16.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Aiko... Pewnie zastanawiasz się, dlaczego Fudou nie wraca na oddział - Zdziwiła mnie ta wypowiedź. Zwykle zaczynał od jakiegoś konkretnego pytania. Po chwili ciszy pomachałam twierdząco głową - Naprawdę ciężko mi o tym mówić, ale... on nie żyje.

Zamilkłam. Otworzyłam szerzej oczy i patrzyłam na niego wyczekująco. Miałam nadzieję, że zacznie się śmiać i powie coś w stylu "Nie no, wieczorem wróci, nie martw się", chociaż wiedziałam, iż to nie jest możliwe. Minęło pięć minut na ciągłym wsłuchiwaniu się w tykanie zegara i mierzenie okularnika wzrokiem. 

- A-ale... T-to żart, tak? - Wydukałam. Czułam, że serce nagle mi przyspieszyło.

- Niestety nie - Pokręcił smutno głową

- Chacha... - Uśmiechnęłam się krzywo - Cha cha cha... ACHA CHA CHA CHA CHA - Wybuchłam chorobliwym śmiechem. - Umarł, co? Samochód go potrącił, co? A może mi jeszcze powiesz, że sam się zabił, co? Ty pierdolony okularniku? - Znów chorobliwie się zaśmiałam

- Niestety popełnił samobójstwo połykając dużą ilość tabletek nasennych - Odparł ze stoickim spokojem - Jego ciało zostało znalezione pod drzewem, do którego na gałęzi była przyczepiona opona

- Oh, mówisz to z takim spokojem, doktorku... - Spojrzałam na niego. - Jakbyś zupełnie się do tego nie przyznawał... - Wstałam z krzesła i powoli przechodząc obok biurka zaczęłam iść w jego stronę - Wiedziałeś jaki był słaby. Wiedziałeś, że potrzebuje pomocy. Wiedziałeś, że nie możesz go stąd wypuścić... - Rozejrzałam się po jego biurku. Nie widziałam niczego co mogłoby mi się w tym momencie przydać. Czyli trzeba będzie załatwić sprawę rękami. - Nie przyznajesz się do niczego, ty cholerny tchórzu! - Złapałam go za szyję i zacisnęłam na niej ręce z całej siły - TO TY GO ZABIŁEŚ TY PIERDOLONY POPAPRAŃCU! - Wykrzyczałam nawet nie zauważając kiedy po mojej twarzy zaczęły płynąć łzy - ZWRÓĆ MI GO TY DURNY SADYSTO! JEDYNE CO TU KURWA ROBISZ TO PATRZYSZ JAK LUDZIE UMIERAJĄ MAJĄC ICH TOTALNIE W DUPIE!

Niestety mój ścisk nie mógł równać się z siłą dorosłego mężczyzny. Złapał mnie pod pachami i podniósł nieco nad ziemię. Po chwili do pokoju wparowała pielęgniarka.

- ODDAJ MI GO! ODDAJ MI GO DO JASNEJ CHOLERY! - Wyrywałam się z jego uścisku, niestety na darmo. 

Krzyczałam, płakałam, wyzywałam. Miałam ochotę w jednej chwili go zniszczyć. Odebrać mu życie, patrzeć jak cierpi. To on mi go zabrał. To on pozwolił mu to zrobić. To on go zniszczył. Zasługuje na śmierć w największych męczarniach jakie człowiek jest w stanie sobie wyobrazić. 

Nim się obejrzałam zostałam zapięta w pasy. Wpychali mi do buzi jakieś tabletki, najprawdopodobniej uspokajające. Nadal krzyczałam i próbowałam się stamtąd jakoś wyrwać. Wyrwać i go zabić. Patrzeć jak umiera, śmiać się z jego bólu. Ostatecznie dwie pielęgniarki mnie trzymały, a trzecia podała mi jakiś zastrzyk. Zostawiły mnie w spokoju.

Nie panowałam zupełnie nad tym, co robię. Pomimo braku tchu w płucach, pomimo okropnego bólu gardła nie mogłam przestać krzyczeć. Byłam już bardzo zmęczona, jednak nie mogłam zaprzestać próbom wyrwania się z pasów. Krzyczałam, wołałam tego skurwysyna. Chciałam dokonać swego. Zabić go... Ale co dalej? Chciałabym znów zobaczyć Fudou... Znowu przez moją durną nieuwagę straciłam kolejną ważną dla mnie osobę. Nie powinnam zasługiwać na nikogo. Wszystkich tracę. Wszystko tracę. Nie widzę żadnego celu w tym wszystkim. Jakbym szła przez pusty korytarz ciągle dziurawiona przez strzały. Jakby ktoś miał mnie w garści i wbijał we mnie kolejne igły. A wszystko przez tą pierdoloną Ayane. Nie, to nie przez nią. To ja na siłę chciałam się z nią zaprzyjaźnić. To ja chciałam, by była moją przyjaciółką. No cóż, Aiko... Jesteś tak głupia, więc musisz za to płacić.

Po godzinie spędzonej na ciągłym wyrywaniu się i krzyczeniu w końcu leki prawdopodobnie zaczęły działać. Opadłam totalnie zmęczona na łóżko i zasnęłam wraz z tą czarną chmurą nad głową...

***

- Chacha! - Usłyszałam jakiś chorobliwy śmiech - Nie wierzę, że to jest prawda! Haha! Cudownie! - Znów ten sam głos. Rozejrzałam się wokół, lecz ciemność nie pozwoliła mi na ujrzenie tej postaci. - Tutaj jestem skarbie! - Znów się zaśmiała, po czym światło się zapaliło. 

Zamarłam. Te czarne włosy ciągnące się do pasa... Te czerwone ślepia przeszywające mnie wzrokiem... Ta blada skóra pokryta bliznami... Nie mogłabym z nikim jej pomylić. Jednak... W lustrze powinnam widzieć swoje własne odbicie... prawda?

- Zaskok, skarbie? - Uśmiechnęła się szyderczo - Ciągle nie wierzyłaś mi, że jesteśmy jedną osobą. - Jednak widzisz, to dzisiaj przez mnie chciałaś go zabić. To dzięki mnie twoje dłonie zacisnęły się na jego szyi. To ja krzyczałam używając twojego głosu i to ja chciałam wydostać się z pasów by dokonać zemsty. Ja jestem tobą - Ostatnie zdanie wypowiedziała znacznie dosadniejszym tonem - Nigdy się mnie nie pozbędziesz. Beze mnie jesteś bezużyteczna. Beze mnie nic nie znaczysz. Beze mnie nic nie potrafisz zrobić. Beze mnie jesteś niekompletna - Ciągnęła - Aiko Akiyama? Czy może raczej Mizuki Adachi? - Zaśmiała się

- Jesteś jakaś totalnie pojebana... - Wysyczałam przez zęby - Ty nie jesteś żadną mną... Ty jesteś tylko jakąś durną babą w mojej głowie... - Zaciskałam pięśći

- Oho, Aiczko się denerwuje! Tylko nie próbuj mnie zamordować jak tego blondynka, skarbie! - Przyłożyła dłonie do lustra z drugiej strony i wlepiła we mnie swoje ślepia 

- Ja nie jestem tobą... Ja nie jestem tobą... Ja nie jestem tobą... - Syczałam zaciskając zęby - JA NIE JESTEM TOBĄ DO JASNEJ CHOLERY! - Krzyknęłam uderzając z całej siły w lustro, które rozkruszyło się wbijając lekko w moją dłoń.

- Cha cha cha cha cha... - Usłyszałam tylko oddalający się śmiech czarnowłosej

***

Obudziłam się. Znowu ten sen. Jednak... Ona naprawdę jest mną? To niemożliwe. Przecież jest tylko durnym snem w kółko powtarzającym się w mojej głowie. Rozejrzałam się. No tak, jestem zapięta w pasy przez to wczorajsze wariowanie. Moją uwagę przykuła jedna rzecz... Malutkie draśnięcie na pięści. Dokładnie w tym samym miejscu rozcięłam dłoń we śnie. Przeraziłam się.

Znów zaczęłam się wyrywać i krzyczeć chorobliwie. Rumi na szczęście przenieśli do innego pokoju, więc chyba mogła mieć spokój. Krzyczałam. Krzyczałam, wołałam o pomoc. Krzyczałam i wyrywałam się. Błagałam, by mnie wypuścili. Krzyczałam i krzyczałam, do momentu w którym przyszła do mnie jedna z pielęgniarek. Zapaliła światło, na co wydarłam się jeszcze mocniej. Już miała dawać mi zastrzyk, kiedy dostrzegłam jedną, małą rzecz.

W jej okularach zobaczyłam swoje odbicie. To nie mogłam być ja. To na pewno nie byłam ja.

Licznik słów: 1039

Data napisania: 04.05.19r

Jestem polsatem! ^^ Gomen za to, ale musiałam to zrobić noo :< Robi się coraz ciekawiej jeżeli chodzi o postać Mizuki. Btw, ostatnio napisałam z jakieś 3 lemony Levi x reader, bo w końcu przełamałam mój kompleks pisania lemonów i chciałam troszku skorzystać XD To tyle. Bayo! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro