23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Blair

Bolało. Okropnie bolało w dalszym ciągu, a minęły dwa dni, po których w jakimś stopniu miało być lepiej. Jednak nie było.
W jakikolwiek sposób poruszając się czułam jakby ktoś rozrywał moje ciało na strzępy. Dodatkowo byłam przemęczona i większość czasu gotowa przespać.

Wiedziałam, że jest źle. Hunter, Marie i Gabriel, którzy obchodzili się ze mną jak z jajkiem nieświadomie dawali mi to również do zrozumienia. Cała trójka przebywała ze mną na swojego rodzaju warty, co było niezwykle idiotyczne. Mój brat miał w tym najmniejszy udział, ponieważ prowadził klinikę i nie mógł zostawić tak wszystkiego, żeby być. Hunter pierwszego dnia był ze mną od rana do godziny szesnastej, po czym w domu pojawiła się kobieta. Została na całą noc, a wtedy wrócił on. Wczoraj było to samo. Teraz dobijała godzina siódma trzeciego dnia podczas gdy ja nie mogłam się doczekać gdy wróci.
Tym bardziej, że nie mogłam spać i jakimś cudem o własnych siłach doczołgałam się do salonu, gdzie po długich męczarniach ułożyłam się na narożniku, załączając telewizor. Jednak szybko zaczął mnie irytować, więc go wyłączyłam.

Nagle usłyszałam otwierające się drzwi wejściowe na co się spięłam.
Z początku nie do końca rozumiałam swoją reakcję, ale nie musiało upłynąć dużo czasu, żebym wiedziała, że podświadomie zdawałam sobie sprawę, że czeka mnie opierdziel za bycie tutaj, a nie w sypialni.
Dopóki nie ujrzałam zmęczonego mężczyzny z niezwykle siną ręką, której nie potrafił wyprostować.
Zerwałam się jak ostatnia idiotka siadając, żeby następnie syknąć z bólu pod nosem i złapać się za brzuch.

- Cholera, Blair, co ty tu robisz? - podszedł do mnie szybkim krokiem, żeby następnie ze zmartwieniem na mnie spojrzeć. - Poza tym nie wolno ci się tak zrywać. Mówiłem Ci już, że masz o siebie zadbać.

- Co ci się stało? - zignorowałam jego słowa.

- Jakie to ma znaczenie? Uleczę się.

Zmrużyłam oczy patrząc na niego oburzona. Doskonale wiedział, że miało to znaczenie. On miał znaczenie, ponieważ zależało mi na nim.

– Nie patrz tak na mnie, owieczko. Wiesz, że mam rację, nic mi nie będzie. – westchnął, po czym nachylił się nade mną całując mnie w czoło.

Skinęłam tylko głową, nie chcąc się sprzeczać. Nie miałam na to siły. Poza tym był uparty jak osioł, nie odpuściłby swojej racji.

– W porównaniu do mnie ty przeżyjesz. – oznajmiłam na co usłyszałam ostrzegawcze warknięcie z jego strony.

Wchodziłam na grząski grunt, po którym nie potrafiłam się poruszać w tym momencie. Dlatego postanowiłam się zgranie wycofać zanim wywołam wojnę.

– Uznałam, że poczekam na ciebie tutaj. – powiedziałam zadzierając głowę do góry oraz patrząc w jego oczy.

– Jesteś niemożliwa. – przewrócił oczami. – Ledwo żyjesz i jeszcze robisz takie durnoty.

– Bo za tobą tęsknię w nocy. – wypaliłam czując lekkie zirytowanie.

Nastąpiła cisza, którą wypełniało jego intensywne spojrzenie w moją stronę.
Nie byłam pewna czy tylko mi się wydawało, czy naprawdę poczułam ciepło na swoich policzkach gdy tak na mnie patrzył. Jego wzrok powoli zjechał na moje usta, po czym na nowo wrócił do oczu.
Nie wypowiedział ani słowa, ale zamiast tego złapał mnie za podbródek stając bliżej mnie. Nachylił się i złożył delikatny pocałunek na moich wargach.

Chciał odwrócić moją uwagę od tego co stało się z jego ręką i zdecydowanie się mu udało. Tylko, że ja byłam zawzięta równie bardzo co on, więc nie miałam w planie odpuścić.

– Powtórzę swoje pytanie, co się stało? A drugie dodam, dlaczego masz problem z uzdrowieniem się?

Przewrócił oczami nie chcąc odpowiadać. To było pewne, że był to kolejny niewygodny temat, który należało przerobić.

– Miałem do załatwienia pewną sprawę, trochę ucierpiałem, a mam problem, bo mam problem. – oznajmił wymijająco, co nie spodobało mi się.

– Przestań. – poprawiłam się na narożniku czując promieniujący ból. – Powiedz co się dzieje zamiast mnie zbywać.

– To ty zaczęłaś mnie zbywać pierwsza. – zrobił krok w tył.

– Słucham?

– Bardzo dobrze, że słuchasz. – zamilkł na moment, żeby za chwilę kontynuować. – Pytałem cię już kilka razy kto ci to zrobił, ani razu nie dostałem konkretnej odpowiedzi, a tak się składa, że jej potrzebuję.

– To był ten wampir. – odpowiedziałam po dłuższej ciszy.

– Ten wampir?

– Nie wiem jak miał na imię. Nie pamiętam, ale to był ten, który w urodziny Marie wyciągnął mnie przed budynek i zdecydowanie nie miał dobrych zamiarów.

– Ezra. – mruknął pod nosem, żeby następnie poprawić nerwowo włosy.

Zacisnął mocno pięść w sinej ręcę, a ja zastanawiałam się dlaczego to robi. Nie odezwałam się jednak ani słowem widząc jak nagle wszystko goi się. Uleczył się zbyt szybko na moich oczach, przez co odnosiłam wrażenie, że tak naprawdę to sobie wymyśliłam.
Zmarszczyłam brwi na to wszystko.
Nigdy nie widziałam uzdrawiającego się zmiennego, więc to co właśnie się stało wydawało mi się nierealne.
Zbyt wyimaginowane by miało miejsce w rzeczywistości.
Tylko, że prawdę mówiąc, to co się działo naokoło mnie nie było normalne. Żyłam wśród wilkołaków, czarownic i wampirów. Tu nic nie miało prawa być logiczne.

– Miałem sprawę do załatwienia, wczoraj i dzisiaj w nocy. Chodziło o niewygodnego zmiennego, który robił zbyt wiele problemów Marcelowi, więc należało go nastraszyć. Przy okazji złamałem rękę, ale kość szybko się na nowo zrosła po tym jak ją nastawiłem. Została tylko reszta obrażeń. – patrzył na mnie, żeby ostatecznie usiąść obok.

– To wszystko jest popierdolone. – odpowiedziałam pod nosem kiedy złapał moją dłoń w swoją.

Złożył na niej pocałunek, po czym zamknął ją szczelnie pomiędzy swoimi palcami. Milczeliśmy zamknięci w swojej szklanej bańce, która za dużo już znosiła. Kwestią czasu było jej zmienienie się w pył.

Popołudniu odwiedził mnie znowu Gabriel, podczas gdy Hunter spał w najlepsze w sypialni, ja siedziałam w salonie. Ból dziwnie zaczął przemijać, a ja czułam się lepiej. Prawdopodobnie leki zaczęły działać, więc już w jakiś sposób mogłam się ruszać.
Zerknęłam na mojego brata, który oglądał moją ranę dociskając palcami na około niej mój brzuch. Bolało, ale nie pisnęłam słowem.

– Wygląda na to, że goisz się w końcu. – odsunął się będąc w dalszym ciągu zmartwionym.

– Więc skąd ta mina?

– Byłaś w opłakanym stanie, wymiotowałaś tojadem, miałaś dwa dni temu krwotok wewnątrzny, wczoraj poszła ci krew z nosa, a dzisiaj zostało tyle obrażeń co z zewnątrz. To mnie niepokoi, jakim cudem do tego doszło. – ściągnął rękawiczki.

– Dawałeś mi leki.

– Leki to nie cudotwórca. – pokręcił głową, żeby zetknąć się ze mną spojrzeniem. – Cieszę się, że już z tobą lepiej, siostrzyczko, ale to oznacza, że twój gen zmiennej zaczął się ujawniać, wiesz co za tym idzie?

– Nie jestem pewna czy chcę wiedzieć.

– Oznacza to, że stajesz się hybrydą, niespotykaną. Z połączenia genu magicznego i zmiennej, więc będziesz głównym celem dla tych co postanowią cię wykorzystać. W pierwszej kolejności będzie to moja matka, która to najwidoczniej przewidziała oraz już ma cię na celowniku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro