XXXVI. Miłość i zazdrość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wołkońscy i Gruszeccy rozpoczęli przygotowania do ślubu swych dzieci z ogromną przyjemnością i jeszcze większymi nadziejami na przyszłość. Połączenie dwóch tak znakomitych rodzin węzłem małżeńskim miało przynieść ich nazwiskom jeszcze większą chwałę, a Gruszeckim jeszcze większe pieniądze, bowiem ojciec Iriny przeznaczył jej na posag ogromną kwotę pieniędzy i kilka majątków ziemskich. Tak przynajmniej mówiono w towarzystwie. Prawdę znał tylko książę Aleksy Kirryłowicz. 

Irina każdego dnia budziła się z błogą świadomością, że już za kilkanaście tygodni zostanie żoną człowieka, którego kochała ponad wszystko. Było jej jedynie żal, że będzie musiała opuścić ukochanych rodziców. Obawiała się, jak sobie bez niej poradzą. Bo przecież mieli im teraz pozostać jedynie synowie, ci psotnicy i rozpustnicy, z których nie było żadnej pociechy. 

Któregoś ranka pomyślała, że jej bracia powinni znaleźć sobie małżonki. Przy jakichś dobrych, rozsądnych, łagodnych dziewczętach na pewno wszyscy trzej by się uspokoili. Zaczęła rozmyślać o pannach, które znała, a które nadawałyby się na żony dla jej krnąbrnych braci, lecz ze smutkiem uznała, że nie chciałaby żadnej skazać na życie u boku takich pijaków i hulaków. 

Wstała z łóżka i z pomocą swej pokojówki zaczęła się szykować. Tego dnia zaproszono na obiad Gruszeckich, musiała więc odziać się w coś olśniewającego, co zrobiłoby wrażenie na jej narzeczonym. Biedne dziewczę nie wiedziało, że Dymitrowi starczy pokazać nieco więcej dekoltu, by był kontent, wybrało więc zdobną, ale raczej zakrywającą jej atuty suknię w delikatnym, pudroworóżowym kolorze. Gdy bracia chcieli jej dokuczyć, zwykli mówić, że wygląda w niej jak babeczka z lukrem, ona jednak zbytnio nie przejmowała się ich docinkami. 

Od śniadania niecierpliwie odliczała minuty do przybycia Gruszeckich. Gdy nie miała akurat ujrzeć Dymitra, zachowywała się jak zawsze, lecz w te dni, kiedy zapowiedziana była jego wizyta, nie mogła skupić się na niczym. Nie porywały jej powieści, rozprawy filozoficzne, księgi historyczne ani podręczniki anatomii, które nieraz dawały jej tyle radości ze świeżo zdobytej wiedzy. Gra na pianinie czy gitarze irytowała ją, gdyż ciągle fałszowała, a śpiewać czy rysować nigdy zbyt dobrze nie potrafiła. Nie miała też zacięcia do robótek ręcznych, które tak ukochały sobie niektóre damy nie tylko z jej sfery. Usiadła więc w fotelu, jak zawsze w takim stanie, wzięła z szufladki plik kopert obwiązanych delikatną wstążeczką i zaczęła czytać listy, które otrzymała od Dymitra. Słał je dopiero od niedawna. Pełne były jego niepohamowanego entuzjazmu, porywczości i uroczego zdaniem Iriny roztrzepania. Uśmiechała się do siebie szeroko, po raz kolejny zatapiając się w linijkach napisanych ręką ukochanego.

Gdy pokojówka oświadczyła jej, że Gruszeccy już przybyli, niedbale wrzuciła listy do szufladki i pobiegła do bawialni. Tam, widząc swego ukochanego, nawet nie przywitała się z jego rodzicami, lecz od razu padła mu w ramiona.

— Och, Dimo, tak bardzo tęskniłam! — wykrzyknęła i jęła go całować po twarzy. 

Państwo Gruszeccy tylko się zaśmiali, nie przejmując się tym, że córka przyjaciół nie zwróciła na nich większej uwagi. Oboje znali te porywy serca towarzyszące pierwszej miłości, które sprawiają, że jedynym, czego się wygląda, jest okazja do ponownego ujrzenia ukochanego.

— Irinko, już niedługo będziemy zawsze razem, poczekaj tylko lata! — odparł równie radośnie. 

— Do lata, a potem czekać na wnuki... — wymsknęło się Aleksemu Kirryłowiczowi.

Irina oderwała się od narzeczonego i spojrzała z przestrachem na ojca. W jej umyśle małżeństwo a posiadanie dzieci były dwoma skrajnie różnymi sprawami. Nie czuła się jeszcze gotowa do bycia matką. Chociaż zaskakująco dojrzała jak na swój wiek, gdy przychodziło myśleć o wejściu w dorosłe życie, odczuwała ogromny strach. 

— Irinko, czego się boisz, moje dziecko? — Spojrzał na nią zdumiony ojciec. — Przecież dzieci to naturalna kolej rzeczy w małżeństwie. 

— Nie martw się — odezwała się Tatiana Aleksandrowna. — Nie będziesz się przecież musiała zajmować dzieckiem, od tego są piastunki. Ty masz tylko je urodzić i kochać. Podołasz temu. 

Irina chciała wierzyć przyszłej teściowej, lecz wcale nie była pewna, że będzie odpowiednią matką. 

Gdy do domowników dołączyli Aleksy, Iwan i Fiodor, podano obiad. Irina, pokrzepiona obecnością ukochanego, jadła niewiele. Gdy był przy niej, nie potrzebowała niczego więcej do życia. 

— Dymitrze, chłopcze, ostatnio zacząłem zastanawiać się, co będzie, jeśli wybuchnie kolejna wojna, nim ty i Irina weźmiecie ślub. Podobno Francuzi dalej chcą walczyć — odezwał się Aleksy Kirryłowicz.

— To prawda, książę. Z tego, co mówił mi Siergiej, wiem, że Francuzi dalej stacjonują w którymś z niemieckich państw, nie jestem pewien, w którym dokładnie, i żerują na mieszkańcach. To nie zwiastuje nic pomyślnego. Podobno i na granicy z Turcją jest niespokojnie. Ale nie przejmuję się tym. Wierzę, że do czerwca nic złego się nie stanie, a później zrobię najwyżej jak Sierioża.

— A co uczynił pański przyjaciel?

— Wystąpił z wojska. Ojciec mu umarł, więc jest teraz jedynym mężczyzną w domu. Irinko, czy Ksenia mówiła ci o tym, że będą mieli dziecko?

— Co? Naprawdę? Kiedy Siergiej ci to powiedział? — zapytała ze zdumieniem, ledwo łapiąc powietrze.

— Wczoraj u niego byłem. Ale mogłaś nie wiedzieć, bo lekarz był u Kseni przedwczoraj, a Siergiej mówi, że to dla niej trudne. Podobno od tamtej pory nie chce z nikim rozmawiać, jedynie z jego matką. Biedne dziewczę.

Irina nie mogła pojąć sensu słów właśnie wypowiedzianych przez Dymitra. Ksenia, jej rówieśnica i najlepsza przyjaciółka, którą znała od zawsze, miała zostać matką. Niedługo miał nadejść czas także i na nią. Zdawało się jej to wręcz niemożliwym. Poczuła, jak robi się jej słabo.

— Dziecko, wszystko z tobą dobrze? Źle wyglądasz. — Praskowia spojrzała z troską na córkę. 

— Tak, nie martw się o mnie, mamo. 

— Ale jakbyś się gorzej poczuła, to od razu mów — zawtórował małżonce Aleksy Kirryłowicz.

— To miłość, moi drodzy, po prostu miłość. Tak się nie mogą doczekać, aż ich zostawimy w spokoju, że im słabo! — zarechotał Andrzej Pawłowicz.

Fiodor sarknął na to wszystko, zrobił to jednak na tyle cicho, że nikt go nie usłyszał. Cały ten cyrk, jak nazywał zamieszanie ze ślubem siostry, coraz bardziej go drażnił i irytował. Jego zaręczyny również zostały zerwane z powodu wiarołomstwa narzeczonej, lecz jego ożenkiem nikt się nie frasował. A przecież to on miał zostać w przyszłości właścicielem majątku, nie ta pusta i głupia, jak o niej myślał, Irina.

Gdy patrzył na Dymitra i Irinę, robiło mu się słabo. Najchętniej uciekłby stąd do szynku, zjadł tam tłustą golonkę, zagrał w karty z przyjaciółmi i napił się wódki. 

Wyszedłby stąd, gdyby tylko mógł. Powstrzymywała go przed tym jedynie myśl, że ojciec wścieknie się, że uczynił Gruszeckim taki afront, i zabierze mu pieniądze, które wypłacał najstarszemu synowi co miesiąc. 

Nie mogło go to jednak powstrzymać przed pomstowaniem na Gruszeckich w myślach. Nienawidził ich od zawsze. Uważał, że hrabiowie gorsi byli od książąt i nie powinni się z nimi zadawać, a już małżeństwo z jednym z nich uważał za pohańbienie dobrego imienia rodu. O wiele chętniej widziałby Irinę przed ołtarzem z Jarmuzowem. 

Eugeniusz był jego zdaniem o wiele lepszym kandydatem niż Gruszecki. Przede wszystkim był posiadaczem ogromnego majątku, który podobno opiewał na tyle milionów rubli, że jego właściciel nie potrafił podać kwoty, którą dysponował, bowiem nie był w stanie zliczyć swego bogactwa. Dymitr zaś, jako drugi syn, nie mógł liczyć na schedę po ojcu. Na wszystko musiał sobie zapracować. Bogaty szwagier znacznie bardziej odpowiadał Fiodorowi. Nawet jeśli miał widoki na ogromny spadek w przyszłości, aktualnie cierpiał na chroniczny brak gotówki, a że nie chciał pożyczać więcej od ojca, mąż Iriny mógł stać się jego źródłem pieniędzy. 

Przede wszystkim jednak Jarmuzow był księciem, a w jego żyłach płynęła czysta, rosyjska krew. Co prawda w towarzystwie krążyły pogłoski o tym, że jeden z jego pradziadków pochodził z Prus, a jakaś daleka prababka była Francuzką, lecz te państwa Fiodor uważał za równe Rosji, w przeciwieństwie do Polski. Myśl, że mógłby mieć w rodzinie człowieka, którego matka była Polką, nawet jeśli lepiej posługiwała się rosyjskim niż mową Piastów i Jagiellonów, zdawała mu się jeszcze wstrętniejsza od perspektywy połączenia się książąt Wołkońskich z hrabiami Gruszeckimi. 

Wniosek był więc jeden. Póki Irina i Gruszecki nie byli jeszcze małżeństwem, musiał dokonać wszystkiego, by ich rozdzielić i zeswatać siostrę z Jarmuzowem. To byłoby jego zemstą na siostrze i ojcu za to, jak traktowano go przez lata. Nie był jeszcze pewien, jak powinien to uczynić, lecz to było tylko szczegółem. Do czerwca Irina będzie narzeczoną Eugeniusza, a Gruszecki zostanie sam. 

Irina i Dymitr tymczasem siedzieli spokojnie, wpatrując się w siebie rozmarzonym wzrokiem, nie przeczuwając, jakie plany snuje w swym przesiąkniętym nienawiścią i zazdrością umyśle Fiodor. 

W końcu zakończono posiłek, na co młodzi odetchnęli z ulgą. W końcu mogli się pozbyć krępującej ich obecności rodziców.

— Może pójdziemy do pokoiku muzycznego, co ty na to? — Irina spojrzała figlarnie na Dymitra i nim ten zdążył zareagować, puściła się pędem w kierunku korytarza.

Dymitr rzucił się za nią, wywołując tym samym uśmiech politowania na twarzach rodziców i kpinę u Fiodora. Żadne z nich jednak zbytnio się tym nie przejmowało, zbyt pochłonięte myślą, że zaraz w końcu będą sami. 

Śmiali się rozkosznie niczym dzieci, biegnąc przez korytarz pałacu Wołkońskich. Dymitr wyprzedził Irinę, szaleńczo się śmiejąc. Księżniczka Wołkońska jednak nie dawała za wygraną. Chwyciła za klamkę do pokoiku muzycznego z triumfalnym uśmiechem, zaraz jednak zszedł on z jej twarzy. Spojrzała ze zdumieniem na Dymitra, który biegł dalej przez korytarz. Nagle młodzieniec wpadł z hukiem na ścianę. Irina wydała z siebie stłumiony okrzyk, a na jej czole pojawiły się kropelki potu. Pełna najgorszych obaw, zerwała się z miejsca i pobiegła ku młodzieńcowi, modląc się, by nie stało się mu nic złego. 

Dymitr leżał przy ścianie, trzymając się za głowę i jęcząc boleśnie. Irinę na ten widok ścisnęło serce.

— Kochany, wszystko z tobą dobrze? Bardzo cię boli? — zapytała, schylając się ku niemu i podając mu dłoń. 

— Chyba tak, to tylko głupie uderzenie, nic mi się nie będzie, nie martw się. Chodźmy już lepiej. Chciałbym posłuchać, jak grasz. To uśmierzy mój ból. — Uśmiechnął się słabo i podniósł się z podłogi, sycząc.

Irina podała mu dłoń i zaprowadziła go do pokoiku muzycznego.

Obok biblioteki i jej sypialni było to ulubione pomieszczenie dziewczyny. Jasnobłękitna tapeta w delikatne ornamenty, biała boazeria i srebrne lustra nie ociekały takim nachalnym luksusem jak złote zdobienia w bawialni. Uwielbiała ten chłodny spokój panujący w pomieszczeniu, a małe, obite niebieską tapicerką sofki były nadzwyczaj wygodne. 

Stojący nieco na uboczu ogromny fortepian zachęcał potencjalnych muzykantów, by przy nim usiąść i zacząć wyczarowywać wspaniałe dźwięki za pomocą jego klawiszy. Pod ścianą stał klawikord, które brzmienia Irina nie znosiła. Cieszyła się, że rodzice nie kazali jej na nim ćwiczyć. W kącie postawiono jej ukochaną gitarę, a nad kominkiem zawieszono skrzypce, na których czasami muzykował Aleksy Aleksiejewicz. 

Irina usiadła na szerokiej ławeczce przed pianinem i rozprostowała palce, po czym położyła je na klawiszach. 

— Co byś chciał usłyszeć? — Uśmiechnęła się do Dymitra. 

— Potrafisz zagrać „Dla Elizy"?

— Tak, nawet mam nuty na wierzchu.

— W takim razie przesuń się nieco, zagramy razem! — polecił jej z uśmiechem i przysiadł się do dziewczyny.

Spojrzała na niego niepewnie, gdy jednak zaczął grac pierwsze takty utworu Beethovena, uspokoiła się nieco, by po chwili do niego dołączyć.

Im dłużej grali, tym bardziej czuli się zespoleni z instrumentem i ze sobą nawzajem. Czyste dźwięki niosły się z pokoju do korytarza. Ogarnął ich jakiś dziwny szał, właściwy tylko tym, którzy szczerze miłują muzykę. Grali tak, jakby nie istniało na tym świecie nic poza tym instrumentem i poza utworem Beethovena. Zdawało im się, że w ich żyłach nie płynie krew, a czysta muzyka. 

Gdy wygrali ostatnie takty, opadli na klawisze ze śmiechem. Po ich wzniosłym zatraceniu się w muzyce nie pozostał ani ślad. Nie byli już wirtuozami klawiszy, oddanymi całym sercem i duszą fortepianowi, lecz dwójką dzieci, które radośnie śmiały się ze swej zabawy. 

— Nie wiedziałam, że tak dobrze grasz! Zdawało mi się, że interesują cię zupełnie inne rzeczy i nie jesteś wrażliwy na sztukę! 

— Och, Irino, wiem, że zdaję się czasem takim prymitywnym głupcem, którego interesują tylko picie i kobiety... I tak było, dopóki nie zdałem sobie sprawy z tego, że cię kocham, i po prawdzie wciąż siedzi we mnie ten obleśny Mitia... Ale zanim zostałem zdemoralizowany przez mych towarzyszy broni, byłem naprawdę kulturalnym młodym człowiekiem. Dla ciebie będę się starał znów nim być, moja droga. — Spojrzał na nią z czułością i przysunął się, by musnąć jej usta swoimi. 

Irina pozwoliła mu się pocałować. W tej chwili nawet fortepian już dla nich nie istniał.

Uf, w końcu będę mogła pisać na luzie cierpienie. Tak, dobrze mniemacie, będzie coraz gorzej, a plan Fiodora, cóż... Zobaczycie :D Mój plan wydarzeń przewiduje same okropności do co najmniej 50 rozdziału, więc zapnijcie pasy XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro