LXII. Rzeź wśród zamieci

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przekraczając Odrę, Napoleon zakwestionował prawo trzech czarnych orłów do rządów nad Europą Środkową. Upokorzeni przezeń w poprzedniej wojnie Austriacy musieli się z tym pogodzić, bowiem byli już zmęczeni walką. Zbyt dużo stracili, by jeszcze toczyć kolejne boje. Prusacy i Rosjanie jednak nie zamierzali odpuścić cesarzowi Francuzów. 

Bonaparte miał w ręku oręż, którego nie posiadali jego przeciwnicy — rozszalały żywioł polski, żądny pomsty za rozgrabienie ojczyzny. Już wcześniej Polacy dzielnie walczyli za cesarza, a po tym, jak ten dwudziestego ósmego listopada 1806 roku wjechał triumfalnie do Poznania, ich zapał jedynie się zwiększył. Liczyli na to, że jeśli pokonają wojska Aleksandra I i Fryderyka Wilhelma III, cesarz przywróci im ukochaną Polskę. Napoleon milczał, nie chcąc obiecać zbyt wiele. 

W końcu Francuzi wkroczyli do Prus Wschodnich i rozpoczęli oblężenie Gdańska oraz Grudziądza. Broniły się dzielnie, lecz nadmorskie miasto w końcu upadło, w przeciwieństwie do Grudziądza, który pozostał niezdobyty przez armię cesarską. 

Koalicjanci nie mieli jednak więcej powodów do radości. W drugi dzień Bożego Narodzenia Jean Lannes pobił dowodzonych przez hrabiego Benningsena Rosjan pod Gołyminem. Carska armia wycofała się za wielkie jeziora mazurskie i tam połączyła z Prusakami. Aleksander I przesłał swemu dowódcy dyrektywę, w której nakazał wyprzeć Francuzów za Wisłę i za wszelką cenę utrzymać Królewiec. 

Rozpoczęto działania zaczepne, lecz Rosjanie i Prusacy unikali walnej bitwy. W końcu armie spotkały się pod Iławą. 

Był wieczór szóstego lutego, gdy armia rosyjska rozbiła obóz. Wszyscy czuli w kościach nadchodzącą bitwę. Panujący na zewnątrz mróz przenikał przez ich członki, sprawiając, że szczękały im zęby. Niektórzy myśleli, że umrą z wychłodzenia i nie wezmą udziału w bitwie. Większość z nich uważała taką śmierć za mniej bolesną, lecz pozbawioną chwały. A skoro mieli już umierać, chcieli to uczynić jako bohaterowie. 

Dymitr westchnął ciężko i omiótł spojrzeniem obozowisko. Nienawidził wojny, ale zdawała mu się lepsza od panujących w jego domu rozpaczy i żałoby. Na polu bitwy nie było czasu na sentymenty. Ludzie oddawali tu życie niemal codziennie, a śmierć stała się dla żołnierzy chlebem powszednim. Nie rozpaczali po stracie towarzyszy, gdyż nie było na to czasu. Jutro przybędzie kolejnych i braknie im już łez. Obojętność była lekarstwem, obroną przed tym, co mogłoby się stać, gdyby choć przez chwilę głębiej zastanowili się nad bezsensem wojny, w której musieli brać udział. Część wojaków zazdrościła tym, którzy odeszli, bowiem to, co ich czekało na polu bitwy, uważali za większe piekło niż to, do którego mogli trafić po Sądzie. Woleli spocząć pod delikatnym całunem śmierci okrywającym ich umęczone członki niczym najcieplejsza pierzyna niż męczyć się na polu bitwy. 

Każdy był gotów na śmierć. Każdy pogodził się już z tym, że gdy będzie umierał, utulą go nie ramiona ukochanej żony czy matki, nie ciepłe ciałko długo wyczekiwanego dziecka, a zimne, chude kości kostuchy.

Dymitr też był na to przygotowany. Wyglądał już dnia, w którym Śmierć chwyci go w swe ramiona i zabierze do krainy, w której nie będzie więcej cierpienia. Wpadnie tam w ramiona Saszy, przytuli się do piersi ojca i zapomni o troskach doczesności.

— Dimo, wszystko z tobą dobrze? — zapytał wysoki, jasnowłosy młodzieniec, który siedział obok niego, wyrywając go z zamyślenia.

— Tak, Daniłło, po prostu nie ma ze mną Sierioży i mi smutno...

Daniel spojrzał na niego ze współczuciem. Dymitr zawsze lubił mężczyznę. Znali się, odkąd obaj zaczęli uczęszczać do korpusu kadetów w Petersburgu. Daniel, nieco zniewieściały, o delikatnych rysach twarzy i mizernej posturze, był obiektem żartów kolegów. Jedynie Dymitr stawał w jego obronie. Dzięki Gruszeckiemu Daniel uniknął wielu nieprzyjemnych sytuacji.

— Ach, rozumiem... Byliście nierozłączni...

— Tak... Ale on ma teraz żonę i córki, a do tego matkę i siostry, który musi się zająć. No, i jak on umrze, to nie będzie dziedzica i jego ród wygaśnie. A ja mam Nikołaszę, to sobie wojuję, bo życie nie oferuje mi nic lepszego. Pewnie gdybym umarł, to nikt by po mnie nawet nie płakał prócz mateczki i Sieriożki, ale oni są silni, to w końcu im przejdzie.

— Ależ Dymitrze...

— O, kogo my tu mamy? — Ktoś z tłumu żołnierzy siedzących nieco z boku wybuchnął gromkim śmiechem. — Jasnowłosa panienka i pan na włościach? Doprawdy, aż niedobrze się robi z nadmiaru słodyczy. 

Dymitr podniósł się i podążył w stronę żołnierzy siedzących przy ognisku tuż obok tego, które rozpalił wespół z Danielem. Lodowaty wiatr smagał jego twarz, lecz zbytnio się tym nie przejmował. Gdy przyjrzał się im bliżej, dostrzegł, że byli to sami awanturnicy, którym nie zależało na niczym poza zaczepianiem niewinnych, nikomu nie wadzących żołnierzy. Wprost uwielbiali wdawać się w bójki, byle tylko narobić zamieszania, bez żadnego większego celu. 

— Łukjanie Zacharewiczu, nie myślałem, że znajdujesz przyjemność w tak niskich rozrywkach, jak dręczenie słabszych od siebie — huknął na niego. — A teraz, z łaski swojej, oszczędź mnie i Danielowi Romanyczowi patrzenia na twoją ohydną osobę i zostaw nas w spokoju! 

Łukjan Zacharewicz zaśmiał się głośno, ukazując swoje wybrakowane uzębienie. Dymitr otrząsnął się z ohydy. 

— Mógłbyś chociaż zadbać o swoje zęby, bo niedługo nie będziesz miał co szczerzyć — burknął. 

— O, cóż to była za obelga! Zaraz się rozpłaczę! — Łukjan zaczął wymachiwać trzymaną w ręce flaszką wódki. 

Dymitr posłał mu znudzone spojrzenie. Nie miał w zwyczaju skarżyć się dowódcy na towarzyszy broni, a widział, że nic nie wskóra. Westchnął z rezygnacją i wrócił do Daniela. Młodzieniec spojrzał na niego smutno. 

— Zdaje mi się, że na tych półgłówków nic nie podziała... 

— Niestety — odparł Dymitr. — Chodźmy już do namiotu. Szkoda, że nie możemy mieć w nim ogniska. Ten mróz mnie zabije. Jeśli jutro będzie tak zimno, to niechybnie zamarzniemy razem z Francuzami, nim ktokolwiek zdąży wystrzelić. 

— Może nie będzie tak źle... — Daniel spojrzał na niego ze smutkiem. — Wiesz co, Dimo, mam wrażenie, że jutro mi się coś stanie. 

— Nie możesz tak myśleć, bo naprawdę coś ci się przytrafi. A teraz wchodź, trzeba się wyspać. 

Daniel skinął mu głową i wpełzł do namiotu. Dymitr zgasił ognisko i dołączył do przyjaciela. Obaj narzucili na siebie płaszcze i okryli się swoimi najcieplejszymi pledami, by nie było im zimno. 

Rankiem obudzili się cali zdrętwiali. Palce mieli sine z zimna, a nogi odmawiały im posłuszeństwa. Nie mogli jednak zostać, by się nieco ocieplić. Czekała ich walka. 

Tak krwawej bitwy świat nie widział od dawna. Zacięty bój rozpoczął się po południu siódmego lutego, gdy marszałek Soult rzucił do natarcia dwa pułki piechoty. Zostały one ostrzelane przez Rosjan, którzy później rzucili się na Francuzów z bagnetami. O osiemnastej miasto zostało zdobyte przez Prusaków, lecz niewiele później wpadło w ręce wroga. 

Kolejny dzień bitwy był jeszcze straszniejszy niż poprzedni. Świat już dawno nie widział takiej masakry. Zerwała się zamieć, która zasłaniała żołnierzom oczy i przenikała ich ciała. Zdawało się, że to oddech samej Śmierci, która wyciąga po nich swe dłonie. Nikogo nie dziwił już widok szkarłatnej krwi odcinającej się na białym śniegu. 

Dymitr szczęśliwie nie został ranny, choć sam za szczęście tego nie uważał. Wszystko stałoby się prostsze, gdyby zginął. A tak zmuszony był obserwować rozgrywający się na jego oczach horror. Widział szarżujących na wroga kawalerzystów, słyszał przerażające krzyki zarzynanych żołnierzy i pełne bólu rżenie koni. Łzy, które ronił, niemal natychmiast zamarzały. 

Ta rzeź wśród zamieci była jeszcze straszniejsza od tej, której został świadkiem pod Austerlitz. Nie przejmował się zbytnio swoim życiem, lecz nie spoczął. Odbierał życie kolejnym Francuzom bez mrugnięcia okiem, nie zastanawiając się nad niczym. Wojna nauczyła go, że ten, kto okazywał litość słabszym, przegrywał. Nie dbał o to, czy przeżyje, lecz nie mógł się poddać. Uczynił to już w sprawie Iriny. Starczyło mu porażek. Szukał śmierci, lecz wielkiej, chwalebnej, by choć jeden z Gruszeckich oddał życie dla ojczyzny, nie takiej, która dosięgnie go tylko dlatego, że nie miał już sił. 

Wtem Dymitr dostrzegł, jak ktoś celuje do Daniela. Jego serce na moment stanęło, zaraz jednak otrzeźwiał. Nie mógł pozwolić na to, by jego przyjacielowi coś się stało. Ustawił się, by oddać strzał, i zaczął mierzyć do wroga. Czuł, jak drży mu ręka. Wiedział, że ma już tylko kilka sekund, że jeśli chybi, młodzieniec padnie trupem. Nie miał nawet chwili, by otrzeć pot i krew, które spływały z jego czoła, lepiąc wpadające do oczu włosy. Przez zacinający śnieg ledwo widział. Położył palec na spuście i wystrzelił, mając nadzieję, że trafił. Gdy dojrzał wymykającego się Daniela, odetchnął z ulgą. 

Nadejście oddziałów Michela Neya zakończyło bitwę. Jej skutkiem, prócz odwrotu koalicjantów, były ogromne straty w ludziach. Rzeź była tak przeraźliwa, że zwycięscy żołnierze francuscy, zamiast zwyczajowego „Vive L'Empereur", wołali „Vive Le Paix". Ich życzenie częściowo się spełniło, bowiem ofensywa została chwilowo powstrzymana. Ruszyć miała dopiero wiosną. 


Rozdział króciutki, bo jak wiecie, przerażają mnie trochę sceny bitewne i sporo czasu i nerwów mnie kosztują. Nie jest idealnie, ale może kiedyś jakoś lepiej mi to wyjdzie. Daniel to postać, którą zamierzam dodać przy dużej korekcie (którą od dawna przesuwam...) również przy poprzedniej wojnie ^^ Jeśli ktoś ma porady, co by poprawić w tej mojej wojnie, to będę bardzo wdzięczna <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro