25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Marie

Budząc się rano zobaczyłam puste miejsce obok siebie. W szczególności że byłam w łóżku Blair.
Zaniepokoiło mnie to, więc od razu wstałam mając zamiar przejść się po mieszkaniu w poszukiwaniu jej.
W niektórych momentach czułam się jak matka małego dziecka. Zwłaszcza teraz, kiedy na przemian z Hunterem dbaliśmy o bezpieczeństwo brunetki i byłam za nią odpowiedzialna. Nie miałam zamiaru tego spieprzyć.

Ledwo przekroczyłam próg drzwi jej sypialni, po czym wyostrzyłam swoje zmysły. Sekundę później usłyszałam  dwa spokojnie bijące serca pogrążone w śnie. Nie musiałam nic więcej wiedzieć. Mężczyzna wrócił szybciej, bo jego zapach unosił się w powietrzu będąc mocno wyczuwalnym.
Jedyne co zrobiłam to szybkie zajrzenie do jego pokoju, żeby sprawdzić czy na pewno wszystko w porządku. I właśnie wtedy zastałam widok, który jednocześnie rozczulił moje serce, ale też wbił się w nie szponami powodując, że mocno zabolało.
Moja najlepsza przyjaciółka była przytulona do bruneta, który obejmował ją ramieniem przyciągając do siebie.
Uroczy widok, który miał prysnąć łamiąc serce tej kobiecie. Mocno ubolewałam nad tym faktem znając to wstrętne uczucie.

To na czym zbudowała się ich relacja było jednym wielkim kłamstwem.

Kłamstwem, które było jak pieprzona kawa. Z reguły gorzka, ale potrafiąca też dać niezłego kopa.

Tego kopa dostanie Blair. Będzie on mocny i oberwie w tyłek. Jednocześnie się przewróci obdzierając ręce oraz kolana, a ja pomogę jej się podnieść oraz założę plastry, które i tak zerwie.
Ponieważ taka właśnie była, zrywała je za każdym razem. Szybko i boleśnie, licząc, że w ten sposób rana zagoi się w krótszym czasie.

Podczas gdy ja czułam się jak najgorsze gówno nie mogąc powiedzieć jej o wszystkim. Ukrywałam to czego nie powinnam. Na pewno nie przed nią. Przy czym doskonale zdawałam sobie sprawę jak bardzo się to na mnie odbije.
Tylko, że to właśnie nazywało się mniejsze zło, przynajmniej tak twierdził Marcel, który jako Alfa mógł wydawać mi polecenia, a ja nic nie mogłam z tym zrobić poza dostosowaniem się.

Zamknęłam po cichu drzwi, po czym przebrałam się i ogarnęłam, żeby następnie dość sprawnie wyjść z mieszkania oraz pojechać do Gabriela. Nie miałam na to najmniejszej ochoty. Jego widok przyprawiał mnie o gęsią skórkę, a serce w dziwny sposób za każdym razem w specyficzny sposób drżało przez kilka sekund.
Nie podobało mi się to ani trochę, ale kiedy wczorajszego wieczoru napisał, że to naprawdę ważne i musimy porozmawiać, uznałam, że to dziecinne unikać go do końca życia. Nastała pora, żeby się z nim zmierzyć, porozmawiać na temat, który chciał poruszyć, po czym wrócić do codzienności.
Dlatego wsiadłam w samochód po chwili ruszając w stronę jego kliniki.

Nie mam pojęcia ile zajęła mi droga, ale minęła mi zbyt szybko, ponieważ docierając na miejsce nie czułam się gotowa, żeby wejść do środka.
Związałam swoje długie, rude włosy w kucyka i wzięłam trzy głębokie wdechy. Wysiadając z auta wiedziałam co muszę zrobić. Na nowo wcielić się w rolę, którą odgrywałam praktycznie każdego dnia.
Pewna siebie zmienna, która zna swoją wartość, więc idzie do przodu.
Taką Marie każdy znał i taką Marie mieli znać, ponieważ gdy okazujesz słabość, ktoś to wykorzysta.

Przekroczyłam próg budynku słysząc tylko bicie jego serca, które uderzało w miarowym rytmie. Nie stresował się moją obecnością, więc dlaczego na mnie to tak wpływało?

- Cześć. - oznajmiłam wchodząc do pomieszczenia, gdzie stał oparty o swoje biurko.

Miał skrzyżowane ręce i patrzył na mnie swoimi zielonymi oczami, które tak dobrze znałam. Jego przenikliwe spojrzenie miało w sobie łagodność, w której kiedyś utonęłam.
Wziął głębszy wdech nie odrywając nawet na moment wzroku, podczas gdy ja czułam jak drżę w środku.
Z naszej dwójki to ja miałam gen cholernego drapieżnika, dlaczego więc przy nim czułam się jak ofiara pod czujnym okiem oprawcy?

- Nie mam ochoty tracić swojego czasu, więc mógłbyś mi powiedzieć po co mnie tu ściągnąłeś? - zapytałam kiedy nawet nie dostałam odpowiedzi na moje przywitanie.

- Dlaczego Marcel ukrywa Blair na swoim terenie?

- Bo dba o swoich ludzi, a ona jako człowiek... - nawet nie dał mi dokończyć przerywając mi w połowie zdania.

- Przestań kłamać. Doskonale powinnaś pamiętać, że wiem kiedy nie mówisz prawdy. Znam cię, Mare.
Znam cię jak nikt inny, więc bądź ze mną szczera, chociażby tylko ze względu na moją siostrę.

- Ale z ciebie dupek - przewróciłam oczami. - Każesz mi przyjechać do siebie z rana, a potem zarzucasz mi, że jestem kłamcą.

- Na pewno nie jesteś szczera, a powinnaś, bo ona jest kartą przetargową. Znaleźli ją już dawno, wiedzieli, że tutaj jest i badali każdy jej ruch, a ty na to pozwalałaś, tylko dlatego, że macie chore zależności względem Alfy jako zmienni. Wiedziałaś, że jest w połowie czarownicą i wilkołakiem od strony matki. Wiedziałaś też, że jako hybryda będzie cenna dla watahy, w szczególności, że oni liczą, że jej dar zacznie się nagle ujawniać. Dzięki czemu będą mogli to wykorzystać.

Chciałam się odezwać, ale nagle całkowicie mnie zatkało. Dlatego milczałam patrząc na niego.

– Tylko najpierw należało zdobyć jej zaufanie, więc pojawił się Hunter. Prawa ręka Alfy, który miał zadbać o jej bezpieczeństwo, ale przede wszystkim wybadać grunt. – dokończył.

Zacisnęłam usta czując jak zaczynam się denerwować. W szczególności, że mężczyzna zrobił krok w moją stronę, a potem następny i następny. Teraz stał blisko. Za blisko, chociaż nadal dzieliło nas z czterdzierci centymetrów. Czułam się jakby naruszał moją przestrzeń, ponieważ jego zapach za mocno dostawał się do moich płuc. Przedzierał się siłą, przez co odnosiłam wrażenie, że zacznę się nim dusić.

- Teraz pilnują, żeby nie wyślizgnęła się im z rąk, bo jest zbyt cenna. W szczególności, że teraz Hunter ma jasny dowód na jej bycie wyjątkową. Przeżyła i uleczyła się. Nie jest zwykłym człowiekiem.

Milczałam. Cisza, która nas otoczyła była napięta jak struna. Gotowa pęknąć z jakimkolwiek drżeniem. Jego wzrok był ciężki do zniesienia, wręcz mnie przytłaczał, co nie zmieniało faktu, że nie miałam zamiaru odwrócić swojego.
Przygniatał mnie intensywnością spojrzenia, ale też pewnością siebie, która go otaczała z każdej strony.
Był zły i miał do tego prawo, ponieważ zawsze dbał o swoją młodszą siostrę, a ja miałam oberwać jako pierwsza od niego.

- Nie rozumiesz. Nigdy nie rozumiałeś, że wilkołaki nie mogą sprzeciwić się Alfie, bo słono za to zapłacą. Nie mogłam uciec, bo byłabym wrogiem numer jeden i zdrajcą. Skończyłabym ostatecznie jako wygnaniec lub gorzej, a Blair i tak byłaby pionkiem w ich grze. Dlatego sama zaczęłam w nią z nimi grać, żeby wiedzieć czego się po nich spodziewać i móc ją chronić. Cztery lata było bardzo dobrze, dopóki twoja popierdolona matka nie zaczęła nagle jej szukać. Żyłybyśmy tutaj spokojnie gdyby nie twoja rodzina i wasze chore motywy.

- Jak chciałaś ją ochronić skoro nie potrafisz uchronić sama siebie? W dalszym ciągu szukasz mężczyzny, który zapewni Ci bezpieczeństwo i zabierze od ciebie ten strach, który trzymasz w sobie każdego dnia.

- Chciałeś mnie wkopać do dołu, który sam pod sobą kopiesz? - spytałam, a on tylko parsknął pod nosem. - Nie mam zamiaru się z niczego tobie tłumaczyć, a tym bardziej dłużej tutaj być, więc innymi słowy. Spierdalaj.

Odwróciłam się napięcie wiedząc, że nawet mnie nie zatrzyma. Nigdy tego nie zrobił i nigdy nie zrobi, więc wyszłam. Wyszłam po raz kolejny zdając sobie sprawę, że to wszystko brnie za daleko, a Gabriel wbił gwóźdź do mojej trumny doskonale zdając sobie sprawę, że kiedyś to właśnie przy nim czułam się bezpiecznie. Wsiadłam do samochodu praktycznie od razu odjeżdżając.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro