(🌿)────rozdział czterdziesty trzeci

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

◆ ▬▬▬▬▬▬ ❴✪❵ ▬▬▬▬▬▬ ◆

Niebo powoli zaczęło zmieniać kolory na ciemniejsze granaty, a błyszczące gwiazdy stawały się coraz bardziej wyraźne i widoczne. Co prawda ciemne oraz gęste burzowe chmury zasłaniały ich blask to i tak każdy miał pewność, że takowe punkty dalej tam są i czuwają nad kotami. Przez chmury przebijał się tylko srebrny blask księżyca, który jednak był zbyt słaby aby opaść na ziemię. Z tego też powodu w lesie panował mrok, który idealnie wpasowywał się w nastrój, który panował wśród kotów w stodole.

Przeważnie panował tu spokój, ale teraz jedyne co wisiało w powietrzu to ciężki żał, smutek oraz przeczucie, że następny poranek będzie już zupełnie inny dla każdego z kotów. Chociaż, może tylko Gronostajowa Gwiazda odczuwał ten niepokój? Czy możliwe jest, że odczuwa go tylko dlatego, że sen nie chcę go objąć w swoje ramiona? Jego myśli jakby w jednej chwili postanowiły się uaktywnić co skutecznie uniemożliwało mu sen. Jedną z tych najważniejszych myśli była przepowiednia, która nadal echem odbijajała się w jego uszach doprowadzając kocura do szaleństwa.

Co prawda nie tylko on nie spał bo także i Trzepot, która zrozpaczona od poranka leżała przy świeżo zrobionym grobie swoich zmarłych kociąt. Za to Słońce — jej pierworodny, jedyny żywy z całego miotu kociak — spał spokojnie wtulony w ciemnobrązowego, pulchnego kocura. Był to oczywiście Żabi Kamień, który jako jedyny spał jak zabity nie mając zamiaru się zbudzić. Jednak wiadomość, że nie tylko on nie śpi wcale nie dodawała mu otuchy, a wręcz przeciwnie — ją zabierała.

***

Gronostajowa Gwiazda westchnął ciężko kiedy nawet i zmienienie miejsca spania na względnie wygodniejsze mu nie pomogło. Wstał powoli oraz cicho aby nie zbudzić śpiącego Żabiego Kamienia oraz Słońca. Co prawda to zadanie było dość ciężkie do wykonanie z racji skrzypiących przy każdym, nawet tym najdelikatniejszym kroku deskach. Kiedy w końcu udało mu się wyjść w jego pysk uderzył podmuch zimnego wiatru przez, który po skórze kocura przeszedł dreszcz. Jednak coś było nie tak. Podmuch nocnego wiatru przyniósł ze sobą dziwnie znajomy zapach, który był jednak zbyt słaby aby go rozpoznać. Nagle jego uszy wśród szeleszczenia liści wyłapały dźwięk cichego, stłumionego płaczu. Oczywiście, stworzycielem tego odgłosu była imbirowa samotniczka, która zrozpaczona leżała przy miejscu pochówku jej potomstwa.

Zielonooki samotnik podszedł do niej siadając obok i otulając ją swoim ogonem. Wbił swój wzrok ciemnozielonych oczu w stosik szarawych, pokrytych mchem oraz kwiatkami kamieni, którymi był odnaczony grób kociąt.

— Czemu...były przecież takie niewinne. Czym one zasłużyły aby umrzeć?! — Wykrzyczała łamiącym się od płaczu głosem kotka po czym schowała pysk w piersi dawnego przywódcy Klanu Porywistej Rzeki. Wiedział co czuła. Wiedział jakim bólem jest stracenie kogoś tak bliskiego jak kociaki. Sam pamięta dokładnie każdy szczegół dotyczący swoich kociaków z pierwszego oraz drugiego miotu. Tęsknił za nimi. Za ich piskami, śmiechem czy nawet podgryzaniem skóry.

Nagle kolejny podmuch uderzył w ich postacie i również i tym razem do nosa samotnika dotarł znajomy lecz teraz już wyraźniejszy zapach. Otworzył szerzej oczy z przerażeniem po czym rozejrzał się nerwowo dookoła.

— Słuchaj, musisz skryć się gdzieś z słońcem. Szybko! — Miuąknął zrywając się z pozycji siedzącej i spoglądając na swoją towarzyszkę. — Powiedz Żabiemu aby tu przyszedł.

Imbirowa kotka bez słowa lecz z zdziwieniem i strachem w oczach skinęła głową po czym pędem podbiegła w stronę rozpadającej się stodoły. Chwilę później wyszedł z tamtąd ciemnobrązowy kocur, który z pytającym wyrazem pyska spojrzał na swojego przyjaciela wyczekując wytłumaczenia.

— Idą tu! Idzie tu Klan Porywistej Rzeki! — Wykrzyczał. Wiedział, że na pewno nie mają dobrych zamiarów, a tym bardziej, że na czele ich klanu zapewne stał nie kto inny jak Rudzikowa Gwiazda.

— Co?! Jak nas znaleźli? — Młodszy samotnik zjeżył ze zdziwienie swoją puchatą oraz mięciutką sierść oraz wysunął swoje krótkie, mleczno-białe pazury.

— Nie mam pojęcia! Musieli kogoś wysłać na szpiegowanie albo ktoś nas przypadkiem znalazł, nie wiem! — Odpowiedział równiez jeżąc sierść i wysuwając pazury.

Nagle krzewy za nim zaszeleściły, a w dużych oczach dawnego wojownika Klanu Wiecznej Ciemności odbiła się płomienno ruda sylwetka kocura znacznie wyróżniającą się na tle nocnego, zachmurzonego nieba. Gronostajowa Gwiazda obrócił się od razu przodem do "wrogów", a jego oczom ukazała się większość klanu Porywistej Rzeki.

Gdzieś za Rudzikową Gwiazdą rysowała się nieco ciemniejsza sylwetka Sójczego Skrzydła, która z podkulonym pod siebie ogonem trzymała w pyszczku zawiniątko różnorakich ziół. Po prawej stronie dawnego przyjaciela Gronostajowej Gwiazdy stała Pęd. Dumnie wypięta, o lśniącej sierści i oczach, a po jego lewej stronie równiez dumnie ustawiony Wietrzny Obłok, który wbijal wysunięte, ostre pazury w miękką glebę.

— Znów się widzimy, Gronostajowa Gwiazdo.— Rzekł chlodnym tonem głosu aktualny przywódca Klanu Porywistej Rzeki po czym wysunął się na przód pochodu. —Jednak wątpie aby istaniał jeszcze następny raz jak się spotkamy.

Nastła cisza przerywana co jakiś czas przez szelest liści czy głośne oraz zimne podmuchy wiatru, które targały futrami zebranych w tym miejscu kotów. Nagle pręgus poczuł obok siebie ciepło dwóch kotów. Gdy spojrzał w bok ujrzał Trzepot wbijająca mordercze spojrzenie w Wietrzny Obłok oraz Żabi Kamień, który chłodnym wzrokiem cały czas analizował Pęd.

Nagle gdzieś z tyłu grupy Rudzikowej Gwiazdy dotarł szelest kroków po czym wyłoniła się z tamtąd jasnobrązowa, na biało pręgowana sylwetka, która pewnym krokiem wystąpiła na przód.

— Moje miejsce jest przy Gronostajowej Gwieździe nie przy tobie. — Fuknęła do rudego przywódcy, który zmierzył ją wściekłym spojrzeniem. — Nie zamierzam się płaszczyc tobą.

Zarzuciła wściekle ogonem po czym z dumą podeszła do pręgusa. Jego dawna uczennica ustawiła się prosto po jego jednym z boków po czym wbiła pewny siebie, płonący złością wzrok w grupkę Rudzikowej Gwiazdy. Gronostajowa Gwiadza spojrzał na Nagietkowe Tchnienie z wzruszeniem. Nie sądził, że ktokolwiek zechce postawić się po jego stronie.

Zaraz jednak nastąpiła kolejna rzecz, która przynajmniej dla samotnika była wręcz cudem. Z grupy kotów wysunęła się umięśniona, czarna sywletka, która spokojnym krokiem zbliżyła się do Nagietkowe Tchnenia oraz Gronostajowej Gwiazdy. Srocze Futro! Zaraz za nim wybiegła niezdarnie chuda koteczka o białych łatach na grzbecie i o kasztanowej podstawie umaszczenia. Jej wyraz pyska wyrażał jasne zdeterminowanie, a jej wściekłe spojrzenie co chwilę padało na Pęd.

— Heh. — mruknął cicho rudy przywódca po czym podszedł do Gronostajowej Gwiazdy stającym z nim pysk w pysk. — Sądziłeś, że miałeś kontrole nad tym wszytskim, huh? Sądziłeś, że dasz radę, że pozbierasz się po śmierci rodziny, ale nigdy się tak nie stało. Z dnia na dzień byłeś słabszy, byłeś już tylko problemem, przeszkodą, która przeszkadzała na każdym kroku. Byłeś zbędny, Gronostajowa Gwiazdo. Od początku, od kąd się pojawiłes wiedziałem, że będą z tobą problemy. Od zawsze byłeś dla mnie nikim, lisim łajnem, śmieciem, cholernym* obowiązkiem! Nigdy nie byłes moim przyjacielem. Nigdy.

Ostatnie słowa uderzyły mocno pregusa. Spadły na niego niczym jakiś ciężki głaz, a jego łapu ugięły się pod jego nienaturalnym ciężarem. W jego ciemnozielonych, drżązych z przerażenia oczach zebrały się słone łzy, ale samotnik po chwili pośpiesznie je wytarl. Nie podda się tak łatwo tym razem! Teraz ma dla kogo walczyć: dla kociaków.

◆ ▬▬▬▬▬▬ ❴✪❵ ▬▬▬▬▬▬ ◆

◆ ▬▬▬▬▬▬ ❴✪❵ ▬▬▬▬▬▬ ◆

[1122 słowa]

* — nauczył się przeklinać po ludzku od pędu i nie zwraca uwagii na to, że inni nie znają znaczenia tych słow.

pytanie dnia, jak myślicie; kto umrze?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro