IX. Jarmuzowowie w Petersburgu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przyjazd do Petersburga był dla Iriny szokiem, ale potrzebowała go. Nie mogła siedzieć z Eugeniuszem na wsi i wciąż wyglądać przez okno na jezioro, które stało się mogiłą jej córeczki. Nie mogła wytrzymać w Radonieżu. 

Petersburg był wielki i gwarny, co niezbyt jej odpowiadało, ale przynajmniej nie musiała  spędzać czasu zamknięta w domu z Eugeniuszem. Mogła wyjść do Kseni czy do rodzinnego domu, by uzyskać tam wsparcie. 

Na bale czy spotkania towarzyskie uczęszczać nie zamierzała. Ból był zbyt świeży, by potrafiła się bawić. Cieszyła się, że przynajmniej Barbara gościła obecnie u Larysy i nie zatruwała jej życia. 

Wciąż zdawało się, że na korytarzu słyszy maleńkie stópki Poli biegnącej do rodziców, że przed oczyma ma jej uśmiech, a pod opuszkami palców czuje jej miękkie, złote loczki. Potem budziła się, brutalnie wyrwana z tego pełnego odrętwienia stanu, zdając sobie sprawę z tego, że to wszystko to tylko złudzenia. Polusia nie żyła. Już nigdy nie miała wziąć jej w ramiona i przycisnąć do piersi ani ucałować. 

Eugeniuszem się brzydziła. Na jego widok ogarniał ją tak ogromny wstręt, jakby miała przed oczyma oślizgłą ropuchę pokrytą śluzem i brodawkami. Oblicze męża stało się wręcz odrażające, bo było licem mordercy jej niewinnego dziecka. Nie zamierzała mu nigdy wybaczyć. 

Jarmuzow z kolei miał wrażenie, że od kilku tygodni trwał w złym śnie, z którego zaraz się wybudzi. Nie chciał żyć w świecie bez Poli. Bo jak miał sobie radzić, skoro jego ślicznej córeczki nie było tuż obok, by go pocieszyć?

Nie znajdował już w niczym przyjemności. Nawet żona nie przynosiła mu żadnej pociechy, skoro tylko wyzywała go od morderców. Przecież nie chciał zabić Poli. Czuł się nawet gorzej od niej, a przynajmniej tak mu się zdawało. 

Pełen żalu, zdecydował w końcu, że jedynie rozmowa z żoną może przynieść jakąkolwiek poprawę ich relacji, której tak potrzebował.

Zapukał do jej pokoju, mając nadzieję, że Irina mu otworzy. Wstrzymał oddech, czekając reakcję żony. Gdy nie usłyszał żadnego słowa z jej ust, zaczął się martwić. Dlaczego nic nie mówiła? Może zemdlała? Albo...

Nie, Eugeniusz wolał nawet o tym nie myśleć. Gdyby Irina odebrała sobie życie, nie przeżyłby. Ale nie, na pewno nic tak strasznego się nie wydarzyło. Irina miała w sobie zbyt wiele sił, by się zabić. Była wojowniczką zdolną przetrwać nawet najstraszliwsze życiowe burze. To on próbował się zastrzelić jak największy tchórz, nie mogąc znieść życia bez jej krzepiącej obecności. Żałował, że wtedy nie pociągnął za spust. Irina nie cierpiałaby wtedy u jego boku, a Poluszka nawet by się nie urodziła. Nikt by nie cierpiał...

Oderwał się od rozmyślań. Teraz nie było na nie czasu. Musiał działać. Nacisnął klamkę i wszedł do pokoju. Westchnął z ulgą, widząc, że Irina po prostu śpi. Usłyszawszy odgłos zamykanych drzwi, otworzyła oczy i podniosła głowę. Przez chwilę sprawiała wrażenie nieco obłąkanej, jakby wybudziła się właśnie z koszmaru sennego.

Eugeniusz zadrżał, gdy szerzej otwarła oczy i spojrzała na niego tak, jakby chciała go zabić. Serce zabiło mu mocniej w piersi. Chciał wyjść, ale nie mógł sobie na to pozwolić. Musiał z nią szczerze pomówić i zamierzał osiągnąć swój cel. 

 — Wyjdź stąd — powiedziała przez zaciśnięte zęby. — Nie chcę na ciebie patrzeć. 

— Irino, najdroższa, nie możemy dłużej trwać w takim stanie. Tylko rozmowa uleczy nasze złamane serca... — odparł jej z tak błagalną miną, że tylko ktoś pozbawiony serca byłby go odprawił. 

— Dobrze, mów, co masz powiedzieć, i zostaw mnie w spokoju — powiedziała chłodno. 

Eugeniusz usiadł obok niej na sofie. Irina odsunęła się od niego, posyłając mężowi nienawistne spojrzenie. Bolało go serce, ale musiał przystać na takie traktowanie, przynajmniej chwilowo. Tylko tak mógł osiągnąć porozumienie z żoną. 

Ujął jej dłoń i zaczął ją delikatnie gładzić. Ku jego zdumieniu wciąż nosiła na palcu pierścionek zaręczynowy i obrączkę. Wiedział, że gdyby niczego do niego nie czuła, nie przejmowałaby się poczuciem obowiązku i po prostu je zdjęła. Może więc jeszcze mieli szansę? Może nie wszystko było stracone? Może jednak go kochała?

— Irino, wiem, że nie możesz pogodzić się ze stratą Poli, bo i mnie ona ogromnie boli, ale... musimy żyć dalej, kochanie. Jej już nie ma, ale my wciąż tu jesteśmy... Ja... ja... ogromnie żałuję i do końca będą mnie dręczyć wyrzuty sumienia... Ale nie mogę tak żyć. 

— Trzeba było o tym myśleć, zanim ją zabiłeś. — Spojrzała mu w oczy z taką nienawiścią, że Eugeniusz zadrżał. 

— Ile razy jeszcze mam ci tłumaczyć, że to był wypadek, że nie chciałem, żeby coś się jej stało? Przecież... Była... była... — Czas przeszły użyty w stosunku do córeczki ogromnie go bolał, lecz czuł, że musi mówić o niej w ten sposób, by przyzwyczaić się do swojej straty. — Była moją największą radością, moim ukochanym dzieckiem! A ja... Nie dopilnowałem jej, nie wypełniłem swego ojcowskiego obowiązku... To dla mnie takie przerażające... Ale Irino... Zostaliśmy sami i musimy jakoś z tym żyć, bo nie mamy już nikogo innego... Proszę cię, postaraj się mnie zrozumieć, przebaczyć. 

— Nie mogę. A teraz wyjdź. 

Eugeniusz patrzył na nią jeszcze przez chwilę, lecz w końcu wstał z miejsca i odszedł. Najwyraźniej Irina jeszcze nie dojrzała do poważnej rozmowy z nim. On uczynił już wszystko, co mógł. Reszta leżała w gestii Iriny. 

Nadia poprawiła szal i spojrzała na Irinę, która kuliła się w ramionach matki, niemal szlochając. Nie mogła patrzeć na szwagierkę. Wyglądała tak okropnie... 

Nie miała dziecka, nie potrafiła więc wyobrazić sobie, jak okropną rzeczą musi być jego utrata, lecz całą sobą współczuła Irinie. Od samego patrzenia na Jarmuzową łzy cisnęły się jej do oczu. 

Iwan przysiadł obok żony i ujął jej dłoń, na której złożył delikatny pocałunek. Uśmiechnęła się do niego blado. Widok rozpromienionego lica męża zawsze sprawiał, że czuła się lepiej. Iwan posiadł zdolność poprawiania wszystkim humoru i doskonale ją wykorzystywał, jednak na rozpacz siostry nie mógł nic zaradzić. 

— Skończ już się wydzierać, mam dość. — Rozległ się nagle pełen wyrzutu niski głos. 

Nadieżda spojrzała ze zdumieniem na Fiodora, który właśnie wkroczył do pokoju. Ogółem dobrze jej się żyło u Wołkońskich, ale Fiodor był prawdziwym utrapieniem. Nie mogła znieść jego nieustannie zmieniającego się humoru, wiecznych wyrzutów i poniżania rodzeństwa. Gdyby tylko mogła, już dawno wyprowadziłaby się stąd wraz z Iwanem, byli jednak zależni finansowo od najstarszego z Wołkońskich. 

Praskowia spojrzała na syna z wyrzutem, lecz nic nie rzekła. Iwan i Aleksy również milczeli. Wcale jej to nie dziwiło. W końcu każde sprzeciwienie się Fiodorowi skutkowało natychmiastową karą w postaci niewypłacenia krewnemu pieniędzy na przyjemności czy drobne sprawunki. Nikt nie chciał się na to narażać. 

— Chciałbym oświadczyć, że jutro znów wyjeżdżam. Tym razem jadę do Francji, muszę załatwić pewne sprawy — rzekł stanowczo. — A teraz możecie wrócić do szlochania. 

Skończywszy mówić, wyszedł z pomieszczenia, stukając swoimi ciężkimi buciorami. Nikt nie przejawiał większego zainteresowania jego słowami. Wszyscy ucieszyli się jedynie z faktu, że Fiodor zniknie z ich życia przynajmniej na chwilę. 

Nadia bardzo chciała wyrazić swą ulgę, obawiała się jednak, że Fiodor mógłby ją usłyszeć. Spojrzała więc na Iwana z miłością. Nie poważyła się na pocałunek, nie chcąc urazić Iriny. 

— Jak się wam powodzi, Nadieńko? — Usłyszała głos szwagierki. 

— Całkiem dobrze... — odparła. 

Wtem zaczęła przeraźliwie kaszleć. Zdawało się jej, że jej płuca pękną w strzępy. Zasłoniła usta chusteczką. Iwan zacisnął mocniej dłoń na jej nadgarstku, jakby chciał zatrzymać falę kaszlu. Po chwili atak ustał. Gdyby nie szkarłatne ślady na śnieżnobiałej chusteczce, nikt nie domyśliłby się, że tak cierpiała. 

— Och, moja biedna, powinnaś leżeć w łóżku. — Praskowia spojrzała na nią surowo. — Nie możesz się osłabiać. 

— Ale przecież leżenie w łóżku niewiele się różni od siedzenia w fotelu. 

— Masz rację, dziecko... To ty powinnaś pojechać do Francji, nie Fiodor! — oburzyła się teściowa. — Ale ten szczur nie da ci pieniędzy, bo sam woli obwozić się po kontynencie. 

— Ja mogę opłacić wam wyjazd — odezwała się nagle Irina. — Eugeniusz na pewno da mi pieniądze...

— Nie, nie będziemy żebrać, Irino. Mam swoją godność — rzekł stanowczo Iwan. 

— Głupiś, tu nie chodzi o twoją godność, a o zdrowie Nadii! Wolisz zachować honor, ale stracić żonę, czy żyć w szczęściu i zdrowiu?

Odpowiedź na to pytanie była zbędna. Zarówno Nadia, jak i Iwan wiedzieli, że zdrowie było dużo ważniejsze od honoru. Nadia nie chciała nadwyrężać finansów Jarmuzowów, lecz skoro Irina sama się ofiarowywała, miała w sobie przyzwolenie, by skorzystać z dobroduszności szwagierki. Fiodor przecież nigdy nie dałby jej pieniędzy. 

— Dobrze, siostrzyczko. O ile tylko nie zastanie nas wojna, wyjedziemy z Nadią...

Jeszcze nie wiedział, co szykował dla Rosjan cesarz Francuzów. 


Ten rozdział średnio mi szedł... Ogółem po mojej olimpiadzie zamierzam napisać sobie ładny plan i wstawiać Gruszę możliwie co dwa dni, więc stay tuned. Ogólem jestem załamana decyzją rządu co do szkoły, ale jasną stroną tej sytuacji jest fakt, że mogę więcej pisać i może do końca stycznia uda mi się skończyć Gruszę. Wczoraj dziewczyny utworzyły konto FandomDLR, na które serdecznie Was zapraszam, nawet jeśli znacie tylko Gruszę, bo contentu z niej będzie sporo, jodoform- o to zadba. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro