30

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hunter

Minął tydzień od naszego pojawienia się w mieście.
Siedem nieszczęsnych dni, które na każdym z nas odbiło swoje piętno. Napięta sytuacja pomiędzy Blair, a Marie nie ulegała poprawie. Nie mogłem dziwić się brunetce, że ma żal do swojej przyjaciółki, żadne z nas nie mogło. Jednocześnie jednak wiedzieliśmy, że to jeszcze bardziej napina atmosferę, ponieważ nie potrafiły się dogadać.

Drugą sprawą był fakt, że ognistowłosa nie wykazywała żadnego entuzjazmu do współpracy z Gabrielem po ich miłosnych rozterkach w przeszłości. Niestety musieli działać razem, bo Blair została skazana na mnie i mojego brata.
Wolałbym określić to inaczej, ale taka była prawda.
Nadszarpnąłem jej zaufanie swoimi kłamstwami. Niby było między nami dobrze po tamtym wieczorze i rozmowie, którą przeprowadzaliśmy. Mimo to wyczuwałem napięcie oraz dystans, który cały czas zachowywała w stosunku do mnie.

Liczyłem, że uda się nam go całkowicie zlikwidować, tylko że to nie było takie proste jak się spodziewałem.
Nie pozwoliła mi się do siebie zbliżyć więcej niż o dwa kroki, co wydawało się infantylne. Wiedziałem jednak, że wynika to z prostego faktu, zasłużyłem sobie na to. Przy czym nie mogłem zapomnieć, że stała się hybrydą, która odczuwa teraz dużo więcej, a jej zmysły stały się wyostrzone. Z tego względu też wzmocniły się jej cechy charakteru.

Najbardziej odczuła to pierwszego dnia kiedy obudziła się z ogromnym bólem głowy. Spanikowała słysząc o wiele więcej niż była do tego przyzwyczajona oraz czując za dużo.
Nie miałem pojęcia jak to jest, ale na pewno nie było jej z tym łatwo. Emocje, które nasiliły się w niej przez wilkołaczy gen, również nie pomagały.
Nie kontrolowała się, a magia, którą przez tyle lat kumulowała w sobie była cholernie niebezpieczna.

Tamtego dnia wybiegła z domu nie potrafiąc znieść dudnienia w uszach, spowodowanym dźwiękami na około, ale również szumem jej własnej krwi, której ciśnienie się podniosło, a ona nagle słyszała jej przepływ. Gabriel zatrzymał mnie mówiąc, że on za nią pójdzie, a gdy obserwując ich zobaczyłem jak złapał ją za nadgarstek zatrzymując ona podniosła na niego głos. Machnęła jednocześnie swoją ręką wyrywając ją z uścisku swojego brata, a jakaś część drzew wokół domu padła na ziemię powalona energią, którą kobieta emanowała.
Zbyt silne emocje w jej przypadku były jak pewne zniszczenie wszystkiego naokoło.

Później tamtego dnia, jak i następnego, wraz z Masonem rąbaliśmy drewno układając je przy jednej ze ścian domu.
Przynajmniej kiedyś przyda się do palenia w kominku.

– Przestańcie do cholery! – niespodziewane uderzenie dłonią o blat stołu wybudziło mnie z zamyślenia.

Spojrzałem na Gabriela, który wstał z krzesła patrząc zdenerwowany na obie kobiety, które nieźle dawały nam w kość.

– Zachowujecie się jak pieprzone dzieci, które pokłóciły się o zabawkę w piaskownicy. Pora wreszcie dorosnąć.
Mamy ważniejsze sprawy na głowie niż wasze własne problemy i kłamstwa. Tyczy się to wszystkich. – spojrzał na mnie, a ja jedynie rozsiadłem się wygodniej udając, że mam to gdzieś.

Jak zwykle. Zgrywałem się, że coś mnie wcale nie rusza, tylko po to, żeby ktoś mnie nie wyczuł.
Tak naprawdę chciałem być blisko Blair. Chciałem na nowo się z nią droczyć, widzieć jej uśmiech i słyszeć jak słownie mi dogryza.
Tęskniłem za normalnością, którą wspólnie stworzyliśmy z tego co mieliśmy.

Przeniosłem spojrzenie na brunetkę czując na sobie jej wzrok. Bawiła się w palcach wisiorkiem od naszyjnika, na które było rzucone specjalne zaklęcie przez Gabriela. Miało to pomóc uspokoić jej wilcze wcielenie, które wręcz gotowało jej krew w żyłach.
Gdy tylko nasze oczy spotkały się odwróciła głowę w inną stronę.
Niedługo później każde z nas przeszło wzrokiem na wejście do kuchni, gdyż pojawił się w niej Mason.

– Macie miny jakby ktoś powrócił z martwych, a to tylko ja. – rzucił żartobliwie stając obok Gabriela.

– Koń by się uśmiał. – powiedziałem. – Gdzie byłeś?

– O proszę, załączył ci się na nowo tryb starszego brata.

Przewróciłem jedynie oczami nie mając już siły do tego durnia. Ja bywałem irytujący, ale on był jeszcze gorszą wersją mnie. Co nie zmieniało faktu, że cieszyłem się jak głupi z faktu, że żyje.
Pierwszego dnia po tym jak się oboje dowiedzieliśmy o tym, że nasze serca nadal biją spędziliśmy dzień dokuczając sobie po bratersku i opowiadając co się u nas działo przez te lata.
Żadnemu z nas nie było łatwo po utracie rodziny, ale musieliśmy jakoś dalej funkcjonować.

Brunet oparł się o ramę krzesła przecierając wolną ręką twarz. Jego mina momentalnie spoważniała, a on sam zamilkł na dłuższą chwilę.

– Siedzę tu tydzień dłużej od was trochę szperając tu i tam. Dogadując się ze zmiennymi, których jak się okazuje sporo znam. Praktycznie nie ma nikogo nowego w mieście, Hunter. Dalej te same rodziny, nasi starzy znajomi ze szkół, którzy po prostu tak jak my dorośli. – zatrzymał się na moment splatając palce u swoich dłoni i podnosząc wzrok na Blair, a potem Gabriela. – Każde stado składa się z mniejszych watah, które są zarządzane przez wybranego przez siebie wilkołaka. Jest to niepisany układ, który sprawia, że wszystko funkcjonuje.

– To logiczne, nie musisz nam tego tłumaczyć. – wtrącił się magiczny.

– Daj mi skończyć.

Wiedziałem do czego zmierza. Rozmawialiśmy o tym dwa dni temu, z początku nie do końca wydawało mi się to dobrym pomysłem, ale ostatecznie uznałem, że ma rację.

– Każde małe stado ma przywódcę. Kiedyś na naszym terenie był nim nasz ojciec, który zjednoczył wilkołaków jak nigdy. Urządzali spotkania, narady, raz do roku bal i wiele innych, ale przede wszystkim dbał o swoich. Wychodził z inicjatywą rozmów z Alfą, które zawsze dochodziły do skutku wnosząc korzystne zmiany. Po jego śmierci to miejsce zajął ktoś nowy. Prawa ręka ojca, Theodoric.

– Co to ma wspólnego z nami? – westchnęła Blair. – I dlaczego coraz mniej mi się podoba to do czego zmierzasz?

– Twój wilczy gen za bardzo się uaktywnił kolidując z tym magicznym. – zacząłem. – Musisz nosić wisiorek, żeby nie zwariować. On będzie wiedział co zrobić. Poza tym, widzieli nas w mieście, a że nas znają zrobiło się trochę szumu. – patrzyłem w oczy dziewczyny, która nareszcie nie odwracała ode mnie wzroku.

Jej karmelowe tęczówki sprawiały, że po moim sercu rozlewało się ciepło, którego nie potrafiłem wyjaśnić.
Dlatego nawet nie starałem się wytłumaczyć tego co ta kobieta ze mną robiła.

– Potrzebujemy też dogadać się ze zmiennymi stąd, którzy tak jak my mają po uszy kowenu nocy, żeby kupić sobie trochę czasu.

– Kupić trochę czasu przed czym? – westchnęła Blair poirytowana. – Przed odnalezieniem nas przez moją macochę i Felixa? – podniosła się z krzesła. – Mam serdecznie dosyć chowania się po kątach. Mam dosyć uciekania przed przeszłością oraz bania się konfrontacji z nią. Jestem Laurentem z krwi i z kości, a ona tak naprawdę jest nikim. Zwykłą magiczną, która wślizgnęła się do tej rodziny. Być może jest silna, ale to ja z Gabrielem jesteśmy fundamentem istnienia kowenu, który bez nas słabnie. Najwyższa pora wyjść z cholernego cienia. Szukają mnie? Niech pokażą co zrobią gdy mnie znajdą.

Godzinę później Blair udała się wraz z Masonem i Marie do Rica. Nie byłem zadowolony z obrotu spraw oraz puszczeniu Blair gdziekolwiek beze mnie. Wydawało mi się to skrajnie niedorzeczne, ale prawdopodobnie wynikało to tylko z faktu, że już raz zawaliłem zostawiając ją i prawie tracąc.
Tym razem jednak miałem pewność, że nie jest sama, a ja nie miałem innego wyjścia. Musiałem załatwić co innego.
Mianowicie wybrać się do czarownicy, która rzekomo też miała to samo nazwisko co Gabriel.
Jadąc samochodem z brunetem zauważyłem jak bardzo był spięty. Tym razem to on prowadził zaciskając mocno palce na kierownicy, że aż pobielały mu knykcie.
Wiedziałem o co chodzi, a raczej podejrzewałem.
Chodziło tylko i wyłącznie o Mare. Nadal łączyło ich coś więcej, ale żadne tego nie przyznawało, więc darli ze sobą koty jak tylko mogli. Udawali, że to nieprzepracowane zerwanie podczas czy prawda była inna. Nadal między nimi było coś więcej.

– Nie myśl o tym nawet. – odezwał się.

– Słucham ?

– Widzę po twojej minie o czym myślisz. Moje uczucia względem Marie nie mają najmniejszego znaczenia.

Wow. Aż tak było to widać?

– Jasne, wmawiaj sobie. – prychnąłem.

– Nie rozumiesz, Hunter. – odparł siadając wygodniej na fotelu. – Nasza historia nie miałaby dobrego zakończenia, a ja nie mam zamiaru jej narażać na cokolwiek, więc tak jest lepiej. Zostawienie jej to wiecznie krwawiąca rana i tęsknota, ale ona z tego wyjdzie. Zostanie po mnie tylko blizna gdy pozna właściwego zmiennego, z którym będzie mogła założyć rodzinę, której pragnie.

Więc już wiedziałem w czym cały sęk.
Nie odpowiedziałem rozumiejąc co miał na myśli.
Rezygnacja z własnego szczęścia była dla niego czymś oczywistym w tej sytuacji. Wolał poświęcić własne szczęście wraz z miłością, żeby Marie miała szansę na życie jakiego pragnie. W dodatku nie miał zamiaru jej narażać na ciążę z magicznym, której ona mogłaby nie przeżyć lub ich dziecko. Wydawało się to rozsądne, a jednocześnie nie byłem pewien czy sam byłbym gotowy na takie poświęcenie. Oddanie osoby, którą kochamy w ramiona kogoś innego wydawało mi się cholernie uciążliwe w konsekwencjach.

– Jesteś na to gotowy? Żeby zakochała się w kimś innym?

– Jeśli dzięki temu ma być bezpieczna, tak.

Niedługo później staliśmy pod drzwiami rzekomej czarownicy. Gabriel postanowił być dość kulturalny dzwoniąc dzwonkiem i czekając. Minęły minuty, a ja niecierpliwiłem się, ponieważ właśnie taki byłem. Nie znosiłem czekać.

– Może jej nie ma? – spytał mając już zamiar się wycofać.

– Jest, słyszę bicie serca w środku. – mruknąłem niezbyt zadowolony pomijając fakt, że tak naprawdę słyszałem bicie dwóch serc. – Jak nie otworzy drzwi to sam tam wejdę.

– Jeśli jest Laurentem nie przekroczysz progu bez jej zgody. Działa to prawie tak samo jak z wampirami, bez zaproszenia nie wejdziesz kiedy nie jesteś członkiem kowenu lub rodziną.

– Więc sam sprawdź, dwie pieczenie na jednym ogniu. Dostaniesz się do środka i potwierdzimy, że jest z tobą spokrewniona. Szybka piłka.

Brunet spojrzał na mnie nieprzekonany moimi słowami, ale gdy tylko złapał za klamkę drzwi otworzyła niska blondynka o zielonych oczach. Miała może pięć lat i to na pewno nie jej się spodziewaliśmy. Tłumaczyło to jednak drugie bicie.

– Mamo, to jacyś panowie! – krzyknęła szybko zamykając nam drzwi przed nosem wystraszona.

Byłem bliski roześmiania się z jej reakcji. Powstrzymał mnie tylko absurd tej sytuacji.
Dosłownie chwilę później usłyszałem rozmowę za drzwiami, że mała ma się schować, a matka otworzy.
Tak też było.

– W czym mogę..– podniosła wzrok na nas zatrzymując go na Gabrielu, przez co również zamilkła.

– Elle – wyszeptał niedowierzając własnym oczom.

– Super, skoro się znacie to możemy wejść? – zapytałem będąc totalnie przez nich zignorowanym.

Blondynka, od razu wiadomo po kim mała ma taki kolor włosów, wpuściła nas do środka. Wyglądała na nieźle zmieszaną naszymi odwiedzinami dlatego od razu wiedziałem, że coś jest na rzeczy.

Może to jakiś konflikt rodzinny czy coś w ten deseń.

– Masz córkę. – odparł Gabe idąc za nią do salonu, a ja podążyłem za nimi. – On jest ojcem?

– Tak. – Elle poprawiła włosy zdecydowanie nie czując się komfortowo. – Co robicie w mieście i dlaczego przyjechałeś do mnie?

– Nie wiem co was łączy, ale nie mamy czasu na głupie gadanie – przerwałem zanim Gabriel zdążyłby się bez sensu rozgadać. – Jest to długa historia, ale zastanawiało nas co Laurentowa robi w mieście, nie wiem kim naprawdę jesteś, więc proszę mnie oświecić.

– Znamy się od dziecka, później okazało się, że przejawia zdolności magiczne. Mieszkała za moim płotem, aż w końcu jakiegoś dnia kontakt się zerwał, a potem dowiedziałem się, że jest zaręczona.

– Czyli tak naprawdę należała tylko do waszego kowenu, ale nie jesteście spokrewnieni. – dodałem, a on pokiwał głową.

To czego nie dodał do tej historii to zdecydowanie fakt, że prawdopodobnie łączyło ich coś więcej, co tłumaczyło ich zachowanie.

Oboje byli spięci jednocześnie się sobie przyglądając.

Pokręciłem jedynie głową, ponieważ w takim razie to za dużo nie wnosiło, poza faktem, że skoro wyniosła się z terenu kowenu to prawdopodobnie się co wyrzekła. Nie miała tyle mocy ile powinna, więc nie czarowała.
Dlatego pozwalali jej tutaj mieszkać wraz z dzieckiem i jak zgadywałem mężem.
Jedyna rzecz, która się nie zgadzała w tym wszystkim to fakt, że na regale za nią zauważyłem taką samą księgę jaką czytał ostatnio Gabriel. Mianowicie dotyczyła ona hybryd i tego co potrafią. Po co zgłębiała ten temat?

Momentalnie usłyszałem kilka osób na zewnątrz już sobie zdając sprawę, że wpadliśmy w pułapkę.

– Kurwa mać. – To było jedyne co usłyszałem ze strony Gabriela.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro