Rozdział 49

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Arren siedział w kawiarni, popijał kawę i zastanawiał się nad swoim śledztwem, które nie przynosiło upragnionych efektów. Ciągle nie doszedł do tego, co te wszystkie osoby miały do Kresu. Przez głowę anioła ostatnio coraz częściej przemykała pewna myśl. Może Wilczyca chciała go odsunąć od prawdy? Może wcale nie chciała mu pomóc, a wszystko co mówiła było brednią? Anioł nie potrafił znaleźć odpowiedzi na te pytania. Jedyne, co udało mu się osiągnąć, to znaleźć wspólny mianownik między Brandonem Mullym i Peterem Kellersem. Obaj prowadzili własne badania naukowe i dla obydwóch skończyły się one nieciekawie. Jeden stał się małą, włochatą i pozbawioną człowieczeństwa istotą. Natomiast drugi osiągnął swój cel, prawdopodobnie nawet przy tym nie zwariował, ale zamiast tego żył krócej niż powinien. Nie miał zbyt wiele czasu, aby nacieszyć się swoim sukcesem. Mimo że Arren według Wilczycy miał wszystkie elementy układanki, nie potrafił dopasować elementów układanki. Bo co dwóch naukowców miało do Kresu, do ściany z mgły, z której nikt nie wracał? Rzecz jasna poza Elielą. Ona jako jedyna wchodziła i wychodziła.

Anioł odgonił od siebie na chwilę zbędne myśli i skupił się na czymś zupełnie innym, biorąc kolejny łyk parującego napoju. Uśmiechnął się lekko na wspomnienie Elinor, która ostatnio miała wyśmienity humor, a przynajmniej dwa dni temu, kiedy ją odwiedził. Z uśmiechem opowiadała mu o propozycjach na imię dla dziecka, które jak się okazało na badaniach, będzie chłopcem. Mówiła mu też trochę o rodzicach Lancella, którzy przychodzili do niej niemal codziennie i zawsze zaczynali wizytę od pytania jak się czujesz? Jednak najbardziej wzruszyło go, kiedy Elinor powiedziała, żeby przyłożył dłoń do jej brzucha, który zrobił się już duży i okrągły. Zrobił to i poczuł kopnięcie tej malutkiej istotki, która rozwijała się w brzuchu jego siostry.

Kiedy Arren dopił napój i zjadł ciasto czekoladowe, wyszedł z kawiarni i skierował się w zaułek opodal. Gdy był już wystarczająco daleko od oczu niechcianych gapiów, przeteleportował się do obecnie zajmowanego przez niego pokoju w hotelu. Czekała tam na niego Val, która od razu obdarzyła go spojrzeniem przepełnionym złością.

- Dłużej się nie dało? Nareszcie jesteś- wymamrotała Val.- Zarządzam obowiązkowe spotkanie wszystkich członków grupy. Teraz.

Anioł poszedł za wiwerną do pokoju trojaczek. Czekali tam już wszyscy oprócz Erici i Donera, który wszedł zaraz za aniołem ze swoją kosą z kości w ręce, z którą ostatnio niemalże się nie rozstawał.

- Gdzie ta trzecia?- zapytał Rodric.

- Erica- syknęła Rebeca.- Rozumiem, że nie przepadamy za sobą, z wzajemnością, ale mógłbyś chociaż zapamiętać nasze imiona. To nie jest aż takie trudne, chociaż dla ciebie...

- Zaraz przyjdzie- dodała Val.

I tak się stało. Po kilku minutach do pomieszczenia wpadła Erica, omal nie potykając się o kosę Donera.

- Po cholerę przyniosłeś tu ten patyk?- warknęła wiwerna, a Doner zacisnął pięści i się do niej zbliżył. Błyskawicznie podniósł swoją kosę i przystawił jej ostrze do gardła. Erica wybuchnęła śmiechem.

- To nie jest patyk- zauważył wściekły Doner.- Wiesz ile osób zabiłem tą kosą? Chcesz do nich dołączyć?

- Będziesz mi tym groził? Mogę ci ten patyk rozwalić w każdej chwili. Tylko spróbuj, a będziesz zbierał kości z podłogi- zagroziła Erica.- A może nawet nie tylko z kosy... Kto wie.

- Skończcie tę idiotyczną kłótnię- wtrąciła Val.- Zachowujecie się jak dzieci. Erica, odpuść, a ty oddaj mi kosę.

Doner pokręcił głową i niechętnie odsunął ostrze od gardła wiwerny, która zaraz po tym usiadła po przeciwległej stronie pomieszczenia z miną, która sugerowała, że jest śmiertelnie obrażona.

- To oni powinni się kłócić. Nie my. To Dzieci Światła powinny zachodzić w głowę, jak nas unieszkodliwić i jak się przed nami bronić- zauważyła Val.

- Ale jak widzisz, gówno z tego wszystkiego wyszło. Rada zrzuciła na nas niewygodny obowiązek i czeka na wyniki, jak jakiś pieprzony klient na paczkę! Nawet oni by tego nie dokonali, a od nas wymagają niemożliwego!

Arrenowi trudno było się nie zgodzić z wybuchem Donerem, a porównanie było wyjątkowo trafne. Co dziwne, wampir ostatnio zrobił się bardzo rozmowny. Anioł nie wiedział czy się z tego powodu cieszyć czy wręcz przeciwnie. Jak wcześniej na spotkaniach był milczącym cieniem z kosą w kącie pokoju, tak teraz był głównym, bardzo wybuchowym twórcą kłótni.

- To prawda- zgodziła się z nim Rebeca.- Powinniśmy to rzucić w cholerę. Niech sami sobie wykończą wskrzesiciela Dzieci Światła. Ja mam to gdzieś.

- Znalazł ktoś coś w jednym z tych miast?- zapytał Lee niespodziewanie.

Wszyscy pokręcili przecząco głowami.

- Przecież gdyby ktoś coś znalazł, to już wcześniej by o tym powiedział- odrzekł Rodric.

Azjata wyszeptał zaklęcie pod nosem, a na wszystkich ścianach pomieszczenia pojawiły się mapy różnych światów. Zaczynając od Tael Bren, a kończąc na Piekle. Mapę pokrywały mniejsze i większe żyłki w zależności od miejsca.

- Nie sprawdziliście wszystkiego- zauważył Lee.- Każdy z was oprócz Arrena i Valerie nie był w przynajmniej jednym mieście, które miał na liście.

- Skąd ty to wiesz?- zainteresowała się Jassmine.

- Czy to ważne?- wtrąciła Val.- To tylko pokazuje jak wielkie jest wasze zaangażowanie. Wszyscy macie gdzieś to, co tutaj robimy oprócz jednej osoby. Szpiega. Nie zastanawiało was czemu nic nie znaleźliśmy do tej pory? Mnie owszem i doszłam do jednego wniosku. Wśród nas jest Dziecko Światła i teraz czy wam się to podoba czy nie, odkryjemy prawdę.

Val dotknęła rękami ścian, a mapy energetyczne zniknęły w całym pomieszczeniu. Tymczasem okna i drzwi zalśniły na biało. Blask zniknął tak szybko jak się pojawił, ale pozostała biała łuna.

- Co zrobiłaś?- spytał anioł.

- Zamknęłam nas tu. Można wyjść tylko na dwa sposoby: odwołam zaklęcie, a póki jest wśród nas Dziecko Światła zostaje drugie wyjście- zabicie mnie. Proponuję porozmawiać va banque. Wszystkie karty na stół, jak to się mówi. Ktoś chce zacząć, rzucić na kogoś podejrzenie?

- Erica ostatnio w nocy wymknęła się z pokoju- rzuciła Rebeca.- Zresztą robiła to już wcześniej, wielokrotnie.

Arren dostrzegł kątem oka, że Erica pobladła na te słowa.

- Siostra zrzuca winę na siostrę. Przezabawne- skomentował Doner.

- A może chcesz tylko zrzucić na nią podejrzenie?- zasugerował Rodric.- Może dokończyć jakąś prywatną zemstę?

- Wiesz jak to idiotycznie brzmi, Rodricu? Mówię serio.

- A według ciebie, Erico?- zapytał anioł.

- Ja... Tak, wymykałam się w nocy, ale nie jestem szpiegiem. Zaczęłam się z kimś spotykać, lecz Val upierała się, że musimy skupić się jedynie na śledztwie. Dlatego to ukrywałam.

- Nie brzmi to przekonująco- zauważyła Jassmine z przekąsem.

- I mówi to osoba, która pieprzyła się z Arrenem w międzyczasie.

Zmiennokształtna spojrzała na wiwernę z nienawiścią.

- Mam nadzieję, że Doner spełni swoją groźbę- mruknęła pod nosem Jassmine, ale Arren ją usłyszał, bo siedziała koło niego.

- Ile razy jeszcze będziecie o tym mówić? Stało się i tyle. Koniec sensacji.

- Skoro już jesteśmy przy tobie to może wyjaśnisz, co robisz cięgle teleportując się poza hotel.

- Zapomniałam wspomnieć o jednej rzeczy- odezwała się Val.- Kiedy skończymy rzucać podejrzenia, zrobimy głosowanie, a osoba, która zbierze najwięcej głosów umrze. Brzmi sprawiedliwie. Co takiego masz do powiedzenia, Arrenie?

Anioł przez chwilę rozważał w głowie jakie miał możliwości. Powiedzieć prawdę czy skłamać? W końcu zdecydował się na to pierwsze. Jeśli kłamstwo nie byłoby wiarygodne, mogliby na niego zagłosować.

- Próbuję dowiedzieć się co jest za Kresem. Pewnie o tym słyszeliście. Ściana mgły, za którą niewiadomo co się znajduje. Każdy kto tam wchodzi znika bezpowrotnie.

- A robisz to dla swojej puszczalskiej siostrzyczki- dodała Rebeca.

- Elinor taka nie jest. To był jej narzeczony. Skąd to wiesz?

Rebeca wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się złośliwie.

- Nie tylko ty jeden prowadzisz jakieś własne śledztwo na boku. Czego się dowiedziałeś, Sherlocku?

- Nie muszę się z wami dzielić moimi prywatnymi sprawami. Powiem wam tyle, że nie wiem co jest za Kresem.

- A czasami powinieneś- odezwała się Jassmine.- Chciałabym usłyszeć wyjaśnienia, dlaczego niedawno prawie umarłeś od trucizny.

Zmiennokształtna mrugnęła do niego porozumiewawczo. Anioł nie rozumiał,co chciała przez to osiągnąć.

- Osoba, od której chciałem się czegoś dowiedzieć otruła mnie. Nie będę się wdawał w szczegóły.

- Tego się domyśliłam- prychnęła zmiennokształtna.

Dzieci Światła nie są podatne na trucizny- przesłała myśl Jassmine.

Arren już wszystko rozumiał. Chciała odwrócić od niego podejrzenia.

Jak mam ci podziękować? Po raz kolejny ratujesz mi życie.

Jassmine posłała mu lekki uśmiech.

- Ty Donerze również często opuszczasz hotel- zauważył Rodric.- Może kontaktujesz się wtedy z Dziećmi Światła?

- Inteligencją to ty nie grzeszysz, Rodricu- skomentowała Val.- Doner nie bez powodu dorobił się swojej reputacji. W wolnym czasie zabija ludzi swoją zabaweczką.

- Jeszcze raz nazwiecie moją kosę w podobny sposób, a was pozabijam, cholerne trojaczki prosto z Piekła!- warknął Doner, łapiąc za kościstą rękojeść.- Jak dla mnie to któraś z was jest szpiegiem.

- Masz jakieś argumenty?- zapytała Rebeca.- Nie? Tak myślałam. Jakbyś nie pamiętał Donerze to my złapałyśmy Dzieci Światła podczas ataku na Tael Bren.

- O ile się nie mylę, jedno z nich uciekło. Młoda Lyenne Python. A o miejscu jej przetrzymywania wiedzieliśmy tylko my i Rada- wtrąciła Jassmine.

- Nie jesteśmy aż tak nienormalne, żeby zmusić siedemnastolatkę do pójścia na tortury dla własnych celów.

- Jednak wasza magia działa na Dzieci Światła. W przeciwieństwie do nas- dołączył się Rodric.

- Za to ja mam na oku kogoś innego, kogoś o kim jeszcze nie rozmawialiśmy. Od początku milczysz, Lee. W dodatku nic o tobie nie wiemy- zaoponowała Val i spojrzała w stronę Azjaty wyczekująco.

- Jestem obserwatorem- odparował Lee.- Taką już mam naturę, ale skoro mam włączyć się w dyskusję, mogę to zrobić. Wiem kto jest szpiegiem. Dowiedziałem się tego dzisiaj. Mój pierwszy strzał okazał się trafny.

Wszyscy spojrzeli na Azjatę pytająco, oczekując werdyktu.

Powinieneś stamtąd uciekać, Arrenie. Inaczej może cię spotkać śmierć. Dałam ci wystarczającą ilość poszlak. Dziwne, że jeszcze nie wiesz, co się kryje za Kresem, a właściwie u Przeklętych. Ściana mgły to tylko jedna wielka zasłona.

Anioł nie miał nawet czasu zastanowić się nad słowami Wilczycy, bo Lee ponownie zabrał głos.

- Zrobiłem wam mały sprawdzian, a właściwie miałem w planach zrobić go każdemu po kolei aż nie znajdę Dziecka Światła. Otóż na jednej z list, które wam dałem było ich miasto. Miasto Dzieci Światła o nazwie Gulltown.

- Ukryłeś przed nami kryjówkę Dzieci Światła?!- wybuchnęła Erica.- Mogliśmy od razu przejść do działania, a nie tracić czas na bzdury!

- Gdybym wam powiedział, Dzieci Światła zdążyłyby uciec, a teraz kret nie wyjdzie z tego pomieszczenia.

Arren kątem oka dostrzegł niepokój na twarzy wilkołaka. Czyżby Rodric był szpiegiem? Nie to niemożliwe, pomyślał.

Nagle Rodric zerwał się na równe nogi i rzucił w kierunku okna. Val zaśmiała się.

- Przepraszam, Lee, że w ciebie wątpiłam- oznajmiła wiwerna.- Nie wyjdziesz stąd, Rodricu.

Z ciała wilkołaka zaczął buchać żar, a płomienie zaczęły trawić wszystko wokół niego. Arren wycofał się w stronę wejścia, zszokowany. Miał ochotę rzucić się na Rodrica, ale jego magia na nic się mogła w takiej sytuacji zdać. Wobec magii Dzieci Światła był bezbronny. Rebeca rzuciła jakieś nieznane aniołowi zaklęcie w stronę Rodrica, który odbił je z łatwością w szybę. Biała poświata zamigotała, ale nie znikła.

- Nie chciałem tego robić, ale mnie zmusiliście- powiedział wilkołak, a na jego dłoni uformowała się złocista kula ognia, która poleciała w stronę Jassmine. Zmiennokształtna zmieniła się w ledwie widocznego kolibra. Kula zapaliła ścianę za nią.

Doner złapał kosę i najzwyczajniej w świecie skoczył ku Rodricowi. To samobójstwo, pomyślał Arren i w tym samym momencie wampir zaczął płonąć w intensywnie czerwonym ogniu, przeraźliwie krzycząc. Z ciała wilkołaka buchały coraz to większe płomienie, trawiąc już niemal wszystko oprócz kąta, który ochraniała swoją mocą Rebeca. Za nią stały pozostałe wiwerny, anioł i zmiennokształtna w postaci kolibra. Arren gorączkowo zastanawiał się co zrobić, ale nic mu nie przychodziło do głowy. Tylko na moment się zamyślił, a w następnej chwili ujrzał języki ognia, które wciągały go w wieczną ciemność. Ból kompletnie go obezwładnił, a duszący dym drapał w gardle. Arren nie miał siły się ruszyć. Gdziekolwiek patrzył widział tylko intensywnie czerwone płomienie. Odgłosy dochodziły do niego jakby zza szyby. Z oddali doszły do niego krzyki Rebeci, Valerie i Erici. Kątem oka dojrzał coś małego i kolorowego, co spadało prosto w żarłoczne płomienie, które buchały ku górze, próbując dostać wszystko, co jeszcze było żywe. Anioł walczył z utratą przytomności, ale wiedział, że nie zdoła robić tego zbyt długo. Ogień powoli, jakby napawając się jego bólem trawił jego ciało, a powieki pragnęły się zamknąć raz na zawsze. Przed oczami najpierw stanęła mu Eliela. Wyglądała zniewalająco jak zawsze i się uśmiechała. Miała piękny uśmiech. Później pojawiła się Elinor. Poczuł dojmujący smutek, że ją i jej dziecko zastanawiał. Miał tylko nadzieję, że z pomocą rodziców Lancella jakoś sobie poradzi. Potem ukazali mu się Blaise, Carrie, Drake i Rose, jego przyjaciele, na których zawsze mógł liczyć. Na koniec pojawiła się wilczyca. Arren wreszcie ujrzał to, czego tak bardzo pragnął. Kobieta w czerwonym płaszczu pokazała mu rozwiązanie zagadki, którego tak długo szukał. Jak mógł na to nie wpaść? Ostatkiem sił zaśmiał się histerycznie, a potem pozwolił świadomości odpłynąć w tylko jej znanym kierunku, ku niewiadomemu, prosto w chłodne objęcia śmierci.

Poniósł porażkę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro