20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hunter

Siedziałem niespokojnie na krześle stukając butem o podłogę. Nerwy zjadały mnie żywcem nie pozostawiając na mnie suchej nitki.
Słyszałem własne walące serce, co wręcz rozrywało mi bębenki w uszach. Chciałem wyluzować, ale ani trochę mi to nie wychodziło.

– Gdzie byłeś cały dzień? – zapytała Mare, która zajmowała miejsce obok mnie.

– To przesłuchanie? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie, co nie spodobało się jej.

– Miałeś ją chronić, zapewnić bezpieczeństwo, zapomniałeś?

– Tak się składa, że nie mogę o tym zapomnieć.

Długa, niezręczna cisza wypełniła pomieszczenie.
Nie rozumiałem na jaką odpowiedź liczyła. Miałem przeprosić za zaniedbanie? Zdawałem sobie sprawę, że gdyby była ze mną nie doszłoby do tego. Jednocześnie nie miałem zamiaru się do tego oficjalnie przyznawać.
Zauważyłem jak ognistowłosa podniosła się zdenerwowana chodząc. Najwidoczniej nie potrafiła usiedzieć, a to w jakimś stopniu ją uspokajało.

– Miałem coś do załatwienia, nie spodziewałem się, że pójdzie do pracy i coś jej się stanie. – mruknąłem pod nosem niechętnie.

– Co było tak ważne, że w końcu ją zostawiłeś? – skrzyżowała ręce patrząc na mnie. – Pan zły wilk, wrzód na jej tyłku i nagle miał coś do załatwienia, więc jej nie wziął?

– Po prostu musiała zostać w domu. Skąd miałem wiedzieć, że wyjdzie i się jej oberwie? Nie jestem pieprzoną wróżką przewidującą przyszłość.

Ta kobieta działała mi na nerwy swoją pretensjonalnością. Wiedziałem jednak, że miała do tego prawo. Były dla siebie jak siostry, więc z pewnością przeżywała tę sytuację bardziej niż ja.

Chodziła w tę i wewtę w końcu zatrzymując się przy ścianie z jakimiś ramkami. Nieszczególnie zwracałem uwagę na to co jest na nich napisane lub co przedstawiają. Prawdę mówiąc nawet nie miałem do tego głowy.

– Gabriel. – usłyszałem cichy szept Marie, która przyglądała się szczególnie jakiemuś zdjęciu.

Nie skomentowałem tego patrząc dokładnie na jej reakcję. Wyglądała na niezwykle zszokowaną. Zakryła usta dłonią patrząc na fotografię, dokładnie się przyglądając temu co widziała.

Wtedy po przynajmniej dwóch godzinach od naszego pojawienia się tutaj e Gabriel, który wyglądał na zmęczonego i poważnego. Jego wzrok od razu skierował się na Mare, która wpatrywała się w niego jak w obraz cała blednąc.

– Rie? – patrzył na nią z niedowierzaniem.

Po ich długiej wymianie spojrzeń wnioskowałem, że się znają. Teraz jednak nieszczególnie mnie to interesowało. Dopóki nie wstałem ze swojego siedzenia od razu zwracając uwagę na to co pisało w jednej z ramek obok Marie.

Gabriel Ambroise L.

Tylko to wystarczyło, żebym zrozumiał dlaczego kobieta zareagowała w ten sposób.

To był brat Blair.

Z tego też powodu już wiedziałem dlaczego zareagował tak na jej widok.
Zakrwawiona siostra, której Laurentowie szukają nagle się pojawia w ramionach obcego zmiennego.

– Co z nią? – zapytałem prosto z mostu przerywając milczenie.

– Zaszyłem ranę, ale jest bardzo głęboka. Niewiele brakło, żeby miała dziurę na wylot. W dodatku straciła dużo krwi, zrobiłem transfuzję oraz podpiąłem ją do kroplówki, ale..– Nie mogę obiecać, że ona z tego wyjdzie. 

Jego słowa uderzyły we mnie całkowicie wprowadzając mnie w osłupienie. Był magicznym, cholernym czarownikiem, który zdecydowanie powinien wiedzieć co zrobić, żeby ją uleczyć. 
Podać jej jakieś zioła, przeczytać jakieś zaklęcie, czy co oni tam robią. Pomóc jej, w końcu nie bez powodu tutaj się pojawiłem.

– Jej serce przestało bić na dobrą chwilę, to nie wróży dobrze. Nigdy. Bardzo możliwe, że zostanie nieprzytomna jakiś czas. Później, o ile się wybudzi, będzie oszołomiona i słaba.

Żadne z nas nie zabrało głosu na kilka minut. Bezczynność, która we mnie uderzyła była czymś nieznośnym. Chciałem coś zaradzić, ale wiedziałem, że nie mogę, więc pozostało mi to czego najbardziej nie lubię. Czekanie.

Przyjrzałem się mężczyźnie zauważając pojedyncze podobieństwa pomiędzy nim, a Blair. Mimo to zdecydowanie bardziej się różnili. Ona miała karmelowe oczy, ciemne włosy, zgrabny nos oraz pełne usta. On natomiast miał zielone tęczówki, również ciemne włosy, ale raczej ostre rysy twarzy.
Patrząc na nich na pewno widać było, że są rodzeństwem, ale z powodu dwóch innych matek, byli mniej podobni.

– Jesteś tutaj od roku. – zacząłem krzyżując ręce na klatce piersiowej oraz patrząc na niego opierając się o ścianę. –  I przede wszystkim dlaczego?

– Odszedłem z kowenu, więc chciałem się przenieść gdzieś na neutralny teren. Tutaj potrzebowali, jak wy to określacie, uzdrowiciela.

Uzdrowiciel, czyli konkretnie magiczny, który ma na tyle dużą wiedzę, że jest w stanie sprawnie uleczyć zmiennych oraz im doradzać.
Wiedziałem, że przejawiał niezwykły dar, ale ściągnięcie go tutaj musiało być zaznajomione z Marcelem, dlatego nie podobało mi się, że o tym nie wiedziałem.

Jasne, miałem pojęcie, że ktoś taki jak on jest w mieście obok. W końcu przyjechałem do niego dzisiaj, ale nie miałem pojęcia, że ten Gabriel, to Laurent.

– On jej nie wyda, Hunter. – oznajmiła Marie. – Co nie zmienia faktu, że nie zasłużył na jakiekolwiek zaufanie.

– Rie, doskonale wiesz, że.. – nawet nie dokończył, ponieważ kobieta mu przerwała.

– Nie mam zamiaru tego słuchać. Po prostu pomóż Blair i nie pojawiaj się więcej w jej życiu, a tym bardziej moim.

Nie miałem pojęcia skąd to napięcie pomiędzy tą dwójką, jednocześnie nie chciałem wiedzieć. Coś czułem, że nie jest to nic dobrego.
Mierzyli się dłuższą chwilę wzrokiem, po czym ognistowłosa wyszła z budynku prawdopodobnie potrzebując się przewietrzyć.
Mężczyzna wyszedł za nią, więc ja korzystając z okazji udałem się do pomieszczenia, gdzie leżała Blair.

Jej widok spowodował, że wcale nie czułem się lepiej. Wyglądała okropnie. W dodatku jej serce słabo biło, ponieważ ledwo można było je usłyszeć.

Westchnęłem podchodząc do łóżka, na którym leżała. Było typowo szpitalne, więc zdecydowanie nie było wygodne. Pewnie gdyby była przytomna usłyszałbym kilka słów na ten temat.

Pokręciłem do siebie głową siadając na skraju materaca, żeby złapać ją za rękę. Była taka chłodna, a brak jakiejkolwiek reakcji jej ciała na mój dotyk przerażał mnie.
Wolną dłonią poprawiłem jej włosy z twarzy, żeby od razu zauważyć białe pasmo, które się pojawiło na nowo.

– Ona o niczym nie wie, bo jej nie powiedziałeś. – nagle dotarł do mnie głos Gabriela.

Zacisnąłem szczękę doskonale wiedząc o czym mówił i też dlatego, że miał rację. Nie powiedziałem wielu rzeczy, które należało.

– Nie pomogę jej, jeśli sama nie będzie chciała się uleczyć. Jest odporna na magię, wiesz o tym.

Wchłania ją mogąc później wykorzystać, czego jeszcze nie wie. Nie wie, że potrafi wysysać energię magiczną pochłaniając ją dla siebie. W dodatku we krwi krąży gen zmiennej, więc jeśli się nauczy kontrolować będzie wilkołakiem z krwi i kości.

– Ona nie wie, że twoja matka jej szuka, żeby móc ją kontrolować dla własnych korzyści i wzmocnienia kowenu. – oznajmiłem splatając moje  palce wraz z Blair tylko po to, żeby odebrać jej ból, ale nie mogłem.

– Nie uda Ci się. Jest odporna na wszystko, nieważne czy dla jej dobra, czy nie.

– Dlaczego jej pomagasz? – spytałem podnosząc się oraz stając na przeciwko niego.

– Bo to moja młodsza siostra. Możesz mi wierzyć lub nie, ale chroniłem ją, zawsze. Myślisz, że dlaczego przez ostatnie cztery lata mogła żyć w spokoju? Teraz sytuacja się skomplikowała, oboje odeszliśmy zostawiając kowen osłabiony, więc się upominają o nas. Powinieneś doskonale wiedziec o czym mówię, w końcu o twoją mamę też się upominali.

Spiąłem się słysząc jego słowa. Ta cała sytuacja wydawała mi się coraz bardziej popieprzona. Odsunąłem się stając kawałek dalej przy oknie patrząc na zewnątrz.
To wszystko tworzyło jakąś całość, która nie podobała mi się.

Bagno, cholerne bagno, w którym tkwiliśmy we dwoje ciągnąc siebie nawzajem na dno. Kłamstwa, przeszłość oraz to co miało nadejść powodowało, że już niewiele wynurzaliśmy się ponad wodę.

– Za tydzień jest pełnia, jeśli się wybudzi prawdopodobnie będzie trzeba ją gdzieś przytrzymać, żeby nie pozwolić jej na stracenie kontroli. – zacząłem nie odwracając się do niego.

– Myślisz, że to się stanie teraz?

– Trzy miesiące po dwudziestych drugich urodzinach, jeśli można zaufać starym zapiskom czarownic z sabatu półkrwistych.

Zamilkł nie pytając o nic więcej. Przynajmniej na ten moment.
Godzinę później bardzo niechętnie postanowiłem wraz z Mare wrócić do siebie, żeby odpocząć, ponieważ i tak nie mogliśmy nic wskórać.
Jadąc autem czułem się dziwnie bezradny, co budziło w głębi mój niepokój. Dlatego, żeby zagłuszyć swoje myśli załączyłem radio.
To jednak nie mogło się sprawdzić gdy wszedłem do mieszkania wiedząc, że tej nocy będę spać sam.
O ile zmrużę oko.

Wziąłem szybko prysznic, zjadłem coś, umyłem zęby, po czym poszedłem do swojej sypialni.
Cisza, która panowała w mieszkaniu, była nie do zniesienia. Nie mam pojęcia jak kiedyś mogłem siedzieć sam, teraz było tu zbyt pusto i samotnie. To tylko dodatkowo mnie przytłaczało.
Westchnąłem do samego siebie kładąc się na łóżku, żeby następnie sprawdzić swój telefon.
Od razu zauważyłem nieodczytane wiadomości od Marcela oraz Jules.
Najpierw wszedłem w tą pierwszą czytając ją.

Marcel: Musimy pogadać. Zadzwoń do mnie jak to przeczytasz.

Więc zadzwoniłem. Dość sprawnie wybrałem numer, żeby potem słuchać kilku sygnałów.

– Stary, jest trzecia w nocy. – burknął zaspany.

– Też miło cię słyszeć. Po prostu przejdźmy do konkretów. O co chodzi?

– W ciągu dnia przyjadę do miasta, umówmy się na czternastą, okej? U mnie, jak zawsze, ale chodzi o Blair. Tyle ci mogę powiedzieć, bo dosłownie wyrwałeś mnie ze snu, w który ledwo zapadłem. Spłoniesz za to w piekle, bracie.

– Nie tylko za to.

Pogadałem z nim jeszcze chwilę, żeby się rozłączyć wiedząc, że i tak się zobaczymy. Tylko teraz miałem jeszcze więcej pytań w głowie, więc z pewnością nie zasnę za szybko.

Jules: Nie możesz mnie przed nią ukrywać, prędzej czy później się dowie.

Odłożyłem telefon mając już dość na dzisiaj. Pieprzone życie i komplikacje jakie się z nim wiązały.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro