XII. Ucieczka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dymitr od czasu balu zjawił się w domu rodziców tylko raz. Matka rozprawiała wtedy o tym, ile rzeczy jeszcze trzeba zrobić przed ślubem Aleksandra i Larysy. Dymitrowi myśl o związku brata z siostrą swego największego wroga była wstrętna. Dlaczego Sasza musiał okazać się tak głupi i dał się wmanewrować w to małżeństwo?

W mieszkaniu, które Gruszecki dzielił z Siergiejem, nie słychać było już jego żartów i radosnych okrzyków. Na okrągło jęczał, że Irina skarciła go za złe zachowanie wobec Eugeniusza. Lwow miał już tego dość.

— Trzeba było myśleć, kiedy jej to mówiłeś! — powiedział któregoś razu, gdy jego irytacja sięgnęła szczytu. — Ale czego ja się po tobie spodziewałem, przecież ty nigdy nie myślisz, półgłówku.

Dymitr zazwyczaj odpowiadał na dogryzanie przyjaciela, teraz jednak był tak smutny, że nie potrafił wymyślić żadnej ciętej riposty. Nawet mu na tym nie zależało, skoro Irina wciąż się na niego gniewała.

Ze zgryzoty niemal nie jadł. Siergieja cieszyło, że ich wydatki na jedzenie zmalały, bo dzięki temu mógł więcej pieniędzy dać matce i siostrom, kiedy jednak Dymitr coraz bardziej marniał w oczach, zaczęło go to martwić. Próbował siłą w niego coś wmusić, lecz on wypluwał wszystko, co nie było ususzonym chlebem. 

Któregoś dnia, dwa tygodnie po balu, Dymitr czuł się z tym wszystkim tak źle, że rozpłakał się z bezsilności. Dlaczego musiał to wszystko zepsuć? Teraz Irina na pewno wyjdzie za Jarmuzowa, a on nigdy nie zazna szczęścia w miłości! Dlaczego jego życie musiało być tak smutne i pełne goryczy? 

Siergiej, coraz bardziej zmartwiony o przyjaciela, usiadł obok niego i przytulił go do siebie. Bardzo rzadko to robił, gdyż nie przepadał za takim sposobem okazywania uczuć, coś jednak mówiło mu, że teraz tylko to może pomóc Dymitrowi.

Gruszecki położył głowę na jego ramieniu i zaszlochał. Nie obchodziło go, że jutro Lwow będzie sobie stroił żarty z jego zachowania. Teraz gorąco potrzebował podzielić się z kimś swym smutkiem, a w pobliżu miał tylko Siergieja.

— Mitio, przestań płakać, to naprawdę nie powinno cię aż tak martwić. Znajdziesz sobie inną — powiedział cichutko Siergiej.

Niestety, nie należał on do ludzi, którzy umieli pocieszać. Jego słowa, zamiast pomóc Dymitrowi, sprawiły, że ten jeszcze bardziej się rozpłakał.

— Ale ja chcę Irinę, Sieriożko, ona jest stworzona dla mnie! Nigdy żadna inna kobieta nie sprawi, że ją pokocham, bo Irina ukradła moje serce.

— To może do niej napisz? Albo nie wiem, idź do Wołkońskich i jakoś ładnie ją przeproś? Daj jej kwiaty albo czekoladki? A najlepiej to jakąś książkę, z tego, co mówiłeś, zdaje mi się, że ona lubi czytać.

— Uwielbia. Och, Sieriożko mój, jesteś cudowny. Tak zrobię! — wykrzyknął. — Mojej Irince na pewno się to spodoba! Dziękuję ci, jesteś najlepszym przyjacielem, jakiego można mieć!

Lwow tylko wybuchnął serdecznym śmiechem. Dymitr naprawdę bywał zabawny.

Następnego dnia udali się do księgarni. Dymitr, jako że zupełnie nie miał pojęcia o literaturze, potrzebował jego pomocy. 

— Skoro ona tak lubuje się w polityce, to Rousseau powinien być odpowiedni — zawyrokował Siergiej i podał przyjacielowi jedno z dzieł oświeceniowego filozofa.

Później odwiedzili jeszcze cukiernię, w której Dymitr kupił pudełko czekoladowych pralinek. Niezmiernie ucieszony, pożegnał się z Siergiejem, który nie miał zamiaru udawać się wraz z nim, i podążył do pałacu Wołkońskich.

Nieco się bał, że Irina mu nie wybaczy, zaraz jednak pocieszył się, że po tak wspaniałych przeprosinach, jakie on zamierzał jej złożyć, nie miała prawa dłużej się gniewać.

Praskowia i Aleksy byli zdziwieni, kiedy go ujrzeli. Nie spodziewali się, że zawita dziś w ich progi. Co prawda lubili młodego Gruszeckiego, a wieść o tym, że chciałby poślubić Irinę, powitaliby z radością, Wołkońskiemu jednak czasem zdawało się, że młodzieniec jest zbyt nachalny.

— Co ty tu robisz, Dymitrze? — zapytał Aleksy, patrząc na niego podejrzliwie. — Nie widziałem cię od tak dawna! Nawet z rodzicami nie przyszedłeś, choć zawsze tak czyniłeś. Myślałem, że się na nas obraziłeś.

— Ależ nie, książę, pańska córka... ona na balu bardzo się na mnie zezłościła, gdyż wyrzekłem kilka nieprzyjemnych słów w kierunku księcia Jarmuzowa, i chyba nie chciała mnie widzieć. To dlatego nie przychodziłem. Wczoraj uznałem, że tak dłużej być nie może, więc przyszedłem z przeprosinami. Mam nadzieję, że księżniczka przestanie się na mnie gniewać.

— Naprawdę Irinka się na pana obraziła? — zapytała ze zdziwieniem Praskowia.

— Tak mi się zdaje, nie powiedziała mi tego wprost, ale ostro mnie skarciła i nie chciała już później ze mną tańczyć, stąd mniemam, że tak właśnie było.

Wołkońska chrząknęła.

— Zawołaj Irinkę — zwróciła się do męża.

Aleksy podniósł się z siedzenia i poszedł do pokoju córki. Zazwyczaj Praskowia wyręczała się służbą, kiedy jednak szło o dzieci, uważała, że to ojciec powinien je przyprowadzać, zwłaszcza Fiodora, który wprost ubóstwiał ignorować prośby służących oraz macochy. Jedynie Aleksy miał u niego jakikolwiek posłuch.

Po chwili Wołkoński wrócił w towarzystwie córki. Dymitr nie mógł oderwać od niej oczu. Mimo raczej skromnego ubioru, prezentowała się tak samo pięknie jak na balu. Oczy świeciły jej wesoło, a usta miała ułożone w uśmiech, który nie zbladł nawet na widok Dymitra.

— Dzień dobry, panie Gruszecki, dawno pana nie widziałam! Zawsze pan mnie wyglądał, a ostatnimi czasy zupełnie straciłam pana z oczu... — urwała, a na jej policzkach wykwitł krwisty rumieniec.

Dymitr zdziwił się. Czyżby zapomniała już o wydarzeniach z balu? O tym, jak okropnie potraktował Eugeniusza? Nie zasłużył przecież na taką łaskę! On, zwykły śmiertelnik, nie był godzien przebaczenia otrzymanego z rąk takiej bogini zupełnie za darmo!

— Ja... Chciałem panią przeprosić za to zajście z księciem Jarmuzowem... — jęknął. Nigdy nie był tak przerażony żadną rozmową. To od niej zależało całe jego przyszłe szczęście. Wyciągnął zza pleców książkę i pudełeczko pralinek. — Naprawdę źle mi z tym było, nie powinienem był tak go traktować... To dla pani. Mam nadzieję, że zostanie mi wybaczone.

Gdy skończył mówić, wcisnął jej podarunek w ręce. Irina przyjęła go ze zdumieniem i uśmiechnęła się do niego szeroko. 

— Naprawdę pan nie musiał tyle się na mnie wykosztowywać! Ja panu przebaczyłam już dawno, w pierwszej chwili nie pamiętałam już nawet, o co poszło. Ale dziękuję ślicznie za podarek, to bardzo urocze z pana strony.

Dymitr zaklął w myślach. Tyle czasu smucił się i doprowadzał niemal na skraj rozpaczy, by teraz dowiedzieć się, że przebaczono mu już dawno! Nie winił jednak o taki stan rzeczy Iriny, lecz siebie. Mógł przecież przyjść wcześniej lub napisać do niej. Kiedy uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, na jego twarzy zakwitł promienny uśmiech. Jej radość była dla niego najlepszą nagrodą. Jeszcze nie wszystko było stracone.

Ksenia była coraz bardziej zdesperowana. Przez dwa tygodnie Brusiłow odwiedził Sorokinów cztery razy. Za każdym próbował ujrzeć swą narzeczoną, jak już o niej myślał, Ksenia jednak nie wychodziła z pokoju. Ojciec próbował na nią wpłynąć, ona jednak się nie poddawała. Nie zamierzała go wpuścić ani też zaszczycić swym widokiem, nie, skoro zamierzał siłą zmusić ją do małżeństwa z Brusiłowem.

Ucieczka, na początku będąca jedynie głupim i zupełnie nierealnym pomysłem, którego nawet nie rozważała. zdawała się jej teraz jedynym słusznym wyjściem z sytuacji. Kilka dni spędziła na wymyślaniu tego, jakby cała sprawa miała wyglądać. Wiedziała, że nie będzie to łatwe, lecz musiała uczynić wszystko, byle ojciec nie wydał jej za Brusiłowa.

Uznała, że sama sobie nie poradzi, wtajemniczyła więc w spisek Maszę. Kobieta miała zamówić powóz na czwartą nad ranem, o tej godzinie bowiem dziewczyna miałaby całkowitą niemal pewność, że Piotr i ojciec śpią.

Plan Kseni nie był zbyt skomplikowany ani błyskotliwy, za to bardzo ryzykowny. Dziewczyna zakładała, że uda się jej niepostrzeżenie wydostać z pokoju, znieść dwie walizki po schodach, wyjść tylnymi drzwiami i dostać się do powozu, który miał czekać po przeciwnej stronie ulicy. Gdzie pojedzie, było dla niej tajemnicą.

Zbytnio się tym nie przejmowała, zajmując się jedynie tym, by nie została złapana przez brata lub ojca. Obaj, zwłaszcza Piotr, lubili czasem wychodzić nad ranem na zewnątrz, by zaznać otrzeźwienia po pełnej alkoholowych uciech nocy, a to mogło okazać się dla niej zgubne.

Walizki zaczęła pakować dzień przed planowaną ucieczką. Nie była pewna, co powinna wziąć, by niczego jej nie brakło. Wiedziała jedynie, że do tego pokoiku z muślinowymi zasłonkami i białymi mebelkami już nie wróci. Ojciec prędzej by ją zabił, niż wpuścił do domu po czymś takim.

Żal jej było zostawiać wszystkie piękne suknie balowe, które wisiały w jej szafie, wiedziała jednak, że żadna nie zmieści się do jej dwóch skromnych walizeczek. Podobnie było z jej ukochanymi książkami.

„Może kiedy już wyjdę za mąż, mój małżonek będzie na tyle odważny, by to wszystko dla mnie stąd zabrać... Szkoda by było to zostawić. Tyle wspomnień..."

Zdecydowała, że ubierze na siebie cztery domowe suknie, by zostawić więcej miejsca w walizce. Jako że na zewnątrz panował siarczysty mróz, warstwy ubrania nie powinny jej aż tak przeszkadzać. Kilka cieńszych sukni włożyła wraz z bielizną i dwoma parami trzewików do jednej walizeczki.

Do drugiej planowała spakować rzeczy, które miały dla niej wartość sentymentalną. Włożyła więc do niej dwie książki, które najbardziej kochała, starą lalkę, uszytą przez jej matkę, i modlitewnik, z którego wieczorami odmawiały z Aleksandrą modły. Na myśl o matce po jej policzkach spłynęło kilka łez. To w tym pokoiku spędziły razem cudowne wspólne chwile, kiedy leżały we dwie w łóżku i zaśmiewały się z różnych głupotek. Już nic, prócz złotego łańcuszka na szyi, modlitewnika i kilku innych, drobnych pamiątek miało jej nie przypominać o matce. 

Nagle jej wzrok padł na biureczko. Miniatury! Jedna z nich, mniejsza, przedstawiała Aleksandrę w młodości, na drugiej, nieco większej, widniały zaś matka i córka splecione w serdecznym uścisku. O tych pamiątkach nie wolno było jej zapomnieć.

Wzięła jeszcze kilka drobiazgów, bez których nie mogłaby się obejść, i przekręciła klucz w zamku. Gdy wyszła, zastanawiała się przez chwilę, czy nie powinna zostawić drzwi zamkniętych na klucz, pomyślała jednak, że wtedy ojciec nie otworzyłby ich i nie dowiedział się o tym, że jej nie ma. Znając jego gwałtowny charakter, poskutkowałoby to kompletną dewastacją jej sypialni, a tego nie chciała, nawet jeśli nie miała już tutaj wrócić. Zabrała jednak klucz ze sobą.

Wzięła walizki i starając się nie poczynić żadnego rumoru, podążyła w dół schodów. Każdemu krokowi towarzyszyło coraz szybciej pulsujące tętno. Strach sprawiał, że drętwiały jej ręce, tak że niemal wypuściła walizki. Z tyłu jej głosy wciąż czaiła się myśl, że ojciec lub Piotr zaraz wychyną z pokoju.

Droga była podwójnie trudna, bowiem musiała ją pokonywać w ciemności. Czyniła kolejne kroki bardzo powoli, by się nie przewrócić. Badała stopą schody i uważała, by nie upaść. Wtedy poczyniłaby taki hałas, że zostałaby od razu złapana. 

Nagle usłyszała jakiś szmer. Zamarła. Była skończona. Ktoś zaraz ją tu zastanie i odbierze jej szansę na ucieczkę. Będzie musiała wyjść za Brusiłowa i wieść pełne smutku i melancholii życie. Lepsza już zdawała się jej śmierć.

— Spokojnie, to tylko ja, panienko — szepnęła Masza. — Proszę się pośpieszyć.

Na te słowa Ksenia wypuściła powietrze z płuc i przyśpieszyła kroku. Po chwili znalazła się już na dole schodów. Zostało jej już tylko wyjść przez tylne drzwi i wsiąść do powozu, który miał na nią czekać. 

— Do widzenia, panienko, nie wiem, co panienka zamierza, ale mam nadzieję, że nie zapłaci za to panienka zbyt wysokiej ceny. Ja nie pisnę pani ojcu ani słówka. 

— Dziękuję, Maszo — szepnęła i posłała jej ostatnie tęskne spojrzenie. 

Gdy wyszła na zewnątrz, ogarnął ją chłód. Mimo czterech warstw ubrań i płaszcza z kożuchem było jej zimno. 

Zaczęła rozglądać się za powozem, lecz nigdzie go nie było. Jęknęła rozpaczliwie. Czyżby jej plan miał zawieść w takiej chwili?

Stłumiła szloch, który miał ochotę wyrwać się z jej piersi. Nie mogła spanikować. Na pewno dyliżans zaraz się tu zjawi. Musiała tylko zachować cierpliwość. 

Wtem ujrzała, jak w oknie Piotra rozbłyska światło. Zamarła. Była już całkowicie pewna, że brat zaraz po nią przyjdzie i zamknie ją w pokoju na zawsze. Widziała, jak sylwetka brata krąży nerwowo po pokoju. 

 — Ile będzie pani tam stać? — Rozległ się nagle czyjś stłumiony, gniewny głos. 

Ksenia odwróciła się, półżywa ze strachu, by dojrzeć, że powóz stał po drugiej stronie ulicy. Odetchnęła z ulgą. Zwyciężyła! Ojciec i Piotr nie mogli jej już nic zrobić. Zaraz miała uciec od nich na zawsze. Nie przejmowała się już palącym się światłem. 

Szybko pokonała szosę i stanęła przed pojazdem. Woźnica pomógł jej załadować bagaże na dach i otworzył jej drzwi. Gdy już usadowiła się na miejscu, zapytał:

— Dokąd mam panią wieźć, panienko? 

„Sama chciałabym to wiedzieć..." — pomyślała. Mężczyzna zastukał obcasem. Było zimno, a on musiał stać tu i czekać aż jakaś paniusia namyśli się, gdzie chce jechać! Ksenia, czując się ponaglona, wymamrotała pierwszy adres, jaki przyszedł jej do głowy. 

Adres Wołkońskich.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro