XIII. Spotkanie po latach

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kilka kolejnych dni Irina spędziła w łóżku. Nie miała sił, by się z niego podnieść. Uczynek Eugeniusza tak nią wstrząsnął, że straciła jakąkolwiek chęć do życia. 

Czuła się, jakby nie miała już nic, a statek, na którym kontynuowała swą podróż przez świat, wypłynął z bezpiecznej przystani na nieznane wody i był targany przez sztorm mogący się zakończyć jedynie zatonięciem. 

Bo cóż jej zostało na tym ziemskim padole? Nic. Jej dziecko nie żyło, mąż, z którym chciała dojść do porozumienia i zacząć normalnie żyć, perfidnie ją zdradził, a rodzina nie dawała jej zbyt wiele wsparcia. Jedynie Ksenia usiłowała jakoś ją wspomóc, przynajmniej listownie, lecz nawet pełne ciepła i wsparcia epistoły przyjaciółki, która przecież sama ogromnie cierpiała, nie przynosiły jej zbyt wielkiego pocieszenia. Szczerze pragnęła pójść do Kseni i przytulić się do niej, lecz nie znajdywała na to sił. 

Na Eugeniusza nawet nie chciała patrzeć. Wzbudzał w niej tak ogromny wstręt, że gdy tylko go widziała, otrząsała się z obrzydzeniem. 

Tak, traktowała go źle, nawet bardzo. Z początku jej zachowanie było podyktowane niemożnością zapomnienia o Dymitrze i całkowitego oddania się mężowi, później zaś żałobą i rozpaczą. Nie potrafiła traktować Eugeniusza tak, jak sobie na to zasłużył, skoro przyczynił się do śmierci jej dziecka. Żal był zbyt świeży. 

To wszystko jednak nie dawało mu prawa do zdradzenia jej. Nie po tym, co jej przysięgał. Zdawała sobie co prawda sprawę z faktu, że niektórzy małżonkowie nie dochowywali swym połowicom wierności, gdyż stanęli na ślubnym kobiercu wbrew swojej woli. To jednak nie dotyczyło Eugeniusza. On przecież od lat zapewniał ją o swym ogromnym uczuciu, do tego jeszcze karmił ją pełnymi czułości słówkami i pieszczotami. Codziennie otrzymywała dowody jego miłości. 

A może to wszystko było jedynie grą pozorów? Może pragnął nastawić ją do siebie przychylnie, wziąć ją za żonę, by później chwalić się piękną małżonką z dobrej rodziny, a tak naprawdę niczego do niej nie czuł?

Nie, Eugeniusz nie mógłby tak udawać. Gdyby tak w istocie było, okazywałby jej zainteresowanie jedynie przy innych, on zaś w domowym zaciszu stawał się jeszcze czulszy i namiętniejszy, niż kiedy pokazywali się wśród elit. Gdy zachowywała się wobec niego ozięble, wyglądał na naprawdę zranionego, a gdy odwzajemniała czułości męża, zdawał się tak szczęśliwy, jak nigdy dotąd. 

Co więc spowodowało, że jego postępowanie zmieniło się tak drastycznie, że nie dość, że sięgał po alkohol, zdradził ją z inną kobietą, do tego w ich własnym domu?

Miał prawo się na nią gniewać, to musiała przyznać. Nie traktowała go, jak powinna, mimo iż przysięgła, że zawsze będzie trwała u jego boku, nieważne co się stanie. Ale zdrada stanowiła zbyt wielki występek. Nie zraniła go na tyle, by doświadczyć czegoś tak strasznego. 

Zajęta rozmyślaniem, nawet nie zwróciła uwagi na to, kiedy do jej pokoju weszła służąca. Zbytnio się nią nie przejęła. Wchodziła tylko zetrzeć kurz, przynieść jej świeżą koszulę nocną czy śniadanie. Więcej posiłków nawet nie jadła, zadowalając się kilkoma sucharami czy warzywami, które jej podawano przed snem. Nie miała ochoty jeść. Jedzenie tylko sprawiało, że tyła. Może właśnie to, że była za gruba, spowodowało, że Eugeniusz wybrał inną kobietę?

Nagle mąż zjawił się w jej pokoju. Zadrżała. Nie chciała go widzieć. Najlepiej byłoby, gdyby już nigdy nie musiała na niego patrzeć. Dostrzegła, jak szepcze coś konspiracyjnie do pokojówki. Gdy jego szepty zbytnio się przedłużały, jęknęła. Czyżby nie potrafił przepuścić nawet pokojówce? Czy był na tyle bezczelny, by zapraszać ją na figle, kiedy ona znajdowała się w pobliżu?

Po chwili służąca wyszła, a Eugeniusz przysiadł na łóżku żony. Wzdrygnęła się ze wstrętem. Nie zaszczyciła go ani spojrzeniem. Wtuliła twarz w pościel i jęknęła. Miała nadzieję, że mąż zrozumie jej aluzję, lecz on najwyraźniej nie miał takiego zamiaru. 

Poczuła, jak Eugeniusz łapie ją za dłoń. Wyrwała ją z gniewem. Co on sobie myślał?

— Nie dotykaj mnie tymi brudnymi łapskami — warknęła. 

— Irino... Proszę, pozwól mi z tobą pomówić... — jęknął. 

— Nie. Nie mogę na ciebie nawet patrzeć, a co dopiero rozmawiać. Jesteś mi wstrętny. 

— Irino... — powtórzył. 

Podniósł się z łóżka i uklęknął przy jego wezgłowiu. Położył dłonie na jej policzkach, próbując przyciągnąć jej twarz do siebie, lecz Irina mu na to nie pozwoliła. 

— Nie mów do mnie, po prostu zostaw mnie w spokoju. Nie chcę mieć z tobą więcej do czynienia. Znajdę sobie kochanka, żebyś mógł zacząć starać się o rozwód, albo najlepiej zrobię konwersję... Wtedy będziesz mógł romansować z tymi kobietami do woli, bo ja się nie godzę na takie traktowanie i nie chcę być twoją żoną — rzekła stanowczo. 

Obudziła się w niej dziwna, niszczycielska siła. Nie zamierzała dłużej przejmować się społeczeństwem. Wolałaby już zostać potępiona przez te wszystkie okropne hipokrytki, które same zdradzały mężów, lecz nigdy by się do tego nie przyznały, niż dalej żyć z Eugeniuszem w bólu i poniżeniu. Zasługiwała na szczęście, nawet jeśli miała wywołać skandal. 

— Irino... Ja nie uczyniłem tego, by cię zranić, lecz z głębokiego żalu i palącej potrzeby bliskości drugiego człowieka, której nie zdołałaś zaspokoić. 

— Więc uczyniłeś to z inną kobietą. Cudownie, Eugeniuszu, czekasz jeszcze na oklaski? — zapytała z ironią. 

— Ja... 

— Wyjdź już. Zobaczysz, że jeszcze pożałujesz tego, co uczyniłeś. 

Nie zamierzała dłużej się nim przejmować. Jutro miała wstać z łóżka i zawojować świat. Skoro Eugeniusz chciał z nią grać we wzajemne ranienie się, podejmie jego wyzwanie. Była na to gotowa jak nigdy dotąd.

Eugeniusz westchnął tylko, posyłając żonie ostatnie smutne spojrzenie, i wstał z klęczek. Najwyraźniej ukorzenie się też nic nie dało. Patrzył jeszcze przez chwilę na jej twarz, na której malowała się mieszanina bólu i okrucieństwa, i wyszedł. 

Skierował swe kroki do gabinetu. Tam było jego jedyne pocieszenie. Alkohol. 

I on stracił już wszystko. Nie miał córki, przyjaciel opuścił go już dawno, ukochany ojciec zmarł dwie dekady temu, od matki i siostry wsparcia nie otrzymywał, a teraz z własnej głupoty, nierozwagi i niezaspokojonej chuci stracił szansę na to, że jego relacje z żoną jeszcze kiedyś będą wyglądały tak, jak powinny. Nie miał już swojej Iriny. Pozostała mu tylko ta lśniąca w nikłym blasku świec karafka. To ona miała być teraz jego jedyną kochanką. Czuł, że w jej towarzystwie będzie spędzał każda noc.  

Irina nie wahała się przed realizacją swego postanowienia. Już kolejnego dnia napisała do księżnej Trubeckiej, że zjawi się na jej wieczorku towarzyskim. Okres żałoby już przeminął, mogła więc brylować w towarzystwie. U Trubeckiej, młodej, pięknej wdowy o przeszywającym spojrzeniu fiołkowych oczu, zawsze bawiono się wyśmienicie. Ona również miała taki zamiar. Musiała jedynie zamaskować żałobę rozrywającą jej serce. 

Odziała się więc w jedną ze swych najpiękniejszych sukni, uróżowała policzki tak mocno, że przypominała kurtyzanę, i bez słowa wyjechała na przyjęcie. Nie obchodziła się tym, że Eugeniusz zapewne ogromnie zmartwi się jej nieobecnością. 

Gdy wysiadła z powozu, poprawiła futro, upewniła się, że jej fryzura nie zniszczyła się w czasie drogi, i wkroczyła do pałacu. Już w progu przywitała ją księżna Trubecka. 

— Ach, droga księżno, wygląda pani przepięknie! — wykrzyknęła z egzaltacją. — Cieszę się, że zdecydowała się mnie pani odwiedzić! A pani mąż? 

— Och, bardzo źle się czuje i zdecydował, że zostanie w domu — rzekła beznamiętnie. — Jego nieobecność jednak nie przeszkodzi mi w dobrej zabawie. 

— Słusznie, droga księżno, zasłużyła pani na nieco radości po tych wszystkich tragediach. — Uśmiechnęła się smutno. 

Irina skinęła jej głową i przeszła do ogromnego salonu, w którym zgromadził się już tłum gości. Wyprężyła się tak, by jej wydekoltowana suknia odsłaniała jak najwięcej biustu, i uśmiechnęła się do siebie. Ten wieczór miał należeć do niej. 

Jej kremowa suknia przypominała nieco szatkę nimfy. Na materiał spływał przezroczysty tiul dodający kreacji zwiewności. Staniczek i rękawki wyszyto błyszczącymi koralikami. Dekolt był tak wycięty, że jej biust sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał z niego uciec, lecz Irina nie zwracała na to zbytniej uwagi. Więcej, taki był jej cel. Wyglądać kusicielsko i zalotnie, by przyciągnąć spojrzenia jak największej liczby mężczyzn. 

Przyglądała się zebranym z ciekawością. Widziała, jak w kącie stoi książę Trubecki, brat męża gospodyni, rozmawiający z hrabią Kurakinem. Obaj wysocy, szczupli i ciemnowłosi, byli nieziemsko przystojni. Irina czuła, że mogłaby ulec im obojgu i wcale by nie żałowała. 

Przybrała uwodzicielską minę i skierowała się w stronę mężczyzn. Wiedziała, że to niezbyt elegancko przerywać im w rozmowie, lecz nie zamierzała zwracać na to uwagi. W końcu na pewno nie rozgniewaliby się na tak piękną damę. 

— Dzień dobry panom — rzekła, znalazłszy się na tyle blisko, by móc zacząć z nimi rozmowę. 

Obaj uśmiechnęli się, a ich oczy błysnęły. Irina posłała im zalotne spojrzenie. 

— Witamy piękną panią w naszym gronie. — Trubecki wyciągnął ku niej dłoń, jakby chciał ująć jej rękę, lecz zaraz ją cofnął. 

— Cieszymy się, że wróciła pani do Petersburga, by sycić nasze oczy swą nieziemską urodą — rzekł Kurakin. — A gdzie się podział pani mąż? To nieodpowiednie zostawiać tak żonę na pastwę innych mężczyzn... Jeszcze może ją stracić...

Irina spojrzała na niego znacząco. Nie wiedziała, który podobał się jej bardziej. Dałaby się uwieść im obojgu naraz, gdyby mogła. 

Nie poznawała samej siebie. Nie znała się od tej uwodzicielskiej, pewnej siebie strony. Odkryła, że nie była jedynie stłamszoną w małżeństwie dziewczynką, a pewną siebie i swoich potrzeb kobietą, która mogła brać, co chciała. A chciała mężczyzny, który odpowiednio o nią zadba. 

— Cóż, jeśli ją straci, sam będzie sobie winien — zaśmiała się perliście. 

Widziała oburzone spojrzenia posyłane jej przez damy siedzące w kącie pokoju, lecz po raz pierwszy w życiu zupełnie się nimi nie obchodziła. Co jej było po zdaniu tych kobiet, skoro tak doskonale się bawiła?

Nagle poczuła, jak ktoś zaciska dłoń na jej nadgarstku. Odwróciła się ze zdumieniem i zamarła. 

Przed nią stał Dymitr Gruszecki. Jej drogi Dima. Jedyny mężczyzna, którego naprawdę kochała. Przez chwilę nie była zdolna poruszyć się czy wyrzec choćby słowo. Patrzyła na niego, ruszając ustami jak ryba wyrzucona na brzeg morza. 

Dymitr odciągnął ją od Trubeckiego i Kurakina, po czym zaprowadził ją do korytarza. Poddała mu się niczym bezwolna marionetka. Nogi jej zdrętwiały, a serce biło jak oszalałe. 

Zatrzymali się w końcu korytarza, gdzie niemal wcale nie dochodziło światło. Skryci w mroku mogli rozmawiać, o czym tylko zamarzyli. 

— Irino, co ty robisz? — zapytał i spojrzał na nią z wyrzutem. 

Zadrżała na dźwięk jego miękkiego, kojącego głosu. Zdała sobie sprawę z tego, że nie widziała go, odkąd zerwał zaręczyny. Od tamtej pory minęło już sześć lat. Lat pełnych bólu i cierpienia, ale także szczęścia. 

Nie wiedziała, jak powinna się czuć. Z jednej strony ogromnie cieszyło ją to, że w końcu go widziała, lecz z drugiej... Wciąż nie miała pojęcia, dlaczego ją zostawił i skazał na cierpienie. 

— Irino! — krzyknął, wyrywając ją z zamyślenia. 

— Tak?

— Co ty robisz? Dlaczego zalecasz się do Trubeckiego i Kurakina? Masz przecież męża. Nie powinnaś się tak zachowywać, to nie uchodzi!

— Nie mów mi, co nie uchodzi! — odparła gniewnie. — Nie wiesz, co z nim przeżywam! A to wszystko przez ciebie! Ja też potrzebuję czegoś od życia!

— Ale nie z tymi bawidamkami, Irino... — Spojrzał na nią ze smutkiem. — Oni chcą cię jedynie wykorzystać i zostawić. Nie pozwolę na to...

Westchnęła. Jego głos brzmiał tak ciepło i kojąco... Do tego jeszcze się o nią troszczył... Tak jak kiedyś. W tej chwili miała ochotę rzucić mu się w ramiona i powiedzieć, że wszystko mu wybacza, lecz nie wiedziała nawet, co miałaby mu zapomnieć. Może jednak jego zbrodnie były zbyt wielkie...

Czuła się ogromnie skrępowana. Miała wrażenie, że zaraz nie wytrzyma już z napięcia. Chciała zapytać go o powody ich rozstania, wybuchnąć szlochem bądź krzykiem, lecz stać ją było jedynie na krótkie, urywane jęki. 

— Irino, proszę nie wracaj do nich.. Oni nie są ciebie warci. Nie poniżaj się...

Irina prychnęła. W jej żyłach zawrzał gniew. Posłała Dymitrowi pełne oburzenia spojrzenie i zmarszczyła brwi. 

— Nie będziesz mi mówił, co powinnam robić! Doskonale poradzę sobie bez ciebie — prychnęła i odwróciła się na pięcie. 

Nie miał prawa mówić jej, co powinna robić. Był ostatnią odpowiednią do tego osobą. Odeszła do sali, stukając pantofelkami o posadzkę. Nie usłyszała już słów, które wyszeptał Dymitr. A brzmiały one: „Kocham cię".  


Ten rozdział również bardzo mnie zadowala <3 Mam w planie jechać już teraz z Gruszą co drugi dzień, dzięki czemu skończę ją jakoś koło połowy stycznia, chyba że coś mi przeszkodzi. Zostało nam 27 rozdziałów ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro