Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dzień za dniem mijał monotonnie. Przymiarki i układanie menu przeplatały się z wyborem muzyki. Dobór zastawy i ozdób mijały się z czyszczeniem sreber. Wybierano nawet kwiaty, które miały zostać włożone do wazonów. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Bal, który wydaje hrabia von Hohenzeim musi być idealny. Jego dobre imię nie może zostać nadszarpnięte przez jakieś niedopatrzenie typu wymięty obrus.

Carmen więc siedzi dniami i nocami by wszystko doprowadzić do perfekcji. Polerowanie zastawy jest monotonne, ale pozwala wiele rzeczy przemyśleć. Od wczoraj jej umysł błądzi po ścieżkach, do których on, jej narzeczony, niema wstępu.

Złote oczy. Ich niezwykła barwa przywodzi na myśl płynne złoto.

Ciekawe o kim myśli, gdy na jej usta wkrada się ten subtelny uśmiech?"

Mężczyzna ze szwajcarską precyzją wyłapuje każdy jej rumieniec, uśmiech. Nie ona pierwsza ma symptomy zauroczenia. Zazwyczaj jednak to w jego stronę są skierowane wszelkie objawy uczuć. A tu? Za każdym razem gdy Carmen patrzy na swojego narzeczonego jej oczy wyrażają coś na skraju pogardy. Ciekawe czy jest tego świadoma?

Cedryk nie kocha jej, nie jest jej wierny, nawet nie zamierza być. Nigdy jednak nie zgodzi się na białe małżeństwo. W jej życiu nie może gościć inny mężczyzna poza nim.

W jakiś pokrętny sposób jego logika wydaje mu się słuszna. Jest hrabią, jego słowo, ba nawet jego myśl, winna być dla każdego rozkazem, szczególnie dla jego narzeczonej.

Jednak w Carmen jest coś co go niepokoi.

Lekki, cichy krok, nawet na obcasach, naturalny niczym niewymuszony wdzięk, którego tak zazdroszczą jej inne dobrze urodzone dziewczęta. Naturalne piękno i ujmujące duszę, błyszczące, błękitne oczy. Wszystko to budzi niemal zwierzęce pożądanie. Jednak jej oczy kryją w sobie dziwny, mroczny błysk.

Gdyby ktoś spytał Cedryka jak wyglądają oczy diabła, bez chwili zastanowienia wskazałby właśnie oczy Carmen.

Gdzieś na dnie serca wiedział, że to przez jej umiejętność czytania kart tarota. Bał się, że może nimi zmienić przyszłość, ale to długo nie potrwa.

Za dwa dni skończy 20 lat, a wtedy wraz z ostatnia wola ojca odziedziczy rodzinny majątek, zaś ja uczynię ją swoja żoną. Dzięki jej fortunie skończą się moje problemy finansowe, spłacę wszystkie długi. Jednak w pierwszej kolejności w płomieniach skończą te jej przeklęte karty. Tak. Żadne słowa protestu tu nie pomogą. Dobrze wychowana panna winna zajmować się innymi rzeczami, jak sprawianie radości swojemu mężowi, nie tyko w łożnicy, oczywiście. Będzie siedzieć całymi dniami i oddawać się typowo damskim czynnościom, by na noc już nie stanowić owocu zakazanego. Co prawda nie będę z nią dzielił łoża co noc. Za dużo pięknych kobiet jest w otoczeniu. Nie dla mnie klatka wierności."

Kolejny raz natrętnie wpatruje się w Carmen, która delikatnym ruchem dłoni zakłada za ucho natrętnie wymykający się z warkocza kosmyk włosów. Tęskne spojrzenie ma utkwione za oknem. Carmen nie zdaje sobie sprawy ilu mężczyzn marzy by to o nich właśnie myślała z takim spojrzeniem. Lecz nie jej narzeczony, on tylko marzy by wreszcie ją posiąść, ją i jej fortunę.

Hrabia traci ją z oczu gdy ta znika na piętrze na kolejnej przymiarce. Kusi go by podążyć za nią i wreszcie się dowiedzieć jak wygląda suknia w której wystąpi na balu. Jednak Kuba woła go, bo jest jakiś problem z planem rozmieszczenia powozów gości.

Może wydawać się dziwnym, że nie wie jakiego kroju, nawet jakiego koloru, będzie suknia w której wystąpi jego narzeczona, jednak on nigdy się nie interesował w czym akurat paraduje. Carmen sama z siebie dbała o toby go godnie reprezentować, zasada wpojona jej podczas wychowania na wzorową szlachciankę.

Kobieta winna być wizytówką swego partnera, zawsze winna iść po jego prawicy z dumnie uniesiona głową. Nawet jeśli wszystko zacznie się sypać winna być trwalsza niźli pomnik ze spiżu. Winna być ozdoba domu i dbać o to by wszystko było jak należy. Dzieci winna wychowywać w duchu męstwa i szczerości. Nigdy nie może okazywać uczuć, jej twarz winna być maską. Winna być partnerowi oparciem i ostoją.

Ileż to godzin rodzice tłumaczyli jej te zasady. Oni się kochali i jej życzyli by w partnerze znalazła miłości. Nie wiedzieli jaki Cedryk jest naprawdę, nikt nie wiedział. Nie miała im za złe, że wybrali jej takiego narzeczonego. Gdyby wiedzieli jak żyje, na pewno zerwaliby zaręczyny. Teraz jednak mogła się tylko dostosować do zasad jakich ją nauczono i być przykładną hrabiną.

- Masz obfitsze kształty niż większość kobiet.

Głos krawcowej wyrwał ją z zamyślenia.

- Moja mama też takie miała, zawsze mi powtarzała, że to dlatego, iż płynie w naszych żyłach krew kobiet z kraju Jagiellonów.

Na twarzy krawcowej malowało się zamyślenie.

- Owszem tamtejsze kobiety są bardzo obfite, co więcej doskonale potrafią zająć się gospodarstwem domowym, które jest pod ich opieką.

Rozmowa trwa póki kobieta nie skończy zaznaczać gdzie wprowadzić poprawki i nie zamkną się za nią drzwi.

Carmen wraca do sreber. Delikatnymi lecz zdecydowanymi ruchami nadaje im najwyższy połysk.

Cedryk zaś zastanawia się co go podkusiło by wydać ten bal. Owszem Wiktor nadepnął mu na ambicje mówiąc, że nie da rady. Zobaczy, że da radę, pokaże im wszystkim. Teraz jednak wolałby grać w brydża lub pokera, a nie doglądać przygotowań. Zdawał sobie sprawę, iż dla wszystkich jego znajomych płci męskiej to przyjecie będzie idealnym pretekstem by bezkarnie popatrzeć się na jego narzeczoną.Oczami pieścić jej wydatny biust, a w wyobraźni gładzic idealnie zarysowana talię.

Z kształtu anioł nie kobieta, jednak te oczy."

Hrabią wstrząsa dreszcz.

Niby błękitne niczym letnie niebo, jednak straszne. Kryje się w nich coś czego nie rozumiem."

Łudził się nadzieją, iż kiedyś zrozumie, co to za tajemnica. Jednak nie dla niego zrozumienie i wiedza. Kobiety traktował przedmiotowo, były tylko po to by zaspokoić jego potrzeby, głównie seksualnych. Nie doceniał skarbu, który miał obok. Jej uczucia go nie obchodziły.

Szkoda tylko, że fortuna kołem się toczy, a jej wyroki są niezbadane.

Brązowe oczy Cedryka nie miały takiej mocy by zatrzymać serce Carmen, które rwało ku złotym tęczówką tajemniczego zaklinacza węży.

Może gdyby od początku traktował ją inaczej, gdyby choć raz pomyślał o kimś innym niż o sobie?

Nawet w takim wypadku brąz ugiąłby się pod złotem, przeciętność przegrałaby z nutą tajemnicy.

Podobno nie można wygrać z miłością, ale to nie prawda. Nie można zwyciężyć pogardy, a tym właśnie uczuciem Carmen darzyła swego narzeczonego.

Z jej strony związek ten zabarwiony był też strachem i cierpieniem, zaś on wnosił tylko chęć dominacji.

Carmen cierpiała w ciszy niczym motyl. Jej łzy widział tylko księżyc. Coś jednak różniło ją od motyla schwytanego w pułapkę. Owszem nie miała skrzydeł, lecz posiadała nadzieję. To piękne, jednak zwodnicze uczucie pozwalało jej wierzyć, że któregoś dnia jej los się odmieni. Pewnie nie tak spektakularnie jak w przypadku Kopciuszka, ale na pewno będzie to zmiana na lepsze.

Co dnia otwierała oczy i wyglądała zmiany, by w nocy pogrążyć się w snach o wolności.

Gdzieś w głębi jej duszy kiełkowało przeczucie iż to właśnie złote oczy przyniosą tak upragniona rzecz.


♣ ♣ ♣ ♣ ♣ ♣ ♣ ♣ ♣ ♣♣ ♣ ♣ ♣ ♣ ♣


Cały dzień wszyscy domownicy uwijają się w pocie czoła, by na wieczór wreszcie odpocząć. Wszystko musi być perfekcyjnie. Jutro będzie najbardziej pracowite, zwłaszcza dla kucharek, które będą musiały przygotować posiłki, upiec ciasta. Reszta służby zajmie się pastowaniem podług, ustawianiem dekoracji. Wszystko musi być gotowe by w dniu balu tylko wnieść kwiaty i odpowiednio je ustawić.

Po całodziennych przygotowaniach posiadłość hrabiego von Hohenzeim jawiła się jako istna arkadia. Zapracowany pan siedzący w fotelu, pali cygaro, podczas gdy pani siedzi na kanapie i haftuje na śnieżnobiałym obrusie szkarłatne kwiaty. Służba zasiada w kuchni do kolacji. Zawsze pomocny lokaj wnosi do salonu gorącą herbatę oraz ciastka, po czym pogrążą się w rozmowie z dziedzicem.

Pozory są jednak złudne.

Zło lubi się kryć, zapaść w letarg by obudzić się w najmniej odpowiednim momencie. Pozostaje uśpione póki nie rozbrzmi ton, który powoła je do życia. Ukaże się w całej swej mrocznej krasie. Zapanuje nadludźmi, a może tylko nad jednostką, nie zwraca uwagi na liczby, komu one potrzebne? Ważne by ukazać ofierze dno, na które może upaść. Niech otoczenie cierpi, niech ból się rzeszy.

Jeszcze dwa dni i w starannie zaplątana sieć wpadnie ofiara.

Czterdzieści osiem godzin, które miną szybciej niż strzał z karabinu oddany w niebo.

Ziarna w klepsydrze nieubłaganie odmierzają czas, który pozostał.

Czyjeś życie się zmieni.

Może czyjeś zakończy.

*********************************************************************************************************

Wracam do życia po maturach, nawet na kremówkach byłam ^^

Dla was to niestety nie wróży dobrze, osoby wyczulone na motywy literackie zauważyły to już w tym rozdziale. Im dalej w las tym gorzej, więc

POZWÓLCIE, ŻE OTWORZĘ PRZED WAMI PIEKŁO MOTYWÓW LITERACKICH ORAZ NAWIĄZAŃ DO LITERATURY

*mroczny śmiech*

A z dobrych rzeczy planuje rozwalić totalnie akcję kolejnego anime, by zaraz potem zrównać z ziemią akcję innego. Kto się cieszy?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro