Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Alaska... Rok ani za wczesny, ani za późny, z resztą kogo to obchodzi? Ludzie zajęci pracą w miasteczku, nie zwracali uwagi na tak błahe szczegóły, jak data, czy też dzień tygodnia. Liczyło się to, że wczesnym rankiem trzeba wstać do pracy i zarobić na chleb dla rodziny, by dzieci nie głodowały. Choć jedzenie nie było jedyną rzeczą, jaka była niezbędna do przetrwania tutaj. Ubrania odgrywały tutaj główną rolę na scenie i nikt nie zaprzeczy, że marzy mu się ciepły płaszcz z niedźwiedziego futra, czy też czapka z białego królika. To był dopiero luksus. Ubranie z prawdziwego, cieplutkiego i milutkiego futerka. Część ludzi nie wyobrażała sobie życia bez niego, a niektórzy już przyzwyczaili się do ciągłych mrozów i śnieżyc, które były na porządku dziennym. Mimo tego trudu związanego z klimatem okolica była urodziwa i cieszyła oko każdego mieszkańca. Śnieg, śnieg i jeszcze raz śnieg. Tego białego czegoś jest tu pełno i choć dodaje uroku, często jest nie lada problemem. Wszędzie ślisko i tylko modlić się, żeby sobie nogi nie ukręcić.

A dzisiaj jak każdego ranka, pewien starzec, już dawno oddalony na emeryturę, żwawo szedł przez zaśnieżone ścieżki miasteczka, prosto w stronę jednej z najlepszej w okolicy piekarni. Jak zwykle o tej porze bywało, że kolejki ciągnęły się w nieskończoność, tak więc starzec, przystanął sobie za jakąś kobietą i cierpliwie czekał na swoją kolej. Podczas gdy inni ekscytowali się dobrą pogodą, która zawitała w te strony, on stał spokojnie i liczył sople przyczepione do rynny.

- Panie René, znowu się spotykamy tak wczesną porą - odwrócił się w stronę kobiety, która nie była ani młoda, ani też stara. - Znowu po chlebek?

- Tak... - odburknął, jak to miał w swoim zwyczaju i unikał kontaktu wzrokowego, natarczywej sąsiadki.

- A właściwie, to mam do pana pytanie... - nachyliła się w jego stronę, jakby miała mu zaraz przekazać największy sekret świata, co tylko wywołało zaciekawienie, u ludzi stojących w tej nieskończonej kolejce. - Słyszałam, że przygarnął pan przybłędę...

Mężczyzna przystanął z nogi na nogę i zastanowił się chwilę nad odpowiedzią. Jeśli powie coś nie tak, to cała Alaska wnet dowie się, co ma i co trzyma w domu... Takie są tutejsze kobiety... Kiedy nie miały co robić, zajmowały się tym paskudnym plotkowaniem, robiąc z igły widły. Już raz miał taką sytuację, że bez namysłu palnął coś i przez cały tydzień był na ustach każdego mieszkańca. Tylko dlatego, że psy zerwały mu ze sznurka pranie i pognały siną w dal... Trochę na tym ucierpiała jego duma, ale przeżył to...

- Tak... - mruknął i odwrócił wzrok, po co się wysilać... - I tyle dla pani wiadomości...

- Ależ proszę pana! - zakrzyknęła, prawie podskakując. - Przecież pana psy pozdychały po dwóch tygodniach od przygarnięcia ich! Pan nie ma ręki do zwierząt...

- Były chore... - urażony słowami kobiety, odwrócił się do niej plecami i na tym zakończył rozmowę.

Chciał już wrócić do domu i zaszyć się w swoim ciepłym kącie... Jednak nie... Musiał tu stać i marznąć, czekając aż ta kolejka w końcu ruszy z miejsca... Ku jego niezadowoleniu stał tak jeszcze z godzinę, słuchając zrzędzenia ludzi, którzy jak na złość, chcieli mu zepsuć ten piękny dzionek. Przynajmniej mógł już wrócić do swojej chaty, gdzie czekał na niego ktoś. Właśnie... Uczucie, że ktoś na niego czeka, dodawała mu skrzydeł i czuł dziwne kołatanie w sercu...

Uchylił drewniane drzwi i uśmiechnął się lekko, widząc pod drzwiami czarnego szczeniaczka, który na jego widok pomachał radośnie ogonkiem. Wziął puchatą kulkę na ręce i pogłaskał go po malutkiej jeszcze główce. Wiedział, że nie jest to zwykły szczeniak... To było niezrozumiałe dla ludzkiego umysłu, wspaniałe stworzenie...

- Wróciłem, Yuri...

~~*~~

Witam, szanownych gości, którzy zabłądzili do tego prologu c:
Chciałabym napisać coś sensownego, ale nie mam na nic pomysłu, więc po prostu dziękuję, za odwiedzenie moje (jakże cudownego) dzieła :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro