| Jak to się zaczęło... |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

           Dzień był jak co dzień. Po zwleczeniu się z łóżka, wypiciu herbaty i zjedzeniu śniadania oraz ogarnięciu wszystkich obowiązków, zasiadłam do komputera. Było gdzieś przed południem, może jedenasta. Poczułam się senna i poszłam do kuchni nastawić czajnik na kawę. Zwykle nie pijam jej rano lub w godzinach przedpołudniowych, ale tym razem postanowiłam zrobić sobie wyjątek. Wzięłam filiżankę i wsypałam do niej trochę grudek, a następnie zalałam gorącą wodą. Zadowolona posłodziłam napój i poszłam do swojego pokoju. Przeciągnęłam się i napiłam się kilku pierwszych łyków. Odpaliłam przeglądarkę i weszłam na YouTube, by posłuchać muzyki, a potem otworzyłam nową kartę i kliknęłam skrót do Wattpada.

Wtem zadzwonił telefon i musiałam wstać, nie sprawdziwszy nawet powiadomień. Odebrałam szybko i po usłyszeniu nieznajomego człowieka, oznajmiłam, że to pomyłka. Wróciłam i spokojnie zerknęłam na panel powiadomień, czy aby na pewno nikt nie zostawia komentarzy lub gwiazdek na moje opowieści. Nie zauważyłam tego nawet, że moja kawa miała inny kolor przed tym, jak poszłam odebrać telefon.

Przeglądałam kanał informacyjny, kiedy dopiłam kawę. Poczułam się lepiej, kiedy zauważyłam, że ekran z otwartym Wattpadem zaczyna pulsować. Zmarszczyłam brwi, pomyślawszy, że to pewnie jakaś smuga na ekranie i sięgnęłam po czystą chusteczkę — chciałam bowiem przeczyścić laptopa, to normalne w tej sytuacji, ale, ku mojemu zdziwieniu, chusteczka została... pochłonięta.

Kiedy spróbowałam włączyć inną stronę, „wyrwa" znikała, a potem wszystko się zacięło. Zaklęłam w myślach, ale niewiele mogłam zrobić. Zastanawiałam się, co się dzieje, zbliżając swoje palce do ekranu. Teraz już wiem, że to był błąd. Zanim się zorientowałam, w ekranie otwartego Wattpada zrobiła się prawdziwa czarna dziura. Wciągnęła mnie do środka.

           Nie wiem, ile leciałam w tym dziwnym tunelu. Zanim się zorientowałam, dziura wypluła mnie w innym świecie. Upadłam na tylną część ciała, przez co syknęłam z bólu. Poczułam, że mam coś na plecach, zerknęłam więc do tyłu i zobaczyłam, że mam mały, podróżny plecak.

— Co jest grane? — zapytałam sama siebie, unosząc wzrok. Niebo nie było niebieskie, a pomarańczowe, ale wcale nie zachodziło słońce. Znajdowałam się sama w jakichś przedmieściach, pokrytych ciemnym lasem. Wzdrygnęłam się i powoli wstałam, zaglądając do mojego plecaka. Wyciągnęłam zeń latarkę i przestraszona zaczęłam szukać pomocy.

— Stój! — usłyszałam męski głos. Jeszcze bardziej zła i przerażona odwróciłam się gwałtownie, i oświetliłam latarką twarz „napastnika". Był to chłopak, mniej-więcej w moim wieku. — Zwariowałaś? Gaś to światło! Znajdą cię! — Zanim zdążyłam się odezwać, złapał mnie za dłoń i pobiegł w kierunku drzew. Próbowałam się wyrwać, spodziewając się najgorszego, ale jego uścisk był pewny i mocny.

— Cholera, puść mnie! — zwróciłam się do niego w niezbyt elegancki sposób. Odwrócił się i zatrzymał w cieniu. — Oddaj latarkę.

— Nie, bo zaświecisz — powiedział. — Posłuchaj, nie jesteś tu bezpieczna. Szukają cię.

Nie zrozumiałam. Zamrugałam tylko i zmarszczyłam brwi, żądając wyjaśnień. Nie rozumiałam, o co mu chodziło. Mój „porywacz" zerknął nerwowo na zegarek, znajdujący się na jego prawej ręce.

— Zaraz zmiana warty, kryj się! — Zachowywał się jak jakiś panikarz.

— Słuchaj, może mi wyjaśnisz, kto mnie szuka i dlaczego nie jestem bezpieczna, a nie bawisz się w jakieś gierki?! Kim ty w ogóle jesteś? Może przedstawisz się z łaski swojej?

— Imienia nie mam — odparł. — Nazwiska również nie. A jakbym ci powiedział, kim jestem... Trafiłbym do Pałacu.

— Bredzisz jak potłuczony! — Wściekła, spróbowałam po raz kolejny się wyrwać, ale on znów mnie powstrzymał. Zrezygnowana odetchnęłam i spojrzałam na niego: — Powiesz?

— Tak, ale jak strażnicy pójdą. Teraz siedź cicho, nie mogą cię znaleźć...

Uznałam, że warto milczeć, nie chciałam mieć nieprzyjemności. Poza tym nigdy nie wychodziłam poza prawo i stwierdziłam, że warto się tego trzymać, zwłaszcza, że mój nowy towarzysz wydawał się niepokojący. Tymczasem chłopak wychylił się zza drzew i zaraz schował ciemnowłosą głowę. Uśmiechnął się do mnie, mówiąc:

— Poszli sobie, Pelargonio. Na szczęście wszystko dobrze. I... Chciałbym cię przeprosić, że akurat w taki sposób zaczęła się nasza znajomość.

Zamrugałam, znów nie dowierzając swoim uszom.

— Mhm, dobrze, ale... — zawiesiłam, rozważając w głowie jego słowa. — Skąd ty znasz moją nazwę na Wattpadzie?!

Westchnął i spuścił wzrok, a następnie znów na mnie spojrzał.

— Jesteś w Republice Wattpada.

— Co?!

— To, co słyszysz. Weszłaś tu przez portal, a ja cię wezwałem. Jestem Normalnym Bohaterem, jako jeden z dwóch, ocalałem w czasie zmian w Mary Sue i Garry Stu... — rzekł ze smutkiem. — Przepowiednia mówi, że...

— Przepowiednia? — Zaśmiałam się. — Dobre sobie. Przecież to o Mary Sue są przepowiednie!

Na moje słowa tylko zgromił mnie wzrokiem, ale zdecydował się kontynuować:

— Że trzeba wybrać wśród autorów takiego, by mógł pokonać Wszechpotężną Ałtoreczkę.

— Czemu akurat ja zostałam „wybrana"? — Zrobiłam cudzysłów palcami.

— A kto pisze z tak ogromnym sukcesem subiektywną książkę o Wattpadzie? — Normalny Bohater uniósł brew. — No właśnie.

— Ale to nie tylko ja, wiele osób tak robi... — próbowałam się bronić, cofając się, jednak wpadłam na pień innego drzewa.

— Pelargonijko, musisz nam pomóc. Oprowadzę cię po Wattpadzie po Rewolucji. Zobaczysz, co tu się dzieje, jak rządzi Ałtoreczka...

— Zatem uznajmy, że ci wierzę... — powiedziałam. — Ale musisz mi wszystko dokładnie powiedzieć. Bo na razie niewiele rozumiem z twojego bełkotu.

— Wyjaśnię ci, gdy pójdziemy do mojej bazy. Tu nikt z nas nie jest bezpieczny.

— Dlaczego? — Spojrzałam na niego.

— Ałotreczka wie, że ostałem się ja i mój brat, Protagonista i Antagonista. Szuka nas po całym Wattpadzie, by nas dopaść. Chce nas zamienić w Garry Stu.

Kiwnęłam głową, wciąż uważając opowieść za co najmniej niewiarygodną.

— Wiem, co sobie myślisz. — Uśmiechnął się smutno. — Ja też bym to potraktował jako niezłą fantasmagorię, ale... To prawda.

— Nieprawdopodobna ta prawda — skomentowałam złośliwie, idąc za moim przewodnikiem przez krzaki.

          Szliśmy w dłuższym milczeniu, próbując być cicho — to nakazał mi Normalny Bohater. Prawdę mówiąc, nic nie rozumiałam z jego opowieści, ani z tego, jak ja się tu znalazłam. Nie wiedziałam praktycznie nic, a moje siedzenie po upadku dalej bolało i miałam wrażenie, że nabawiłam się dość dużego siniaka w okolicy kości ogonowej. Ale lepsze to, niż upadek na prawą rękę lub na głowę. Wzdrygnęłam się na myśl o tym i rozejrzałam się dookoła. Las już nie zdawał się być tak ciemny, ani mroczny. Promienie słońca przebijały się przez korony drzew, tworząc bardzo ładny widok na ścieżkę. Jaka szkoda, że nie miałam przy sobie aparatu...

Zdawało mi się, że jest popołudnie, a przynajmniej tak sugerowało słońce, zmierzające coraz niżej na linii swej wędrówki po niebie. Dziwnie się patrzyło na sklepienie w mocnym odcieniu pomarańczu, było to tak dziwne, że miałam wrażenie, że śnię. Jedynie bzykające muchy były elementem realnego świata, który znałam od dzieciństwa.

Mój przewodnik odwrócił się ponownie i wychylił zza kolejnego drzewa, kręcąc przecząco głową. Nie wiedziałam, o co mu chodziło.

— Coś się stało?

— Będziemy musieli przejść obok obozu straży Ałtoreczki. Paskudne typy.

— Przypomina mi to Nie-Boską Komedię — stwierdziłam, stając obok niego. — Jak oprowadzanie Henryka po obozie Rewolucjonistów. Zgodzisz się zostać moim Przechrztą? — Zachichotałam.

— Pelargonia... To nie jest temat do żartów. Muszę cię przeprowadzić do tylnych bram miasta Wattpada.

— A potem?

— Pokażę ci Wattpada. Mojego Wattpada.



---

Mamy zatem prolog!

Mam nadzieję, że się spodobało <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro