XXX. Koniec

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Iwanowi podobało się frontowe życie. Jego jedynym codziennym zadaniem było po prostu przeżyć. Nie musiał myśleć o niczym, bo nawet nie miał na to czasu. Był tylko on i śmierć, która codziennie zaglądała mu w oczy.

Nie bał się jej. Nienawidził jej, gardził nią za to, że odebrała mu ukochaną żonę i dziecko, lecz nie ogarniał go lęk przed umieraniem. Traktował je nawet jako coś pożądanego, co zbliży go do ukochanej Nadusi.

Oblężenie Smoleńska było wyjątkowo krwawe i wyczerpujące dla jego obrońców. Kompani Iwana narzekali na zbyt małe racje żywnościowe, upał, który sprawiał, że niektórzy z nich mdleli, i ciągły niepokój, lecz jemu to zupełnie nie przeszkadzało.

Kiedy inni w wolnych chwilach grali w karty, pili alkohol czy śmiali się do rozpuku, próbując odgonić cień śmierci, on leżał na swoim posłaniu i rozmyślał nad sensem dalszego życia.

Nie widział go. Coraz dobitniej uświadamiał sobie, że nie było po co żyć. Irina go nie potrzebowała, bo układała sobie życie z dala od wszystkich problemów. Mama miała jeszcze Aleksego, który też zajął się budowaniem swojego miłosnego gniazdka, a Zofia Nastkę i jej zbliżający się ślub z Mikołajem. On był zupełnie bezużyteczny.

Niemal nie jadł. Zazwyczaj pożywiał się tylko kromką chleba z rana, by później oddawać swoje porcje kompanom. On nie potrzebował już niczego, im mogło to uratować życie.

Wszechobecny brud, głodowe racje żywieniowe, nieustanne życie w stresie i rany, których doznał, sprawiły, że zachorował na tyfus. Leżał więc w ciemnym kącie, porzucony przez towarzyszy, którzy starali się go unikać, by się nie zarazić. Lekarz przychodził do niego tylko z rana, podawał mu niezbędne lekarstwa i zaraz wracał do swoich obowiązków. Iwan go o to nie winił. Wiedział, że inni potrzebowali pomocy bardziej niż on. Nie liczył już na nic.

Trawiąca go gorączka sprawiała, że ledwo rozumiał, co się wokół niego działo. Ciągle zapadał w krótki, niespokojny sen. Zdawało mu się, że jeszcze chwila, a umrze, lecz życie kurczowo trzymało się jego umęczonego ciała. Iwan nie rozumiał, dlaczego jeszcze żył. W ogóle go to nie cieszyło.

Nocne majaki sprawiały, że chciało mu się płakać. Nie rozumiał, dlaczego go dręczyły, zamiast po prostu zostawić go w spokoju. Miał wrażenie, że nie wytrzyma z boleści. Trzewia niemiłosiernie go paliły, a nogi zesztywniały. Głowa ciążyła, a mięśnie nie chciały mu pozwolić na podniesienie się z łóżka. Był już na wpół umarłym.

Czasami rozmyślał o swoich bliskich. Przypominał sobie beztroskie czasy, gdy on, Aleksy i Irina byli jeszcze pozbawionymi trosk dziećmi i biegali po Dobrowolsku, żartując z siebie i przedrzeźniając się nawzajem. Dałby wszystko, by zapomnieć o wszystkich okrucieństwach, które go spotkały, i znów cieszyć się z byle błahostki jak ten mały chłopiec.

Innym razem przed oczyma stawał mu ojciec. Surowe oblicze Aleksego Kirriłowicza po chwili rozjaśniał szeroki uśmiech. Iwan tłumaczył sobie to tym, że ojciec zapraszał go już do siebie.

Czasami widział w snach i Nadię. Nic nie mówiła, jedynie patrzyła na niego swoimi łagodnymi oczyma. Kiedy wyciągał ku niej dłoń, jej obraz zaraz się rozmywał. Płakał wtedy cicho, żałując, że nie widzi już jej umiłowanej twarzyczki.

Usypiał co noc wśród przekleństw towarzyszy i ich pełnych boleści jęków. On jednak niczego się nie bał. Nie miał czego.

Nadieżda uśmiechała się szeroko, patrząc z czułością na swojego synka. Gładziła jego jasne loczki i malutkie dłonie. Iwan nie mógł oderwać od nich oczu. Jego żona i dziecko zdawali mu się tak piękni i idealni, że nie mógł uwierzyć, że to naprawdę jego rodzina, że ten chłopiec zrodzony był z jego krwi i kości. 

Usiadł obok żony i przycisnął ją do siebie. Jej drobne ciałko zdawało się mu jeszcze bardziej kruche, gdy trzymał Nadię w ramionach. Ucałował ją w policzek i położył głowę na jej ramieniu, po czym wsunął drugą dłoń we włoski dziecka.

Dotyk jego jedwabistych włosów sprawiał, że Iwan miał wrażenie, że dotyka jakiegoś niezwykle cennego materiału, którego nie da się uzyskać w żaden znany ludziom sposób. To było dzieło samego Boga. 

— Tatku, ja chcę do ciebie na kolana! — jęknęło dziecko. 

— Nie chcesz już być u mamusi, Sieriożko? — zapytała ze smutkiem Nadieżda. 

— Nie, chcę do tatki — odparł. 

— Nie mów tak, malutki, bo mamusi będzie przykro — rzekł Iwan, lecz wziął synka z ramion matki. 

Ten wtulił się w jego pierś i zamruczał z zadowoleniem. Iwana wypełniło na ten gest przyjemne ciepło. Właśnie o tym marzył przez całe życie — o małej, pełnej miłości rodzinie. Niczego więcej nie trzeba było mu do szczęścia. 

Nagle jego myśli spowił cień. Iwan wyciągnął dłoń ku górze, jakby chciał za coś chwycić. Po chwili upadła na jego nieruchomą pierś. 

Irina odłożyła list na szafkę nocną i zaszlochała. Czuła, jak coś rozrywa ją od środka. Ktoś chciał rozedrzeć ją na pół i szarpał jej delikatne serce na wszystkie strony, mając nadzieję, że za chwilę pęknie. 

Dlaczego jej rodzinę spotykało tyle tragedii? Najpierw straciła ojca, później córeczkę. A teraz przyszła kolej na brata, który sam przeżył ogromną tragedię. Los nie miał dla nich litości. 

Straciła jedną z ostatnich osób na tym świecie, którą szczerze kochała. Iwan wespół z Aleksym zawsze sprawiali, że na jej twarzy mimowolnie pojawiał się uśmiech, nawet jeśli miała ochotę zanurzyć się w najczarniejszych odmętach rozpaczy. 

Nie rozumiała, jak to mogło się stać. Iwan był przecież okazem zdrowia, gdy go ostatnim razem widziała. 

Ale wtedy Nadieżda jeszcze żyła i ledwo co dowiedziała się o tym, że nosi pod sercem dziecko. Nie miała pojęcia, co działo się z Iwanem po ich śmierci. A wiedziała, jak bardzo może złamać człowieka śmierć ukochanych. Iwan nigdy nie należał do szczególnie wrażliwych, lecz może po prostu nie otworzył się przed nią tak bardzo, by pokazać jej swoje wnętrze. 

Najbardziej bolało ją chyba to, że nie zginął jak bohater, ku chwale ojczyzny, lecz jak żebrak, chory na tyfus, w kącie, porzucony przez wszystkich. Zwijał się z bólu pod cienką, szorstką derką, a ona nie była tam, by schładzać mu czoło i czuwać aż do samego końca. Nikt z bliskich nie towarzyszył mu w jego ostatniej drodze. 

Wtem do pokoju wszedł Dymitr. Na jej widok pobladł i podszedł powolnym krokiem do ukochanej. Przycisnął ją do piersi i zaczął czule gładzić po włosach. Ani trochę jej to nie uspokoiło. Szlochała coraz bardziej. 

— Co się dzieje, najdroższa? — zapytał cicho. 

— Iwan nie żyje — wyjąkała tylko. 

— Ale jak to? Co mu się stało? Postrzelili go? 

— Nie. Miał tyfus. 

Nie chciała dłużej mówić na ten temat. Zbytnio cierpiała, by jeszcze przyprawiać się o większy ból, rozprawiając o bracie. 

Nie, nie, on nie umarł. Iwan żył i miał do niej wrócić, już niedługo. Nie zamierzała pogodzić się z myślą, że było inaczej. Za jakiś czas mieli się zobaczyć i cieszyć wspólnym czasem. 

Poczuła, jak Dymitr kładzie głowę na jej piersi. Zaczął coś szeptać, lecz Irina go nie słuchała. Nie miała siły ani ochoty.

— Irino, muszę ci coś powiedzieć — rzekł nagle. 

— Tak? 

— Napoleon... Zajął Moskwę. Zostały z niej tylko zgliszcza. 

Na te słowa Irina osunęła się na łózko i zemdlała. 

Aleksy nie wierzył w to, co właśnie przeczytał. Nie chciał wierzyć. Nie potrafił. To wszystko było tylko piekielnym koszmarem, z którego zaraz miał się wybudzić. Gdyby nie to, że obok niego stała zapłakana matka, która czym prędzej przybiegła do niego z listem, nie bacząc na niechęć do syna po ślubie z Wierą, rzekłby, że to wszystko to jedno wielkie kłamstwo. 

Ale nim nie było. 

Jeszcze tak niedawno tulił do siebie Iwana po śmierci jego żony, a teraz on sam już nie żył. 

Aleksy nie potrafił tego pojąć. Nie wyobrażał sobie, jak to będzie, kiedy któryś z nich zostanie sam. Zawsze przecież byli we dwóch. Wspólnie bawili się, uczyli, chodzili na polowania, tańczyli w karczmach i uwodzili kobiety. Gdzie był Iwan, tam i on. 

Nie wyobrażał sobie, jak jego życie miało wyglądać bez brata. Iwan był jego drugą połową, tym, który wyciągał z moralnego dołu. Po ślubie z Nadią zrobił się taki porządny i dbał, żeby brat nie wplątał się w żadne podejrzane afery i romanse... 

A teraz go nie było. Wycieńczone cierpieniem ciało i duch oddały się Śmierci bez większego oporu. 

Zaszlochał, padając w ramiona matki. Już tylko ona i żona zostały mu na tym świecie. A jego lepsza połowa odeszła...


Ajj, miałam przerwę przez głupią olimpiadę od pisania i od soboty wyciskam z siebie po 1000, 1500 słów dziennie, za mało. Ten rozdział chciałam mieć bardzo za sobą, bo jest ostatnim, który nie jest tylko o Dimie i Irinie, nie licząc jednego. Mam nadzieję, że do końca miesiąca, może ciut dłużej i skończę to, serio mam dość. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro