Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Snake ze spokojem przyjął do wiadomości moją opowieść. Ani razu mi nie przerwał, jednak wykazał czułość, o którą nawet w najśmielszych snach bym go nie podejrzewała. Przez cały czas, no prawie cały czas, trzymał moja dłoń, druga zaś ścierał łzy perfidnie wypływające z moich oczy, mimo, że ich nie pragnęłam. Opowieść przerwałam tylko na chwilę, by ulokować się w wagonach pociągu. Nim na widnokręgu pojawiły się światła Londynu skończyłam swą opowieść.

Powiedziałam mu wszystko, nic nie pominęłam. Snake milczał unikając mojego wzroku. Nie byłam pewna czy zbiera myśli czy raczej uważa mnie za szaloną. Nim się odezwał spojrzał mi głęboko w oczy a ja utonęłam w złocie jego tęczówek. Jego głos był niespodzianie szorstki.

Czemu nie powiedziałaś wcześniej? Rozumiem, że nic Ci nie chce zrobić, bo wszak posłańca nie powinno się zabijać, ale to nie zmienia faktu, że cała ta sytuacja jest niebezpieczna i dziwna. Carmen martwię się o ciebie! Jaką masz pewność, że nic Ci nie zrobi? Jaką?!

Ostatnie słowa właściwie wykrzyczał. Poderwałam się na równe nogi i stanęłam na środku wagonu, intuicja zadziałała szybciej niż bym tego chciała.

- Proszę Cię nie krzycz. - Starałam się by mój głos nie drżał, ale niezbyt mi się to udawało. - Wiem, że dużo ryzykuję, ale jak sam zauważyłeś posłańca się nie zabija. Póki nie przekaże wiadomości jestem bezpieczna.

Osunęłam się na kolana i ukryłam twarz w dłoniach. Zdradzieckie łzy znów popłynęły po mojej twarzy. Poczułam jak ktoś niepewnie obejmuje mnie ramionami. Otoczył mnie kojący zapach piżma, rozgrzanej ziemi i czegoś jeszcze. Bez zastanowienia wtuliłam się w jego ramię, dłonie zacisnęłam na jego koszuli, niczym małe dziecko na bluzce matki. Delikatnie zaczął mnie kołysać powtarzając w kółko „będzie dobrze", zmieniając te dwa nic nieznaczące słowa w swego rodzaju mantrę. Jego tunika powoli nasiadała moimi łzami, których chyba żadna siła nie byłaby w stanie powstrzymać.

Przez chwile poczułam się jak małe dziecko schowane przed całym złem świata w troskliwych i bezpiecznych ramionach ojca. Szkoda, że czasu nie da się cofnąć...

- Nie chce wam psuć chwili gołąbki, ale kolacja gotowa.

Joker opuścił mój przedział śmiejąc się jak powalony, podczas gdy ja i Snake nie wiedzieliśmy, gdzie podziać wzrok. Zaklinacz wstał i ruszył za przywódcą trupy. Chciałam iść za nim jednak w wejściu odwrócił się i spojrzał mi prosto w oczy z nieodgadnionym błyskiem w złotych tęczówkach.

- Zostań tu, przyniosę Ci coś do jedzenia. Wybacz, ale widząc twoje czerwone oczy usłyszałaś byś za dużo pytań, wolałbym Ci tego oszczędzić.

Skinęłam tylko głową i spojrzałam w lusterko umocowane do ściany. Blada twarz przyozdobiona czarnymi smugami rozmazanego przez łzy tuszu do rzęs, a to wszystko dodatkowo okraszone zaczerwienionymi oczami. Wyglądam idealnie by straszyć dzieci...

- Wygląda na to, że masz adoratora. Musze przyznać, iż nie spodziewałem się, iż to akurat jego serce zdobędziesz, jednakże pasujecie do siebie. Kobieta, której stróżem jest diabeł i mężczyzna rozumiejący mowę węży.

Głos Mefistofelesa nie wyrażał kpiny, raczej szczere zainteresowanie. Odwróciłam się do mojego opiekuna i spokojnie do niego podeszłam.

- Powiedz mi coś o nim, o mężczyźnie, któremu mam przekazać wiadomość.

W czerwonych oczach Mefistofelesa zatańczyły ogniki rozbawienia, gdy usłyszał mój rozkaz. Delikatnie ujął mój podbródek w palce.

- No, niech Ci będzie. Ma ciemne włosy, nawet powiedziałbym, że czarne i wręcz niezdrową słabość do kotów.

Spojrzałam na niego zdezorientowana. Niezdrowa słabość do kotów? Przecież to one są strażnikami świata umarłych. Już miałam zapytać o co chodzi, gdy do naszych uszu dobiegł wściekły syk.

- Goethe mówi, byś...

Mefistofeles przerwał mu lekkim śmiechem. W Jego rubinowych oczach znów zabłysło rozbawienie.

- Wiem co powiedział, Znam mowę węży, wszak to pod tą postacią mój pan skusił pierwsza z rodu niewieściego. Wracając jednak do groźby Goethego. To nie ja powinienem się bać was, ale wy mnie. - Wyciągnął w stronę Snake'a dłoń wskazując go palcem, na którym zatańczyły niebieskie płomienie. - Wbrew temu co uważasz zaklinaczy twoja ukochana jest przy mnie bezpieczna. Ba, jest bezpieczniejsza niż przy skrzydlatych wysłannikach niebios, którym ostatnio ciut odwala. Póki nie przekaże wiadomości będę ja odwiedzał dość często, potem tylko sporadycznie.

W oczach Snake'a dostrzegłam nieufność, zresztą kto by zaufał diabłu? Ja nie jestem dobrym przykładem. Spojrzałam w oczy Snake'a i delikatnie się uśmiechnęłam. W głębi serca czułam, że jeśli nie zaufa Mefistofelesowi coś pójdzie źle, naprawdę źle.

- Jaką mam pewność, że jej nie skrzywdzisz?

Mój opiekun położył paznokieć na wardze i przyjął minę osoby pogrążonej w głębokiej zadumie. Gdy się odezwał jego głos był poważny.

- Wiesz w teorii żadnej, lecz w praktyce obowiązuje mnie pakt faustowski, nie mogę go złamać. - Snake lekko skinął głową. Wiedziałam, że upłynie jeszcze dużo czasu nim w pełni zaufa Mefistofelesowi, ale nie mogę go za to winić. Widać ma więcej rozsądku ode mnie. - Zostawiam was teraz samych, lecz mam dla ciebie dwie rady Carmen. O świcie wypatruj Londynu, tylko wtedy jest piękny, a po drugie uważaj, gdzie stawiasz kroki, czasem nogi mogą nas zaprowadzić w miejsca, z których nie ma powrotu.

Nim zdążyłam zapytać o co mu chodzi zniknął.

Zaskakujące, jak w ciągu ledwie kilku chwil życie może się obrócić się o sto osiemdziesiąt stopni. Jeszcze niedawno byłam dobrze wychowaną panienką z narzeczonym alkoholikiem i sadystą, a dziś czekam na wjazd do Londynu z grupą cyrkowców by przekazać jakiemuś demonowi wiadomość od samego władcy piekieł, jeśli wszystko dobrze zrozumiałam. Jakby tego było mało słów tego poselstwa nie znałam. Do mojej nogi podpełzła Emilii, koło której uklękłam by ja pogłaskać.

- Przepraszam Snake.

Mój głos lekko drżał. Białowłosy uklęknął naprzeciw mnie.

- Za co przepraszasz Carmen?

Podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy, wyraźnie malowała się w nich troska. Nie mogłam się zdobyć na nic poza szeptem.

- Za to, że Cię w to wciągnęłam, nie powinnam. Zasługujesz na lepsze życie. Egzystencje pozbawioną diabłów, demonów i innych dziwów.

Na jego usta wkradł się delikatny uśmiech.

- Jeśli taka jest cena za poznanie ciebie, to zapłacę ją z przyjemnością. Cokolwiek by się działo będę przy tobie. - Wstał i wyciągnął ku mnie dłonie. Spojrzałam na niego z niemym pytaniem w oczach. -Chodź pokażę Ci coś.

Pozwoliłam się pociągnąć w górę i wyprowadzić z przedziału. Szłam za nim przez wagony pędzącego pociągu. Wreszcie stanęliśmy w lokomotywie, gdzie podprowadził mnie do otwartego okna. Za przykładem zaklinacza wychyliłam się przez nie. Wiatr wdał się w dziki, nieokiełznany taniec z moimi włosami, zaś ja raczyłam oczy widokiem Londynu, pogrążonego we śnie, jednak przeczuwającego wschód słońca. Pojedyncze światła znikały w pierwszych błyskach zorzy. Widok był iście magiczny, zwłaszcza gdy w świetle jutrzenki wjechaliśmy na peron.

Przepakowanie się z pociągu do taborów nie zajęło dużo czasu. Podczas gdy trupa zabawiała ludzi biegających koło wozów, ja w kącie jednego z nich miałam chwilę by przemyśleć moją sytuację. Wiedziałam, że moja ciotka, Wanda Ossolińska parę razy do mnie pisała, jednak odpisywał jej Cedryk. Powinnam jej dać znać, że udało mi się od niego uwolnić. Nie zastanawiałam się długo i po prostu napisałam jej list, w którym wyjaśniłam ostatnie wydarzenia i trudności w kontakcie ze mną. Co prawda napisanie tego listu zajęło mi kilka godzin, lecz byłam zadowolona, najbardziej z tego, że pamiętałam adres ciotki.

Gdy wszystko zostało rozpakowane, namioty rozłożone i wszyscy ulokowani, zdecydowałam się zapytać Jokera skąd wysłać list. Na zewnątrz już zapadał zmierzch, gdy wyszłam ze swojego namiotu.

Za rogiem dostrzegłam znikającą pelerynę Jokera więc podążyłam za nią, nie chciałam za nim wołać, gdyż wielu członków trupy wypoczywało po podróży. Gdy zobaczyłam, jak wsiadają do jednego z taborów i wyjeżdżają w przebraniach cyrkowych z wyznaczonego nam przez władze pola, podążyłam za nimi. Widać moja wrodzona, kobieca ciekawość doszła do głosu. Miasto powoli pogrążało się w mroku, a ja cały czas szlam za taborem. Gdy zatrzymali wóz, schowałam się w ciemnej alejce, jednak cały czas ich obserwowałam.

W pewnym momencie z bocznej uliczki wyszła mała dziewczynka, Następne wydarzenia rozegrały się błyskawicznie. Ledwie zarejestrowałam fakt, że oni najwyraźniej ja porywają, gdy koło moich nóg upadł martwy stróż prawa. Ledwo powstrzymałam się przed krzykiem, cofnęłam się w uliczkę próbując się uspokoić. Nagle przede mną pojawił się Joker, położył mi dłoń na ustach nakazując milczenie. Wyjrzał z uliczki i krzyknął do reszty, że spotkają się w cyrku. Powoli zdjął dłoń z moich ust.

- Ile widziałaś?

Jego głos był zimny i nieprzyjemny, zupełnie jakbym rozmawiała z inna osobą. Ponad nim zobaczyłam rubinowe oczy mojego opiekuna.

- Więcej nic bym chciała, ale nie na tyle dużo by komukolwiek o tym wspominać. To co robicie jest chore Joker.

Lekko się do mnie uśmiechnął.

- Nie zrozumiesz czemu to robimy. Lepiej powiedz mi co tu robiłaś.

Wyciągnęłam z kieszeni list i mu zamachałam przed twarzą.

- Chciałam wysłać ciotce list, jednak nie wiedziałam skąd więc postanowiłam się zapytać ciebie, resztę zwal na kobiecą ciekawość.

Bacznie mnie zlustrował spojrzeniem i lekko wzruszył ramionami.

- Cóż, chodź pokażę Ci, gdzie można wysłać list, a to co widziałaś niech zostanie naszym małym sekretem.

Chwycił mnie pod rękę i poprowadził w stronę poczty. Nie opierałam się, nic by to nie dało. Zastanawiało mnie tylko ile wie o tym Snake?

***********************************************************************************************

W związku ze zbliżającym się końcem sesji macie tu rozdział.

Jak myślicie co będzie dalej? Czy Carmen wróci do cyrku, a może spocznie w jakimś rowie?

Będzie happy end czy raczej nie?

Kiedyś się dowiecie XD

Tymczasem Mefistofeles kazał was pozdrowić

Do zaś myszki

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro