12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Blair

Miałam świadomość, że muszę porozmawiać z moją babcią. Mimo wszystko bałam się. Bałam się tego co usłyszę, jak bardzo mnie to przytłoczy, ale przede wszystkim po prostu bałam się prawdy.
Dlatego też nie mogłam spać w nocy.
Kręciłam się, przewracając z boku na bok lub plecy. Nic nie pomagało.

– Jeszcze raz obrócisz się w tym łóżku, a z niego zlecisz. – usłyszałam zaspany głos Huntera, gdy ponownie położyłam się w jego stronę.

Zmrużyłam oczy patrząc na niego. On jednak nawet na mnie nie spojrzał.

– Dzięki za troskę.

– Zawsze do usług. – spojrzał na mnie zmęczony. – Wszystko się wyjaśni, niepotrzebnie się tym zamęczasz.

– Jakoś nie potrafię inaczej.

– Żeby pogadać z babcią musisz się wyspać, a nie wiercić w łóżku. Nie wymyślaj sobie scenariuszy, bo prawdopodobnie żaden się nie sprawdzi.

Nie wiem skąd wiedział, że tak robię, więc milczałam. Miał rację, co nie zmieniło faktu, że teraz nie zasnę od tak. Westchnęłam odwracając się do niego plecami. Dłuższą chwilę była cisza dlatego myślałam, że zasnął. Dopiero po czasie okazało się, że nie.
Przykrył mnie czule kołdrą upewniając się, że nie zakrył mi twarzy, po czym nachylił się nad moim uchem.

– Śpij dobrze, kłamczuszku.

Nie zasnęłam jeszcze przez dobrą godzinę, ale kiedy się udało przespałam do dziesiątej.
Po tym jak się obudziłam, zauważyłam, że mężczyzny nie ma w łóżku. Nie czekając za długo wstałam idąc do łazienki się ogarnąć. Później się przebrałam i zeszłam na dół, w kuchni widząc staruszkę. Powiedziałam dzień dobry, na co dostałam odpowiedź wraz z uśmiechem.

– Hunter kazał ci przekazać, że jedzie coś załatwić.

– Mówił, o której wróci? – zapytałam siadając przy stole.

– Nie.

Wiedziałam co zrobił. Chciał dać mi przestrzeń do rozmowy, nie mając zamiaru wtrącać się w nasze rodzinne sprawy. Za to byłam mu poniekąd wdzięczna. Zdawał sobie sprawę kiedy należy się wycofać i to robił, bez przystwarzania problemów.

– Ładna z was para, dziecinko. – zacmokała z zadowoleniem kobieta.

Pokręciłam głową wstając, żeby zrobić sobie poranny napój. Wyciągnęłam kubek z szafki, a następnie postawiłam go pod ekspres wraz z mlekiem.

– Nie jesteśmy razem. Właściwie nie wiem skąd taki wniosek.

– Macie się ku sobie w takim razie, jest między wami coś więcej. To widać. Patrzycie na siebie w szczególny sposób. Zaryzykowałabym nawet stwierdzeniem, że to wpojenie.

Wpojenie? Ani trochę nie podobało mi się to słowo. Mniej więcej znałam to określenie. Chodziło o coś w stylu przeznaczenia, ale nie była to więź mate mimo wszystko.

– Wpojenie dotyczy tylko zmiennego oraz człowieka. Wilkołak czuje niezwykłą potrzebę chronienia drugiej osoby, bycia blisko, można powiedzieć, że w jakiś sposób oszalał na kogoś punkcie. – oznajmiła widząc moje zamyślenie.

To nie było prawdopodobne. Jasne, było coś między nami nietypowego, ale nie uważałam, żeby to mogło być to. Staruszka nie kontynuowała tematu, jednak byłam pewna, że poruszę go z mężczyzną gdy już wróci.

– Wiem, po co przyjechałaś, kochanie.

Siwowłosa przerwała dobrą, dłuższą ciszę, co zbiło mnie z tropu. Moje serce zabiło szybciej czując jak nieuchronnie zbliża się do mnie prawda. Kobieta wyszła z kuchni, czego się nie spodziewałam. Zrobiłam w tym czasie do końca kawę siadając przy stole moment później. Dołączyła do mnie jakieś dziesięć minut później z czarnym grubym notesem, który liczył przynajmniej trzysta kartek.

– Wiele razy chciałam Ci wszystko powiedzieć. Twój tata mi zabraniał uważając, że tak będzie dla ciebie lepiej. - otworzyła zbiór stron, żeby wyciągnąć z niego coś.

Podała w moją stronę, jak się okazało, zdjęcie. Była na nim kobieta stojąca przy boku mojego taty, który patrzył na nią. Jego wzrok był pełen miłości oraz szczęścia. Poczułam łzy pod powiekami, więc wzięłam głęboki oddech.

– Była zmienną. Życie wręcz tętniło od niej wraz ze szczęściem. Zawsze wiedziała co powiedzieć, jak się zachować i przy tym była pewna siebie. Nie bała się podejmować ryzyka, ale robiła to inteligentnie.
Miała na imię Aurelie Sinclaire.

Aurelie. Piękne imię dla pięknej kobiety. Brązowe, kręcone, długie włosy, zielone oczy, w których zdecydowanie mogłam dostrzec radość. Przede wszystkim widziałam to po szerokim uśmiechu, który powodował ciepło na moim sercu.

– Gdy zaszła w ciążę miała dwadzieścia cztery lata, a twój tata dwadzieścia sześć. Naprawdę się kochali. Twój tata nie widział świata poza nią. Nie gniewaj się na niego, słońce. On po prostu nigdy nie był gotowy zmierzyć się z rzeczywistością.

– Zmarła przy porodzie? – zapytałam czując gulę w gardle.

– Nie była wystarczająco silna, żeby urodzić dziecko magicznego.

Ucisk, który pojawił się na moim sercu, był uciążliwy. Chciałam z siebie zrzucić cały ten problem, ale wiedziałam, że to nie takie proste.

– Twoja macocha, była w życiu twojego ojca, pierwszą kobietą. Wzięli ślub, ale nie był on związany z miłością, bardziej z poczuciem obowiązku. Reszta czarownic wiedziała, że potrzebny jest następny potomek Laurentów, więc musiała to być magiczna. Gdy urodził się twój starszy brat, każdy był zadowolony. Przejawiał dar, a ona straciła dla niego głowę.

Dlaczego do jasnej anielki ukrywali to przede mną? Mój tata, do którego zawsze chodziłam z problemami, któremu ufałam i kochałam całym sercem. Nie był ze mną w żadnym momencie w pełni szczery.

– Gdy poznał twoją mamę zakochał się na zabój, był gotowy porzucić magię dla niej. Jednak gdy później sytuacja się skomplikowała twoja macocha przyjęła go z powrotem przymykając oko na jego zdradę.

– On doskonale wiedział jak ona mnie traktowała, jak śmiecia, nic nigdy z tym nie zrobił. Podnosiła na mnie rękę, a on nawet nie reagował na to.

Staruszka westchnęła cicho, żeby następnie przesunąć w moją stronę notatnik. Jej spojrzenie było pełne zrozumienia, ponieważ zdawała sobie sprawę co musiałam teraz czuć.
Na ten moment wystarczyło mi tylko tyle, przynajmniej nie byłam gotowa na więcej. Na szczęście nagle rozdzwonił się dzwonek do drzwi.

Spodziewałam się Huntera, ale gdy babcia poszła otworzyć drzwi, usłyszałam głos innego mężczyzny.
Doskonale zdawałam sobie sprawę kogo był to głos, dlatego czułam łomotanie w klatce piersiowej.

– Blair... – oznajmił przekraczając próg kuchni.

– Colton.

Oboje byliśmy zszokowani swoją obecnością w tym domu. Wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem dobrą, dłuższą chwilę, podczas której staruszka gdzieś zniknęła.

Cholera.

Colton Harrison. Mężczyzna, z którym łączyło mnie coś więcej już kilka lat temu. Mężczyzna, z którym chciałam stworzyć coś poważnego, ale nie było nam to dane, ponieważ najwięcej widywaliśmy się kiedy przesiadywałam u tej staruszki.
Nie byłam gotowa zobaczyć go po tym jak bez słowa zwiałam nie odzywając się od czterech lat.

– Twoja babcia zadzwoniła, że potrzebuje pomocy w jakiejś sprawie. Nie chciała powiedzieć o co chodzi. – odpowiedział na pytanie, którego nie zadałam na głos.

– Nie wiedziałam, że jeszcze mieszkasz w okolicy.

– Nie wiedziałem, że wróciłaś. – odbił piłeczkę.

Westchnęłam cicho opuszczając głowę. Wpatrywałam się w podłogę szukając w niej jakiejś podpowiedzi, co powinnam zrobić. Nigdzie jednak nie mogłam jej znaleźć.
To wszystko zaczęło mnie przerastać bardziej niż się spodziewałam.

– Nie wróciłam. To tylko takie odwiedziny. – odważyłam się podnieść na niego wzrok.

– Nie musisz mnie okłamywać, szukają cię, wiem o tym.

Wiedziałam też o tym, że mnie nie wyda. Znałam go doskonale, a on też miał świadomość, że nic dobrego nie wyniknie z odnalezienia mnie.

Wtedy do kuchni wszedł Hunter. Spojrzał to na mnie to na Coltona marszcząc delikatnie brwi.
Długa niekomfortowa cisza wydłużała się z każdą chwilą aż ciemnowłosy po prostu wyszedł z pomieszczenia.
Chciałam cokolwiek powiedzieć, jednak zamiast tego westchnęłam, żeby również opuścić te cztery ściany.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro