Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sobota, 2 października


O ósmej rano Anastasię przywitało zamknięte biuro szeryfa. Zajrzała do środka przez znajdujące się przy drzwiach niezasłonięte okno. Przy żadnym z dwóch jasnych biurek nikt nie siedział, wszystkie krzesła znajdujące się w zasięgu jej wzroku były puste.

Wciąż stojąc pod budynkiem zbudowanym z czerwonej cegły, wyciągnęła telefon z kieszeni czarnych, eleganckich spodni i wybrała odpowiedni numer. Westchnęła ciężko, gdy nikt nie odebrał. Przysiadła na wąskim murku, który był na tyle wysoki, że nie dosięgała stopami do chodnika złożonego z dużych betonowych płyt. Mało brakowało, a zsunęłaby się do tyłu i wylądowała na wilgotnej ziemi albo, co gorsza, jeszcze uderzyłaby głową w słup, na którym była zwieszona amerykańska flaga. W myślach podciągnęła ten niedoszły incydent pod ryzyko zawodowe.

Po trzeciej próbie nawiązania połączenia w końcu usłyszała po drugiej stronie zaspany, męski głos.

– O której otwierasz ten swój przybytek, Woodard?

– O dziesiątej.

– I myślisz, że przestępcy też tak długo śpią?

– Wstaję dwadzieścia po dziewiątej.

– Boże.

– Wystarczy „Chayse".

Ścisnęła palcami nasadę nosa, zastanawiając się, jak zachować spokój. Nie chodziło o odzywki szeryfa, bo sama nieraz stosowała podobne, ale o deszcz, który właśnie zaczynał padać, i o ignorowanie zagrożenia.

– Słuchaj, Woodard...

– Już idę pod prysznic, będę za dwadzieścia minut.

– Piętnaście.

– W porządku, piętnaście.

Piętnaście minut później naprawdę żałowała, że rano postanowiła się przejść i zostawiła samochód pod hotelem. Gdyby chociaż miała na sobie coś z kapturem, to może nie czułaby się aż tak przemoczona. Teraz ubrania lepiły się do jej ciała, a o włosach nawet nie chciała myśleć. Jedyne, co ją pocieszało, to świadomość dobrej odporności, w związku z czym żadna mżawka, wichura czy inna śnieżyca nie mogły jej wpędzić w przeziębienie. Za to w zły nastrój już tak.

Miała ochotę rzucić telefonem w przednią szybę białego Jeepa, gdy ten zaparkował na miejscu znajdującym się dwa metry przed nią, dziesięć minut po ustalonym czasie. Szeryf wysiadł z samochodu ubrany w swój niegustowny mundur i granatową, matową kurtkę przeciwdeszczową. Nie spojrzał na nią od razu. Anastasia domyślała się, że zastanawiał się, co powiedzieć. Na szczęście potrafił jednocześnie myśleć i otwierać drzwi. Niezbyt kulturalnie wepchnęła się przed nim do środka, chociaż i tak zamierzał puścić ją pierwszą. Zrzuciła z siebie marynarkę i powiesiła ją na jednym z krzeseł. Koszulę i tak miała całą mokrą, więc ten drobny zabieg w żaden sposób nie poprawił jej sytuacji. Miała nadzieję, że do pogrzebu zdąży trochę przeschnąć.

– Korki były – stwierdził w końcu, wzruszając ramionami.

– Błagam cię, Woodard. Jestem w szoku, że w ogóle znasz takie słowo. Kto niby miałby zakorkować tu ulice, co?

– No dobra, nie mam nic na swoją obronę.

Wolał nie przyznawać się do tego, że po jej telefonie zasnął jeszcze na moment, przez co się spóźnił. Na dodatek widział, jak mięśnie jej żuchwy uwydatniają się na skutek zaciskania zębów. Jak to mówią, lepiej nie igrać z ogniem. Zaproponował, że przyniesie jej ręcznik i zrobi herbatę, na co przystała bez żadnych dodatkowych komentarzy. Jeszcze zanim zdążył wrócić z tym do swojego biura, zadzwonił do niego policyjny technik z informacją, że na jednej ze szklanek znalezionych na stole ostatniej z ofiar były odciski palców Brendy Shuman. Chayse miał nadzieję, że ta informacja jakoś udobrucha jego nową koleżankę.

– To Brenda znalazła ciało, tak? – dopytała, wycierając włosy. Zaczynało ją martwić, że nie miała przy sobie szczotki.

– Tak, to siostra Johna.

– To równie dobrze mogła zostawić te odciski kiedykolwiek. Nawet kilka dni wcześniej, jeśli John nie należał do osób lubiących sprzątać i po prostu zostawił tę szklankę na stole.

– Dlatego myślę, że można byłoby ją jeszcze raz przesłuchać – odparł po chwili wahania, wciskając dłonie do kieszeni spodni.

– W końcu mówisz z sensem.

Ustalili, że najlepiej byłoby spróbować odwiedzić kobietę jeszcze przed pogrzebem Nicole. Jednocześnie Anastasia zakomunikowała, że nie wytrzyma pół dnia w tych mokrych ubraniach, bo pewnie tyle zajęłoby im wyschnięcie, więc szeryf ma ją odwieźć do hotelu. Chayse nie miał z tym żadnego problemu, w gruncie rzeczy się z nią zgadzał. Poza tym dochodziła dopiero dziewiąta, a pogrzeb zaczynał się wpół do dwunastej. Pozostawało do niego jeszcze naprawdę sporo czasu.

Zaproponował, że zaczeka na agentkę w samochodzie, ale w odpowiedzi usłyszał, że może iść z nią. Spojrzenie recepcjonistki uświadomiło mu, że to nie był dobry pomysł, ale wtedy było już za późno, by wyjść z tego z twarzą. Teraz mógł już tylko przygotować się psychicznie na plotki, w końcu szeryf idący z jakąś przyjezdną kobietą do jej hotelowego pokoju to dobry materiał na wymyślanie opowieści. Pocieszała go myśl, że Anastasia nie będzie w Lexington wiecznie, więc w razie czego wszystko szybko ucichnie.

Chayse musiał przyznać, że ktoś, kto urządzał hotelowy pokój, nie grzeszył żadnym poczuciem estetyki i stylu. Błękitne ściany były w kilku miejscach poplamione, a panele podłogowe były poprzecierane. Nawet krzesło i stół do siebie nie pasowały. Usiadł na starannie pościelonym łóżku, ponieważ wszystko inne wyglądało podejrzanie niestabilnie.

– Mam tylko nadzieję, że nie ma tu żadnego robactwa – rzuciła, szukając w średnich rozmiarów walizce czegoś, co nadawałoby się na ten dzień.

– Dlaczego akurat ten hotel?

– Miał w porządku opinie, a tutaj i tak wszystkie mają po dwie gwiazdki, więc nie było wyboru... zresztą nie zagłębiałam się w to jakoś bardzo. Musiałam się spakować i tu przyjechać.

Zaczął znowu rozglądać się po pomieszczeniu, gdy agentka przyłapała go na tym, że przez dłuższy czas nie odwracał od niej wzroku. Jednak to właśnie dzięki temu zauważył grymas niezadowolenia, a może nawet żalu, który na krótki moment pojawił się na jej twarzy podczas wypowiadania ostatniego zdania. Chayse czuł, że nie chodziło tylko o jej niechęć do małych miast ani o to śledztwo. Chciał zapytać, ale liczył się z tym, iż najprawdopodobniej usłyszy, że to nie jego sprawa. Ciężko było temu zaprzeczyć. Tak samo, jak nie potrafił zaprzeczyć temu, że mokre, potargane włosy dodawały Anastasii jakiegoś dziwnego uroku, odejmowały jej powagi i tego sztywnego profesjonalizmu, który ujawniał się nawet w jej docinkach. Połączenie ich z delikatnymi rysami twarzy agentki sprawiało, że mogłaby uchodzić za nastolatkę.

Kobieta zniknęła za chwiejącymi się w zawiasach drzwiami od łazienki, a chwilę później do uszu szeryfa dotarł dźwięk suszarki. Nie minęły dwie minuty, gdy leżąca obok niego komórka Anastasii zaczęła wibrować. Podniósł ją, po czym zapukał do drzwi drugiego pomieszczenia.

– Telefon – oznajmił od razu, gdy zrobiło się cicho.

– Kto dzwoni?

– Reece.

– To nieważne, odrzuć – odparła po chwili.

Na usta cisnęło mu się pytanie, czy na pewno, ale zrezygnował z wypowiadanie go i po prostu nacisnął czerwoną słuchawkę. Suszarka znów wygrywała ze wszystkimi innymi dźwiękami docierającymi do pokoju.

Anastasia nie miała najmniejszej ochoty na słuchanie kolejnych argumentów Reece'a, które próbował stylizować na logiczne. Był w tym dobry, ale nie mógł jej niczym przekonać tak samo, jak ona nie potrafiła uświadomić mu, że popełnia duży błąd. Oboje byli zbyt uparci. W tym przypadku jednak agentce nie chodziło o żaden ambicjonalny spór, ale o przyzwoitość i sprawiedliwość. Niektórych granic po prostu nie powinno się przekraczać.

Wyszli z hotelowego pokoju po nieco ponad dwudziestu minutach, znów napotykając ten sam wyraźnie zainteresowany wzrok recepcjonistki w średnim wieku. Urok małych miasteczek, w których wszyscy się znają, a każda osoba z zewnątrz postrzegana jest jako intruz, niemal wirus grożący wywołaniem epidemii nieznanej choroby.

Brenda Shuman mieszkała w niewielkim domku jednorodzinnym przy ulicy Oneida 1808. Z zewnątrz wyglądał na zaniedbany. Barwą przypominał on kępki trawy ze wszystkich sił starające się rosnąć na szarobrązowej glebie w ogrodzie, która nawet po deszczu wciąż była twarda. Stale odtwarzając w głowie ostatnią rozmowę sprzed wyjazdu, Anastasia pomyślała, że serca niektórych ludzi są podobne. Niezależnie od okoliczności niewzruszone i niezmienne.

Siostra Johna przywitała ten duet z pewną dozą niepewności, ale drzwi do swojej posiadłości otworzyła bez zbędnego gadania czy jakiegokolwiek wymigiwania się. Krótkowłosa, farbowana blondynka zachęciła gości do zajęcia miejsca w salonie, jednak nie zaproponowała niczego do picia. Posadziła ich na niewygodnej kanapie z szarej tkaniny, a sama zajęła miejsce na obszernym fotelu wykończonym identycznym materiałem.

Agentka przesłuchanie zaczęła od okoliczności znalezienia ciała przez pięćdziesięciolatkę. Jej wprowadzenie, że przecież już o tym mówiła, zbyła stwierdzeniem, że może powtórzyć. Wszystkie istotne informacje zapisywała szybko w niedużym notesie. Nie chciała niczego później zapomnieć albo, co grosza, pomylić. Wyrobiła sobie ten nawyk podczas trzyletniej służby w policji. Anastasia podkreśliła zdanie, że Brenda odwiedziła brata, bo nie mogła się do niego dodzwonić, żeby nie zapomnieć sprawdzić bilingów. Próbowała się z nim skontaktować z kolei po to, by w końcu polubownie rozstrzygnąć sprawę spadku po ich niedawno zmarłej matce. Nie mogli dogadać się w kwestii tego właśnie domu przy Oneida 1808. Agentka dopytała, kiedy w takim razie Brenda się tutaj przeprowadziła, a ta odparła, że wczoraj wieczorem zaczęła zwozić tu swoje rzeczy. Ciężko było nie wysnuć wniosku, że najwyraźniej śmierć brata nie była dla niej poruszająca, ale za to bardzo korzystna. Oczywiście niebieskooka zaprzeczyła. Wspomniała jeszcze, że drzwi do mieszkania Johna były otwarte, a kto jak kto, ale ona miała klucze, więc nie pozostawiłaby miejsca zbrodni w ten sposób. Okazało się, że ostatni raz była u niego w mieszkaniu prawie tydzień wcześniej i nie przypominała sobie, żeby coś piła. Zdjęcie szklanki, na której były jej odciski, skwitowała tylko tym, że jej brat nie należał do czyścioszków, więc może kiedyś jej nie umył. Na pytanie o to, kto oprócz niej wiedział o alergii Johna, odparła, że praktycznie wszyscy i pewnie szeryf również, co ten potwierdził. To nieco komplikowało sprawę.

Wychodząc z budynku, Anastasii przypomniało się o jeszcze jednej sprawie, a mianowicie o Nicole Carmonie. Zapytała Brendę, czy coś mówi jej to nazwisko. Zmarszczki na czole smukłej kobiety pogłębiły się, gdy zaczęła intensywnie się zastanawiać. W końcu oznajmiła, że w dzieciństwie znała ojca Nicole. Chodzili do tej samej szkoły. Tyle. Żadnych konkretów. Nie była to w pełni satysfakcjonująca odpowiedź, ale ostatecznie lepsza niż żadna.

Chayse po wyjściu od Brendy Shuman postanowił, że jednak powinien zamienić mundur na coś czarnego, dlatego zjechał z trasy i skierował się w stronę swojego domu zamiast do biura. Nawet tego nie wyjaśniał, bo jego tymczasowa partnerka z pracy zdawała się być w samochodzie tylko ciałem. Dopiero gdy się zatrzymali, zauważyła, że coś jest nie tak. Jej reakcja na to była jednak dla szatyna nieco zaskakująca – oparła głowę o szybę i powiedziała, że zaczeka. Gdy zapytał, czy na pewno nie chce iść z nim, już nic nie odpowiedziała.

Po odczekaniu, aż szeryf zniknie w białych drzwiach swojego domu, Anastasia wyciągnęła telefon i zaczęła odczytywać wiadomości od Reece'a. Było ich mnóstwo, a większość mówiła o tym, że to wszystko to nic osobistego, rutynowa sprawa, z której nie może tak sobie zrezygnować, bo to narazi jego reputację. Tym się różnili. Dla niego liczyła się reputacja, a dla niej sprawiedliwość. Nie zamierzała w żaden sposób odpowiadać, bo zdążyła już przekonać się o tym, że nie działały na niego żadne prośby ani groźby. Więcej narzędzi nie miała, pozostawało jej udawanie obojętności. Ostatnie wiadomości informowały o tym, by nie zachowywała się jak dziecko, odebrała telefon i porozmawiała z nim. Szkoda, że nie mógł zrozumieć, iż nie było już o czym. Wcześniej to on nie chciał jej słuchać.

Chayse zastał Anastasię w dokładnie tej pozie, którą przyjęła, gdy wychodził. Przez moment nawet myślał, że zasnęła, ale zanim zdążył wejść do samochodu, już siedziała wyprostowana.

– Cześć – rzucił jeszcze przed wyjazdem na ulicę.

– Widzieliśmy się już dzisiaj.

– Wiem, ale nie witałem się z tobą.

Agentka zmarszczyła ciemne brwi, próbując sobie przypomnieć, jak właściwie wyglądał ten poranek. Do głowy przychodził jej tylko deszcz i jej własna irytacja. Potrafiła dopasować niezliczoną ilość nazwisko do twarzy, twarze do spraw, a nawet zdjęcia narzędzi zbrodni do określonych śledztw, ale rozmowy o niczym wypadały jej z głowy szybciej, niż docierały do jej uszu.

– Cześć.

Odchrząknął, by się nie zaśmiać. Powiedzenie tego zajęło jej niespodziewanie dużo czasu. Chayse uważał to za na swój sposób intrygujące, bo przecież mogła zrobić to od razu, automatycznie. Najwyraźniej należała do osób, które nie wypowiadają słów, których nie chcą.

***

Na pogrzebie Nicole Carmony zgromadziło się naprawdę wielu ludzi. Odziane w czarne ubrania postaci powoli wymieniały się przy wiadrze z piaskiem i dorzucały własną łopatkę świeżej ziemi na białą trumnę nastolatki. Z zachmurzonego nieba sączyła się mżawka, jednak była zbyt słaba, by sprowokować ludzi do otwarcia parasolek. Na razie nienachalna jak świadomość straty, ale po dłuższym czasie potrafiła wsiąknąć w każde, najmniejsze włókno ubrania, dotrzeć pod ten swoisty pancerz.

Anastasia i Chayse stali dobrych kilka kroków od gąszczu ludzi. Gdy zaczęło się składanie kondolencji, szeryf po cichu relacjonował nowej koleżance, z kim właśnie rozmawia rodzina Nicole. Było to niezwykle pomocne w obserwacji zachowania tych osób. Agentka była delikatnie zaskoczona, widząc tam również Benjamina Elwooda, Marka Fostera i jeszcze paru innych pracowników biura szeryfa, których poznała dzień wcześniej. Jej prywatny informator od razu przypomniał jej, że wczoraj sama wyraziła nadzieję udania się przez nich na pogrzeb.Wydawało jej się to jasne, iż mówiła to w celach czysto zawodowych. Niejednokrotnie bowiem zdarzało się, że morderca przychodził na pogrzeb swojej ofiary. Być może odczytali jej uwagę inaczej.

Kolejka do rodziny nastolatki nie chciała się skończyć. Wiele z przewijających się tu osób było w wieku Nicole, część z nich pojawiła się w towarzystwie własnych rodziców, a może to rodzice przyszli w ich towarzystwie. Anastasia nie mogła przestać zastanawiać się nad tym, ilu z tych ludzi zdaje sobie sprawę z łatwości skończenia tak, jak Nicole. Niekoniecznie chodziło o padnięcie ofiarą morderstwa, ale o sam fakt bycia martwym, o kruchość życia. Wszystko to jest tak proste, będąc jednocześnie tylko kwestią przypadku. Przypadki są zawsze mniej skomplikowane od świadomych decyzji, dlatego często bolą jeszcze bardziej. Wobec nich pozostaje tylko bezsilność. Nie dość, że można przedwcześnie zginąć, to jeszcze bez żadnego powodu. Ot tak, po prostu zniknąć, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, nie mogąc wybrać sobie ostatniej myśli, przywołać ostatniego wspomnienia. Jednak to w dużej mierze właśnie przypadki rządzą ludzkim życiem. Była to jedna z tych rzeczy, których Anastasia Ashbee nie potrafiła zaakceptować, ale nie mogła się jej przeciwstawić. Czasem tylko podejmowała nieśmiałe próby udowodnienia, że świat jest bardziej złożony, niż może się wydawać i wcale nie chodzi w nim o szereg pomyślnych bądź nie zrządzeń losu. Po cichu liczyła na to, że jednak kiedyś przywyknie, nauczy się. Przecież miała jeszcze czas. Prawdopodobnie.

W końcu usłyszała nazwisko, na które czekała – Kelley. Philip Kelley był chłopakiem Nicole. Chciała zobaczyć, jak miewał się po tej jednodniowej wycieczce szkolnej, w końcu nie każdy miałby nastrój na takie wyjazdy dwa dni po śmierci ukochanej osoby. Z drugiej strony mogło mu to pozwolić na złapanie dystansu, stąd takie zainteresowanie agentki. Wysoki, smukły brunet był jednak nienaturalnie blady i tylko zaczerwienione oczy rzucały na jego twarz jakikolwiek kolor. Kwadratową szczękę miał gładko ogoloną, włosy idealnie ułożone, a garnitur dokładnie skrojony na niego. Z tego perfekcyjnego portretu przebijała jednak jakaś prawda, autentyczność w gestach i mimice.

Była jeszcze jedna osoba, na której zobaczeniu Anastasii wyjątkowo zależało. Andreia Rogers została bardzo chłodna potraktowana przez rodziców Nicole. Ciężko dziwić się tej reakcji, w końcu dziewczyna była podejrzana o zabicie nastolatki. Motyw sam nasuwał się na myśl. Akta sprawy zawierały informacje, że Andreia nieraz wysyłała niegodne powtórzenia wiadomości do nowej dziewczyny Philipa. Teraz jednak przemawiała przez nią już tylko obojętność, bez zazdrości. Twarz miała wypraną z emocji tak samo, jak duże zielone oczy. Pewnie, gdyby nie krocząca za nią matka, to nie pojawiłaby się na pogrzebie szkolnej znajomej.

W gruncie rzeczy każda blondynka była pod ścisłą obserwacją agentki. Nie znaczyło to, że nie zwracała uwagi na innych, ale włosy zaciśnięte w dłoni Nicole były jednak istotnym kryterium. Nie miała jednak czasu na przesłuchiwanie każdej znajomej Carmony, która wpisywałaby się w ten ogólny opis. Chyba że Philip lub jej rodzice kogoś by wskazali, wtedy miałoby to sens. Inaczej wyglądałaby również ta sprawa, gdyby chodziło tylko o jedno ciało, ale tak nie było. Musiała rozwiązywać to jako całość. Ciężko było jej bowiem uwierzyć, że za tymi dwoma morderstwami mogły stać różne osoby.

Gdy pogrzeb się skończył, Anastasia i Chayse zgodnie ustalili, że na pierwszy cel najlepiej obrać Philipa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro