XXVI. Rozmowy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siergiej i Ksenia wrócili do mieszkania i opadli na sofę. Oboje byli wyczerpani bardziej niż po dniu pełnym prac fizycznych i marzyli tylko o tym, by pójść już spać.

Lwow przez cały dzień zajmował się pochówkiem ojca. Jego ciało zostało już zabrane do kostnicy, zaś datę pogrzebu wyznaczono na za trzy dni. Siergiej pragnął, by ceremonia pożegnania Mikołaja była już za nim. Dzisiejsze wydarzenia przerastały go psychicznie. Zdawało mu się, że ojciec zmarł sto lat temu, nie rano.

To wszytko stało się zbyt nagle. Gdy się obudził, był tylko biednym porucznikiem, ledwo wiążącym koniec z końcem, mającym na utrzymaniu siebie i cztery kobiety. W jednej chwili stał się hrabią Lwowem, posiadaczem wielkiego pałacu, ogromnego majątku ziemskiego, kilkunastu tysięcy dusz i kilku milionów rubli. Został włączony do grona arystokratów, którymi tak gardził.

Myśl o ogromnym bogactwie była dlań dziwna i obca. Przyzwyczaił się już do swej biedoty i nie liczył na poprawę losu. Miał jedynie nadzieję na to, że jego siostry znajdą odpowiednio zamożnych mężów, którzy zapewnią im takie życie, na jakie zasługiwały. Nagle mógł wybierać dla nich kandydatów spośród petersburskich złotych młodzieńców, z których nie wszyscy byliby dla nich odpowiednio bogaci. Czuł się zagubiony i samotny.

— Sieriożko, podać ci herbaty? — zapytała nagle Ksenia, wyrywając go z zamyślenia. 

— Tak, proszę — odrzekł i jął się przypatrywać, jak wstaje z sofy, podchodzi do blatu i uruchamia samowar.

Odkąd się z nią ożenił, przestał, o dziwo, rozmyślać o swym fatalnym zauroczeniu. Nieco się do siebie zbliżyli, Ksenia pozwalała mu czasami całować się w rękę lub policzek, co go zadowalało, lecz stało się też pewną rutyną i przestało podsycać jego uczucia. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że panujący stan rzeczy mu odpowiadał.

Samowar wydał z siebie przeciągły pisk. Ksenia rozlała parujący napój do dwóch filiżanek i postawiła je na stoliczku. Siergiej wziął jedną z nich i zaczął ogrzewać sobie dłonie. Co prawda kończył się już maj, lecz jemu wciąż było zimno.

— Kseniu — spojrzał poważnie na żonę — kiedy ty byłaś u mamy, ja poszedłem do Wiery. Mówiliśmy o pieniądzach... Nie wiem, co mam z tym wszystkich uczynić...

— Dlaczego nie wiesz?

— Powiedziała mi, że ojciec ją dręczył, widziałem kilka siniaków. Chciała od niego uciec, ale bała się o dzieci. Majątek jest teraz w moich rękach, więc oni muszą wynieść się z domu. Błagała, bym nie zostawiał jej w potrzebie... I co ja mam począć, Kseniu? Żal mi ich, bo nie są winne uczynków ojca, lecz wypełnia mnie tak ogromna żądza zemsty!

Ksenia spojrzała na niego, upijając łyk czaju. Przez chwilę zastanawiała się, po czym rzekła:

— To będzie twoja decyzja, ale jeśli chcesz znać moje zdanie, uważam, że powinieneś im pomóc. Pokażesz wtedy, że jesteś lepszy niż ojciec.

Siergiej przygryzł wargę. Próbował stłumić w sobie żądzę zemsty, która skręcała go całego od środka. Miał wrażenie, jakby ktoś wyżymał jego wnętrzności niby mokrą ścierkę. Nie chciał żyć z tym uczuciem. Musiał się go wyzbyć. Nie było innej drogi niż wybaczenie.

— Masz rację, Kseniu. Brzydzę się nim, a jeśli zabiorę im wszystko, stanę się dla Wiery i jej dzieci tym, kim ojciec był dla mnie i dziewcząt. Powinniśmy nieco im pomóc, oczywiście nieco, nie będziemy ich utrzymywać...

— Cieszę się, że tak uważasz... — Uśmiechnęła się do niego i delikatnie musnęła jego dłoń palcami.

Siergiej odwzajemnił ten gest i zabrał się za picie herbaty.

Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wtoczył się pijany Dymitr. Oczy mu dziwnie błyszczały, koszulę miał całą wymiętą, a włosy rozwichrzone. Ledwo trzymał się na nogach.

— O, Sieriożka i Ksenia piją sobie herbatkę, jak uroczo! — wyszczerzył się głupio. — Takie z was zgodne, śliczniutkie małżeństwo, że aż mi się niedobrze robi z nadmiaru słodyczy!

— Nie ćwierkaj, tylko siadaj i słuchaj — warknął Siergiej.

Z twarzy Dymitra natychmiast zniknęła radość, zastąpiona przez zrezygnowanie. Wiedział, że teraz czeka go pełna wyrzutów przemowa o szkodliwości alkoholu oraz jego pijackiego bełkotu. Przysiadł obok przyjaciela i zwiesił smętnie głowę.

— Przepraszam, Sieriożko, ja naprawdę nie chciałem się upić, ale to silniejsze ode mnie — wymamrotał pokornie.

— Po prostu nie umiesz się powstrzymać... Ale nie o tym dziś. Mój ojciec nie żyje. Jestem teraz bogaty, mam dom i sporo pieniędzy, więc za kilka dni zamierzam się stąd wynieść. Mam dość tej ciasnoty i twojego pijackiego smrodu.

— I zostawisz mnie tu samego, Siergieju? Miałbyś serce? — Dymitr spojrzał na niego oczyma zbitego psa.

— Tak, miałbym. Ty i tak za dwa tygodnie masz jechać z rodzicami na letnisko, więc czym się przejmujesz. — Wzruszył ramionami.

Dymitr skinął głową, dając mu znak, że miał rację.

— Tak, tak... W każdym razie, Sieriożko, gratuluję ci, twój los w końcu się polepszy! Przykro mi tylko, że będę teraz sam...

— Nie przejmuj się... Pewnie po powrocie z letniska będziesz szykował ślub z Iriną. — Siergiej uśmiechnął się do niego smutno. 

Mimo bogactwa i poprawy doli czuł żal, że jego kawalerskie życie właśnie dobiegało końca. Gruszecki co prawda czasem ogromnie go irytował, lecz byli ze sobą tak zżyci, że Siergiej nie wyobrażał sobie życia bez jego miłosnych westchnień, pijaństwa i głupoty. Jednak jako głowa rodziny musiał skupić się na tym, by to jego bliscy mieli jak najlżejszy żywot, nie on. 

— Cieszę się bardzo z twojego szczęścia, ale przykro mi, że już nie będziemy razem mieszkali... Teraz tylko ja się ożenię z moją Irinką, oboje będziemy mieli śliczne dzieci i życie znów będzie piękne! 

— Jesteś głupi, Dimo — spojrzał na niego z politowaniem, ale i pewnym żalem — tak piekielnie głupi, że nie spotkałem jeszcze nikogo o tak małym rozumie, ale i tak kocham cię, jakbyś był moim bratem. 

— Jejku, Sieriożko kochany, będzie mi tak bardzo brakowało twojego marudzenia, budzenia mnie o świcie, narzekania na moje pijaństwo i rozpustę, no i zalewania twoich papierów wódką... Och, co ja biedny bez ciebie zrobię! — lamentował. 

— Poradzisz sobie, nie rozstajemy się przecież na zawsze. — Spojrzał na niego pocieszająco.

— Wiem, ale tak mi smutno...

— Mnie też. Ale nie płacz już, bo nie jesteś babą, i zajmij się czymś pożytecznym, na przykład zmywaniem naczyń. Ja i Ksenia pójdziemy do Wiery. No chodź, kochana. — Rzekłszy to, podniósł się z miejsca i podszedł do wieszaka, by odziać się w swe okrycie.

Ksenia zdumiała się na takie słowa wypowiedziane przez Siergieja, nic jednak nie rzekła. Założyła swój letni płaszczyk i wyszła za mężem.

W czasie drogi niemal się do siebie nie odzywali. Siergiej wydawał tylko z siebie dziwne pomruki, a Ksenia usiłowała go uspokoić, co jednak nie przynosiło skutków.

Pałac Lwowów zdumiał ją swym wyglądem. Nie sądziła, że ojciec Siergieja był aż tak zamożnym człowiekiem. Sądząc po jego ubiorze, mógł być co najwyżej zubożałym arystokratą.

Wiera nie została powiadomiona o ich przybyciu, nie zdziwili się więc, że przebywała w swym buduarze, gdy przekroczyli próg posiadłości. Usłyszawszy, że Siergiej przyprowadził ze sobą małżonką, zrzuciła z siebie półprzezroczystą koszulę nocną i przywdziała bardziej przyzwoitą suknię. Gdy zeszła do bawialni, Ksenia i Siergiej siedzieli na sofie w pewnym oddaleniu od siebie, rozmawiając.

— Dzień dobry — przywitała się z bladym uśmiechem i ostrożnie usiadła w fotelu naprzeciw Lwowów, jakby bała się uszkodzić mebel. Widać było po niej, że czuje, że jej dni w tym domu są policzone. — Bardzo mi miło cię poznać, Kseniu. — Spojrzała na nią nieco lękliwie.

Ksenia odpowiedziała jej uśmiechem, mającym nieco ośmielić Wierę. 

— Podjąłem decyzję w twojej sprawie — oświadczył Siergiej, patrząc znacząco na Wierę. — Przedstawię ci ją teraz, gdyż bawienie się w grzecznościowe wstępy jest dla mnie zbędne.

— Och. — Kobieta struchlała w oczekiwaniu na wyrok. 

— Moja decyzja jest w dużej mierze zasługą Kseni, to jej dziękuj, nie mnie. Nie będę ukrywał, że wciąż żywię do ciebie i ojca urazę, bo tego, co wycierpieliśmy, nie da się zapomnieć. Ale skazując ciebie i dzieci na taki sam los, jaki ojciec zgotował mnie i moim siostrom, postąpiłbym jak on.  A nie chcę stać się potworem. Nie możecie tu zostać, rzecz jasna, bo ja i matka zamierzamy się tu jak najszybciej wprowadzić, a ona nie zniesie twojego widoku. Mogę ci pomóc znaleźć mieszkanie, dawać nieco pieniędzy na dzieci, ale musisz zacząć pracować albo wyjść za mąż, bo utrzymywać was nie zamierzam. Na to nie zasłużyliście. 

— Nie kłamiesz?

— Oczywiście, że nie.

Wiera spojrzała na niego z wdzięcznością. Nie wiedziała, co wyrzec, tak była szczęśliwa. Siergiej spostrzegł, jak drży jej warga, a oczy wypełniają się łzami.

— Pan Bóg ci wynagrodzi za twą dobroć — wyjąkała ze ściśniętym gardłem.

— Nie wierzę w Boga — odrzekł twardo Siergiej. — Robię to tylko po to, by nie stać się gorszym od ojca. Wszystko jest lepsze od bycia jak on.

— Gieniu, jak mogłeś tak się zachować? Taki wstyd przy tylu znakomitościach! Zawsze musisz przynieść nam hańbę! — Barbara spiorunowała syna wzrokiem.

Eugeniusz westchnął z lekceważeniem. Zmarszczył swe gładkie czoło i założył jedną nogę na drugą.

— Mamo, ten tydzień, który spędziłaś u Larysy i Saszy, był najlepszym w moim dotychczasowym życiu — oświadczył bezpardonowo. — Wyjdź z łaski swojej i nie przeszkadzaj mi w kontemplowaniu mej rozpaczy.

Kobieta wstała z kanapy, sfrustrowana pozbawioną szacunku wypowiedzią syna.

— Żałuję, że wróciłam, lecz nie mogłam nadużywać gościnności Aleksandra. Szkoda, że to nie Sasza jest moim synem. — Podeszła do Eugeniusza i spojrzała na niego z wyrzutem. — On nigdy by się nie awanturował przy tylu ludziach. Tylko Pan Bóg wie, ile ja nocy przez ciebie przepłakałam!

— Mało mnie to interesuje. Wiń swoją córeczkę. Gdyby mnie nie zwyzywała przy wszystkich, nie byłbym się tak uniósł gniewem — prychnął, posyłając matce wzgardliwe spojrzenie.

Miał jej dosyć. Najchętniej wyrzuciłby ją z domu, byle dłużej go nie drażniła. Musiała wtrącać się w każdy aspekt jego życia, od dzieciństwa aż do teraz, kiedy miał już trzydzieści cztery lata. Zdecydowanie zbytnio go kontrolowała. Gdyby tylko nie groziło to skandalem, kazałby się jej wyprowadzić już dawno.

Barbara zrozumiała, co chciał jej przekazać swym fukaniem. W jednej chwili jakby złagodniała, niczym kot, który nagle pragnie uzyskać coś od swego właściciela.

— Gieniu, proszę, nie zachowuj się tak. Rozumiem, że odrzucenie przez tę dziewczynę bardzo cię boli. Mnie też, bo to naprawdę dobra partia, ładna i bogata... Ale musimy pogodzić się z porażką i żyć dalej, kochanie.

— Myślisz, że wymieniając jej zalety, polepszysz sytuację? — wypalił.

— Nie, syneczku... — jęknęła, gubiąc się we własnych słowach. — Gieniusiu mój, wiesz, że ja chcę dla ciebie jak najlepiej... 

— Nie widać tego po tobie.

— Synku... Znajdziesz sobie ładniejszą, bogatszą, inteligentniejszą...

— Nie, nie znajdę! — wybuchnął. Nie mógł już dłużej znieść pocieszania go przez matkę. Gdyby jeszcze robiła to umiejętnie! — Ty nie rozumiesz, jak bardzo ją kocham! Ona jest idealna! Piękna jak poranek, bardziej rozumna niż ja, do tego łagodna i dobra! Nie znajdę już kobiety, która tak zawładnęłaby moim sercem!

Nie chciał tego dodawać, by nie zranić matki, lecz na język cisnęły mu się słowa o związku rodziców, którzy, jak zaobserwował przez tyle lat, nigdy nie darzyli się szczerą miłością. Widział pełne pogardy dla małżonki spojrzenia Konstantego i chciwe oczka Barbary, która pragnęła jedynie pieniędzy męża. Takie życie było dlań obrzydliwe.

Matka spojrzała na niego ze znużeniem.

— Gieniu, nie myślałam, że kiedyś rzeknę tak o własnym synu, ale jesteś idiotą. Cóż to za problem umówić się z jej ojcem co do małżeństwa i wziąć ją za żonę?

— Ty naprawdę nie rozumiesz! Nie chcę, by została moją żoną, bo ojciec ją do tego zmusił! Takie życie nie da szczęścia ani mnie, ani jej — westchnął i spuścił głowę. — Poza tym ona kocha brata Saszy. Gdybym postąpił, jak mi radzisz, i unieszczęśliwił tym samym tego małego Dimę, Aleksander nigdy by mi nie wybaczył. 

— Ty naprawdę jesteś głupi! Dbać o szczęście innych bardziej niż o swoje! A co cię obchodzi ten chłopiec!

— To nie głupota, lecz czyste, chrześcijańskie miłosierdzie mną powodują. Póki Irina sama mi nie rzeknie, że kocha mnie i chce zostać mą żoną, nie poczynię żadnych kroków w kierunku naszego małżeństwa. 

— Gieniusiu...

Eugeniusz spojrzał na nią z nienawiścią. W tej chwili matka była mu najbardziej wstrętną istotą na świecie. Pragnął wyrwać się z  pajęczej sieci jej kłamstw, podjudzeń, wymagań i pełnych niezadowolenia wyrzutów, jaką zdążyła oplątać go przez całe życie. Potrzebował wolności. Wolności, którą mogła mu dać wieś.

— Nie, matko, nie będę dłużej wysłuchiwał twych irracjonalnych rad. A teraz wybacz, muszę wydać kilka dyspozycji dla służby. Zdecydowałem się przyspieszyć mój wyjazd do Radonieża o dwa tygodnie. Za trzy dni już mnie tu nie będzie.

Jak rzekł, tak też uczynił. Gdy minęły trzy noce od burzliwej rozmowy z matką, Eugeniusz opuścił Petersburg i wyruszył w stronę Radonieża.


Mam wrażenie, że czegoś tu brakuje, ale nie wiem, czego. Mówcie jak coś. To taka przejściówka, w następnym podzieje się więcej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro