XXIII. Wypadki na balu u Razumowskich

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Praskowia rozejrzała się po ogromnej sali balowej Razumowskich. Uwielbiała gościć u nich na balach. Jako jedyni nie czynili jej uwag na temat długów zaciągniętych przez Aleksego przed śmiercią i spadku zamożności jej rodziny. Reszta elity ogromnie lubiła jej wypominać, jak bardzo zbiedniała. 

Ostatnio w jej życiu mnóstwo było zmartwień, dziś więc zamierzała po prostu dobrze się bawić. Dość już miała choroby Nadieżdy i szlochów Iwana, który obawiał się, że jego żonie i dziecku stanie się krzywda. Jeszcze większym zmartwieniem napawał ją Aleksy. Miała nadzieję, że pomysł ożenku z Wierą wywietrzeje mu z głowy, lecz coraz mniej w to wierzyła. No i Irina... Córka co prawda rzekła jej, że wybiera się podratować zdrowie do Szwajcarii, Praskowia jednak podejrzewała, że powód jej wyjazdu był zgoła inny, nie wiedziała jedynie, co mogło to być. 

Przede wszystkim Irina nie była chora. Praskowia doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Do tego wyjazd bez męża zdawał się jej dziwny. Rozumiała, że Irina mogła żywić do męża nieprzychylne uczucia, zwłaszcza po śmierci córeczki, lecz nie uważała tego za powód, by się z nim rozstać, nawet czasowo. Zdaniem Praskowii kobieta zawsze powinna trwać przy mężu, nawet jeśli jej to nie odpowiadało, by zachować swoje i jego dobre imię. W domu mogły dziać się najróżniejsze rzeczy, małżonkowie mogli w ogóle ze sobą nie rozmawiać, ale pozory zgodnego pożycia powinny zostać zachowane. 

Zamierzała pomówić z Eugeniuszem. Tylko on mógł jej powiedzieć, jak sprawy miały się w rzeczywistości, a przynajmniej tak wierzyła. Mógł oczywiście ją okłamać, lecz zawsze łączyły ich ciepłe relacje, księżna Wołkońska wierzyła więc w to, że Eugeniusz będzie z nią szczery. 

Przechadzała się po pomieszczeniu, obserwując gości i wypatrując w ich tłumie Eugeniusza. Zamierzała znaleźć go jak najszybciej, by móc z nim pomówić o całej sprawie. 

Wypatrzyła go przy stole z przekąskami i alkoholem. Zdumiała się, widząc, jak ten wypija kieliszek szampana po kieliszku. Na jej oczach pochłonął już trzy, a kolejne dwa stały tuż obok, opróżnione. Ten widok tylko utwierdził ją w przekonaniu, że między nim a Iriną nie działo się najlepiej. 

— Mogę się do ciebie przysiąść? — zapytała, patrząc na zięcia. — A może lepiej wyjdziemy na zewnątrz? Chciałabym z tobą poważnie pomówić. 

— Oczywiście... — jęknął i pozwolił, by kobieta wyprowadziła go na korytarz. 

Tam znaleźli zaciszną wnękę, w której się skryli. Praskowia zamierzała zbombardować go salwą bezlitosnych pytań, lecz widząc jego zrozpaczoną minę, zrezygnowała z tego zamiaru. Zdawało się jej, że Eugeniusz był chory. Włosy miał dziwnie przerzedzone i posiwiałe, a twarz bladą i pobrużdżoną zmarszczkami. To nie był ten Eugeniusz, którego znała. 

— Czy wszystko z tobą dobrze, mój drogi?

— Tak... Po prostu martwię się, czy nie wybuchnie wojna. To wszystko ogromnie mnie przytłacza... Rozumie pani, jestem blisko cara, słyszę o wielu rzeczach... A po tej sprawie z Oldenburgiem Aleksander jest poirytowany, do tego blokada kontynentalna niszczy naszą gospodarkę... Sama pani rozumie. 

— Och, to faktycznie nie brzmi zbyt ciekawie...

— Oj nie. Dlatego ciągle się martwię. Ale może niedługo już mi to przejdzie, zobaczymy. O czym chciała pani ze mną pomówić?

— O Irinie... Jej wyjazd zdał mi się ogromnie podejrzany. Nie chodzi o jej zdrowie, prawda?

Eugeniusz westchnął ciężko. Nie chciał taić przed matką żony tego, co się stało. Myślał, że Irina rzekła jej o swym wyjeździe, lecz najwyraźniej się omylił. Mówienie o swym porzuceniu uważał za bolesne, lecz był zdania, że Praskowia powinna o wszystkim wiedzieć. 

Nerwowo przeczesał włosy i spojrzał na Praskowię Łukjanowną. Świdrowała go spojrzeniem, chcąc jak najszybciej uzyskać odpowiedź. Musiał się poddać. 

— Nie, to nie zdrowie jest przyczyną jej wyjazdu. 

— To w takim razie co? 

— Ona... Ja... — dukał, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. — Po śmierci Poluszki nie jesteśmy w stanie normalnie żyć. Bardzo bym pragnął, by nasza relacja wróciła do poprzedniego stanu, lecz Irina już ją pogrzebała, zresztą sam swym zachowaniem poniekąd się do tego przyczyniłem...

Wolał przemilczeć kwestię swej zdrady. Tego Praskowia by nie pojęła, a on chciał zrozumienia, nie gniewu i oceniania. 

— Opuściła cię? — Spojrzała na niego ciekawsko teściowa. 

— Tak... Wyjechała z Dymitrem. A teraz przepraszam panią, ale źle się czuję. Chyba wrócę do domu — rzekł i opuścił Praskowię samą w korytarzu. 

Kobieta jęknęła. Nie mogła uwierzyć w słowa zięcia. Jakim cudem Irina mogłaby uciec z Dymitrem? Przecież tak okrutnie ją porzucił. Czy mu wybaczyła? Ale jakim cudem? Przecież zupełnie na to nie zasługiwał. Upokorzył ją, a teraz Irina tak po prostu do niego wróciła? 

Poczuła, jak robi się jej gorąco. Nie, jej córka nie mogła okazać się tak głupią trzpiotką, by nie dość, że uciec z mężczyzną, który nią pomiatał, to jeszcze zniszczyć swą reputację. 

A może jednak zupełnie nie znała swojej córki i właśnie tak się stało? Już niczego nie mogła być pewna...

Mikołaj Gruszecki cieszył się z balu u Razumowskich jeszcze bardziej niż Praskowia Wołkońska. Wiedział, że ujrzy na nim Anastazję. Marzył o tym od kilku dni. 

Wiedział, że dziewczyna go kocha. Gdyby tak nie było, nie uciekłaby zawstydzona po pocałunku, a po prostu uderzyła go w twarz. Na tyle znał kobiety, by być tego pewnym. 

Dziś zamierzał się z nią poważnie rozmówić. Tylko w ten sposób mógłby być wszystkiego pewien. Nie zamierzał poddać się bez walki. Musiał osiągnąć to, czego pragnął. 

Zauważył ją już na początku balu, nim jeszcze zjawili się wszyscy goście, uznał jednak, że zaczeka z rozmową z Anastazją do tańców. W czasie pląsów wszyscy byliby na tyle skupieni na muzyce i tańcu, że nikt nie zwróciłby uwagi na ich rozmowę, a chciał zapewnić dziewczynie jak największą dyskrecję. 

Gdy zaczęto grać walca, nie wahał się podbiec do Anastazji, która stała w towarzystwie Kseni. W swojej błękitnej sukni wyglądała wprost zjawiskowo. 

— Czy mógłbym prosić panienkę? — zapytał. 

Ta zbladła jak papier. Patrzyła na niego zupełnie zdezorientowana, aż Ksenia pchnęła ją w ramiona Mikołaja. Ten, wielce szczęśliwy, porwał ją w tan. Zamierzał jak najlepiej wykorzystać tę sytuację. 

Przycisnął ją mocno do siebie, zupełnie bezwstydnie, jakby już byli małżeństwem. Widział zdumione spojrzenie dziewczyny, lecz niewiele go to obchodziło. 

Ciepło i bliskość jej ciała sprawiały, że czuł się wyjątkowo. Nigdy nie miał żadnej kobiety tak blisko i nigdy jeszcze żadnej nie całował. 

— Anastazjo... — zaczął, patrząc w jej szeroko otwarte szare oczy. — Powiedz mi...

— Tak? Chcesz mówić o tym, co zaszło między nami ostatnio? — zapytała z lękiem. 

Mikołaj uznał, że tak wyglądała jeszcze śliczniej. Błękitna suknia i klejnoty na szyi tylko podkreślały błyszczącą w jej ślicznych oczach niepewność. 

— Tak... Bo widzisz, ja naprawdę cię kocham i widzę swoją przyszłość u twojego boku... Ale musisz być ze mną szczera. Zrozumiem, jeśli nic do mnie nie czujesz, choć muszę przyznać, że twój pocałunek zdawał się mówić coś innego. 

— Cóż... — Spłonęła rumieńcem tak intensywnym, że nawet polne maki wyglądała przy niej na bledziutkie. — Ja... Ja... 

— Nie wstydź się, Nasteczko... — Uśmiechnął się do niej ciepło. 

Dziewczyna na te słowa jakby złagodniała. Jej malinowe usteczka ułożyły się w uroczy uśmiech. Oczy błysnęły ciepło. 

— Tak, kocham cię... Tylko że...

— Tylko że co? — Spojrzał na nią ze smutkiem. 

— Bo ja... Wstydziłam się, że cię kocham... Bo nie... Nie... Będziesz dziedziczył, tylko Dymitr, a wszyscy mówią, że powinnam brać kogoś, kto ma widoki na duży spadek, skoro Nadia wyszła za drugiego syna... Ale to już nieważne. Kocham cię... — szepnęła. 

Mikołaj ledwo powstrzymał się od wybuchnięcia radością i pocałowania jej. Nie mógł być szczęśliwszy. 

W czasie gdy trwał bal u Razumowskich, Aleksy i Wiera siedzieli wspólnie w mieszkanku kobiety. Patrzyli na siebie czule, gładząc swoje dłonie. Lśniły na nich obrączki. 

Rankiem potajemnie udali się do cerkwi, by wziąć tam ślub. Obecni na nim byli jedynie Iwan oraz Alina i Arkadiusz, dzieci Wiery. 

Aleksy ogromnie obawiał się konsekwencji tego, co uczynił, lecz teraz nie chciał się tym przejmować. Wiedział, że matka zapewne się go wyrzecze, ale już się z tym pogodził. Jeśli taka była cena za szczęście musiał ją zapłacić. 

— Nie żałujesz, mój kochany? — zapytała Wiera, patrząc mu w oczy. 

— Nie. Nigdy nie będę żałował, że cię poślubiłem. 

Był tego zupełnie pewien. Kochał ją z całego serca i nie zamierzał jej nigdy opuszczać. Znał wiele kobiet, z częścią z nich dzielił też łoże, lecz żadna nie przyprawiała go o takie uczucia jak Wiera. Sprawiała, że chciał się poprawić i być nie tylko kochankiem, ale i odpowiedzialnym partnerem. Jej wiek, zamiast sprawiać, że czuł się jak głupi młodzik, który tylko się błaźnił, a zachęcał go do pracy, do stania się rozważnym, rozsądnym człowiekiem. 

— Kocham cię, Wierio — szepnął. — I nie obchodzi mnie moja matka. Nadia jakoś da sobie radę, a ona... To już jej problem. 

To rzekłszy, złożył czuły pocałunek na jej ustach. W końcu był naprawdę szczęśliwy.

Coś mi tu nie szło, ale to wina rozstroju nerwowego przez to, co się dzieje na Turnieju Czterech Skoczni, mam dzisiaj masakrę, na niczym się nie mogę skupić XD 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro