Rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Anastasia zbliżała się pod znajomy adres. Między palcami prawej dłoni schowanymi w kieszeni kurtki obracała breloczek z kangurem. Co chwilę spoglądała za siebie, by mieć pewność, że nikt za nią nie idzie. Z tego też powodu rzucała na boki ukradkowe spojrzenia. Nikt nie powinien znać celu jej podróży. Specjalnie zostawiła samochód na parkingu jednej z knajp znajdujących się nieco ponad dziesięć minut drogi piechotą od domu Chayse'a.

Brama odgradzająca teren posesji nie była w żaden sposób zabezpieczona. Anastasia ubrała skórzane rękawiczki, po czym intuicyjnie wybrała najmniejszy z połączonych w pęku kluczy i spróbowała wsadzić go do zamka w furtce. Nie pasował. Sprawdziła kolejny z tym samym efektem. Zacisnęła zęby, gdy ostatni również okazał się niewłaściwy. Schowała do kieszeni bezużyteczne na ten moment klucze, których zupełnie przypadkowo nie oddała szeryfowi, i rozejrzała się wokół. Nikogo nie dostrzegła, również firany w oknach sąsiedniego domu zdawały się nie ruszać. Nikt nie podglądał jej poczynań.

Postawiła stopę na kilkudziesięciocentymetrowym murku zbudowanym z czarnych betonowych bloczków. Następnie włożyła palce między dwa płaskie, prostokątne segmenty zamocowane poziomo między betonowymi słupkami. Zacisnęła dłonie na metalowej części ogrodzenia i dostawiła prawą nogę na murek, żeby zaraz wcisnąć czubek buta między segmenty. Przeniosła ręce na szczyt ogrodzenia. Prostując zgiętą w kolanie nogę, jednocześnie oderwała drugą stopę od betonowych bloczków. Bez większych problemów przerzuciła lewą nogę na drugą stronę metalowego płotu, a moment później wylądowała w kuckach na posesji Woodarda. Nowoczesne przęsła ogrodzeniowe były nie tylko ładne, ale też łatwe do sforsowania.

Podniosła się i otrzepała dłonie z trawy, o którą oparła się po skoku. Niespodziewane ukłucie w lewej kostce sprawiło, że mimowolnie się zgięła. Mimo tego szybkim krokiem skierowała się do drzwi wejściowych. Ból okazał się tylko fałszywym alarmem – zniknął, jeszcze zanim Anastasia dostrzegła, że ktoś już zerwał policyjne plomby z drzwi. Przyklejone pozostały tylko te fragmenty, które nie utrudniały wejścia do budynku, pozostałe ich części powiewały na wietrze.

Szukając odpowiedniego klucza, przypomniała sobie, że przecież Dorian wysłał tutaj Elwooda, by ten poszukał dowodu kasacji liny służącej do wspinaczki. Pewnie Ben nie dostał od policjanta materiałów do ponownego zabezpieczenia drzwi. Agentka uśmiechnęła się nieznacznie, wyobrażając sobie minę zastępcy szeryfa, gdyby dowiedział się, jak dużą wyświadczył jej przysługę, pojawiając się tutaj przed nią.

Anastasia zamknęła za sobą drzwi na klucz. Kierując się ku schodom, starała się trzymać z daleka od okien. Postanowiła najpierw sprawdzić piętro i dopiero w razie niepowodzenia przeszukać parter. Zatrzymała się w pół drogi na górę. Dopiero teraz dostrzegła, że na ścianie graniczącej ze schodami powieszone zostały oprawione w ramki fotografie. Ledwie powstrzymała się od zdjęcia tej, przy której przystanęła. Ostatecznie tylko przyjrzała się jej bliżej.

Nie miała żadnych wątpliwości, że ten ciemnowłosy, szczerze uśmiechający się chłopak to, trochę drobniejszy w ramionach niż obecnie, Chayse Woodard. Jego dłonie klasycznie znajdowały się w kieszeniach spodni. Obok niego stał równie pogodny Dorian Wheller. Radiowóz w tle wcale by jej nie dziwił, gdyby nie fakt, że obaj mężczyźni mieli na sobie policyjne mundury. Anastasia do tej pory w ogóle nie brała pod uwagę, że Chayse przed objęciem stanowiska szeryfa mógł pracować jako policjant. To wyjaśniało jego bliskie relacje nie tylko z Dorianem, ale też z Warrenem Hortonem oraz to, że wszyscy na komendzie odnosili się do niego tak serdecznie. Do czasu aresztowania, rzecz jasna.

Mimo że miała ochotę skupić się na pozostałych fotografiach, pognała na piętro. Liczył się każdy moment, nawet jeśli wbrew jej nadziejom Angelina już nie żyła.

Pierwszym pomieszczeniem, do którego trafiła Anastasia, był prawdopodobny pokój gościnny. Bez przekonania zajrzała do trzech szuflad w ciężkiej komodzie, która została odnowiona przez dodanie okleiny imitującej ciemne drewno. Mebel na górnych rogach był lekko obdrapany, dlatego Anastasia mogła dostrzec, że wcześniej był biały. Szuflady ziały pustką, znalazła tam tylko poplątane kable i płyty ze starymi filmami. Na regale nie dostrzegła nic oprócz książek. Mimowolnie zwróciła uwagę na to, że chociaż wyglądał on jak z tego samego kompletu co komoda po przeróbkach, to właśnie w takiej formie wyszedł z fabryki. Kolejną ofiarą agentki padła dość wąska szafa, w której z kolei znalazła tylko wieszaki i puste półki. W porywie desperacji Anastasia sprawdziła nawet, co czai się we wnętrzu brunatnej, rozkładanej kanapy. Nic poza nierozpakowanym jeszcze kompletem pościeli.

Pominęła drzwi od łazienki i weszła do pomieszczenia znajdującego się naprzeciw sypialni Chayse'a. Powitała ją zupełna ciemność. Krótką chwilę wahała się, czy zapalić światło. Ostatecznie doszła do wniosku, że jeśli tutaj żadne nie dociera, to na zewnątrz też nie trafi blask stąd.

Intuicyjnie trafiła dłonią w przełącznik i moment później wiedziała już, dlaczego wcześniej nie mogła niczego tu zobaczyć. Vis-à-vis niej znajdowało się sporych rozmiarów okno szczelnie zasłonięte antywłamaniowymi roletami. Przed nim stało zawalone papierami biurko i obrotowy fotel zwrócony przodem do szyby. Obie ściany po bokach drzwi były niemal całkowicie zasłonięte przez białe regały, na których półkach stały przede wszystkim segregatory i plastikowe pudełka. To przypuszczalne domowe biuro Chayse'a jak na razie stanowiło najmniejszy z odwiedzonych przez Anastasię pokoi. Nie zabawiła tam długo, przejrzała pudełka tylko dla zasady i wyszła. Nie interesowały jej dokumenty, nie po nie tu przyszła.

Na piętrze zostało jej tylko jedno pomieszczenie do sprawdzenia. Zatrzymała się w progu z dłonią na klamce. Nie mogła odgonić od siebie wspomnienia pocałunku z Chaysem. Teraz on siedział w celi, a ona desperacko szukała czegoś, co go uniewinni. Inaczej by jej tu nie było. Sama przed sobą usprawiedliwiała się tym, że jest jeszcze za wczesna godzina, by mogła przystąpić do działań, które, jeśli jej się poszczęści, faktycznie pomogą znaleźć mordercę. Jednak nie chodziło tylko o to, że według niej Chayse został aresztowany niesłusznie. Po prostu chciała, żeby mógł wyjść z celi jak najszybciej, może nawet chciała zobaczyć go wolnego.

W końcu weszła w głąb sypialni. Pobieżnie przejrzała wszystkie potencjalne skrytki, ale nic nie znalazła. Zaczynała się obawiać, że może technicy zabrali obiekt jej poszukiwań. Nie pamiętała jednak, by figurował na liście poddanych ekspertyzie przedmiotów.

Zbiegła po schodach na parter i otworzyła pierwsze drzwi, które jej się nawinęły. Omal nie westchnęła, gdy trafiła do niewielkiej spiżarni. Coraz bardziej denerwowała się, że ktoś ją tu przyłapie. Wolała nie wyobrażać sobie konsekwencji, które poniosłaby, gdyby jej przełożony dowiedział się, co wyprawia. Gdyby oficjalnie zgłosiła swoje działania, wszystko byłoby w porządku. Podskórnie czuła jednak, że nie powinna tego robić. Balansowała między złym wyborem a gorszym, wierząc, że tym razem niczego nie zepsuje. Każda zła passa musi mieć przecież swój koniec.

W pomieszczeniu znajdującym się na tyłach domu zastała zupełny chaos. W pierwszym momencie jej uwagę najbardziej przykuła ławka do wyciskania i sztanga z dość znacznym obciążeniem. To miejsce przypominało Anastasii graciarnię kompletnie bez ładu i składu. Jednocześnie od razu poczuła, że to tutaj może być jej zguba. Nie pomyliła się. Niebieska lina do wspinaczki leżała zwinięta w plastikowym pudle umieszczonym w wiekowej szafie.

***

Anastasia uśmiechnęła się nieznacznie, widząc w pomieszczeniu przeznaczonym dla policyjnych techników młodego mężczyznę, którego dzisiejszego poranka spotkała w domu Genie Hatfield. Na niedoświadczonych specjalistów łatwiej wpływać. Poza tym zadają znacznie mniej pytań.

– Cześć, mógłbyś sprawdzić dla mnie jedną rzecz?

– Nie ma problemu. O co chodzi?

Szatyn odwrócił spojrzenie od monitora i odwzajemnił ciepły uśmiech agentki. Podała mu zapakowaną w plastikową torebkę linę, pytając, czy może określić jej rodzaj. Jeszcze zanim wybrała się na przeszukanie domu Chayse'a, przeczytała w internecie, że nie wszystkie liny do wspinaczki są takie same. W tym upatrywała szansę na odciążenie szeryfa.

Dostrzegła obrączkę na palcu technika, gdy odbierał od niej przedmiot. Może jednak nie był taki młody i niedoświadczony, jak sądziła. Spokojnym głosem oznajmił, żeby wróciła do niego za pół godziny. Nie wypytywał o powód jej prośby, w żaden sposób nie skomentował całej tej sytuacji.

Wychodząc z pomieszczenia, przypadkiem uderzyła Warrena Hortona drzwiami. Początkowo nie zamierzała go nawet przepraszać, jednak szybko uświadomiła sobie, że ma do niego sprawę. Teraz musiała tylko obrócić ten wypadek na swoją korzyść.

Nie zapominając, by nazwać Hortona porucznikiem, zapytała, czy mogą porozmawiać w jego gabinecie. Od chwili, gdy wpadł jej do głowy ten pomysł, wiedziała, że to będzie największe wyzwanie, z którym przyjdzie jej się tego dnia zmierzyć. Niewątpliwie też najbardziej uwłaczające podczas całego śledztwa.

Weszła do pokoju jako druga, dzięki czemu nie musiała dopominać się o zamknięcie drzwi. Na szczęście Doriana nie było w środku. Anastasia miała nadzieję, że nie pojawi się w trakcie odgrywanej przez nią sceny. Nawet jeszcze nie zaczęła, a już było jej wstyd, że posuwa się do takich rzeczy. Wstyd to jednak niewielka cena za możliwość ujęcia mordercy.

– O czym chciałaś rozmawiać, Ashbee?

Horton stał przy oknie z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Skierowany był do niej bokiem. Większość uwagi skupiał na tym, co znajduje się za szybą, albo po prostu chciał, żeby właśnie tak myślała. Podejrzewając to drugie, Anastasia zagryzła dolną wargę i milczała dłuższą chwilę. W końcu skierowała spojrzenie na podłogę.

– Chciałam pana przeprosić, poruczniku. Niesprawiedliwie pana potraktowałam.

Wahała się, czy użyć jego imienia, czy stopnia zawodowego, ale ostatecznie zdecydowała się na to drugie. Zdążyła już bowiem zauważyć, że Horton lubi pokazywać swoją dominację. Za każdym razem, gdy z nim rozmawiała i zajmowała miejsce na krześle przy biurku, on przysiadał na blacie specjalnie po to, by nad nią górować. Nawet gdy szła obok niego, próbował umieścić swoją dłoń na jej plecach i to z pewnością nie wynikało z sympatii, lecz z chęci pokazania, kto rządzi. W drodze między pokojem technika a gabinetem specjalnie pozwoliła mu to zrobić.

– Przeprosić? – zapytał, ale jego spojrzenie wciąż było skupione na czymś za oknem.

– Tak, myślę, że – westchnęła ciężko – nie doceniłam pana.

Tym razem go zainteresowała. Gdy odwrócił głowę w jej stronę, na jej twarzy już od dłuższej chwili gościł grymas niepokoju i podenerwowania. Dłonie miała splecione przed sobą, ale przy tym postukiwała jednym palcem wskazującym o drugi.

– Skąd ta nagła zmiana?

– Chyba po prostu zrozumiałam, że pana teoria na temat winy Woodarda jest bardziej logiczna, niż początkowo sądziłam.

Delikatny uśmiech, w który ułożyły się usta Hortona, pokazał jej, że słusznie użyła nazwiska, a nie imienia szeryfa. Wytworzyła dystans między sobą a Chaysem, co automatycznie zbliżyło ją do policjanta. Nie bez przyczyny Warren od czasu aresztowania w rozmowach używał tylko nazwiska Chayse'a.

– Cieszę się, że w końcu to pani pojęła, agentko Ashbee. Nie krytykuję tego, że zajęło to pani tyle czasu. Kobiety często mają problem z dostrzeżeniem w czymś logiki.

– Czasami jest to problematyczne, fakt.

W normalnych warunkach zarzuciłaby mu seksizm, ale to nie były normalne warunki. Przynajmniej mogła znów sobie pogratulować odpowiedniego doboru słów. Miała wrażenie, że idzie jej to wszystko nawet za łatwo, ale przecież nie dotarła jeszcze do decydującej fazy. Na razie urabiała grunt. Horton równie dobrze mógł tylko udawać, że jej wierzy.

– Czyli zgadza się pani ze mną, że Woodard jest najbardziej prawdopodobnym podejrzanym.

– Wydaje mi się, że tak, ale wciąż jestem zdania, że trzeba znaleźć więcej dowodów.

– Oczywiście, nigdy tego nie negowałem, agentko Ashbee – odparł miękko, po czym podszedł trochę bliżej niej.

– Tego nie twierdzę. W takim razie zgoda?

Wyciągnęła do niego dłoń, przez co wykonał w jej stronę kilka kolejnych kroków. Pewnie złapał jej rękę, czego nie zapomniała skwitować komentarzem o sile jego uścisku. Nie dość, że ze swojej strony przełamała barierę kontaktu fizycznego, to Horton na dodatek sam powiedział jej, że sporo ćwiczy. Nie mogła nie zapytać, co dokładnie i jak często. Połknął haczyk, a ona pozwoliła mu na chwalenie się, regularnie rozdmuchując przy tym jego ego. Nagle dotknęła jego ramienia i z głupim uśmiechem stwierdziła, że faktycznie nie kłamie. Horton przerwał swoją wypowiedź w pół słowa i niby skromnie wzruszył ramionami.

Anastasii nie mieściło się w głowie, że Warren wierzy jej dosłownie we wszystko. Tylko z początku był podejrzliwy, a potem przepadł jak jakiś niedoświadczony i żądny uwagi płci przeciwnej nastolatek. Starała się nie wdzięczyć do niego aż zanadto, żeby nie zaczął posądzać jej o nienaturalność. Próbowała być powściągliwa i subtelna zarówno w słowach, jak i gestach. Jednocześnie musiała sprawić, żeby poczuł się podziwiany.

Z minuty na minutę stawała się coraz bardziej poirytowana faktem, że zdecydowała się na takie coś. Z jednej strony narzekała, że współpracownicy płci przeciwnej nie traktują jej na równi ze sobą, a z drugiej posuwała się do takich działań.

W końcu postanowiła zagrać trochę odważniej. Odsunęła się od Hortona o krok, ale jednocześnie zahaczyła przy tym nogą o stojące nieopodal krzesło. W każdych innych okolicznościach wolałaby wylądować na podłodze niż w objęciach porucznika. Wcale nie miała pewności, że policjant zapobiegnie jej upadkowi. Mogła się założyć, że gdyby taka sytuacja miała miejsce przed tą rozmową, obiłaby sobie kość ogonową.

Niby instynktownie zarzuciła Hortonowi lewą rękę na szyję, gdy przyciągnął ją do siebie. Prawą z kolei ostrożnie sięgnęła do saszetki przy jego pasie. Patrzyła mu w oczy i uśmiechała się zakłopotana. W momencie, w którym miała otworzyć saszetkę, podziękowała mu. Sięgając dwoma palcami w głąb tej swoistej kieszonki, przeniosła lewą dłoń z karku porucznika na jego klatkę piersiową.

Gdy okazało się, że musi otworzyć kolejną saszetkę, zaczęła wychwalać refleks Hortona. Spojrzeniem co jakiś czas zjeżdżała z jego oczu na pełne usta, których kąciki były nieznacznie uniesione. Omal się nie wzdrygnęła, gdy jedna z jego dłoni zsunęła się z jej tali na pośladki. Na dodatek policjant nieznacznie na nią naparł, przez co cofnęła się w stronę biurka.

Zapiekły ją policzki. Miała nadzieję, że Horton nie zorientuje się, że powodem tego jest niewypowiedziana złość. Najgorsze w tym wszystkim było to, że on właściwie nic nie mówił. Anastasia zaczęła podejrzewać, że jeszcze moment i ją także pozbawi głosu. Pewnie, gdyby go pocałowała, łatwiej byłoby jej zrealizować plan. Nie sądziła jednak, że potrafiłaby później spojrzeć sobie w oczy. Poza tym obawiała się, że jej szef mógłby się o tym dowiedzieć. I Chayse.

W końcu natrafiła palcami na niewielkie, metalowe kółeczko. Gdy zaczęła je powoli podnosić, ciężar przedmiotu potwierdził, że dobrze trafiła. To był odpowiedni moment na zajęcie uwagi Hortona śledztwem.

– Wiesz, myślałam jeszcze trochę nad tym, dlaczego nie znaleźliśmy Angeliny.

– I? – zapytał dopiero po chwili, marszcząc brwi. Najwidoczniej nie to chciał usłyszeć.

– Pomyślałam, że to może... – przerwała, żeby na moment zagryźć wargę. – W sumie to głupie.

– Powiedz. Sam ocenię. Może jednak wpadłaś na coś dobrego.

– Może warto byłoby sprowadzić nurków, żeby przeszukali rzekę? – zapytała, zaciskając w dłoni pęk kluczy. Nawet jeśli zabrzęczały, odezwała się na tyle głośno, by Horton nie zwrócił na to uwagi. – Może jej ciało zostało dodatkowo obciążone i dlatego nie wypłynęło?

– Nie sądzę – mruknął bez głębszego zastanawiania się nad tym. Potem nagle uśmiechnął się podstępnie i schylił głowę tak bardzo, że Anastasia czuła jak jego oddech owiewa jej policzki. – Ale jeśli będziesz grzeczna, to może się tym zajmę.

Musiała na moment zamknąć oczy, żeby nimi nie przewrócić. Zębów jednak nie udało jej się nie zacisnąć. Co gorsza, zrobiło jej się niedobrze. Pomijając samą tę propozycję, fakt, że Horton nad dobro śledztwa postawił swoje żądze, był dla niej po prostu odrażający.

Nie mogła cofnąć się ani o krok, bo i tak już dotykała biurka. Gdyby teraz go odepchnęła, po zobaczeniu, że zniknęły mu klucze, na pewno zacząłby ją podejrzewać. Musiała grać do końca.

Odchrząknęła znacząco i wyszeptała: „Drzwi".

Horton sam od niej odskoczył. Szybko obrócił się w stronę wejścia do pokoju, które pozostało jednak zamknięte. Zerknął zdezorientowany na Anastasię, a ona wzruszyła ramionami i stwierdziła, że najwidoczniej tylko jej się wydawało.

Wyjęła z kieszeni telefon i spojrzała na wyświetlacz. Zanim Horton zdążył znów się do niej zbliżyć, skłamała, że musi pilnie zadzwonić. Chwyciła leżącą na biurku służbową kurtkę i skierowała się w stronę drzwi. Na odchodne poprosiła policjanta, żeby pamiętał, co mówiła o Angelinie, i znów uśmiechnęła się niby nieśmiało. Wyszła z pomieszczenia, zanim jej odpowiedział.

Przymknęła za sobą i drzwi. Szybkim krokiem przeszła do pokoju technika. Wbrew swojemu zwyczajowi wkroczyła do niego bez pukania. Mężczyzna tego nie skomentował. Jednocześnie nie odwrócił wzroku od komputera, dopóki Anastasia nie zapytała, czy sprawdził już to, o co go prosiła. Najpierw podał jej plastikowy worek z liną, a potem kartkę, która dopiero co wyszła z drukarki.

– Mogę o coś panią spytać, agentko Ashbee?

– Przepraszam, ale trochę się śpieszę – odparła spokojnie, chociaż tak naprawdę nadal się w niej gotowało. Zgięła kartkę i schowała ją do jednej z kieszeni żakietu. Obawiała się, że technik będzie chciał wiedzieć, po co jej ta ekspertyza. – Przy następnym spotkaniu, dobrze?

– W porządku.

Odwróciła się plecami do biurka, czyli jednocześnie twarzą do drzwi, i nakryła worek z liną służbową kurtką. Zanim nacisnęła klamkę, wzięła głęboki wdech. Miała nadzieję, że nie wpadnie na Hortona.

Popchnęła drzwi znacznie ostrożniej niż poprzednim razem. Wyszła na korytarz, uprzednio dyskretnie się rozglądając. Jej wzrok padł tylko na nieznanego jej policjanta w wieku zbliżonym do porucznika. Pozdrowił ją skinieniem głowy, więc odwdzięczyła się tym samym.

Starała się iść normalnym krokiem, chociaż najchętniej co sił pognałaby do samochodu. Schowana w kieszeni kartka niezwykle jej ciążyła. Mimo tego nie przeczytała jej, nawet gdy już siedziała w aucie pozostawionym na policyjnym parkingu. Nie chciała, żeby ktoś ją zobaczył. Dręczona złym przeczuciem zdecydowała się odłożyć lekturę ekspertyzy liny wspinaczkowej na moment, w którym znajdzie się już w swoim pokojowym hotelu.

Gdy była już na schodach, przypomniała sobie, że teczkę z pozostałymi dokumentami zostawiła w schowku samochodowym. Jak miała porównać linę z domu Chayse'a z tą, którą Robert Morisson był skrępowany, skoro nie wzięła ze sobą raportu dotyczącego tej drugiej?

Zniecierpliwiona do granic możliwości na pożegnanie trzasnęła drzwiami swojego karmazynowego SUV-a. Ten z pozoru nieistotny gest uświadomił jej, że naprawdę przestaje sobie radzić. Niemal wbiegła do hotelowego pokoju. Wyjęła z teczki plik kartek, który znajdował się na wierzchu schowanych w niej dokumentów, po czym rzuciła ją na łóżko. Szukając odpowiedniego fragmentu tekstu, wyciągnęła z kieszeni żakietu swój najnowszy nabytek. Dopiero wtedy sama usiadła na łóżku, a pojedynczą kartkę położyła obok siebie.

Informację o rodzaju liny, którą związano Roberta, zaznaczyła żółtym zakreślaczem. Sięgnęła wówczas po dopiero co otrzymany od technika raport. Wstrzymała oddech, gdy jej oczom ukazała się inna nazwa opisująca przedmiot, który podobno pogrążał Chayse'a. Zakreśliła odpowiedni fragment tekstu, jeszcze ze cztery razy porównała nazwy z dwóch dokumentów i w końcu sięgnęła po telefon. Mogła poszukać wyjaśnienia w internecie, ale wolała usłyszeć je od znajomego technika z biura FBI w Kansas City, który uprawiał wspinaczkę.

– Cześć, Ty.

– Tyler – poprawił ją niski, głęboki głos, który nijak pasował do swojego właściciela. Tyler Hutchings odznaczał się delikatnymi, wręcz dziewczęcymi rysami twarzy, mimo że już dwa lata temu przekroczył trzydziestkę. Jego jasne, sięgające za uszy włosy zawsze były zmierzwione jak u stereotypowego surfera. Z figury Tyler przypominał jednak bardziej kogoś, kto stroni od jedzenia niż ujarzmiającego fale mężczyznę. Anastasia słyszała jednak, że technik ze wspinaczką radzi sobie nieźle. – Już wróciłaś?

– Nie, ale mam do ciebie sprawę.

– Powiedz, dlaczego mnie to nie dziwi, An?

– Nie wiem, sam sobie na to odpowiedz. Pomożesz mi czy nie? – rzuciła, gdy tylko westchnął.

– Pomogę. Jak mógłbym tego nie zrobić?

Mogła założyć się, że Tyler się uśmiecha. Zawsze narzekał na nawał pracy, jednak wszyscy w biurze wiedzieli, że Hutchings to typ człowieka, który lubi czuć się potrzebny.

– Jaka jest różnica między dynamiczną a statyczną liną wspinaczkową?

– Jest wiele różnic. Zależy, o co dokładnie ci chodzi – mruknął wyraźnie niezadowolony ze sposobu, w jaki zadała pytanie.

– O coś naprawdę istotnego.

– Wszystko jest istotne.

– Błagam, Ty, daj mi konkret, a nie...

– Okej, okej – przerwał jej i znów westchnął. – To może zaczniemy od zastosowania?

– Mów.

– Więc...

– Tylko tak, żebym zrozumiała – dodała, wyobrażając sobie, jak Tyler przez godzinę mówi o jakichś niemających dla niej najmniejszego sensu szczegółach.

– Dynamicznych używa się do wspinaczki na ściankach, w skałkach, w śniegu, w lodzie. To zależy od typu – odparł niezrażony jej uwagą. – Statycznych do prac wysokościowych, transportu, ratownictwa i innych takich czynności niezwiązanych ze sportem.

– Czyli nikt, kto jakoś bardziej interesuje się wspinaczką, nie użyłby liny statycznej w celach sportowych?

– Nie, bo...

Wysłuchała rozważań Tylera na temat tego, że lina statyczna nie pochłania tyle energii co dynamiczna, po czym mu podziękowała i oznajmiła, że musi kończyć. Oparła łokcie na kolanach, wplotła palce we włosy. Musiała odetchnąć i zastanowić się, co dalej.

Niebieska lina, którą znalazła w domu Chayse'a, była dynamiczna. Założono, że czerwona, którą związano Roberta, należy do Woodarda, ponieważ miał kiedyś taką, a potwierdzenie jej kasacji przepadło. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że lina użyta do zbrodni nie nadaje się do wspinaczki. Nawet sam morderca to przeoczył.

Kolejny podłożony dowód.

Anastasia opadła plecami na łóżko. Wyjęła z kieszeni spodni mały pęk kluczy i po raz pierwszy mu się przyjrzała. Za kilka godzin zrobi z niego użytek. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro