XVII. O miłości słów kilka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Eugeniusz naprawdę nie wiedział, jaki diabeł podkusił go, by jechać do Wołkońskich. Przecież mógł poczekać, aż zobaczy Irinę na jakimś wieczorku muzycznym czy balu! Ale nadszedł już marzec, a że za dwa miesiące miał wyjechać do Radonieża, uznał, iż należy zdziałać coś w kierunku poślubienia księżniczki Wołkońskiej. Wczoraj wysłał liścik do księcia Aleksego z zapowiedzią swej wizyty, a teraz zmierzał ku pięknemu pałacowi, który zajmował Wołkoński wraz z rodziną. Nie bywał tam zbyt często, uważał jednak, iż był on bardzo eleganckim budynkiem, z gustownie urządzonymi wnętrzami. Praskowia wielce dbała o odpowiedni wystrój pałacu, co spotykało się z uznaniem Eugeniusza. 

Uśmiechnął się, wchodząc do środka. Pragnął już ujrzeć Irinę. Oficjalnie jego zamiarem było pokazanie Aleksemu swych projektów i poradzenie się go, czy rzeczywiście były one odpowiednie do budowy, Aleksy był bowiem znany z tego, że w młodości wybudował sporo dla swych poddanych. Przy okazji zamierzał pomówić z nim o polityce i szepnąć mu słówko o swym zauroczeniu jego córką. Nie zapomniał o małym podarku dla niej oraz jej matki. W końcu trzeba było zachęcić do siebie i przyszłą teściową, jeśli chciało się pozyskać względy damy swych marzeń, a przede wszystkim jej ojca.

Gdy wprowadzono go do zdobnej bawialni, pełnej kryształowych luster, obrazów w złoconych ramach i mebli stojących na lwich nóżkach, o marmurowej posadzce i ścianach zdobionych freskami, którymi napawał swe oczy, pan i pani domu już na niego czekali, a z nimi ich córka. Złote włosy, ułożone w misterny kok, pobłyskiwały w promieniach słońca, które wpadały do pomieszczenia przez okno. Delikatna, różowa suknia, którą na siebie przywdziała, nieznacznie odsłaniała jej bielutki dekolt, niemal pozbawiony skaz, jeśli by nie liczyć małego pieprzyka po prawej stronie, tuż nad linią biustu. Policzki delikatnie rumieniły się, dodając jej uroku. Jej matka, siedząca tuż obok, choć wciąż piękna, w swojej ciemnej, zielonej sukni jakby gubiła się przy swej córce.

— Dzień dobry, książę. — Skłonił się dwornie i podszedł do jego żony, którą ucałował w dłoń. To samo uczynił z Iriną. — Witam, nadobne panie.

Po wyrzeknięciu tych słów wręczył im po pudełku pralin, które uważał za najwyborniejsze.

— Och, to od Bojkowa, najdoskonalsza czekolada w mieście! — wykrzyknęła zdumiona Praskowia. — Książę nie musiał się tak na nas wykosztowywać!

— Nonsens, księżno, to wcale nie był aż tak ogromny wydatek, bym nie mógł sobie na niego pozwolić, a nie wypada, bym przyszedł do tak zacnych gospodarzy z pustymi rękoma.

— Ach, zanadto próbuje się nam pan przypochlebić, doprawdy, książę, zaraz zacznę się rumienić!

Eugeniusz uśmiechnął się pod nosem. Punkt pierwszy, przekonanie do siebie matki Iriny, został już przez niego zrealizowany. Nie myślał, że będzie to tak dziecinnie proste.

— Podobno chciał pan pomówić o projektach nowych budynków, tak?

— Tak, słyszałem, że pan doskonale się na tym zna, a ja wolę uzyskać poradę od dobrego znajomego niż szukać inżynierów, co to pozjadali wszystkie rozumy, a tak naprawdę nic nie wiedzą.

— Bardzo mądrze, mój drogi książę, bardzo dobrze. — Pokiwał z uznaniem głową. — Irinko, przynieś gitarę i zagraj nam tu coś. Chyba że Grigorij przytacha nam tu pianino, to chyba nawet lepszy pomysł, nie znoszę dźwięku gitary. No już, dziecinko, każ Griszy uporać się z pianinem!

— Ależ książę, przecież my możemy przenieść się do pokoju muzycznego, będzie mniej zamieszania z tym wszystkim — wtrącił się Eugeniusz.

Aleksy speszył się na uwagę poczynioną mu przez Eugeniusza, musiał jednak przyznać mu rację. Pójść do pokoju muzycznego byłoby zdecydowanie łatwiej, zwłaszcza dla Griszy.

— Ma pan rację, drogi książę, całkowitą rację! Chodźmy więc, ty też, Irinko, a moja droga Praskowia dopilnuje, by Maria przyniosła nam herbaty.

Rzekłszy to, podniósł się z sofy i podążył do saloniku muzycznego. Kilka metrów za nim szła jego córka, niebezpiecznie blisko której znalazł się Eugeniusz. Był tak blisko niej! Miał tuż obok siebie tę wąską kibić, śliczne usteczka, które tak bardzo pragnął całować, ufne, jasne oczy i drobne dłonie. Starczyło tylko sięgnąć po księżniczkę Wołkońską.

Teraz, będąc tak blisko niej, poczuł, jak wielkie uczucia do niej żywi. Nie była kolejną kobietą, której pragnąłby tą nieczystą żądzą, jaka ciągnęła go do Claire. Chciał dać jej to, co miał najcenniejsze — swoje serce, podejmując nawet ryzyko, że zostanie przez nią złamane.

— Ślicznie pani w tym różu — szepnął do niej, ukradkiem, by jej ojciec przypadkiem nie zauważył, muskając jej dłoń.

Irina zarumieniła się uroczo.

— Przesadza pan — odparła skromnie i pognała do pokoiku, chcąc uniknąć dalszych hołdów i wyrazów uznania z jego strony.

Nie lubiła, gdy ktoś prawił jej komplementy, nieważne, czy był to Dymitr, Eugeniusz czy ktoś jeszcze inny.
Uważała, że na nie nie zasługuje. Bo co niby było w niej aż tak wyjątkowego? Mężczyźni mogliby przestać strzępić sobie języki na komplementy i porozmawiać z nią na dużo ważniejsze tematy.

Zasiadła przy pianinie, podczas gdy ojciec i książę Jarmuzow rozprawiali o czymś, czego nie rozumiała. Drewniane konstrukcje aż tak jej nie interesowały, by miała zgłębiać ich tajniki.

— No, Irinko, zagraj coś dla księcia — polecił jej Aleksy.

Wołkoński widział spojrzenia posyłane jego córce przez księcia. Kochał Irinę, chciał jednak wydać ją już za mąż, póki był na to odpowiedni czas. Dobrze wiedział, że kiedy jego córka przekroczy dwudziesty rok życia, jej szanse na dobre zamążpójście drastycznie spadną.

Co prawda nie lubił ojca Eugeniusza, Konstantego Jarmuzowa, tak bardzo jak Andrzeja Gruszeckiego, którego syna z tego powodu chętniej widziałby jako zięcia. Pamiętał o okolicznościach zgonu starego Jarmuzowa i obawiał się, że jego syn mógł odziedziczyć podobne skłonności. Z drugiej jednak strony Dymitr zaraz miał iść na wojnę, gdzie mógł zginąć, a tym samym unieszczęśliwić Irinę, a Eugeniusz nie zdradzał pociągu do armii, zwłaszcza, że miał wysoką pozycję na dworze i wiele znakomitych koneksji.

Z tych powodów Aleksy nie miał pojęcia, który byłby dla niego lepszym zięciem. Uznał więc, że będzie obu zachęcał do swej córki, póki któryś się nie oświadczy lub póki Irina nie oświadczy mu, że któregoś kocha i pragnie zostać właśnie jego żoną.

— Jaki utwór sobie książę życzy? — zapytała uprzejmie, uśmiechając się nieznacznie.

Lubiła Eugeniusza, musiała to przyznać. Nie licząc ich pierwszej poważnej rozmowy, nie dziwił się za każdym razem, że panna może mówić z mężczyzną o polityce, lecz konwersował z nią na te tematy jak równy z równym, do tego był uprzedzająco grzeczny, piekielnie inteligentny i, jakby to rzekła Ksenia, która jeszcze kilka lat temu była wielce kochliwym dziewczątkiem, bosko wręcz piękny. I wybornie tańczył.

— Może Beethovena? Wybór utworu zostawiam pani. — I on się uśmiechnął.

Irina pomyślała, że Dymitr uśmiechał się o wiele ładniej. Cała jego twarz emanowała wtedy radością, a ten, do którego kierowana była ta wesołość Gruszeckiego, przejmował jego dobry nastrój. Kiedy Eugeniusz się uśmiechał, była to bardziej wystudiowana mina, mająca niewiele wspólnego z jego prawdziwymi odczuciami.

Rozprostowała palce i zabrała się za granie Sonaty Księżycowej. Sprawiała jej nieco trudności, lecz wiedziała, że ojciec uwielbia, kiedy gra ją przy gościach, i chciała mu zrobić przyjemność.

Aleksy zawsze pysznił się swoją córką. Była przecież taka śliczna, mądra, zdolna, pięknie śpiewała, tańczyła i grała na pianinie, że trzeba było się chwalić, jaki skarb ma w domu! Nienawidziła tego. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak utalentowana była, wiedziała jednak, że na tle innych dziewcząt wcale nie była tak wspaniała. Wiele jeszcze brakowało jej do perfekcji, którą pragnęła osiągnąć, a słowa ojca tylko ją irytowały.

Eugeniusz mówił z Wołkońskim o budynkach, niewiele jednak z tego rozumiał, gdyż wciąż wpatrzony był w Irinę i jej chyże, długie, chude palce biegające po klawiszach pianina. Podobało mu się zmarszczone w skupieniu czoło panny, jej drobne dłonie i ślicznie skrojone usteczka. Pojąłby ją za żonę i dziś, gdyby mógł.

Od Wołkońskich wyszedł z błogim uśmiechem, niemal pewien, że Irina zgodzi się za niego wyjść, gdy już upomni się o jej rękę. O zgodę Aleksego nawet się nie kłopotał, wiedząc, że ją otrzyma. I gdyby nie groźba wojny i zbliżający się ślub Aleksandra i Larysy, byłby naprawdę szczęśliwy.

Ten wieczór był dla Siergieja niezwykle dziwny. Dymitr powiedział, że ma coś do załatwienia na mieście, po czym wyszedł i zostawił Siergieja samego z Ksenią. Lwow nie miał pojęcia, co mógłby robić z dziewczyną. Nigdy nie przebywał sam z żadną kobietą, a obecność Kseni niezwykle go krępowała. Zwłaszcza, że wszyscy wokół najwyraźniej się na niego uwzięli i postawili sobie za życiowy cel doprowadzenie do jego mariażu z Sorokiną. A przecież on zupełnie się nią nie interesował!

Uznał w końcu, że winien jest zająć się swymi notatkami, które nieco zaniedbał ostatnimi czasy. Wziął więc ołówek, gdyż to jego zazwyczaj używał, by wprowadzić ewentualne poprawki, i ułożył się wygodnie na łóżku. Pod papier podłożył książkę i zaczął pisać.

Spod jego ręki wyszły jednak tylko dwa zdania. Dziś nie miał chyba jednak nastroju na pisanie. Nie mógł odpowiednio połączyć słów, ciągle mieszał szyki zdań i miał wrażenie, że nie potrafi precyzyjnie przekazać tego, co myśli.

Westchnął ciężko i opadł na poduszkę. Położył książkę i papier na kolanach i zaczął rysować kreski, myśląc o tym, co ostatnio miało miejsce w jego życiu. 

Ze zdumieniem, ale i z pewnym lękiem uznał, że teraz już nie wyobrażał sobie mieszkania bez Sorokiny. Dymitr obiecał, że sam będzie płacił za to, co dziewczynie było potrzebne do życia, zmartwień związanych z finansami Siergiej więc nie miał. Ksenia sprawiała, że jego życie było barwniejsze i mniej przewidywalne, co, o dziwo, bardzo mu się podobało.

Niepokoiło go jednak to, jak dziwnie czuł się wtedy, gdy ją pocałował, czy gdy ją przytulił. To nie było do niego podobne. Wcześniej kobiety tak na niego nie działały. Nie był przecież Dymitrem, na którego działał urok niemal każdej panny. Nie mógł się w niej zakochać.

Spojrzał na kartkę. Ze zgrozą zauważył, że kreski, które narysował na papierze, układają się w portret dziewczyny. Z jeszcze większym strachem zauważył, że dziewczyną tą była Ksenia. Był tak zajęty swymi myślami, że nie myślał nawet o tym, co rysuje. Spłonął rumieńcem i wrzucił świstek papieru pomiędzy swoje notatki. Co on, do cholery jasnej, wyprawiał?

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Siergiej zerwał się z łóżka i zaczął nerwowo szukać miejsca, w którym mógłby schować kartki.

— Mogę? — zapytała Ksenia.

— Wejdź — odrzekł, czerwieniąc się jeszcze bardziej.

Włożył notatki pod poduszkę i rozprostował pościel. Nie chciał, by Ksenia zastała bałagan w jego pokoju. Co by sobie o nim pomyślała?

— Co się stało? — Spojrzał na nią ze zdumieniem.

— Dymitr czeka pod drzwiami. Pijany — oświadczyła krótko Ksenia i wyszła z pokoju.

Lwow westchnął ciężko. Nie przypuszczał, że skoro Dymitr ostatnio wykazywał znaczną poprawę w zachowaniu, znów się zdemoralizuje.  A tymczasem on tylko czekał na okazję, by się upić! Co za okropny diabeł!

Odgarnął włosy z czoła i skierował się do drzwi. Wydał z siebie przeciągły jęk, widząc, do jakiego stanu doprowadził się Gruszecki. Ledwo trzymał się na nogach, oparty o framugę drzwi, głupio się uśmiechał i bredził. 

— Sieriożko, wykorzystałeś dobrze czas sam na sam z Ksenią? — zapytał z ohydnym uśmiechem, na co Siergiej wydał z siebie złowrogie mruknięcie.

— Jeśli idzie ci o to, o czym myślę, to nie, nie jestem bestią, która zabiera kobiecie to, co należne jej przyszłemu mężowi.

— Aj tam, kochaniutki, przecież ty będziesz jej mężem, czy zrobisz to przed, czy po ślubie, nie ma znaczenia. — Wyszczerzył się i uczynił krok w kierunku przyjaciela. 

Siergiej cofnął się, chcąc umożliwić Dymitrowi wejście do środka. Ten zachwiał się i upadł na podłogę, uderzając przyjaciela w twarz. Lwowa ogarnęła złość. Warknął gniewnie. Miał ochotę oddać Dymitrowi. Nie tylko za uderzenie go, ale za upicie się i podłe insynuacje na temat Kseni.

— Wstawaj — jęknął i pociągnął Dymitra.

Ten jęknął i podniósł się. Siergiej przewiesił sobie jego rękę przez szyję i zaczął ciągnąć go w kierunku sypialni. Dymitr jęczał i wierzgał, na co Ksenia, stojąca obok pieca, chciała mu jakoś pomóc, lecz Lwow zbył ją mruknięciem. Nagle Gruszecki stracił całkowicie przytomność. Jego bezwładne ciało upadło na sofę, na której spała Ksenia. Siergiej zaklął. Próbował go jakkolwiek obudzić, Gruszecki jednak tylko jęczał i chrapał.

— Nie ruszymy go, Kseniu — orzekł Lwow, patrząc ze smutkiem na dziewczynę. — Wybacz, ale nie dam rady. Z nim jest naprawdę ciężko coś uczynić. Jest za ciężki, żebym miał go dźwigać. Ale możesz spać w naszym pokoju, ja wezmę koc i usnę w fotelu.

Ksenia spłonęła czerwienią. Nie wiedziała, czy propozycja, która jej przyszła na myśl, była odpowiednia, nie mogła jednak pozwolić na to, by Siergiej odmówił sobie ciepłego łóżka tylko dlatego, że Dymitr się upił, na co nie miał przecież wpływu.

— Właściwie to chyba możemy spać razem w pokoju, ja przebiorę się tak, żebyś nie widział... Przecież macie z Dymitrem osobne łóżka.

— No dobrze — odparł. — Skoro ty nie widzisz w tym nic zdrożnego, to ja też nie. Mam tylko nadzieję, że poradzisz sobie ze smrodem Dimy — zaśmiał się.

Irina zapukała do drzwi Lwowa i Gruszeckiego. Zmartwiła się nieco, że jej nie otworzyli. Chciała już iść, lecz coś podszepnęło jej, by nacisnęła klamkę. Wtedy drzwi niespodziewanie ustąpiły. Irina, nieco zaniepokojona tym wszystkim, pchnęła je i weszła do mieszkania.

Przeraziła się, kiedy ujrzała pusty salon, w którym zawsze spała Ksenia. Co się z nią stało? Musiała dowiedzieć się od Dymitra i Siergieja! Przecież nie wyrzucili jej na ulicę? 

Z żołądkiem podchodzącym do gardła ze strachu weszła do sypialni Gruszeckiego i Lwowa. Obawiała się tego, gdyż dobre wychowanie i wrodzona wstydliwość niezbyt jej na to pozwalały. Co by było, gdyby młodzieńcy mieli kaprys spać nago? Słyszała i o takich przypadkach. Musiała tam jednak wejść, by dowiedzieć się, co działo się z jej przyjaciółką.

Ledwo stłumiła krzyk, gdy ujrzała Ksenię śpiącą w łóżku należącym do Gruszeckiego i Siergieja na drugim posłaniu. Wycofała się z pokoju, nie chcąc ich obudzić. Widok, jaki zastała, był dla niej ogromnym szokiem. Nie rozumiała, dlaczego Sorokina i Lwow spali nagle w jednym pokoju i gdzie w tym wszystkim był Dymitr.

Ogarnął ją niepokój. Skoro Ksenia i Siergiej spali razem, gdzie był Gruszecki? Gdyby coś mu się stało, nie przestałaby zadręczać się wyrzutami sumienia, nawet jeśli ona nie miałaby z tym nic wspólnego.

Wyszła do dużego pokoju i zaczęła się rozglądać za jakimiś śladami bytności Dymitra. Nigdzie nie widziała jego butów, płaszcza czy innych części garderoby, co ogromnie ją zaniepokoiło. Kiedy miała już spanikować, że ktoś go zamordował lub uprowadził, dobiegł ją odgłos chrapania. Natychmiast podbiegła tam, skąd on dobiegał. 

Dopiero teraz jej oczom ukazał się Dymitr leżący pod stołem. Korpus miał przykryty lichym kocykiem. Podbiegła do niego z uczuciem ulgi. Dopiero teraz przekonała się o prawdziwości powiedzenia o kamieniu spadającym z serca. Wiedząc, że wszystko było z nim dobrze, a przynajmniej tak się zdawało, poczuła się dużo lżejsza.

Przyklękła obok niego i dotknęła jego włosów. Były miękkie i przyjemne w dotyku. Nawiedziła ją dziwna myśl, że mogłaby je gładzić przez całe życie. Odgarnęła je z jego czoła za ucho. Widziała teraz wyraźnie jego wysokie czoło. Uśmiechnęła się do siebie. Wyglądał niczym małe dziecko ułożone do snu.

— Tak, Irinko, tak mi dobrze... — jęknął.

Dziewczyna uśmiechnęła się. Czyżby naprawdę czuł, że odgarnęła mu włosy, które zapewne mu przeszkadzały, z czoła?

— O tak, Irinko, Irinko! — krzyczał dalej, na co dziewczyna zaczęła się niepokoić. 

O cóż mogło mu chodzić?

Po chwili zaczął niespokojnie wierzgać. Zaczęła klepać go po twarzy, by obudził się jak najszybciej, on jednak spał jak zabity. Spróbowała go więc kopnąć, lecz ten znów nie reagował, jeśliby nie liczyć kolejnego lęku. Zaczynała już tracić cierpliwość.

Wstała i rozejrzała się po pokoju. Na stole dostrzegła garnek z wodą. Niewiele myśląc, wzięła go ze stołu i wylała jego zawartość na Dymitra.

— Pali się? — krzyknął młodzieniec i zerwał się z miejsca. 

Na widok Iriny krzyknął na cały głos. Wszystkiego spodziewał się z samego rana, tylko nie swej ukochanej.



Dobra, macie pełno shipów, ale ostatnio tu za mało polityki, muszę się teraz na tym skupić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro