LV. Ostatnie pożegnanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Bardzo dziękujemy, hrabio. — Irina uśmiechnęła się słabo do von Altenburga. — Pańska pomoc w czasie naszego pobytu tutaj była nieoceniona. Jesteśmy pańskimi dłużnikami. Jeśli kiedyś zawita pan do Petersburga, możemy panu pokazać miasto. Niestety wydarzyła się ogromna tragedia i jesteśmy zmuszeni przerwać naszą podróż poślubną i wrócić do domu. Jeszcze raz pięknie dziękujemy. Mam nadzieję, że kiedyś się zobaczymy. 

Eugeniusz dostrzegł smutne spojrzenie Ottona, jednak zbytnio się nim nie przejął. Może gdyby opuszczali miasto w dobrym nastroju, upojeni swoim miesiącem miodowym, byłoby mu nieco przykro ze względu na von Altenburga, lecz w swym obecnym stanie psychicznym nie potrafił zdobyć się na choć odrobinę współczucia. Wyrzekł słowa pożegnania do mężczyzny i pociągnął za sobą Irinę. Wsiedli do czekającego na nich powozu i ruszyli w drogę do domu.

Eugeniusz wiele w życiu podróżował i nieraz nie miał wcale ochoty wracać do domu, lecz nigdy w takim stopniu. Obawiał się tego, co zastanie w Petersburgu. Wciąż zdawało mu się, że wiadomość o śmierci Aleksandra była jedynie podłym żartem, a Gruszecki czekał na niego z otwartymi ramionami w swoim mieszkaniu. Wciąż miał w sobie głupią nadzieję, że Sasza powita go po przyjeździe. Później wspólnie napiją się alkoholu, a on opowie przyjacielowi o tym, co widział w Wiedniu. 

Aleksander nie mógł umrzeć. Eugeniusz wiedział, że nie uwierzy w to, póki nie ujrzy ciała przyjaciela w trumnie. 

Zaszlochał gorzko, gdy pomyślał o wiecznie radosnym licu Aleksandra, które teraz było zimne i martwe. Już nigdy nie usłyszy jego rubasznego śmiechu, nie ujrzy, jak zakręca swojego wąsa, nie porozmawia z nim o kobietach oraz rozkoszach podniebienia i nie zwierzy mu się z żadnej trudności. Byli różni jak poranek i wieczór, lecz nikt nie rozumiał Eugeniusza tak dobrze jak Aleksander. 

Położył głowę na piersi żony i zapłakał. Miał nadzieję, że jej bliskość chociaż trochę go pocieszy, lecz delikatne dłonie Iriny przesuwające po jego włosach i ścierające łzy z jego policzków nie przyniosły mu ukojenia. Płakał coraz bardziej. 

— Eugeniuszu... — wyszeptała. — Proszę, łamiesz mi serce... 

— Wybacz, najdroższa. To po prostu... Tak bardzo boli... 

Irina ucałowała go w czoło i przycisnęła mocniej do siebie. Wiedziała, że potrzebował jej w tej chwili bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Musiała przy nim być.

Zwłoki Aleksandra Andriejewicza Gruszeckiego zabalsamowano i przewieziono do Petersburga. Cały proces trwał ogromnie długo, bowiem ciało zostało źle zakonserwowane, co groziło szybkim rozkładem, zwłaszcza w panującym na zewnątrz upale. Zabalsamowano je więc po raz drugi, tym razem już odpowiednio. 

Rodzina zmarłego uważała te wypadki za skandaliczne, lecz dla Eugeniusza okazały się pomyślne, bowiem dzięki temu zdążył na pogrzeb przyjaciela. Nie wyobrażał sobie, że miałby nie towarzyszyć mu w jego ostatniej drodze. 

Tatiana Aleksandrowna pragnęła zorganizować wspólny pochówek syna i męża, lecz z uwagi na zaistniałe okoliczności nie było to możliwe. 

W czasie pogrzebu męża była bliska omdlenia. Nie mogła powstrzymać się od płaczu, a gdyby nie podtrzymujący ją Dymitr, zapewne upadłaby na posadzkę i szlochała. 

Straciła dwie najważniejsze osoby w swoim życiu — męża, z którym przeżyła trzydzieści pięć lat, oraz pierworodnego syna. Jej serce złamało się na pół i już nigdy nie miało się zrosnąć. Jej strata była zbyt wielka.

Musiała szczerze przyznać, że małżeństwo z Andrzejem Pawłowiczem nie należało do bajkowych. Zaręczyła się z osiem lat starszym mężczyzną jako piętnastolatka, a pół roku później została jego żoną. Oboje byli temperamentni i często dochodziło między nimi do sprzeczek, jednak z czasem obdarzyli się szczerym uczuciem, które zaowocowało piątką dzieci. Tatiana nie pamiętała już, jak wyglądało życie bez niego u boku. Kto teraz będzie nazywał ją swoją Tanią, tulił do piersi i całował na dobranoc?

Aleksandrowi nigdy nie poświęcała tyle uwagi, co Dymitrowi czy Mikołajowi, gdyż urodziła go, będąc ledwo szesnastolatką, która nie miała pojęcia o wychowywaniu dzieci, lecz darzyła go ogromną miłością. W końcu był jej pierworodnym synem. Jego przyjście na świat kosztowało ją mnóstwo łez i bólu, lecz napełniło przy tym niewysłowioną radością. To on miał pochować ją, nie ona jego. Nie taka była rola rodziców. 

Dymitr był w jeszcze gorszej kondycji psychicznej. Nie łączyła go z ojcem tak szczególna więź jak z matką, lecz brat... Jego uważał za swego idola, tego, w którego ślady chciał iść. Aleksander zawsze był obok, jeśli jego mały Dima potrzebował pocieszenia czy rady. A teraz leżał w trumnie. 

Młodzieniec wciąż rozpamiętywał, jak wspólnie bawili się jako dzieci, jak rozmawiali i odwiedzali szynki, uwodzili kobiety czy żartowali w obozie w czasie wojny. Z nikim, prócz Siergieja, nie był tak blisko, nikomu nie zawierzał wszystkich trosk i sekretów i nikogo nie darzył takim szacunkiem.

Aleksandra i ojca już nie było, ale on musiał trwać, pozbawiony najbliższych. Wraz ze śmiercią Andrzeja Pawłowicza odziedziczył cały majątek i tytuł. Stał się hrabią Gruszeckim z milionową fortuną, ogromnym pałacem na obrzeżach Petersburga i dwoma wspaniałymi majątkami ziemskimi. Do tego nie miał żony. Mógł się mienić najlepszą partią w kraju. On jednak pragnął, by wszystko było tak jak jeszcze kilka tygodni temu. Oddałby wszystkie odziedziczone pieniądze, byle tylko ojciec i Aleksander wciąż żyli, a Irina była jego narzeczoną. 

Nocami płakał w poduszkę, lecz nikomu nie chciał powiedzieć, jak bardzo cierpi, nawet matce. Wiedział, że dla niej musi być silny. Siergieja, który już niedługo miał zostać ojcem, nie chciał obarczać swym cierpieniem. Musiał poradzić sobie z żałobą sam, jak na prawdziwego mężczyznę przystało. 

W dniu pogrzebu starał się nie rozpłakać, jednak gdy usłyszał od matki, że na uroczystości ma się zjawić Eugeniusz, nie wytrzymał. 

Nie odmawiał mu prawa do pożegnania Aleksandra, wiedział bowiem, że łączyła ich taka sama więź, jak jego z Siergiejem. Gdy jednak myślał o tym, że ten człowiek odebrał mu Irinę i właśnie wrócił z miesiąca miodowego w jej towarzystwie, łamało mu się serce. Nie potrafił znieść ogarniającego go bólu. 

— Boże, dlaczego? — zapytał i zaniósł się szlochem. 

Nie rozumiał, dlaczego cały świat zwrócił się przeciw niemu i nie chciał pozwolić mu na szczęście. Czy nie miał prawa do choćby jego odrobiny? Wszyscy, których kochał, zostali mu odebrani — ojciec, brat, narzeczona. Jedynie matka i rodzeństwo jeszcze trwali, lecz czuł, że bez Aleksandra i Iriny życie stanie się nie do zniesienia. 

Gdy zegar wybił dziesiątą, podniósł się z łóżka i otarł łzy. Musiał być silny. Dla matki. 

Trumna została już odniesiona do cerkwi. Dymitr wiedział, że nigdy nie zapomni widoku spokojnej twarzy brata, który, umyty i odziany w nowe ubrania, przykryty białym płótnem, wyglądał, jakby spał. Matka modliła się przy trumnie, odkąd ciało zostało przywiezione do Petersburga, Dymitr jednak nie był do tego zdolny. Gdy tylko patrzył na drewniana trumnę, w której ciało Aleksandra miało zostać zamknięte na wieki, chciało mu się szlochać. Wolał sobie tego oszczędzić.

Tatiana miała nadzieję, że po sakramencie soborowania jej syn nagle cudownie ożyje, jak to podobno czasem zdarzało się przy namaszczeniu olejem, lecz Aleksander ani drgnął. Dymitr wiedział, że to wszystko było jedynie głupią legendą, i nawet nie myślał o tym, że istniała możliwość, że jego brat się przebudzi. 

W końcu, wśród mnóstwa łez i bólu, Gruszeccy dotarli do cerkwi. Trumna z uchylonym wiekiem stała już na katafalku, zwrócona do Rajskich Wrót. Dymitr dostrzegł stojących nieco na uboczu Irinę i Eugeniusza oraz Larysę. 

Żona Aleksandra zdawała się być zupełnie obojętna na fakt, że to przez jej błędną decyzję Aleksander stracił życie. Stała obok trumny, zupełnie niewzruszona. 

Twarz Jarmuzowa była czerwona od płaczu. Co rusz wstrząsały nim kolejne fale szlochu. Oczy miał całe przekrwione i spękane. Stojąca obok niego Irina wyglądała w swej czarnej sukni jeszcze mizerniej niż zwykle. Ściskała męża za rękę, próbując dodać mu otuchy. 

Dymitr poczuł ucisk w sercu. To jego powinna pocieszać Irina, nie Jarmuzowa. Nie miał jednak sił, by odczuwać nienawiść, nie wobec Eugeniusza, który wyglądał tak mizernie. Jeśli kogoś miał obwiniać o te wszystkie nieszczęścia, to okrutny świat, który odebrał mu wszystko, co kochał, nie Jarmuzowa. 

Wtem zaczęła się liturgia. Dymitr czuł narastającą w nim złość, gdy czytano fragmenty Pisma Świętego mówiące o Zmartwychwstaniu Chrystusa i śpiewano pieśni o tym, że i zmarły kiedyś dostąpi tego zaszczytu. 

On w to nie wierzył. 

Nie wierzył, że istnieje Bóg, skoro dopuścił do tego, by Aleksander zginął stratowany przez własnych poddanych, z winy żony. 

Nie wierzył, że istnieje Bóg, skoro dopuścił do tego, by na wieść o śmierci syna Andrzej Pawłowicz dostał ataku serca i zmarł. 

Nie wierzył, że istnieje Bóg, skoro dopuścił do tego, by wskutek potwornej intrygi Irina została żoną innego. Gdyby nie przeświadczenie, że ma obowiązek pożegnać brata, wyszedłby z cerkwi. 

W końcu modły dobiegły końca. Zgromadzeni zapalili świece i zaczęli modlić się za zmarłego. Ich blask odbijał się od złotych zdobień świątyni, sprawiając, że w środku było niemożliwie jasno. Kapłan położył na czole Gruszeckiego żałobne zwoje. 

Po tym obrządku kolejni bliscy podchodzili do Aleksandra i składali pocałunki na jego dłoni lub czole. Dymitr zaszlochał gorzko, patrząc na brata po raz ostatni. 

— Obyśmy się jeszcze kiedyś spotkali, braciszku, tam gdzieś... — jęknął. 

Tatiana Aleksandrowna włożyła w ręce syna ikonę przedstawiającą jego patrona, świętego Aleksandra Newskiego, i złożyła na czole syna ostatni pocałunek. 

Larysa wciąż była wyprana z uczuć. Dymitrowi zdawało się, że na dostrzegł na jej twarzy pogardę, gdy całowała dłoń męża.

Jako ostatni do trumny podszedł Eugeniusz z towarzyszącą mu Iriną. Zawodził tak głośno, że jego małżonce zdawało się, że zaraz straci głos. Złożył pocałunek na czole najlepszego przyjaciela i odszedł. 

Wciąż otwartą trumnę wyniesiono ze świątyni przy akompaniamencie cerkiewnego dzwonu. Kondukt udający się na cmentarz śpiewał żałobne pieśni. Irinie jednak zaschło w gardle, gdy zmuszona była patrzeć na dwóch ukochanych mężczyzn, którzy nie dawali sobie rady z poniesioną stratą. 

Szczerze pragnęła wesprzeć ich obu, szepnąć im, że zawsze będzie ich wspierała, lecz dobrze wiedziała, że nie jest to możliwe. Rozpacz Dymitra tak rozdzierała jej serce, że nie myślała już nawet o tym, jak ją potraktował, zrywając zaręczyny. Wciąż go kochała i nie mogła patrzeć na jego cierpienie. 

W końcu kondukt dotarł na cmentarz, do grobowca Gruszeckich, gdzie miało zostać złożone ciało Aleksandra. Tydzień wcześniej w tym samym grobie pochowano jego ojca.

Dymitr nie mógł już płakać. Przeżywał to samo kilka dni wcześniej i miał już dość. Matka znów szlochała na cały głos, jego Katia i Liza stały milczące z boku, a Nikołasza modlił się po cichu za duszę brata. A pośrodku tego wszystkiego stał on, Dymitr Andriejewicz Gruszecki, nowa głowa rodziny, który musiał zapewnić jej byt. Podświadomie czuł, że kiedy minie żałoba, matka zacznie na niego naciskać, by wystąpił z armii i zajął się ożenkiem oraz spłodzeniem dziedzica. Na razie wolał o tym nie rozmyślać. gdyż było to zbyt przygniatające. 

W końcu kapłan zakończył modły. Zgromadzeni spojrzeli po raz ostatni na drogie im oblicze Aleksandra Andriejewicza. W ich sercach zalęgały się ból i rozpacz. Jedynie Irina, najsłabiej związana ze zmarłym, uśmiechnęła się do niego blado, mając nadzieję, że dostąpi on zaszczytu przekroczenia bram Królestwa Niebieskiego, gdy nadejdzie koniec czasu. 

Wieko trumny zamknięto. Już nikt nie miał ujrzeć nigdy oblicza Aleksandra, tego radosnego, nieco rozpijaczonego młodzieńca, kochającego syna i troskliwego brata, doskonałego kompana zabaw, uwielbianego przez podkomendnych dowódcy pułku huzarów, a przede wszystkim beznadziejnie zakochanego męża, który stracił życie przez swą żonę. 

Duchowny pokropił trumnę wodą święconą i posypał ją ziemią. Eugeniusz wydał z siebie jęk. 

— Do Pana należy ta ziemia i to, co ją napełnia, świat i jego mieszkańcy — rzekł kapłan, obwieszczając zakończenie obrzędu. 

Gdy trumnę z ciałem Aleksandra składano do grobu, Eugeniusz z rozpaczą pomyślał, że wszystkiemu winna była głupota Aleksandra, która skłoniła go do małżeństwa z jego siostrą. Gdyby tylko zdołał zapobiec ich ślubowi, Sasza wciąż byłby tu z nimi, śmiałby się i rozweselał wszystkich dookoła. Dlaczego nie starczyło mu na to sił? Posłał stojącej z boku Larysie, która nie uroniła ani łzy, mordercze spojrzenie. Miał nadzieję, że Bóg ukarze ją za jej okrucieństwo. Przysiągł sobie, że nigdy jej nie wybaczy. 


Przyznam się szczerze, że dziś popłakałam się przy pisaniu tego pogrzebu, biedny Saszka :((( Z ogłoszeń parafialnych to zgłosiłam Gruszę do konkursu Papierowe róże, w którym od wczoraj trwa głosowanie czytelników. Możecie przyznać maksymalnie 5 punktów różnym pracom w każdej kategorii. Zachęcam Was do zagłosowania na faworytów! <3 zgłosiłam również Czerwone wybrzeże w general-fiction i Dzieci grzechu w romansie. Dziękuję ślicznie tym, którzy już zagłosowali <333

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro