażony przyglądał się skutkom starcia oszalałego Asumy z Sasuke.

Wreszcie dotarł do pokoju Shikamaru, który bezbłędnie rozpoznał po ciągle widniejących na drzwiach śladach pieczęci. Wszedł tam i zamarł. To było ostatnie pomieszczenie, które zostało mu do sprawdzenia i w nim również nie było Sasuke. Pokój wyglądał jeszcze gorzej niż reszta domu. Szyba w oknie była wybita, a większość sprzętów w kawałkach. Najbardziej przerażające jednak były ściany pokoju. Jasnobrązowa tapeta odchodziła z nich całymi płatami. Dodatkowo gdzieniegdzie było widać ślady po płomieniach. Wcześniej Naruto uznałby to za niemożliwe, bo demoniczny ogień nie miał materialnej postaci, jednak miał przed sobą pomieszczenie, w którym to właśnie on dokonał zniszczeń. Nie zastanawiał się nad tym. Ani nad tym, dlaczego są one tylko na ścianach. Było coś ważniejszego.

- Sasuke?! – krzyknął w przestrzeń mając nadzieję, że demon pojawi się na wezwanie. Nic się jednak nie stało. – Sasuke?! – powtórzył jeszcze raz. A później kolejny i kolejny, bez jakichkolwiek efektów.

Do jego świadomości zaczynała się po raz kolejny przebijać informacja, że duch może unicestwić demona... Wziął gwałtowny wdech czując jakby grunt usuwał mu się spod nóg. Zachwiał się i aby utrzymać równowagę oparł o ścianę. Nie mógł tej nocy stracić również Sasuke. Przecież miał mu pomóc! Sam nie wiedział kiedy z jego oczu zaczęły płynąc łzy. Dopiero teraz dotarło do niego, że stracił tej nocy dwie osoby. Oboje zaczął w ostatnim czasie traktować jak przyjaciół, a teraz ich nie było... Nie było! Krzyknął nie zważając zupełnie na ciągle obolałe gardło. Znów czuł się całkowicie bezsilny. Zupełnie tak, jak tej nocy kiedy umarł Jiraiya...

- Nie rozpaczaj nad tymi, którym już nie możesz pomóc, Naruto – usłyszał za sobą spokojny głos Kuramy, który najwidoczniej nie zamierzał kłopotać się pocieszaniem go. – Niech ta strata będzie dla ciebie siłą. Dzięki temu następnym razem sam staniesz do walki o to, na czym ci zależy...

***********************

Tym razem udało mi się szybciej napisać rozdział. Cieszycie się, nie? :P

Chciałam wam bardzo podziękować za komentarze i gwiazdki :* Mam też nadzieję, że jeszcze się nie pogubiliście w tej historii, bo dalej będzie prawdopodobnie jeszcze bardziej poplątana heh

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro