Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Anastasia, zanim wróciła do Lexington, odwiedziła najpierw strzelnicę, potem siłownię, a na koniec wzięła ciepły prysznic. Wiedziała, że nie powinna zwlekać z tym wyjazdem, ale musiała uspokoić nerwy. Rozkojarzona i poniekąd nawet rozbita na nic by się tam nie przydała, a najskuteczniejszym znanym jej sposobem na wyciszenie umysłu, było zmęczenie ciała. Pobicie własnego rekordu w ilości pociągnięć za spust w ciągu sześćdziesięciu sekund ani odrobinę nie poprawiło jej humoru, chociaż powinno, bo ostatnie trzy miesiące nie ruszyła w tej kwestii z miejsca. Jej rezultaty i tak już wcześniej były dobre, gdyż, mimo że niespecjalnie było to widać, miała naprawdę dużo siły w rękach. Teraz niewątpliwie zwiększył ją gniew, dlatego agentka Ashbee wcale nie przywiązywała się do nowego osiągnięcia. Już podczas nauki w Akademii FBI w Quantico wynikami wychodziła grubo ponad średnią, przeganiając tym samym często dużo roślejszych od niej mężczyzn. Jak zwykł mawiać jej instruktor – w tym ćwiczeniu nie tyle chodziło o siłę, co o niezwalnianie tempa nawet przy uporczywym bólu, który pojawiał się za każdym razem.

W taki sposób do biura szeryfa dotarła dopiero kilka minut przed piętnastą. Do budynku wkroczyła w sposób zupełnie inny niż przed czterema dniami. Bardziej zawzięta i zdeterminowana. Nie zamierzała przemknąć niezauważona. Rzuciła suchym, ale głośnym, „dzień dobry" na wstępie, by należycie zwrócić na siebie uwagę znudzonych urzędników, i od razu skierowała swoje kroki do ciasnego gabinetu. Gdy niemal równo odpowiedziało jej kilka niskich głosów, nagle prostujących się na swoich miejscach mężczyzn, poczuła się prawie jak redaktor naczelna jakiegoś szmatławca. Właśnie tak tutaj wyglądało – niektórzy niby wprowadzali dane do komputerów, jedna osoba toczyła żywą rozmowę telefoniczną, a pozostali nawet nie starali się udawać, że coś robią. Oczywiście, dopóki nie przekroczyła progu drzwi wejściowych.

Powściągnęła pogardliwy uśmiech, który cisnął jej się na usta. Nawet lepiej, jeśli zaczęli postrzegać ją w ten sposób. Nie dało się ukryć, że mieli powody do obaw – najpierw zatajenie informacji o zaginięciu Alvina Fay'a, a chwilę później w cudowny sposób zniszczone karty pamięci. Co prawda, te drugie nie były ich winą, ale domyślali się, że ten fakt mógł wcale nie przemówić do agentki.

Po drodze do gabinetu szeryfa spytała tylko dziwnie sennego Fostera, czy jest tam Woodard. Szła na tyle powoli, że nie musiała przystawać, by usłyszeć odpowiedź dokładnie w tym momencie, w którym mijała najmłodszego stażem pracownika. Zatrzymała się dopiero przed ciężkimi, starymi drzwiami, na których, nieco ponad wysokością jej wzroku, przybita została biała tabliczka z nazwiskiem szeryfa. Zapukała dwa razy i, nie czekając na pozwolenie, pchnęła ten prostokątny kawał drewna mocniej, niż zamierzała, przez co sekundę później odbił się on od ściany. Jeżeli na wysokości klamki nie został przyczepiony żaden odbojnik ścienny, to prawdopodobnie Anastasia zostawiła tam pamiątkę w postaci zdrapanej farby.

Chayse odwrócił się od okna wyraźnie zdziwiony, ale, gdy już lżej zamknęła drzwi, rysy jego twarzy się wygładziły.

– Wyjaśniło się coś z tymi kartami? – zapytała, podchodząc do białej tablicy i to na nią kierując wzrok.

Opowiedział jej pokrótce, czego zdążył się dowiedzieć. W odpowiedzi tylko zmarszczyła brwi, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem. Przeanalizowała to w myślach ze dwa razy, żeby żadna informacja jej nie umknęła. Wcale nie była przekonana, że technicy się mylili, ale skoro upierali się, że walizka cały czas była pilnowana, to chyba nie było innej opcji. Postanowiła jednak odnotować ten fakt w pamięci, a potem również w aktach.

– Kiedy będzie raport z sekcji zwłok?

– Pewnie jutro – odparł, gładząc się po karku.

– Chcę mieć go jeszcze dzisiaj.

Uniósł ciemne brwi, wpatrując się w jej profil. Zwrócona była w jego stronę akurat tym delikatniejszym, pozbawionym blizny. Mimo że jej głos był stanowczy, to twarz pozostała bez jakichkolwiek emocji. Co prawda, sam planował trzymać ją na dystans, ale nie znaczyło to, że takie zachowanie z jej strony mu odpowiadało.

– Gdybym sam się tym zajmował, to w porządku, ale tak nie jest i nie sądzę, żebym mógł to jakoś przyspieszyć.

– Jesteś szeryfem, zrób coś – rzuciła jakby od niechcenia, wzruszając ramionami. – Chcę mieć go dzisiaj i tyle. Nie obchodzi mnie, jak to się stanie. W innym wypadku sprowadzę tu swoich ludzi, jednak mimo wszystko chciałabym oszczędzić wam tego upokorzenia, szeryfie.

Chayse wiedział, co miała na myśli, mówiąc: „mimo wszystko". Momentalnie zaczęło go suszyć, ale nie miał nigdzie pod ręką żadnego napoju. Jednocześnie nie chciał wychodzić z gabinetu w takim momencie, gdyż nie wyglądałoby to profesjonalnie. Spróbował przełknąć ślinę, by złagodzić drapanie w gardle. Wywołało to u niego tylko krótki napad kaszlu.

– Zresztą... – zaczęła znowu, spoglądając na niego, gdy złapał się za szyję – nie ma sensu, żebym tutaj siedziała. To twoje bagno, Woodard. To tobie powinno najbardziej zależeć na rozwiązaniu tej sprawy.

– Zależy mi – wychrypiał, krzywiąc się.

– W takim razie masz szansę to pokazać. Zadzwoń do mnie, gdy raport będzie gotowy.

Wyszła z gabinetu pospiesznym krokiem. Nie chciała wdawać się z nim w żadne dyskusje. W ogóle nie chciała ani z nikim rozmawiać, ani nikogo widzieć. Żadna siłownia, strzelnica czy inne takie nie mogły wymazać z jej głowy słów Pollarda. Nie mogła również powstrzymać się od wymyślania coraz to bardziej odrażających scenariuszy dotyczących przyszłego postępowania mordercy, którego przed aresztem wybronił jej były narzeczony, poniekąd z jej winy. Zostawiając w swoim mieszkaniu notatki ze wszystkimi wątpliwymi aspektami tej sprawy, nie spodziewała się jednak, że zagrożenie może kryć się pod jej własną kołdrą. Wciąż próbowała wytłumaczyć sobie, że przecież nie mogła przewidzieć, iż Reece podczas jej snu postanowi z ciekawości przegrzebać papiery znajdujące się na jej biurku. O wykorzystaniu ich przeciwko niej nie wspominając. Być może, nawet gdyby nie doszło do tego incydentu, Pollard i tak nie zostałby skazany, ale prawdopodobnie pozostawiono by go w areszcie śledczym i wyznaczono nowy termin rozprawy. Czuła się winna i nie mogła nic na to poradzić.

W pokoju hotelowym szukała sobie jakiegoś miejsca do rozmyślań, ale wszystko oprócz łóżka ją brzydziło. Ten jeden mebel nie, bo poduszki i kołdrę ubrała w przywiezioną z domu pościel. Prześcieradło też położyła swoje. Przed przyjazdem tutaj coś ją tknęło, że może trafić do miejsca niegrzeszącego czystością.

Ostatecznie postanowiła jednak wyjść z tych czterech ścian i urządzić sobie spacer po okolicy, licząc na to, że sam klimat miasteczka sprowadzi jej myśli na odpowiedni tor. Zarzuciła na ramiona czarną bomberkę, włożyła sportowe buty, do uszu włożyła słuchawki i udała się w kierunku przeciwnym do biura szeryfa. Co jakiś czas odzywał się ból w stopie, ale nie zrażała się tym. Spacerowała poboczem wąskiej, asfaltowej drogi, na której jadące w przeciwne kierunki samochody miałyby problem, żeby się wyminąć. Ruch w tym miejscu był jednak naprawdę nieznaczny. Mijała niskie domki jednorodzinne pozbawione ogrodzeń, a w związku z tym o ogródkach składających się jedynie z trawników. Co jakiś czas w zasięgu jej wzroku pojawiały się pojedyncze drzewa o rozłożystych koronach. Jednym z kopniętych kamyków omal nie trafiła w nogi bawiącej się przy drodze gromadki dzieci, jednak one nawet tego nie spostrzegły. Na wszelki wypadek przyspieszyła kroku, by zniknąć za zakrętem, tym samym schodząc na polną drogę. Chwilę później zatopiła się w niewielkich rozmiarów las. Oparła się plecami o jeden z chropowatych pni i wyciągnęła z kieszeni telefon. Może i nie chciała nikogo widzieć, ale jeszcze bardziej nie chciała być skazana tylko na swoje myśli.

***

– Ta babka w recepcji dziwnie na mnie patrzyła, gdy odpowiedziałam jej, że idę do ciebie.

Libby rozsiadła się obok leżącej na plecach w poprzek łóżka Anastasii. Jej jasnobrązowe włosy, chociaż sięgały tylko do obojczyków, to rozrzucone na pościeli we wszystkie strony zajmowały niespodziewanie dużo miejsca.

– Wcześniej był już u mnie szeryf. Może boi się, że zrobię z tego pokoju burdel.

– Zaprośmy jeszcze kilka osób, żeby faktycznie tak pomyślała. Tylko musimy to zrobić w jakichś odstępach czasowych.

Anastasia chwyciła poduszkę leżącą w zasięgu jej ręki i rzuciła nią w twarz przyjaciółki, ale ta zdążyła się uchylić. Nie miała ochoty ponawiać próby. Żwawo podniosła się do siadu, przez co przed oczami na moment pojawiły jej się mroczki, a świat na ułamek sekundy zawirował. Gdy otumanienie minęło tak szybko, jak się pojawiło, zdecydowała się na siad skrzyżny, przy czym prawy łokieć oparła na kolanie, a policzek na pięści. Spojrzenie wbiła w jasnoszarą pościel, na której w równych odstępach narysowane były różne zwierzęta. Jakimś cudem zabrała z domu akurat tę najbardziej dziecięcą. Skrzywiła się na myśl, że jej kolor bardzo przypomina garnitur, który Reece miał na sobie tego poranka.

– Przejmujesz się Pollardem czy jego obrońcą? – zapytała rudowłosa, kładąc dłoń na łydce przyjaciółki, gdy ta zbyt długo nie podnosiła wzroku.

– Oboma.

– Ale dobrze zrobiłaś. Reece to dupek.

– Gdybyś tylko wiedziała jaki, Libby.

– Gdybyś ty wiedziała, słońce.

Anastasia wyprostowała się i złapała wyraźnie zatroskane spojrzenie przyjaciółki. Nie wydawało jej się, by mógł istnieć jeszcze jakiś fakt, o którym nie wiedziała, ale nie podejrzewała również, by Libby wiedziała akurat o tym. Zanim zdecydowała się na poznanie odpowiedzi, zapatrzyła się na nieliczne piegi, którymi poznaczona była opalona twarz jej rozmówczyni. Jeszcze niedawno była czerwona, ale teraz uzyskała już ładny, lekko złoty kolor. Ciemne plamki znajdowały się tylko na jej nosie i w znikomej ilości schodziły na policzki, kończąc się jeszcze szybciej niż w ich połowie.

Anastasia sięgnęła po małą butelkę średnio gazowanej wody, która zasyczała, gdy, wcale się nie śpiesząc, odkręciła ją. Upiła dwa łyki i na powrót ją zamknęła, lecz nie wypuściła z dłoni. Mogła jeszcze przydać się do niepostrzeżonego zdobycia większej ilości czasu na udzielanie odpowiedzi.

– Co masz na myśli?

– I tak już z nim nie jesteś, a to tylko plotki.

– Libby.

– No dobra, już dobra. – Westchnęła, krzyżując ręce na piersi. – Ktoś mówił mi, że widział go z inną dziewczyną.

– Ach, to – mruknęła tonem, który idealnie zastępował machnięcie ręką. – Właśnie o tym mówiłam.

– No chyba żartujesz.

– Nie sądzę, moje żarty na ogół są zabawniejsze.

Libby uniosła na moment długie brwi, by zaraz zmarszczyć je w niezrozumieniu. Po chwili ciszy przyłożyła dłoń do czoła młodszej koleżanki, żeby upewnić się, że jej bredzenie nie jest spowodowane gorączką. Nie było. Nie mogła zidentyfikować emocji, które wywołała w niej ta informacja, ale bez wątpienia były one ze sobą sprzeczne. Z jednej strony cieszyła się, że Anastasia nie dowiedziała się o tym od niej, ale z drugiej nie była w stanie pojąć, jak w takim razie szatynka potrafiła kontynuować tę znajomość przez nie wiadomo jak długi czas.

– Kiedy to się zaczęło? – zapytała ściszonym głosem, jakby obawiając się, że obojętność agentki Ashbee jest pozorna.

– Szczerze mówiąc, nie pamiętam.

– Dlaczego nic z tym nie zrobiłaś?

Libby wciąż nie mogła się temu wszystkiego nadziwić. Takie zachowaniem bowiem zupełnie nie pasowało do jej przyjaciółki, która praktycznie nigdy nie dawała wejść sobie na głowę, a co dopiero znieważyć się w jakikolwiek sposób. Nie potrafiła jednak znaleźć w wyrazie jej twarzy ani krzty urazy czy żalu. Na jej miejscu prawdopodobnie rozszarpałaby człowieka, który zachowałby się w stosunku do niej w taki sposób i miała pewność, że nie byłaby osamotniona w takim postępowaniu.

– Nie wiem, chyba wcale go nie kochałam – odparła powoli, wbijając wzrok w brudną ścianę znajdującą się kilka metrów za głową Libby. – W sensie teraz, od jakiegoś czasu. Nie mówię, że od początku, bo wtedy było inaczej.

– Mogłaś z nim po prostu zerwać.

– Ale byłam do niego przyzwyczajona, zresztą wciąż jestem. – Zamrugała parokrotnie, jakby nagle wybudzona z jakiegoś dziwnego snu i wróciła spojrzeniem do błękitnych oczu przyjaciółki. – Nie martw się, Libby, jeśli ktoś ma teraz złamane serce, to jest to Reece.

– Chciałaś raczej powiedzieć, że już dawno zdążył się pocieszyć.

Uśmiech, który nagle wykwitł na ustach Anastasii, był aż nader pobłażliwy. Rudowłosa nie przypominała sobie, by już kiedyś taki u niej widziała.

– Nie rozumiesz.

– Masz rację, nie rozumiem. – Podniosła się na moment, by móc podciągnąć nogi pod siebie. – To nie ma sensu.

– Wiesz, jak zachowywał się Reece. Gdy tylko byliśmy w tym samym mieście, skakał wokół mnie jak piesek.

– Dlatego nie pasują mi te całe zdrady. Zdawał się być wpatrzony w ciebie jak w obrazek.

– W tym przypadku jedno chyba nie wyklucza drugiego... Ale zgadzam się, że nie jest to normalne. – Przetarła pięścią szczypiące oczy. Ostatnio się nie wysypiała. – Dlatego tak długo zwlekałam z zerwaniem. Szukałam sposobu, by rozegrać to w miarę bezboleśnie, ale pozwolił sobie na zbyt wiele. Zdradził mnie w dużo gorszy sposób.

Libby przełknęłam z trudem ślinę, widząc, że zbliżają się do najcięższego momentu tej rozmowy. Zabrała Anastasii butelkę. Musiała się napić. Co prawda, w tej sytuacji wolałaby coś mocniejszego, ale na szczęście woda wystarczała, by pozbyć się suchości w gardle. Westchnęła ciężko, kompletnie nie wiedząc, co mogłaby powiedzieć, mimo że zazwyczaj buzia jej się nie zamykała. Tym razem, siedząc na niewygodnym, sprężystym materacu, nie była w stanie ułożyć żadnego sensownego zdania.

– Wykorzystał to, że mimo wszystko mu ufałam. Bardziej jak przyjacielowi, ale to akurat bez różnicy... – Anastasia porzuciła tę myśl, gdy twarz przyjaciółki na ułamek sekundy stała się tylko bezkształtną, zmieszaną z tłem kolorową plamą. Wszystko wróciło do normy, gdy mrugnęła, powodując tym stoczenie się ciepłych łez po policzkach. Obie wiedziały, że nie wynikały one ze smutku, lecz z bezsilności. – Nie wiem, co chciał tym pokazać. Może naprawdę wierzył, że Pollard jest niewinny. Może myślał, że postępuje właściwie.

– Nie mamy pewności, że Pollard to... – zaczęła nieśmiało, ale zaraz pożałowała, że nie ugryzła się w język, stykając się ze zbyt ciężkim spojrzeniem zaszklonych oczu przyjaciółki.

– Ja mam – przerwała Anastasia łamiącym się głosem, pochylając się w stronę rudowłosej i zaciskając dłonie na kolanach. – Ja prowadziłam to śledztwo, nie ty, nie on, nie sędzia. Libby, ja jestem pewna, że Pollard jest mordercą, a teraz przez jakieś niedociągnięcia znowu jest na wolności.

– Zrobiłaś wszystko, co mogłaś.

– Nieprawda. – Podciągnęła kolana pod brodę i oplotła nogi ramionami. – Gdyby tak było, siedziałby teraz w więzieniu do usranej śmierci.

– An...

W momencie, w którym Libby przysunęła się do przyjaciółki, by ją objąć, rozległo się pukanie do drzwi. Zaoferowała, że je otworzy, na co młodsza przystała kiwnięciem głowy, w międzyczasie ścierając rękawem czarnej, ciepłej bluzy łzy z policzków.

Libby zdążyła chwycić za stanowczo zbyt lekko opadającą klamkę, zanim drzwiami wstrząsnęły kolejne uderzenia. Otworzyła je szeroko, a jej oczom ukazał się kilkanaście centymetrów wyższy od niej ciemnowłosy mężczyzna. Ściągnął gęste brwi, przez co pojawiła się między nimi zmarszczka, widocznie nieusatysfakcjonowany widokiem, który zastał. Libby za to oparła się biodrem o framugę i obdarzyła go jednym ze swoich najcieplejszych uśmiechów, co widocznie go rozluźniło. Musiała przyznać, że Anastasia naprawdę dobrze go opisała.

– Przepraszam, chyba pomyliłem pokój.

– Pan pewnie jest szeryfem – zainterweniowała, gdy odwracał się, żeby odejść, na skutek czego zerknął na nią zdziwiony. – Agentka FBI Lelystra Timpany, ale mów mi Libby.

Uścisnął jej wyciągniętą dłoń, również się przedstawiając i dodając, że Libby musi być koleżanką agentki Ashbee. W odpowiedzi usłyszał, że nie koleżanką, lecz dziewczyną, ale te słowa zaraz zostały okraszone perlistym śmiechem. Miał nadzieję, że nie zauważyła wyrazu głębokiego rozczarowania, które na moment pojawiło się na jego twarzy. Gdyby Anastasia umawiała się z kobietami, złota uwaga Doriana na temat tego, że faceta można wymienić, stałaby się bezużyteczna.

Libby zerknęła szybko przez ramię w głąb pomieszczenia, by upewnić się, że jej przyjaciółka zdążyła w miarę się pozbierać. Szatynka stała na środku pokoju z rękoma splecionymi za plecami i surową miną. Agentka Timpany zaprosiła szeryfa do pokoju i poinformowała ich oboje, że musi zadzwonić, więc zostawi ich samych.

– Przyniosłem raport z sekcji – oznajmił rzeczowo od razu na wstępie, idąc w kierunku Anastasii.

– To dobrze.

Anastasia dopiero drugi raz widziała Chayse'a ubranego w coś innego niż mundur. Trochę zaskoczyło ją to, że przyszedł w bluzkę z krótkim rękawem, ale zaraz dopowiedziała sobie, że kurtkę czy bluzę na pewno zostawił w samochodzie. Bordowa koszulka ładnie współgrała z jego śniadą karnacją i podkreślała, że nie opuszczał treningów na siłowni, lecz również nie poświęcał im całego swojego wolnego czasu. Starała się unikać jego wzroku, ale gdy znalazł się na tyle blisko, by móc wręczyć jej dokument, stało się to wręcz awykonalne. Już nawet podziękowała wyjątkowo cicho za dostarczony raport, by przypadkiem głos jej nie zadrżał. Chciała zapytać, dlaczego nie zadzwonił. Przypomniała sobie jednak, że wyłączyła telefon, by Reece jej nie nękał.

Chayse wcale nie musiał patrzeć jej w oczy, by domyślić się, że coś było nie tak. Zdradzał ją zaczerwieniony nos. Mimo tego uparcie szukał kontaktu wzrokowego, dlatego nie puścił raportu, kiedy Anastasia go chwyciła, czym zwrócił na siebie jej uwagę. Poczuł ścisk w gardle, gdy w końcu natrafił na jej zaszklone spojrzenie. Pierwszy raz widział na twarzy agentki jakiekolwiek oznaki smutku, co również wpłynęło na to, jakie wrażenie to na nim wywarło.

– Wszystko w porządku? – zapytał łagodnie, puszczając dokument.

– W porządku.

Ledwo powstrzymała się od kłamstwa zahaczającego o alergię na kurz, pyłki, czy cokolwiek innego, uznając, że ta wymówka byłaby jeszcze bardziej żałosna, niż niepowiedzenie niczego. Upewniła się tylko, że szeryf przeczytał raport już wcześniej, po czym krótko ucięła ewentualne próby rozpoczęcia rozmowy poprzez oznajmienie, że widzą się jutro w pracy. Libby pojawiła się w pokoju może minutę po tym, jak Chayse go opuścił. Zastała Anastasię pogrążoną w nowej lekturze.

– Mówiłam, że to morderstwo. Elwood może mi teraz naskoczyć.

– Kto? – wtrąciła Libby, przypominając o swojej obecności.

– Zastępca szeryfa, który zatrzymał się na takim etapie, że nie może znieść widoku kobiety w spodniach – odparła dużo żwawiej niż jeszcze przed momentem, podając przyjaciółce raport. – Woda w żołądku, brak obrzęku płuc, przyczyna zgonu to utonięcie. Pod natryskiem raczej nie utonął, a tam został znaleziony, czyli ktoś go utopił.

– Logiczne – skwitowała agentka Timpany.

– Jeszcze było otwarte okno, ale nie dostałam informacji, czy były na nim jakieś ślady... – powiedziała na wpół do siebie, a na wpół do przyjaciółki. – Pewnie wszyscy o tym zapomnieli przez zamieszanie z kartami pamięci.

– Niedługo pomyślę, że szukasz faceta podobnego do mnie – rzuciła Libby ni stąd, ni zowąd, sprowadzając na siebie niezrozumiałe spojrzenie szatynki. – Ten szeryf ma piegi i niebieskie oczy jak ja.

– Daj spokój, dopiero od kilku godzin jestem singielką. Nie zauważyłam piegów – dodała po chwili trochę ciszej.

– Może z twojego poziomu ich nie widać.

Anastasia prychnęła rozbawiona, podnosząc wzrok na Libby.

– I to niby ja jestem tą wredną.

Dyskutowały do naprawdę późnej godziny, ponieważ Libby zdecydowała się wrócić do Kansas City dopiero rankiem. Przegadały sprawę Pollarda, Reece'a, ale również morderstw w Lexington, a przy tej ostatniej Lelystra zasugerowała Anastasii, że rozwiązanie może kryć się bliżej, niż tutejsi ludzie byliby w stanie sobie wyobrazić. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro