27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hunter

Blair pakowała się nie będąc ani trochę zadowolona z tego faktu. W dodatku nie dostała żadnego słowa wyjaśnienia, co jeszcze bardziej ją wzburzyło.
Sam nie byłem szczęśliwy na myśl, że musimy opuścić miasto na jakiś czas, zaszywając się dość spory kawałek stąd. Tym bardziej, że miałem świadomość, że na miejscu będzie na nas czekał Gabriel, który również musiał się stąd zawinąć. Wraz z nim miała być Marie, która jako najlepsza przyjaciółka brunetki była na celowniku.
To wszystko było zbyt popieprzone, żeby działo się na prawdę, a jednak.

Godzinę później siedzieliśmy w sali konferencyjnej Marcela, który zorganizował pilne spotkanie z pojedynczymi członkami rady. Właściwie była nas czwórka plus Blair, która zajmowała właśnie miejsce obok mnie. Odkąd wyszła z kuchni w naszym mieszkaniu nie odzywała się do mnie ani słowem.
Właściwie nawet nie obdarzyła mnie żadnym swoim spojrzeniem, co działało mi na nerwy.

– Skoro już zaczęliśmy temat Huntera i jego wyjazdu z miasta, to jestem jak najbardziej za. Nie tylko ze względu na nagłą wizytę Felixa, ale bardziej na fakt, że w ostatnim czasie narobił bałaganu. – głos Iana odbił się od moich uszu wyrywając mnie z zamyślenia.

– Nic nowego, ktoś musi wykonywać czarną robotę – rozsiadłem się wygodniej na swoim krześle. – Nie każdy może siedzieć przy papierkach i liczyć forsę.

– Nie zachowuj się jak gówniarz i przyznaj się, że bycie z dala od przeznaczonej ma na ciebie wpływ. Słabniesz, Hunter. Nie uleczasz się i podupada twoja sprawność fizyczna. W dodatku zabiłeś ostatnio grupę wampirów, bo miałeś swoje prywatne utargi z jednym z nich, a teraz w mieście pojawił się kowen nocy też z twojego powodu.

Spiąłem się cały zdając sobie sprawę, że właśnie w tym momencie moje kłamstwa zaczęły wypływać.
Przy czym wiedziałem, że tracę kontrolę nad sytuacją, co powodowało, że jeszcze bardziej odczuwałem dyskomfort, więc milczałem.

Milczałem czując wzrok Blair na sobie po raz pierwszy od dwóch godzin, na co czekałem, ale teraz nie odważyłem się spojrzeć w jej oczy.
Wiedziałem co w nich zobaczę.
Ból zmieszany z masą pytań, które właśnie kotliły się w jej głowie.

– Enzo zaatakował jedną z naszych. Dziewczyna prawie zginęła, niewiele brakło, więc dostał to na co zasłużył. Tym bardziej, że mieliśmy z nim wiele problemów.
W ostatnim czasie przyczynił się do wielu ataków na ludziach, których traktował jak przekąskę. – ciszę przerwał Marcel, któremu byłem w tym momencie wdzięczny. – Doskonale wiemy, że to niedopuszczalne w naszym mieście.

– Dobra, po prostu przejdźmy do rzeczy. Hunter znika z miasta z twoją kuzynką, bo mieszka gdzieś na zadupiu, my zapewniamy Felixa i jego bandę, że się wyniósł już dawno, pozbywamy się ich i co dalej? – w końcu głos zabrał Derek.

– Najpierw musimy się ich pozbyć, co będzie graniczyło z cudem. – odpowiedział Marcel.

– Znajdę go i zabiję. – dodałem jak gdyby nigdy nic.

– Super pomysł. Zabijesz jednego z najpotężniejszych magicznych, zadzierając z całym kowenem, żeby narazić całe stado.

– Proste. – wzruszyłem ramionami wstając z krzesła.– Dzięki za to przeurocze spotkanie, ale spieszy mi się zanim to on tutaj wpadnie.

– Tylko nie zanudź Blair swoim pierdoleniem. – rzucił Ian. – Bo Marcel cię udusi za zrobienie tego jego kuzynce.

Kolejne kłamstwo, w które ją wplątałem.

– Oczywiście. – mruknąłem tylko pod nosem otwierając drzwi i przepuszczając kobietę pierwszą przez nie.

Nie czekała na mnie. Zamiast tego zaczęła się kierować w stronę windy, którą przywołała przyciskając guzik.
Jej serce biło niespokojnie, a ja wiedziałem, że chciała po prostu stąd wyjść. Usiąść w samochodzie i w dalszym ciągu się do mnie nie odzywać. To był z pewnością jej plan.
Dlatego gdy wsiadła do windy, a ja za nią, nie zdziwił mnie fakt, że stanęła jak najdalej ode mnie.
Nie chciałem wiedzieć co właśnie dzieje się w jej głowie, ale zdawałem sobie sprawę, że byłem w niej najgorszym dupkiem jakiego poznała.

Trzy godziny później mieliśmy trzy czwarte drogi za sobą. Nadal nie zamieniliśmy nawet słowa. Męczyło mnie to, ale nie potrafiłem wykrztusić z siebie czegokolwiek, więc na samym początku naszej trasy załączyłem radio. Teraz w nim rozbrzmiewała piosenka Adele Rolling in the deep, która powodowała, że jeszcze bardziej czułem się chujowo.
Tylko, że gdy na samym jej początku przełączyłem ją na inną, dziewczyna i tak się do niej cofnęła robiąc mi na przekór.

– Chcesz kawy? – zapytałem zajeżdżając na stację.

– Nie. – odparła nawet nie patrząc w moją stronę.

Nie dziwiło mnie to, a jednak drażniło.

– Jak sobie chcesz. – mruknąłem pod nosem gasząc silnik.

Sięgnąłem ręką do schowka, który znajdował się nad jej kolanami. Przypadkiem, naprawdę niecelowo przejechałem delikatnie dłonią po jej nodze. Dosłownie ją trąciłem wyciągając portfel, ale to wystarczyło, żebym poczuł przechodzącą pomiędzy nami iskrę.
Musiałem wysiąść zanim zrobiłbym coś głupiego i tak też zrobiłem.
Tankując samochód rozglądałem się naokoło przypominając sobie czasy kiedy na tej stacji nie raz zatrzymywaliśmy się wracając z przeróżnych rodzinnych wycieczek. Nienawidziłem siebie, że wtedy tego nie doceniałem. Nie doceniałem tego jak duże miałem szczęście mając kochających rodziców, którzy robili wszystko, żeby uszczęśliwić mnie i mojego brata.
Wziąłem głęboki wdech słysząc jak pistolet odbił, więc bak był już pełny. Odłożyłem węża na jego miejsce, po czym udałem się do środka. Zgarnąłem sok pomarańczowy oraz dwie kanapki pamiętając, że z piętnaście minut temu brzuch Blair dał o sobie znak domagając się jedzenia. Zapłaciłem za wszystko biorąc dla siebie jeszcze kawę, po czym wróciłem do samochodu.

– Smacznego. – powiedziałem dając na jej kolana sok oraz kanapkę.

Pokiwała jedynie głową nawet nie zabierając się za jedzenie. Nie chciało mi się z nią kłócić, nie w aucie.
Dlatego ruszyłem dalej.
Jechaliśmy przez las gdy jej żołądek przerwał ciszę pomiędzy nami, ponieważ tym razem radio było wyłączone.

– Zjedz tę pieprzoną kanapkę albo się zatrzymam i sam cię nią nakarmię.

– Sam się nią wypchaj. – położyła ją zła na moich nogach.– Nie chcę twojej głupiej kanapki ani niczego innego od ciebie.

– Więc sobie pomyśl, że to od kobiety za ladą, jeśli tak ci wygodniej.

– Oh proszę, odezwał się pan mądrala, gdzie byłeś gdy mnie perfidnie okłamywałeś każdego dnia? – trzymała się bardzo mocno granicy pomiędzy podniesieniem na mnie głosu, a normalnym tonem, ale mimo wszystko dało się jasno wyczuć jego pretensjonalność.

– Nie zachowuj się dziecinnie, Blair.

I to był mój gwóźdź do trumny. Zacząłem kłótnię, której chciałem uniknąć.

– Ja się zachowuję dziecinnie do cholery? Byłam z tobą szczera, podczas gdy ty bawisz się w najlepsze kłamiąc i oszukując. Dorosły człowiek potrafi powiedzieć prawdę, ale ty najwidoczniej jeszcze do tego nie dorosłeś.

– Chcesz prawdy? Proszę bardzo, mam przeznaczoną.
Poznałem ją mając dwadzieścia lat, pieprzyliśmy się jak króliki, bo tak działa więź mate na samym początku. Później okazało się, że kompletnie do siebie nie pasujemy, bo nasze charaktery tworzą całkowity zgrzyt razem, więc każdego dnia awanturowaliśmy się. Aż pewnego dnia dowiedziałem się, że ma kogoś na boku i po naszej ostatniej awanturze, podczas której nie mam pojęcia ile razy czymś we mnie rzuciła, wyprowadziłem się nie chcąc jej więcej widzieć. Marcel wiedział, że może na mnie liczyć, więc gdy zamieszkałem w mieście pilnowałem interesów, pozbywałem się niewygodnych ludzi, żeby on z czystymi rękoma siedział na swoim pierdolonym stołku i zarządzał ludźmi, którzy odwalają za niego całą robotę. Przez te kilka lat stałem się oschłym skurwysynem, ponieważ gdybym był dobry nie potrafiłbym bez problemu wyrywać serc wampirom i spalać ich ciał po wszystkim. Jestem pieprzonym draniem, za którego mnie masz, Blair.

Milczała układając to sobie w głowie, z resztą ja też póki co nie chciałem się odzywać. Byłem tak samo zdenerwowany jak ona tym wszystkim. Chociaż mieliśmy inne powody. Ona była na mnie wściekła, bo czuła się zraniona, być może nawet oszukana przez moje kłamstwa i niedomówienia. Ja natomiast byłem wściekły, bo miałem świadomość, że właśnie ją tracę przez fakt, że unikałem powiedzenia prawdy zachowując się jak tchórz.
Zahamowałem, żeby następnie zgasić samochód i z niego wysiąść. Musiałem się przewietrzyć. Nabrać czystego, leśnego powietrza w nadziei, że dzięki temu ochłonę.
Nerwowo przeczesałem palcami włosy robiąc kilka kroków przed siebie, żeby chwilę później usłyszeć, że dziewczyna tez wysiada.

– Wiedzieliście, że jestem w mieście, śledziliście mnie? – zapytała zamykając za sobą drzwi.

– Gdy się pojawiłaś, Marcel od razu się dowiedział. W całym mieście są jego ludzie, więc to nic dziwnego. Derek się tobie przyglądał, czy nie masz jakiś złych zamiarów i czy nie jesteś groźna. Szybko się okazało, że nie. Kiedy twoja matka zaczęła cie szukać, Marcel oznajmił mi, że będę twoją niańką. To było dzień po tym jak na ciebie wpadłem.

– Derek, który dzisiaj siedział na tym zebraniu?

– Tak, nasza trójka wie o tobie. Ianowi dużo mniej ufamy, więc dla niego była bajka o kuzynce. – podniosłem wzrok patrząc w jej oczy.

I mimo, że czekałem aż na mnie spojrzy teraz nie byłem w stanie unieść jej spojrzenia. Ciężkiego i pełnego goryczy.

– Marie o wszystkim wiedziała?

Pokiwałem jedynie głową i tyle wystarczyło. Kobieta wsiadła z powrotem do samochodu nie zamieniając ze mną żadnego słowa do końca drogi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro