Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W ciągu nocy budziła się wielokrotnie, lecz on zawsze był obok, by otrzeć łzy, odgonić widmo strachu, uspokoić rozszalałe serce. Była to ciężka noc dla obojga. Gdzieś w duszy Carmen cichy głos nieśmiało szeptał, że najgorsze już za nimi, jednak nie miała odwagi by mu wierzyć.

Nie spala od dłuższego czasu obserwując jak obok niej drzemie Snake. Delikatnie odgarnęła mu z twarzy kosmyki włosów. Wydawał jej się w tym momencie bardzo kruchy i delikatne, a przecież tyle razy już udowodnił, że to tylko pozory. Nie wiedziała, jak może mu się odwdzięczyć za pomoc i ochronę. Spojrzenie błękitnych oczu spoczęło na pozostawionej przez Mefistofelesa kopercie. Najciszej jak umiała wstała z łóżka, by po chwili wrócić do niego z listem.

Pogładziła kciukiem odcisk pieczęci, na jej ustach błądził delikatny uśmiech. Ile razy widziała jak jej ojciec odbija herb w wosku by zakleić kopertę oraz ją oznaczyć? Podpis, który nie jest podpisem, ale jednocześnie nim jest, paradoks tak umiłowany przez elity społeczeństwa. A może to nie paradoks, ale przekorny, wredny uśmiech losu, dziecinna igraszka fortuny?

Niestety, nie wszystkie herby są nagrodą za zasługi, niektóre są zasługą pieniędzy.

Z wprawą przełamała pieczęć. Pochyłe i idealnie dopracowane pismo ciotki przywodziło na myśl dzieciństwo, gdy pod czujnym okiem rodziców i wujostwa uczyła się sztuki pisania i czytania, niedostępnej dla każdej kobiety. To właśnie ciotka wprowadziła ja w świat kaligrafii, który był zamknięty dla praktycznie każdej dziewczynki. Trudne polskie słowa okraszone w filigranowe literki budziły w sercu tęsknotę za utraconą ojczyzną, ojczyzną, której na dobra sprawę nigdy nie było jej dane zobaczyć. Ojciec nazywał to duchem polskości, a matka mrzonkami głupców, które powinno oddalić się od córki, a nie jej do nich zachęcać.

„Droga Bratanico,

Musze przyznać, że twój list niezmiernie mnie uradował. Niemniej nie równa się to z euforią, którą przeżyłam była gdym się dowiedziałam, że wreszcie uwolniłaś od tej kłamliwej świni, Cedryka. Zawsze byłam przeciwna temu związkowi, lecz twój ojciec na me prośby i błagania pozostawał głuchy... choć może gdyby żył wyglądałby ten związek inaczej? Nie nam to, jednakże oceniać.

Bardzo raduje mnie również fakt, że twoje serduszko zabiło mocniej dla kogoś. Nie miałam okazji go poznać, lecz jeśli to on wyciągnął Cię z tamtego plugawego miejsca, to na chwilę obecną moja osoba nie ma do niego żadnych zastrzeżeń. Oczywiście byłabym wielce rada gdybyś mi go przedstawiła, ale wiem, że na to przyjdzie czas.

Zapytałaś mnie jak mi życie upływa... Zaprawdę nie wiem co mam Ci odpowiedzieć.

Och Carmen, racz mi zawierzyć, że dla mnie czas zatrzymał się w momencie, gdy odszedł mój syn. Smutna to strata, całe życie przed nim było. Może powinnam była go zatrzymać? Nie powinien był iść na wojaczkę, jednak serce jego ku ojczyźnie się rwało... Na dnie serca jednak mam nadzieję, że na jego mogile rozkwitną wiosną pąki białych róż, symbol wolności, który oznacza też brak miłości. Tak bardzo ukochał je... Widzisz kochanie, wolność krzyżami się mierzy, historia ten jeden ma błąd.

Odprawiliśmy mu symboliczny pogrzeb, wysłałam Ci zaproszenie, jednak szacowna świnia odesłała je z powrotem z dopiskiem, że w jego domu nie będzie się tolerowało mrzonek o wolności kraju, którego nie ma.

Naszła mnie myśl, że to jednak prawda, że młodzi chłopcy mają do oddania tylko swoje życia, a matki aż synów. Przyjdzie czas, że też to zrozumiesz, jak na twej piersi położą twoje pierworodne dziecko.

W mojej skromnej posiadłości zamieszkał teraz smutek i chłód, dlatego byłabym najszczęśliwszą kobietą na świecie, jeśli wraz z obiektem twych westchnień zgodzilibyście się ze mną zamieszkać. Nie jest to prośba hrabiny, ale zwyklej kobiety, która ma już swoje lata i potrzebuje towarzystwa. Wiem, że to trochę niespodziewana prośba, ale ta posiadłość naprawdę potrzebuje uśmiechu i wierzę, że właśnie wy go wprowadzicie. Jeśli tylko się na to zdecydujesz daj znać swemu opiekunowi, na pewno zorganizuje wam bezpieczny transport.

Jednak cokolwiek zdecydujesz pamiętaj, że mimo wszystko a może właśnie z powodu wszystkiego jesteś i zawsze będziesz moją najdroższą i najukochańszą bratanicą, która zawsze będzie dla mnie jak córka.

Z najlepszymi życzeniami i nadzieją na rychłe spotkanie,

Hrabina Marianna Strzałkowska z domu Ossolińska.

"

Na liście utrzymywał się jeszcze delikatny zapach bzu, ulubionych kwiatów ciotki.

- Carmen, dlaczego płaczesz?

Głos Snake'a wyrwał ją ze wspomnień. Spojrzała w złote oczy i delikatnie dotknęła swego policzka, który okazał się wilgotny od łez.

- Ja naprawdę nie wiem, czytałam list od ciotki i tak jakoś wyszło... Może tęsknota za kuzynem, którego nigdy więcej nie będzie dane mi zobaczyć, a może za ciotką, choć mogą to tez być łzy radości, bo zaprosiła nas do siebie. Pisze, że byłaby naprawdę szczęśliwa gdybyśmy zamieszkali razem z nią. Co o tym myślisz? Oczywiście nie musisz odpowiadać już...

Zaklinacz wstał i powolnie zaczął spacerować po namiocie, z roztargnieniem głaszcząc pyszczek Emilii, która jakby starała się go uspokoić.

Chciał dla Carmen jak najlepiej. Wiedział, gdzie się wychowywała, gdzie mieszkała, do jakich warunków przywykła. Czy da radę długo mieszkać w wozie, pod namiotem a czasem i pod gołym niebem? W przeciwieństwie do niego nie wychowała się w takich warunkach... Jej skóra była delikatna, nawykła do kąpieli i miękkich sukien, a nie wiadra z lodowatą wodą i szorstkich materiałów. Zasługuje na delikatne potrawy, a nie to co oferuje ich stołówka. Lecz czy on da radę się przyzwyczaić do takiego życia? Czy opanuje cała dworską etykietę?

Cisze namiotu rozwiał ostrzegawczy syn węży.

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałem się dowiedzieć, jak się czujesz Carmen, gdyż odnoszę bolesne wrażenie, że jestem przyczyną twego złego stanu zdrowia.

Głęboki głos Sebastiana idealnie kontrastował z jego diabelskim uśmiechem. Snake zasłonił ją własnym ciałem co demon zbył śmiechem.

- Nie obronisz jej mój drogi, przesuń się albo stracisz życie. Widzisz, mam zamiar wykończyć tę dziewkę nim wieść o jej przepowiedni dojdzie do piekieł.

Zaklinacz wbrew strachowi spojrzał na demona i stanął dokładnie naprzeciw niemu, ledwie na wyciągnięcie dłoni.

- Nie masz tu władzy piekielna istoto, więc odejdź, pókim dobry! Powiedział Goethe.

W namiocie znów rozbrzmiał melodyjny śmiech demona.

- To naprawdę słodkie. - Na jego ustach wykwitł drapieżny uśmiech. - Ale nic nie pomoże, zginiecie tu oboje odmieńcu, więc lepiej zważaj na słowa.

Czarnowłosy demon podniósł rękę do ciosu, jednak cichy chichot sprawił, że zamarł w tej pozycji.

- Jedynym, który powinien zważać na słowa jesteś ty kruczy demonie, zwany Sebastianem. - Mefistofeles spokojnie siedział na krześle. Oczy jarzyły mu się czerwienią. - Jeśli choć zbliżysz się do mojej podopiecznej to uwierz, że twój kontrahent bawiący się w hrabiego Cię nie pozna.

Sebastian przywołał na usta cwaniacki uśmiech i odtrącając zaklinacza skoczył w kierunku Carmen. Jednak Mefistofeles był szybszy. Z łatwością wyprowadził cios, który powalił czarnowłosego na kolana. Spojrzał na pokonanego z wyższością i lodowatym tonem zakończył spotkanie.

- Wynoś się kruczy demonie i uważaj na ogień psie. -Demon bez słowa wyszedł, rzucając jeszcze Carmen nienawistne spojrzenie. Wzrok kochanków spoczął na Mefistofelesie, który jakby nigdy nic poprawił marynarkę. -Z tego co mi wiadomo ten incydent przerwał wam rozmowę, więc spokojnie ją dokończcie.

Nim któreś z nich zdążyło coś powiedzieć Mefistofeles rozpłynął się w powietrzu. Snake wstał z ziemi i usiadł obok Carmen, ujmując jej dłoń w swoją.

- Chcę Ci zapewnić wszystko co najlepsze, więc jeśli chcesz zamieszkać u ciotki to tak zróbmy, nie obiecuję, że uda mi się szybko opanować etykietę, ale na pewno będę się starał, myślę, że Goethe mi pomoże.

W oczach dziewczyny zabłysły łzy radości. Rzuciła się na szyje zaklinacza, przewracając go na łóżko.

- Zobaczysz, pokochasz moją ciotkę, to naprawdę wspaniała kobieta.

Posłała mu jeden z jej najpiękniejszych uśmiechów, na jej policzkach wykwitł rumieniec, gdy pochylił się by na jej ustach złożyć delikatny pocałunek. Gdy wychodził z namiotu, widział delikatna czerwień na jej policzkach, którą tak usilnie starała się ukryć pod włosami. Z stanu euforii wyrwało go dopiero spotkanie pierwszego stopnia z klatką piersiową Jokera.

- Dobrze, że jesteś Snake. Przyjechał jakiś powóz, woźnica mówi, że to po Carmen, wiesz coś na ten temat?

Rudowłosy z lekka troską i zainteresowaniem przypatrywał się białowłosemu, który lekko skinął głową. „Cwany jesteś diable, wiedziałeś, że ulęgnę" przebiegło mu przez myśl.

- Tak, jej ciotka pragnie by zbadał ją jej lekarz, Snake ma jej towarzyszyć, powiedział Wilde.

Rudowłosy się uśmiechnął.

- Dobrze, ja jadę do ojca, a ty daj znać potem jak jej zdrowie.

Mężczyzna odszedł machając sztuczną dłonią. Snake patrząc za jego odchodzącą sylwetką nie mógł pozbyć się wrażenia, że widzą się po raz ostatni. Wiatr delikatnie rozwiał jego włosy potęgując złe przeczucia.

- Żegnaj Joker, oby siła wyższa miała Cię w opiece. Pożegnania bywają trudne, zwłaszcza gdy są ostatnimi... Kogo z was jeszcze kiedykolwiek zobaczę? Jeśli jednak nigdy się nie spotkamy, mam nadzieję, że choć po drugiej stronie odnajdziecie spokój...

Jego szeptu nie usłyszał nikt poza jego wężami. W jego sercu szalał niepokój, ale i radość. Rozdział jego życia się kończy by rozpocząć się mógł następny. Coś się kończy, coś zaczyna, nieubłagana kolej losu, z która należy się po prostu pogodzić.




*******************************************************************************************************

Miał być wcześniej, ale nie mogłam się zebrać by go przepisać na czysto, to wcale nie tak, że dorosłość mnie wykańcza i nie mam na nic siły... nie... wcale...

No, może czasem...

Choć niektóre dni są fajne, jak wczorajsza sesja zdjęciowa z pijawkami i kwiatkami, ogólnie było śmiesznie XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro