LIII. Sąd Larysy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Aleksander nie mógł pogodzić się z tym, co zdarzyło się w jego życiu. Wszystko, w co wierzył, okazało się jedynie wierutnym kłamstwem. Larysa nigdy go nie kochała i wyszła za niego tylko dla pieniędzy, podczas gdy on gotów był jej oddać wszystko, włącznie z własnym życiem. 

Chwilowe oddalenie od żony nieco mu pomogło. Nie miał pojęcia, co Larysa robiła na wsi, i szczerze go to nie obchodziło. Liczyło się jedynie to, że nie miała możliwości sprowadzić tam żadnego ze swych kochanków, których grono, jak mniemał Aleksander, było liczne. Zarządca jego majątku miał bacznie śledzić poczynania swej pani i sprawdzać, do kogo wysyła list i od kogo je odbiera. 

Gruszecki wiedział, że musi jechać na wieś i skonfrontować się z żoną. Wcześniej jednak chciał spędzić nieco czasu z rodziną. Dzień przed wyjazdem odwiedził siostry, a później udał się do rodzinnego domu. 

Widok jak zawsze wystrojonej matki, surowego oblicza ojca i roześmianego małego braciszka sprawił, że na jego twarzy pojawił się ogromny uśmiech. Zaraz jednak zniknął, gdy Aleksander ujrzał Dymitra, który wciąż był zrozpaczony. Wyglądał jak siedem nieszczęść.

— Saszeńko drogi, chodź się przytul. — Matka omiotła go pełnym tkliwości spojrzeniem i rozłożyła ręce. 

Aleksander, mimo iż miał już trzydzieści cztery lata, wciąż uwielbiał, kiedy Tatiana Aleksandrowna okazywała mu czułość, a w obecnej sytuacji matczyna miłość była mu niezmiernie potrzebna. 

— Maminsynek! — krzyknął czternastoletni Niki na ten widok. 

— Za to z ciebie jest synek tatusia — odparował mu Aleksander. 

Mimo iż braci dzieliło dwadzieścia lat, czasem zdawało się, że są rówieśnikami. Tatiana zachichotała i pogładziła włosy młodszego synka. Andrzej Pawłowicz zaśmiał się rubasznie i podążył do jadalni. Za nim poszli żona i synowie. 

Aleksander widział, że Dymitr nie czuje się zbyt dobrze. Łamało mu to serce. Miał nadzieję, że w obecnej sytuacji brat swoją zwyczajową radością choć odrobinę poprawi mu humor, nie miał jednak na co liczyć. 

Nie dziwił się zresztą Dymitrowi, że był w tak podłym nastroju. Sam nie wiedział, jak powinien się odnieść do tej całej sytuacji, gdyż znalazł się w niemożliwie przykrym położeniu. Kochał brata i ubolewał z powodu jego rozpaczy, lecz jednocześnie cieszył się szczęściem najlepszego przyjaciela. 

— No, skoro mam wszystkich moich chłopców przy sobie — zaczął Andrzej Pawłowicz — to chcę wam powiedzieć, że zamierzam niedługo wyjechać do Europy. 

— Do Europy? — Dymitr spojrzał pytająco na ojca. 

— Tak, dziecko, zamierzam udać się na leczenie, ostatnio nieco źle z moim sercem. Mam nadzieję, że na ten czas zajmiecie się domem. Matka oczywiście pojedzie ze mną. Aleksandrze, będziesz gotów wziąć ten obowiązek na swoje barki?

— Ależ oczywiście, ojcze. — Aleksander uśmiechnął się blado. — Ja i Dima damy sobie radę. 

— A jak z Larysą, skarbie? — zapytała matka. — Nie mogę się wprost doczekać, aż będziecie mieli dzieci! To moje największe marzenie! Zwłaszcza, odkąd biedny Dima... — urwała, widząc minę syna, który był coraz bliżej rozpłakania się. — Och, przepraszam cię, syneczku, nie chciałam...

— Nic się nie dzieje, mamo — odparł. 

— W każdym razie, wracając do ciebie, Saszo, co z wnukami?

— Obawiam się, że któreś z nas jest niezdolne do posiadania potomstwa, mamo. Do tego przez dość długi czas... Rozumiesz, żyliśmy w oddaleniu... Wojna i te sprawy... — jęknął. 

Wolał, by matka nie wiedziała, jak układało mu się z Larysą. Wiedział, że nie zrozumiałaby go. Jedynie Dimie mógł się zwierzyć. Zamierzał to uczynić tuż po obiedzie.

— Och, to na pewno Larysa! W końcu jej ojciec był już dość wiekowy, kiedy się urodziła, to na pewno przez to... Ile on miał? Czterdzieści lat? 

— Chyba tak, kochanie — odparł jej mąż. — Ale to raczej nie ma z tym nic wspólnego, ja przecież urodziłem się, kiedy mój ojciec był jeszcze starszy. Ale z tą Larysą jest coś ewidentnie nie w porządku. Nie ufam jej. 

Aleksander poczuł, jak łzy cisną mu się do oczu. Dlaczego rodzice musieli poruszyć temat jego żony? Jaki mieli w tym cel? Czy chcieli go pognębić? Nienawidził Larysy i pragnął jak najszybciej pozbyć się jej ze swego życia, a oni znacząco mu to utrudniali. 

— Aleś sobie wybrał żonkę, Saszko! Niby taka ładna, a w środku zepsuta! — zaśmiał się Mikołaj. — Ciekawe, czy w nocy wychodzą z niej robale?

— Niki! — warknął Aleksander. 

Reszta towarzystwa wybuchnęła śmiechem, nawet Dymitr, co Aleksander uznał za dobry znak. 

Po obiedzie, na który składała się pieczeń z indyka w marynacie, bracia udali się do pokoju Dymitra. Panował w nim jeszcze większy chaos niż w mieszkanku, które młodszy z braci dzielił z Siergiejem. Tam przynajmniej kuchnia połączona z bawialnią i połowa sypialni były wysprzątane przez pedantycznego Lwowa. 

Dymitr o porządek nie dbał ani trochę. Wielkie łoże z ramą rzeźbioną w kwiatowe ornamenty było nieposłane, bowiem młody Gruszecki nie pozwolił na to służącej. Miał w zwyczaju ucinać sobie drzemkę po obiedzie, a odkąd wpadł w tę dziwną melancholię po rozstaniu z Iriną, spał jeszcze dłużej. Z dużej, drewnianej szafy wysypywały się ubrania młodzieńca, który co rusz je przekładał, chcąc czymś zająć myśli, byle tylko nie rozpaczać za Iriną. Niestety, nie przynosiło to pożądanego skutku. 

Aleksander zajął miejsce na stojącej w rogu zielonej sofie, jedynym względnie czystym meblu w pokoju brata. Dymitr przysiadł obok niego.

— Jak się czujesz, Miteńko? Wybacz mi, że tak długo mnie przy tobie nie było, sam miałem problemy z Larysą... Powiedz mi, lepiej ci?

— Nie, jest jeszcze gorzej... — westchnął Dymitr. — Teraz czuję się względnie dobrze, bo nie jestem zmuszony patrzeć na ich szczęście...  Ale co będzie, kiedy wrócą z podróży poślubnej? Kiedy Irina urodzi mu dziecko? Och, Saszko, ja wtedy umrę, naprawdę! Nie zniosę widoku ich radości, nie zniosę... To ja powinienem być teraz z nią w podróży poślubnej! — krzyknął ze złością. 

Po jego policzkach spłynęły łzy. Ciałem wstrząsnęły dreszcze. Aleksander otoczył brata ramieniem i przycisnął do siebie. Wiedział, że jego bliskość była tym, czego Dymitr najbardziej potrzebował. 

Kiedy młodzieniec nieco się uspokoił, wyswobodził się z objęć brata i spojrzał na niego ze smutkiem. Aleksander myślał, że zaraz złamie mu się serce. Nigdy jeszcze nie widział Dymitra w takim żałosnym stanie. 

— A jak tobie powodzi się z Larysą? — spytał ze smutkiem. 

— Cóż... 

Przyznanie się do tego, że został zdradzony przez żonę, było dla niego ogromnie bolesne. Wszyscy mieli go przecież zawsze za ogromnie męskiego i pewnego siebie zdobywcę kobiecych serc. Wiedział jednak, że jeśli komuś się nie zwierzy, oszaleje, a brat był ku temu najodpowiedniejszą osobą. Tylko on nie zdradziłby nikomu jego sekretu. 

— No już, Saszko, mnie możesz wyznać wszystko.

— Cóż, przyłapałem ją w łóżku z jakimś Anglikiem... Dlatego właśnie wysłałem ją na wieś. Nie mogę już zdzierżyć jej widoku. Nie mam pojęcia, co powinienem uczynić w zaistniałej sytuacji... Wiem, że uzyskanie rozwodu będzie trudne, a separacja niewiele da... Myślałem, żeby po prostu znaleźć kochankę i nie przejmować się Larysą... Ale nie wiem, czy sumienie mi na to pozwoli. Byłem głupi, nie słuchając rad Eugeniusza... 

— Biedny Saszka... — westchnął Dymitr i objął brata tak, jak Aleksander przed chwilą przytulił jego. 

Trwali tak w braterskim uścisku, mając nadzieję, że niedługo ich los odmieni się na lepsze. Nie mogli być w większym błędzie.

Larysie niemożebnie nudziło się na wsi. Nie mogła przyjmować żadnych kochanków, gdyż zarządca majątku Aleksandra, Jurgow, nieustannie ją śledził, a do tego wszystkiego po prostu brakowało jej tu rozrywek. Nie lubiła czytać, a tylko to było możliwe w wielkim, pustym domu z ogromną biblioteką. Mogła jedynie ćwiczyć grę na pianinie, lecz to zajęcie ogromnie szybko się jej znudziło. 

Przeklinała Aleksandra za to, że ją tu przysłał. Na cóż to uczynił? Czy nie lepiej byłoby dla nich obojga, gdyby zostali w mieście? Dlaczego kara musiała być aż tak surowa? Siedziała zamknięta w pustym domu, a jedynym towarzystwem, jakie miała, byli zamieszkujący majątek chłopi, którymi Larysa się brzydziła. Aleksander był zdecydowanie zbyt surowy. 

Wybawieniem byłby dla niej nawet jego przyjazd. Przynajmniej by się nie nudziła. Wolała już kłótnie od tej przerażającej bezczynności. 

Z ulgą więc przyjęła list, w którym mąż napisał jej, że zjawi się na wsi za kilka dni, a wtedy czeka ich poważna rozmowa. Nie miała pojęcia, co mógł pod tym wyrażeniem rozumieć Aleksander, lecz zbytnio się tym nie obchodziła. Najważniejsze, że nie miała już tu być sama. 

Złościł ją brak listów od brata. Nie interesowała się zbytnio jego życiem, lecz liczyła, że napisze do niej z Wiednia o tym, że wynalazł dla niej jakiś piękny podarek. Kiedy była małą dziewczynką, a Eugeniusz wyprawiał się za granicę, zawsze pisał do niej, że przywiezie jej prezent, jakiego jeszcze nie widziała na oczy. Tradycja ta ustała już jakiś czas temu, lecz Larysa wciąż liczyła na to, że brat zakupi coś dla niej w czasie swych zagranicznych wojaży. 

Nienawidziła Eugeniusza coraz bardziej. Zwiedzał beztrosko Wiedeń, podczas gdy ona tkwiła na tej przeklętej wsi! Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jak okropnie płytkie było jej myślenie. Uważała, że obowiązkiem każdego mężczyzny było składanie jej hołdów, a ci, którzy tego nie czynili, w tym jej brat, byli bezwartościowi. 

Gdy do jej buduaru ktoś zapukał, ogarnęło ją zdumienie, ale i radość. Przyjęłaby teraz każde odwiedziny z ogromną przyjemnością. 

— Proszę! — krzyknęła. 

Kiedy w drzwiach zjawił się Jurgow, jej ekscytacja opadła. Był całkiem przystojny i nadałby się na jej kochanka, lecz wiedziała o jego lojalności wobec Aleksandra. Gdyby tylko próbowała go uwieść, natychmiast by mu o tym doniósł.

— Pani hrabino, jest pewna sprawa, która wymaga pani...

— Jaka sprawa? — przerwała mu.

— Chłopi się pobili, potrzebny nam ktoś, kto rozsądzi spór. Zawsze robił to pan hrabia, ja nie mam kompetencji... Proszę ze mną do nich pójść...

Larysa prychnęła wściekle. Nie podobała się jej wizja rozsądzania chłopskiego sporu, lecz co miała uczynić, skoro Jurgow nie był do tego zbyt chętny? Ktoś przecież musiał to zrobić. Przynajmniej będzie miała jakieś urozmaicenie.

Niechętnie podniosła się z łóżka i podążyła do garderoby, by odziać się w suknię, której nie byłoby jej przykro zniszczyć. Gdy uczyniła to z pomocą służącej, podążyła za zarządcą majątku.

Wsiedli do powozu, który skierował się ku wsi. Larysa nie miała zamiaru udawać się tam pieszo.

— Sprawa jest taka, pani hrabino — zaczął poważnie Jurgow. — Dwóch chłopów, Siemion i Iwan, pobiło się o kobietę. Iwan twierdzi, że Siemion, cóż, wziął przemocą jego młodziutką żonę... Cała wioska jest przeciw niemu, lecz Siemion domaga się sądu, gdyż to on został bardziej poszkodowany w bijatyce. To doprawdy trudna sprawa i sam nie wiem, co mam czynić...

Larysa tylko prychnęła i wbiła wzrok w mijane drzewa. Gdy zbliżyli się do wioski, dobiegły ich głośne krzyki mieszkańców. Kobieta nie mogła znieść jazgotu poddanych.

Gdy wysiadła z powozu, usłyszała wyraźnie ich krzyki. Zadrżała. Ogarnął ją strach. Jaką miała gwarancję, że tłuszcza jej nie stratuje?

— Sprawiedliwości! — wołał ktoś. 

— To Iwan — szepnął jej Jurgow. — To jego kobieta... 

— Tak, wiem — odparła mu ostro Larysa. 

Wtem z tłumu wychynął wysoki, chudy mężczyzna o ogorzałej od słońca twarzy, do którego należał głos pobrzmiewający najgłośniej. Padł do stóp Larysy z jękiem. 

— Pani, proszę cię... Moja żona... Moja śliczniutka, najdroższa Katiusza... Zgwałcona przez tego okrutnika... Błagam, sprawiedliwości... — jęczał. 

— Podobno pobiliście tego Siemiona, czy to prawda? — zapytała wyniośle. 

— Tak, pobił mnie! — Rozległ się czyjś głos. 

Po chwili przed Larysą stanął niski, gruby, obleśny człowiek. Zdawało się jej, że miał złamany nos, do tego cały zalany był krwią. Brakowału mu też dwóch przednich zębów. Kobieta otrząsnęła się ze wstrętem.

— Zasłużyłeś na to, bestio! — wrzasnął Iwan i spojrzał na Larysę. — Pani, błagam, niech go pani ukaże... On skrzywdził moją żonę! Co ja miałem zrobić?

— Przyjść do mnie. Ja tu jestem od wymierzania wyroków, nie wy, nędzarzu — prychnęła Larysa i trąciła go stopą, by się od niej oddalił. — Nieważne, z jakiego powodu, stało się, a ten człowiek jest tak samo poszkodowany jak wy. 

— Hahaha, mówiłem ci, Iwan, że ujdzie mi to na sucho! — wykrzyknął radośnie Siemion. 

— Żadnemu z was nie ujdzie to na sucho! Jurgow, obu ma dostać po dziesięc batów, zrozumiano?

— Tak, pani hrabino — odparł pokornie mężczyzna.

— Doskonale! A teraz zabierz mnie stąd! Mam dość tej tłuszczy! — prychnęła i skierowała się do powozu, nie zwracając uwagi na krzyki chłopów i szloch Iwana.

Jeszcze miała się przekonać, jak straszny potrafi być gniew ludu.

No to w końcu wątek nieromantyczny XD jakieś teorie? Ps. Dzisiaj powstał plan na dalszy ciąg Gruszy, wymiękłam przy 80 rozdziale, a tam nie ma jeszcze tej całej akcji z DLR, wojny i wgl. Ale przeliczyłam i może w 110, maks 120 rozdziałach się zmieszczę i jeśli w lipcu ogarnę publikację co drugi dzień, a w roku szkolnym dwa do trzech na tydzień (Bo to jest na luzie do zrobienia, bo ja piszę rozdział w wieczór, to piątek, sobota, niedziele, plus potrafię napisać dwa w jeden wieczór, więc No, zostaje jeszcze pisanko w autobusie). Jeśli mi się to uda, to do końca roku powinnam napisać Gruszę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro