XXXVII. Z dala od siebie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dla Iriny zaczęły się koszmarne dni. Dymitr zatrudnił kilku chłopów ze swojego majątku, którzy po zakończeniu wojny na terenach rosyjskich nie bali się już wychodzić ze swych domów, by jej pomagali, lecz kobiecie na niewiele się to zdało. Z pracami domowymi jakoś sobie radziła, choć coraz częściej ją w nich wyręczano, aż w końcu jedynym zadaniem Iriny było ścielenie łóżka i opieka nad dzieckiem, którego nie chciała nikomu powierzyć. 

Całymi dniami przesiadywała z maleńkim Saszką i przelewała na niego całą swoją miłość do jego ojca. Kiedy chłopczyk spał, czytała francuskie romanse, które stały na półce w sypialni, chodziła też do dworu, by nieco go oporządzić. Dymitr chciał zacząć prace renowacyjne z początkiem wiosny, lecz skoro wyjechał, plany te musiały zostać przełożone na przyszły rok. Smuciło to Irinę, lecz nie mogła nic z tym zrobić. Dama nie zajęłaby się remontem. 

Najwięcej czasu spędzała jednak na rozmyślaniu. Samotność ją dobijała. Przypominały się jej wszystkie chwile z czasów, gdy żyła z Eugeniuszem. Pełna miłości i namiętności podróż poślubna do Wiednia, gdy starała się obdarzyć go jak największym uczuciem, pierwsze chwile małżeństwa, gdy mąż był dla niej tak czuły, ich wspólne noce i poranki, narodziny Poli... Wiele było między nimi zła, lecz przez większość czasu Eugeniusz traktował ją jak swą królową, z szacunkiem i miłością, na które nie zasłużyła.

Była dla niego okropna. Dopiero teraz w pełni to pojęła. On kochał ją z całego serca i dałby jej wszystko, o czym tylko by zamarzyła. Widziała to w każdym jego geście czy spojrzeniu, słyszała w każdym słowie. A ona zamknęła się na jego uczucie w kokonie utkanym ze swojego żalu, tęsknoty za Dymitrem i młodzieńczej miłości do kogoś, kto nie mógł być jej. 

Tak, miała prawo do cierpienia po odrzuceniu przez ukochanego, lecz powinna w końcu postarać się wyrzucić go z pamięci i zwrócić ku mężowi, który przecież ją kochał. A ona zachowała się tak ohydnie, że nie mogła o sobie myśleć inaczej jak o podłej. Nawet w początkach małżeństwa nie zachowywała się wobec niego odpowiednio, bo zamiast go pokochać, wolała żyć przeszłością. A teraz już nic nie miało tego naprawić. 

Wiedziała przynajmniej z listu Kseni, że Eugeniusz wcale nie umarł, a gdzieś wyjechał leczyć złamane serce. Uznała, że dobrze, że się tak stało. Ona zamierzała czekać na Dymitra, a Eugeniusz mógł odnaleźć kobietę, która pokocha go tak, jak na to zasłużył.  

Wtem leżący w jej ramionach Saszka zaszlochał. Przycisnęła go do piersi i ucałowała w czółko. 

— Nie martw się, Saszeńko. Tata niedługo wróci. 

Dymitr coraz gorzej znosił wojnę. Zaczął nawet żałować, że się na nią udał. Sumienie wciąż go dręczyło, a do tego musiał być daleko od swojej Irinki i Saszeńki. W dodatku ze smutkiem dowiedział się, że ciężko ranny Daniel przebywał na rekonwalescencji. Nie miał już więc żadnego bliskiego przyjaciela w oddziale. Pozostali towarzysze idealnie nadawali się na kompanów do picia, lecz nie do rozmowy. Siedział więc sam, zastanawiając się, co też robiła Irina z Saszą. Czy jego ukochana dawała sobie radę sama z dzieckiem? Czy nie brakowało jej jego wsparcia?

Na pewno. Przecież zawsze przy niej czuwał, pomagał przy Saszeńce, tulił go do snu, by ona sama mogła zaznać odpoczynku... A teraz musiała zarządzać majątkiem, zajmować się maleństwem i jeszcze martwić się, czy wszystko z nim dobrze. 

Ani się obejrzał, a nastał październik. Z żałością pomyślał, że Sasza skończył już osiem miesięcy, a on po raz ostatni widział go, gdy miał ledwo kwartał. Musiał być teraz całkiem duży... Zapewne już raczkował, a może nawet uczył się chodzić. A jego przy tym nie było. Wybrał wojnę. A przecież nikt nigdy nie miał mu zwrócić tych cennych chwil z życia jego maleńkiego syneczka...

Wielka bitwa między armią VI koalicji a Napoleonem rozegrała się na saksońskiej ziemi, pod Lipskiem. Dymitr widział w swym życiu wiele bitew, lecz niewiele z nich mogło się równać z tą batalią, której częścią się stał. 

Zewsząd tryskała krew, której widoku nie mógł znieść. Po całym ciele spływał mu kleisty pot, a oczy same się zamykały. Walki trwały już od dwóch dni i nie zanosiło się jeszcze na koniec. Dymitr marzył już tylko o tym, by wreszcie któraś armia zaczęła się wycofywać i przerwała śmiertelny bój. Nie zależało mu na wygranej ani trochę, pragnął tylko odpocząć. Ale nie mógł. Musiał wybić jak najwięcej Francuzów, by wrócić do domu. 

Przykucnął w dogodnym miejscu i starł pot z czoła, po czym zaczął celować do słaniającego się żołnierza, którego widział niedaleko przed sobą. Wiedział, że to nie do końca honorowe, lecz wszyscy już umierali z wycieńczenia. Mało kto miał jeszcze siłę. 

Położył palec na spuście i poprawił się. Żołnierz wciąż był na jego celowniku, lecz niebezpiecznie zbliżał się w jego stronę. Dymitr wiedział, że musi już strzelić. Wytężył wszystkie siły i...

Poczuł przeszywający ból w plecach, jakby coś wżynało mu się w łopatkę. Potem kolejny. Broń wypadła mu z rąk, a on sam osunął się na ziemię. Ledwo łapał oddech. Przed oczyma zupełnie mu pociemniało. Dostrzegł tylko, że żołnierz, którego chciał zabić, padł tuż obok niego. Jęknął cicho i pogrążył się w ciemności. 

— Fransie? Wszystko dobrze? — Usłyszał nagle po francusku.

Te słowa wyrwały go z odrętwienia. Rozszerzył oczy i spojrzał na żołnierza, który potrząsał nieomal zabitym przez niego wojakiem. 

Przeszył go zimny dreszcz. Doskonale znał ten głos. Tyle razy słuchał go w małym domku nad Berezyną... Ale? Czy to było możliwe?

— Jean? — jęknął. 

Mężczyzna odwrócił się. Dymitr od razu rozpoznał biednego wojaka, którego odratował w zeszłym roku. Ścisnęło go w sercu. A więc tak miało się to wszystko zakończyć... 

— Dima? — zaszlochał Francuz. — Boże, co ja zrobiłem? Uratowałeś mi życie... A ja odebrałem ci twoje...

— Nie obwiniaj się, Jeanie... — rzęził . — Nie wiedziałeś, że to ja... To tylko przypadek...

— Skąd się tu wziąłeś?

— Uciekłem do wojska, żeby mnie nie złapali... Lepsze to niż Sybir... Jeanie... Obiecasz mi coś? — zapytał, czując, że koniec jest już coraz bliżej. 

— Czego tylko chcesz... — westchnął Jean i ujął jego dłoń.

— Napisz do Iriny, że umarłem...

Nie mógł pogodzić się z tym, że jego Irinka i Saszeńka zostaną sami na tym świecie, bez jego opieki. Nie mógł. Nie chciał. Ale czuł, że jeszcze tylko chwila została mu na tym świecie. Krew wypływająca mu z ust barwiła mu zęby na czerwono i spływała cienką strużką po brodzie. Było jej coraz więcej. Miał wrażenie, że zaraz się udusi. Dałby wszystko, by jeszcze raz ujrzeć swoich ukochanych. Gdyby tylko wiedział, co go czeka, nigdy nie poszedł... Ale nie było już nad czym rozprawiać. Pragnął jedynie, by jego ukochana nie czekała nadaremno. 

— Ale... Ona się załamie...

— Nie... Lepsza dla niej będzie wiedza, że już mnie nie ma, niż czekanie na mój powrót... To ją zabije... — jęknął. — Nie widziałeś jeszcze swojej Cami, prawda?

Jean tylko pokręcił głową, próbując zdusić napływające mu do oczy łzy. Dymitr już ich nie widział, bowiem przed oczyma robiło mu się coraz ciemniej. Czuł, jak ręka śmierci chwyta go za gardło i zaciska na nim swe kościste palce. 

— Zobacz się z nią najszybciej, jak się da. Pamiętaj, ci, których kochamy, są dla nas największym skarbem, nawet jeśli nas ranią... Żegnaj, Jeanie... — jęknął. 

Wtem jego powieki, ciążące od tak dawna, opadły na oczy, a wraz z nimi z jego ciała uleciało życie. Zostało tylko blade, umęczone ciało leżące na polu bitwy rozszarpywanym przez armatnie kule.


Okej, nie wiem, czy nie powinnam dodać czegoś do wojny, jak coś to mówcie, bo ja już chciałam po prostu to skońcyzć XD za godzinkę pewnie wlatuje ostatni rozdział i epilog!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro