VI. Dymitr na ślubnym kobiercu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dymitr pogodził się z tym, że jego matka naciskała na ślub z Ludmiłą. Stwierdził, że w ostatecznym rozrachunku dziewczyna nie była najgorszą kandydatką. Uważał ją za bardzo ładną, uroczą i zabawną kobietę, choć brakowało jej nieco intelektu, który posiadała Irina. Wolał, by to jego małżonka była mądrzejsza z ich dwójki, by go ubogacała, by sprawiała, że będzie się chciał stać jeszcze lepszy. 

Tymczasem w przypadku Ludmiły było zupełnie na odwrót. Zdawało mu się, że dziewczyny zupełnie nie interesują żadne intelektualne rozrywki, że nie ma w niej żadnego głodu wiedzy. Nieco go to rozczarowało. Zaraz jednak zaczął myśleć, że może to i lepiej, że Ludmiła zajmowała się głupotkami, o których on nie mógł z nią porozmawiać, bo nie miał na ich temat żadnego pojęcia. W końcu zapowiadało się na kolejną wojnę z Napoleonem, a Dymitr zamierzał wziąć w niej udział, kiedy tylko wyleczy rany zadane mu przez Turków. Skoro jego żona zostałaby sama, może lepiej, że umiała spędzać czas w samotności, bez angażowania go w rozmowę. 

Któregoś dnia Ludmiła przyszła do nich w odwiedziny szczególnie ładnie wystrojona. Dymitr nie rozumiał, po co dziewczynie potrzebna była strojna, niemal balowa suknia, z dekoltem tak głębokim, że sprawiał wrażenie, jakby jego właścicielka nie miała nic innego poza kształtnym biustem. 

Westchnął ciężko. Była naprawdę ładna, a Dymitr czuł, że spełnianie małżeńskich obowiązków w jej ramionach nie będzie tak przykre, jak mu się to z początku zdawało, lecz i tak nie potrafił się do niej przekonać. 

Nagle matka szarpnęła go za rękę i zaprowadziła do małego pokoiku przyległego do bawialni. Ogromnie się na to zdumiał. Zagadkowe oblicze Tatiany Aleksandrownej nie ułatwiało sprawy. Nie wiedział już zupełnie nic. 

— Dimo — zaczęła ostro matko, szepcząc. — Dziś musisz oświadczyć się Ludmile. Wszystko już dogadałam z jej ojcem. Pojutrze urządzimy wam bal zaręczynowy, wszystkich już zaprosiłam. Trzeba tylko dopełnić formalności. 

Dymitr spojrzał na matkę z rezygnacją. W teorii już dawno temu przyzwyczaił się do myśli o tym, że Ludmiła zostanie jego żoną, lecz gdy uświadomił sobie, że podejmie kroki ku uświęceniu tej umowy handlowej zawartej przez matkę z Kurakinem, ojcem Ludmiły, zrobiło mu się niedobrze. Nie czuł się gotowy na podjęcie tego kroku, na odebranie mu wolności. Wiedział, że Irina nie mogła do niego należeć, lecz rezygnacja z kawalerskiego stanu oznaczałaby również wyrzeczenie się marzeń o swej ukochanej. A na to nie czuł się gotowy. 

— Muszę, mamo? Nie chcę się żenić — sarknął. 

Tatiana spojrzała na syna z rozczarowaniem. 

— Musisz. Przecież mi obiecałeś! 

— Wiem. Ale wtedy byłem zrozpaczony po śmierci ojczulka i Saszy i po rozstaniu z Iriną, miałem ochotę umrzeć i to planowałem... Dlatego wszystko było mi zupełnie obojętne! Ale co ja poradzę na to, że mnie żaden Turek nie ustrzelił!?

— Dimo, nie bluźnij! A teraz już, proszę iść do Ludmiły, bo inaczej wyrzucę cię z domu!

Dymitr westchnął ciężko i skierował się do bawialni. Skoro matka właśnie tego pragnęła, musiał spełnić jej życzenie. 

Wkroczył do bawialni wyprostowany, z dumnie uniesioną piersią, chcąc zrobić na Ludmile dobre wrażenie. Musiał zadbać o to, by kobieta miała o nim odpowiednie zdanie, zwłaszcza, że mieli wspólnie spędzić wiele kolejnych lat. 

Chciał usiąść obok damy, lecz po chwili zorientował się, że odpowiedniejszym byłoby, gdyby uklęknął. Spojrzał Ludmile w oczy i ujął jej dłoń. Była duża i chuda, tak inna od maleńkiej, drobnej rączki Iriny. Zgromił się w myślach. Już tyle lat minęło, odkąd się rozstali, a on wciąż o niej myślał. Przyszedł czas na to, by wyrzucić ją ze swojego umysłu. 

— Ludmiło, najdroższa — zaczął. — Miłuję cię już od dawna. Wiem, że i ty coś do mnie czujesz, bo inaczej nie patrzyłabyś na mnie z takim uwielbieniem. Pragnę... Pragnę... Prosić cię o rękę, moja droga. Wierzę, że jestem w stanie zapewnić ci godne życie. 

Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając rządek prostych zębów. Dymitr musiał przyznać, że wyglądała tak naprawdę uroczo. Może ich życie jednak nie będzie tak smutne?

Położyła dłoń na jego policzku i zaczęła go delikatnie gładzić. Dymitr posłał jej łagodny uśmiech i westchnął. W jej oczach nie widział miłości, ale zachwyt, jakby sam fakt, że zostanie czyjąś żoną, sprawiał jej ogrom radości. 

— Zgadzam się, Dymitrze! — wykrzyknęła i złożyła na jego ustach krótki, spontaniczny pocałunek. 

Przygotowania do ślubu ruszyły od razu. Tatiana i Ludmiła były ogromnie zachwycone wybieraniem kroju sukni ślubnej i koronek, które miały ją przyozdobić. Jak szalone dbały o najmniejsze detale. 

Dymitr był zupełnie wykluczony z tych przygotowań, lecz niezbyt się tym przejmował. Całymi dniami rozmyślał o Irinie i Siergieju. Zdawało mu się, że znał ich w poprzedniej epoce, kiedy i on był zupełnie innym człowiekiem. Młodym, wesołym, beztroskim, niemal nieznającym cierpienia. Nie zgorzkniałym, marzącym o jak najszybszej śmierci starcem uwięzionym w ciele kogoś dużo młodszego. 

Gdy w końcu stanął przed ołtarzem, czuł się dziwnie, jakby stał na zewnątrz i jedynie obserwował ceremonię zaślubin. Nie docierało do niego, że Ludmiła zostanie jego żoną, że od dziś będą spędzać ze sobą każdą wolną chwilę. 

Z rozczarowaniem patrzył na Mikołaja, który trzymał nad jego głową koronę. Kochał brata, ale to Siergiej miał towarzyszyć mu w tak ważnym dniu, nie młodszy brat, tak samo jak obok miała stać Irina, nie Ludmiła. 

Patrzył na nią z sympatią, lecz nie potrafił z siebie wykrzesać więcej entuzjazmu. Czuł się jak odrętwiały trup niemogący się ruszyć, jak marionetka, którą ktoś sterował.

Nie wiedział nawet, jakim cudem dotarł do domu na przyjęcie weselne, tak samo jak nie miał pojęcia, jak przetrwał składanie mu życzeń przez wszystkie damy z elity, którymi zupełnie się nie obchodził. Przez całe wesele zarejestrował jedynie Ksenię, która patrzyła na niego z takim smutkiem, że rozdzierało mu się serce, i Mikołaja adorującego Anastazję. 

Pragnął, by to wszystko już się skończyło. Nie rozumiał jeszcze, że to dopiero początek jego męki. 

— Ależ oczywiście, oczywiście, pomówię z księciem Apraksinem, on na pewno zdziała coś u swego brata — rzekła Ksenia, patrząc na stojącego przed nią młodego mężczyznę. 

Ten uśmiechnął się do niej szeroko i ułożył dłonie w pełnym wdzięczności geście. Jego oczy błysnęły szczęściem. 

— Dziękuję pani, hrabino Lwowa, pani jest tak cudowna i łaskawa! Dobre recenzje moich wierszy to całe moje życie! Dziękuję, dziękuję!

— Podziękuje mi pan, kiedy już pan dostanie te recenzje, na razie nie ma co się nadmiernie ekscytować. Do widzenia, mam nadzieję, że się uda — odparła. 

Młodzieniec wyszedł z pokoju. 

Ksenia westchnęła i wróciła do swojej sypialni. Wspieranie młodych, aspirujących malarzy, poetów i muzyków przynosiło jej dużo radości. Cieszyła się, że może uczynić dla innych coś dobrego. Miała wpływy i pieniądze, które mogła przeznaczyć na rozwój narodowej kultury, i z chęcią to robiła, czasem jednak brakowało jej już sił. 

Położyła się na łóżku i wzięła portret Siergieja, który miała schowany w szufladzie szafki nocnej. Nie było go przy niej już od pięciu lat, a ona dalej nie potrafiła się z tym pogodzić. 

Zastanawiała się, co się z nim działo. Czy bardzo cierpiał? Czy ogromnie schudł? Miała nadzieję, że praca nie zniszczyła zanadto jego pięknego lica ani gładkich rąk, które z taką czułością gładziły jej oblicze. Wolała nie myśleć o jego spękanych z pragnienia ustach, które jeszcze tak niedawno ją całowały, o łysej głowie, którą niegdyś pokrywała gęsta czupryna...

Zaszlochała na myśl o wynędzniałym mężu. Wciąż nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na nurtujące ją od dawna pytanie: dlaczego to zrobił? Dlaczego skazał całą ich rodzinę na tak niewyobrażalne cierpienie?

Przycisnęła portret do piersi i jęknęła. Dałaby wszystko, by ujrzeć go choć jeden raz, by wsunąć dłoń w jego włosy i pocałować go. Każdej nocy modliła się, by dane jej było jeszcze go ujrzeć. Co prawda jego zesłanie miało dobiec końca za dwa lata, Ksenia wiedziała jednak, że rzadko kiedy pozwalano skazańcom na powrót do domu. Zazwyczaj zostawali wśród syberyjskiej tundry, by tworzyć sieć osadniczą. Miała nadzieję, że Siergiej nie znajdzie się w tej grupie, lecz nikt nie mógł jej tego zagwarantować. 

Wtem do pokoju wbiegły Liza i Sonia. Dziewczynki nigdy nie pukały, gdyż Ksenia uwielbiała, kiedy odwiedzały ją z zaskoczenia. Całowała je wtedy i tuliła. 

Tak było i teraz. Dziewczynki dopadły do matki i wtuliły się w jej piersi. Ksenia zaczęła gładzić ich włosy i całować je w czółka. Nie mogła uwierzyć, że miały już sześć lat. Fakt, że Siergiej nie mógł obserwować ich rozwoju, łamał jej serce. Były tylko rocznymi maleństwami, gdy je opuścił. A tak cieszył się z bycia ojcem...

Nagle Liza oderwała się od matki i wzięła w rączki leżący wśród pościeli portret. Ksenia spojrzała na nią ze smutkiem. Rzadko pokazywała dzieciom podobizny ojca, gdyż przyprawiało ją to o ogromny ból. 

— Kiedy tatuś do nas wróci? — zapytała ze smutkiem dziewczynka. — Chciałabym, żeby mnie przytulił. Mówiłaś, że to taki cudowny człowiek...

— Bo tak jest, Lizo — szepnęła tkliwie. — Tylko że teraz go nie ma... Musimy czekać, aż wróci...

— A kiedy wróci z tej podróży? Chciałabym już go poznać... — jęknęła Sonia. 

— Nie wiem, dziewczynki... Mówił mi, że ma jeszcze wiele nowych krain do odkrycia, ale nie zjawi się tu wcześniej niż za dwa lata. Ale kiedy już wróci, nigdy się z nami nie rozstanie. 

Dziewczynki uśmiechnęły się na takie słowa i zaczęły ją całować. Ksenia chichotała cicho, łaskotana przez długie warkocze córeczek. Kochała je z całego serca. Nie oddałaby tych krótkich chwil czułości za żadne skarby. 

Wtem do pokoju weszła Anastazja. W dłoniach trzymała list. Ksenia pomyślała, że zapewne przed chwilą dostarczono pocztę, a dziewczyna postanowiła wykorzystać to jako pretekst do rozmowy z nią. W istocie tak było. Anastazja przysiadła na łóżku i zaczęła trajkotać. 

— Wiesz co, Kseniu, ja już sama nie wiem, którego mam wybrać! — mówiła. — Mam wrażenie, że i Borys Razumowski, i Mikołaj Gruszecki, i Piotr Apraksin są we mnie zauroczeni. Któremu powinnam zacząć okazywać większe względy niż do tej pory?

— Siergiej ucieszyłby się, gdybyś zainteresowała się Mikołajem, ale to ty sama powinnaś o tym zdecydować. Ja nie mam prawa ci czegokolwiek nakazywać. 

— Och, ale kiedy to takie trudne! Mikołaj chyba podoba mi się najbardziej, ale jest tylko drugim synem. Borys jest bogaty, ale tak okrutnie brzydki, a Piotr mnie nudzi!

— Anastazja jest taka głupiutka, prawda, Soniu? — Liza spojrzała figlarnie na siostrę. 

— Prawda! Nie wie, że wychodzi się za tego, którego się kocha, a nie tego, który ma pieniążki! — zawtórowała jej siostra. 

— Co wy się tam znacie — prychnęła. — A teraz chodźcie, mam list dla waszej mamusi, dajcie jej przeczytać w spokoju! — rzekła Anastazja. 

Dziewczynki natychmiast za nią popędziły. Ksenia w tym czasie rozerwała kopertę i rozłożyła się na łóżku. Ucieszyła się, widząc, że to Irina do niej napisała. Już dawno nie miała żadnych wiadomości od przyjaciółki. 

Im jednak dalej czytała, tym radość coraz bardziej z niej ulatywała. List był wyjątkowo krótki, lecz pełen ogromnego cierpienia. Ostatnie słowa były niczym cios prosto w serce Kseni. 

Pola, jej ukochana chrześnica, śliczna, wiecznie roześmiana dziewczynka, która przynosiła wszystkim tyle radości, nie żyła. Miała ledwo cztery latka, a jej droga już się zakończyła. 

Ksenia zerwała się z łóżka i już miała ubrać się i popędzić do domu Jarmuzowów, byle być przy przyjaciółce, lecz wtem uzmysłowiła sobie, że Irina przecież była w Radonieżu. 

Zapłakała gorzko i wtuliła twarz w poduszkę. Dlaczego wszyscy musieli tak cierpieć? 


Nie cieszy mnie szczególnie ten rozdział, ale nie jest chyba najgorszy. Mam teraz zamiar pisać jak najwięcej w gruszy, więc może uda mi się skończyć jakoś do lutego, bo na szybciej raczej nie liczę. Chociaż, kto wie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro